KRS: 0000174572
Powrót
Komentarze

Bitner: Kilka słów prawdy

1
Maciej Bitner
Przeczytanie zajmie 7 min

Kilka słów prawdy

Niewłaściwa metodologia analiz ekonomicznych często prowadzi do całkowicie błędnych wniosków o procesach gospodarczych, niezależnie od tego, że ich autor świetnie zdaje sobie sprawę, jakie powinny one być. W spocie wyborczym byłego kandydata na prezydenta, który prezentuje, nie ma co ukrywać, najbardziej zbliżone do austriackich poglądy ekonomiczne – Janusza Korwin-Mikke – pojawiło się kilka niepokojących stwierdzeń. Postaram się pokazać, gdzie tkwią błędy i co kryje się w ich cieniu.

Wspomniana audycja dotyczyła podatku dochodowego. Padło zdanie „Podatek dochodowy jest przyczyną bezrobocia”. Jest rzeczą oczywistą, że nie jest to prawdą. Może jednak była to efektowna hiperbola? Jak wiadomo podatek dochodowy spowalnia akumulację kapitału, zabiera zasoby z rąk tych, którzy dobrze nimi zarządzają i ma bardzo wysokie (szeroko rozumiane w tym ekonomiczne) koszty poboru. Jak napisał, może trochę przesadnie, Mises, „jest niekompatybilny z zachowaniem gospodarki rynkowej.”[1] Jednak przyczyną bezrobocia są sztucznie zawyżone koszty pracy, w tym szczególnie płaca minimalna. Można wprawdzie twierdzić, że zniesienie podatku dochodowego spowoduje wyższy wzrost gospodarczy, przez co wywoła relatywne zmniejszenie się kosztów pracy i spadek bezrobocia, ale nie oznacza to, że przyczyną tego ostatniego jest podatek dochodowy.

Wspomnianą wypowiedź można by potraktować jako „metaforę” na potrzeby kampanii wyborczej, gdyby nie to, co zobaczyliśmy chwilę później. Janusz Korwin-Mikke tłumaczy sposób działania podatku dochodowego. Na ekranie widzimy dwóch ludzi świadczących sobie wzajemnie usługi płatne po sto złotych od „sztuki”. Stuzłotówka krąży sobie między nimi, aż tu nagle do wymiany wtrąca się urzędnik i ze stuzłotówki potrąca dwadzieścia złotych. Na to jeden z klientów dokłada dwudziestkę ze swojej kieszeni i wydaje zarobione pieniądze na usługę u tego drugiego, przy czym tamten otrzymuje jedynie osiemdziesiąt złotych, a dwadzieścia znowu zabiera urzędnik. W końcu obydwu stronom wymiany kończą się pieniądze i „obaj są na bezrobociu”. O ile ktoś jeszcze nie dostrzegł co się święci, to proszę czytać dalej.

„Jeśli jednak Władza nie dodrukowuje pieniądza (…) to i tak może wpływać na poziom inflacji/deflacji. Odbywa się to poprzez spowalnianie lub przyspieszanie obiegu pieniądza [podkreślenie moje – M.B.].
Ja mogę zapłacić Kowalskiemu 100 zł za skopanie mojego ogródka; Kowalski płaci Wiśniewskiemu 100 zł za reperację krzesła, Wiśniewski płaci 100 zł Zielińskiemu za uruchomienie nowego programu komputerowego, Zieliński płaci Nowakowi 100 zł za wycyklinowanie podłogi, a Nowak płaci mnie 100 zł za nauczanie jego dziecka języka chińskiego.
Te wszystkie transakcje mogą być dokonane w ciągu dwóch godzin tą samą stuzłotówką.
Jeśli jednak Władza wprowadzi obowiązek rozliczania się poprzez bank, to (…) w rezultacie te transakcje przedłużyłyby się do tygodnia…
To zaś oznacza, że jeśli obieg pieniądza zostanie spowolniony pięciokrotnie, to Władza może dodrukować więcej pieniędzy (i opłacić nimi swoich zauszników, agentów, pomagierów e tutti quanti) bez spowodowania objawów inflacyjnych!”

Powyższy fragment felietonu „Szybkie obroty” („Najwyższy Czas!” z 22 września 2001) wyjaśnia wszelkie wątpliwości. Mamy tu do czynienia z tak zwaną „man on the street economics”, albo inaczej z keynesizmem. Skoro takie rzeczy napisał najbardziej znany zwolennik wolnego rynku w Polsce, to trzeba wyjaśnić wszystkie błędy do końca.

Po pierwsze, ten model jest tak daleko idącym uproszczeniem, że nie opisuje rzeczywistości gospodarczej, bo zawiera sprzeczność. Tak zwana jednostajnie wirująca gospodarka jest sprzeczna z pojęciem pieniądza, gdyż jest on zbędny w sytuacji całkowitej pewności[2].

Po drugie, przejęcie pieniędzy w posiadanie przez jakiś bank, nawet na krótko, nie powoduje ich „wyparowania” z rynku. Bank używa tych pieniędzy, na przykład zwiększa za ich pomocą swoje saldo gotówkowe, dzięki czemu może pożyczyć jakieś inne pieniądze. Z tego wynika, że teza, że ograniczenia w obrocie tego typu jak w przykładzie Korwin-Mikkego nie mają wpływu na zmniejszenie inflacji. Co innego, gdyby rząd kazał każde zarobione pieniądze trzymać dobę w szufladzie, wtedy rzeczywiście ceny by spadły.

Należy jeszcze podkreślić, że ów obowiązek rozliczania się przez banki autentycznie szkodzi handlującym, ale na korzyść banków, a nie rządu.

Powoli krystalizuje się wniosek, że Janusz Korwin-Mikke wpadł na dobre w jedną z keynesowskich pułapek, że powodem zamierania handlu może być „niedostatek pieniądza”. Dla potwierdzenia lub rozwiania tych obaw, sięgnijmy do kolejnego felietonu pod tytułem „Deflacja, kocioł i analitycy” („Najwyższy Czas!” z 11 stycznia 2003).

„W krajach, w których inflacja wynosi rocznie 60% i więcej, ludzie szybko przekonują się, że mają, owszem; spory majątek - ale… składający się z rzeczy nie najpotrzebniejszych. Po kilku latach ten majątek, z reguły złożony z tandetnych wyrobów, znika. To samo dzieje się w skali całej gospodarki. Oczywiście przy inflacji 2% zjawisko to jest 30 razy mniej widoczne - jednak występuję; podmywając (wolniej, ale równie, nieuniknienie) fundament gospodarczy kraju.”

Na to co tu jest napisane można by jeszcze przymknąć oko jako na podświadome ostrzeżenie czytelników przed cyklem koniunkturalnym. Niestety nie można, o czym przekonuje nas następny fragment tego tekstu:

„W krajach gnębionych przez deflację występuje zjawisko odwrotne. Obywatele trzy razy obracają pieniądz w ręku zanim go wydadzą. Najchętniej składają go, do banku, nawet na bardzo niewielki procent, bo jego wartość i tak rośnie”.

Teraz już widać, że zdaniem autora majątek społeczeństwa podczas inflacji rośnie, no bo w końcu kupują więcej. A to jest znowu czysty keynesizm – konsumpcja decyduje o wysokości produkcji. Przeanalizujmy znowu błędy po kolei.

Po pierwsze, pośpiech nie jest czynnikiem przyspieszającym podjęcie decyzji o natychmiastowej konsumpcji w warunkach niskiej, przewidywalnej inflacji. Pieniądze mogą być powodzeniem ulokowane jako inwestycja, a straty z tytułu inflacji zrekompensuje premia cenowa. Nie jest więc prawdą, że inflacja stała na poziomie na przykład 2% wywołuje wzrost konsumpcji (i to w dodatku „zbędnej”).

Po drugie, deflacja niekoniecznie musi skłaniać do oszczędzania. Ci, którzy wydają pieniądze, a nie czekają na dalszy spadek cen, odnoszą bardzo duże korzyści z konsumpcji po zaniżonych powszechnym oczekiwaniem cenach. Dodatkowo ową kupującą mniejszość również może ogarnąć bezmyślny szał zakupów, który jak wiadomo pojawia się częściej przy cenach niskich niż wysokich (to prawda psychologiczna oparta na obserwacji zachowań ludzi w supermarketach). Z drugiej strony można powiedzieć, że jeśli oczekiwanie spadku cen jest powszechne, a dodatkowo część ludzi zdaje sobie sprawę ze stanu oczekiwań społeczeństwa, to mogą oni zainwestować relatywnie małe pieniądze nie powodujące wzrostu cen, licząc, że zdążą je jeszcze wydać nim skończy się deflacja. Rozstrzygnięcie tego problemu jest więc skomplikowane i zależy od stanu oczekiwań rynku. Przy przewidywalnej pełzającej deflacji bez wcześniejszych zaburzeń inflacyjnych nie widać bodźców do zwiększonego oszczędzania lub konsumpcji.

Po trzecie, „obracanie pieniądza w ręku” powodujące oszczędzanie to tak zwana „pułapka płynności” (znowu Keynes). W skrócie chodzi o to, że wzrost popytu na pieniądz miałby powodować spadek produkcji (dóbr inwestycyjnych lub konsumpcyjnych). Tak się jednak nie dzieje.[3] Spadek cen powoduje, że ci, którzy jednak kupić się zdecydują kupują więcej, a produkcja zyskowna nadal taką pozostaje, bo ceny czynników produkcji też spadają (chyba, że są usztywnione instytucjonalnie).

Audycja wyborcza Janusza Korwin-Mikke wyświetlana była z żółtą dwunastką w lewym górnym rogu ekranu. Miało to oznaczać, że program jego partii jest zrozumiały dla osób mających co najmniej dwanaście lat. Chociaż, jak polityk pisze w pierwszym cytowanym felietonie:

„TEN ESEJ jest może nieco trudny - z całą pewnością nie jest to lekki felieton - ale Czytelnicy „Najwyższego CZASU!” powinni co jakiś czas sięgnąć głębiej po wiedzę ekonomiczną. To, co znajduje się poniżej, znane jest co najwyżej 5% polskich tzw. ekonomistów - ale postaram się, jak zawsze, pisać prosto.”

Co z tego jednak, że prosto i nawet w „eseju” skoro:

„po 100 latach wykładania w Polsce ekonomii wg Marxa-Engelsa-Keynesa-Galbraitha prawie nie ma polityka, który by rozumiał, o co chodzi w tym wszystkim”

Jak widać panu Korwinowi przydało by się trochę skromności. Bo na razie kończenie słowami, które padają na końcu każdego spotu: „usłyszeli państwo kilka słów prawdy, proszę przygotować się na solidną porcję kłamstw” pozostają tylko w połowie prawdziwe.

Maciej Bitner


[1] Human Action s. 810

[2] „Human Action” s. 249

[3] Na dłuższą metę. Oczywiście producenci mogą powstrzymywać się z obniżką cen, jest to jednak spekulacja – jeśli deflacja będzie chwilowa, zyskają na tym, jeśli nie, stracą.

Kategorie
Komentarze Polityka współczesna Teksty

Czytaj również

Jasiński_Wyższe ceny paliw to efekt monopolu Orlenu

Interwencjonizm

Jasiński: Wyższe ceny paliw to efekt monopolu Orlenu

Mogłoby się wydawać, że występują sprzyjające warunki do obniżenia cen paliw...

Sieroń_Jastrzębie odleciały. RPP obniża stopy

Polityka pieniężna

Sieroń: Jastrzębie odleciały. RPP obniża stopy

Skala cięcia nie jest uzasadniona merytorycznie.

Jasiński Nieprzewidziane konsekwencje zakazu sprzedaży „energetyków” nieletnim

Interwencjonizm

Jasiński: Nieprzewidziane konsekwencje zakazu sprzedaży „energetyków” nieletnim

Pozory podejmowania odpowiedzialnych decyzji w imię „wspólnego dobra”?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 1
Laik

'Po pierwsze, ten model jest tak daleko idącym uproszczeniem, że nie opisuje rzeczywistości gospodarczej, bo zawiera sprzeczność. Tak zwana jednostajnie wirująca gospodarka jest sprzeczna z pojęciem pieniądza, gdyż jest on zbędny w sytuacji całkowitej pewności[2]'. Jaką sprzeczność? Teoretycznie takie kursowanie 100 złotowego banknotu w nielicznym gronie jest możliwe.

"Bank używa tych pieniędzy, na przykład zwiększa za ich pomocą swoje saldo gotówkowe, dzięki czemu może pożyczyć jakieś inne pieniądze". Jakieś opóźnienie w przekształceniu depozytów w kredyty istnieje. Czy te wpłacone do banku pieniądze 'nie zachowują się' przez pewien czas zanim nie posłużą do akcji kredytowej jak te trzymane przez dobę w szufladzie?
.
"Po pierwsze, pośpiech nie jest czynnikiem przyspieszającym podjęcie decyzji o natychmiastowej konsumpcji w warunkach niskiej, przewidywalnej inflacji'. Na pewno chodziło o 'pośpiech'?

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.