KRS: 0000174572
Powrót
Dziedzictwo

Adam Heydel: Dążności etatystyczne w Polsce

0
Adam Heydel
Przeczytanie zajmie 24 min

Etatyzm po polsku: Dążności etatystyczne w Polsce[1]

Adam Heydel

Broszura pt. „Etatyzm po polsku” do ściągnięcia w formacie PDF.Wydawca: Officyna Liberałów, Warszawa 1981

Transkrypcja do postaci elektronicznej: Tomasz Maślanka, Karolina MaślankaKorekta: Anna Gruhn, Jan Lewiński

1. Warunki rozwoju etatyzmu w Polsce

Etatyzm, jako system nadmiernego wtrącania się władzy w życie gospodarcze w drodze przymusu, ma w Polsce stare tradycje.

Cały wiek XIX przeżyła Polska w etatystycznej gospodarce.

Państwa zaborcze uprawiały wszystkie, choć każde w innej postaci, politykę gospodarczą w wysokim stopniu przesiąkniętą etatyzmem.

Idee Lista (nacjonalizmu gospodarczego), a potem socjalizm z katedry, przesiąkały do głębi psychologję rządzących sfer Niemiec. Polityka ochrony celnej, przemysłu od Zachodu, rolnictwa od Wschodu, rozbudowa polityki społecznej, oto owoce myśli etatystycznej w Niemczech.

Rosja stosowała przez cały wiek XIX prymitywny zapóźniony merkantylizm. Przy pomocy protekcjonizmu, kosztem rozwoju rolnictwa, pobudzała sztucznie swój przemysł i przemysł Kongresówki. Niedawne były czasy, gdy przedsiębiorstwo przemysłowe uważano w Rosji niemal za urząd państwowy. Społeczeństwo żyło pod urokiem nauki niemieckiej i tamtejszych prądów socjalistycznych we wszystkich ich odcieniach.

Austrja nie przeszła również nigdy przez epokę liberalizmu gospodarczego, która odbiła swoje piętno na polityce ekonomicznej Państw Zachodnich.

Z epoki oświeconego absolutyzmu, w czasie której regulowano każdy niemal ruch jednostki (np. dekret określający z jaką datą wolno bydło wypuszczać na paszę), Austria przeszła do niezdecydowanej, ale mocno biurokratycznej gospodarki z szeroko rozrośniętą machiną państwową i rozdętem brzemieniem budżetu państwowego.

Ze szkoły myślenia tych trzech społeczeństw rekrutowali się przedewszystkiem nasi politycy, urzędnicy, działacze społeczni.

Przyrodniczo-geograficzne i polityczne warunki życia polskiego skierowują same z siebie ku etatyzmowi. „Polska potrzebuje przedewszystkiem fabryk broni” - mówił jeden z wybitnych naszych gospodarzy - Lubecki. Fabryki broni to nie jest potrzeba gospodarcza, to konieczność geograficzno-polityczna. Długi, otwarte granice, potężni, zaborczy sąsiedzi, to wszystko zmusza do zbrojeń. Ale to jeszcze nie zmusza do budowania fabryk broni. Broń można kupić (taniej!) zagranicą.

Zapewne. Ale Polska może być od tej zagranicy odcięta. Oto jeszcze jeden motyw geograficzno-polityczny, który zmusza do rozwijania takich gałęzi produkcji, które się gospodarczo niekalkulują. Do rozwijania jej zatem przy pomocy wpływu władzy państwowej. Do etatyzmu.

Są wreszcie pewne najmniej dostrzegalne, ale może najgłębiej sięgające przyczyny, które sprawiają, że gleba w Polsce jest szczególnie urodzajna dla etatyzmu. Przyczyny te leżą w naszej strukturze socjalno-kulturalnej. W bardzo szczupłej ilości występuje w Polsce typ nowoczesnego przedsiębiorcy – businessmana, „bourgeois” w znaczeniu stanu średniego. W masie reprezentują ten typ w Polsce głównie żydzi (poza Poznańskiem). Włościaństwo nie odgrywa dotychczas czynnej roli w kształtowaniu polityki ekonomicznej. Struktura socjalna Polski to mieszanina trzech typów: szlachcica, inteligenta urzędnika i inteligenta z wolnego zawodu. Żaden z nich nie jest typem gospodarza-przedsiębiorcy w nowoczesnem tego słowa znaczeniu. Ideologja feudalna, kult tradycji, tradycyjnego sposobu życia i stopy życiowej, traktowanie ziemi nie jako warsztatu zarobkowego, ale irracjonalnie, z punktu widzenia sentymentu lub ambicji, charakteryzuje często nawet współczesnego ziemianina. Urzędnik nastawiony jest oczywiście etatystycznie. Im więcej ma inicjatywy, ambicji, energji tem silniej chce zaznaczyć swoją indywidualność. Wraz z inteligentem z wolnego zawodu ma na pół, lub zupełnie socjalistyczną wiarę w państwo, myśli „państwowo-twórczo”. Wszystkim tym trzem przeważającym w Polsce typom wspólne jest jedno: pogarda dla zysku, dla dorobkiewiczostwa.

U jednych wynika ona z socjalistycznej doktryny sprzeczności interesów (zysk jednego, strata drugiego) – i z postulatu produkcji dla zaspokajania potrzeb, a nie dla zysku. Innym, których światopogląd społeczny kształtował się pod wpływem słuszniejszej niewątpliwie doktryny narodowej – brak jednak głębszego zrozumienia harmonji interesów w zastosowaniu do spraw gospodarczych.

Stąd u wszystkich bezustanne żądania od Państwa „uzgadniania”, polepszania, ochraniania interesów tej czy innej grupy społecznej. Życie gospodarcze to według panującej opinji zło konieczne niosące krzywdę i wyzysk, które trzeba reglamentować i korrygować.

To byłyby zasadnicze, sięgające daleko, wstecz i wgłąb polskiego życia społecznego podstawy etatyzmu.

Dołączyły się do nich czynniki bardziej doraźnie działające.

Wojna zawsze i wszędzie prowadzi do rozkwitu etatyzmu. Państwu, chwili, nagłej potrzebie podporządkowuje się interesa dalsze i bardziej istotne. Państwo kieruje życiem gospodarczem. Zakazuje i nakazuje produkować i handlować, wyznacza ceny, kontyngenty, płace, deputaty.

W Polsce żyliśmy pod obuchem wojny dłużej niż gdzie indziej, wojna toczyła się na naszem terytorjum. Koniec wojny związany był z obawami przewrotu i z obawami oddziałania ideologji sąsiadów ze wschodu.

Przemożny wpływ na rządy osiągnęły grupy lewicowe. Reprezentują one warstwy niezadowolone. Chcą je zadowolnić: najłatwiej to osiągnąć poprzez przymus państwowy. Nie omieszkano uciekać się do tego środka.

2. Czy jest w Polsce etatyzm?

Zdawałoby się po tem, co powiedziałem dotychczas, że Polska jest krajem, gdzie z konieczności etatyzm musi się rozwinąć. Inaczej być nie może. Ta rzecz podlega tymczasem dyskusji. Niejednokrotnie słyszy się i czyta dowodzenia: „ten etatyzm to straszak wymyślony przez opozycję polityczną!”.

Z tem twierdzeniem trzeba się rozprawić. Zanim jednak przystąpimy do dyskusji, musimy ściślej ustalić co należy uważać za etatyzm.

Powyżej wspomniałem, że jest to nadmierne wtrącanie się władzy w życie gospodarcze w drodze przymusu. To pobieżne określenie trzeba uzupełnić. Państwo ma pewne ważne zadania gospodarcze do spełnienia. Nie każdą zatem działalność gospodarczą państwa nazwiemy etatyzmem. Szwedzki ekonomista Cassel ujmuje je w sposób następujący: gospodarka prywatna winna panować wszędzie tam, gdzie za zaspokojenie potrzeb ludzie gotowi są płacić. Na to, żeby zaspokoić potrzebę głodu, trzeba zdobyć pożywienie za pieniądze lub pracę. Ktoś, kto nie zapłaci, nie dostanie pożywienia. Gospodarka prywatna odpłatnie dostarczy dóbr, które są tu potrzebne. Są jednak potrzeby, za których zaspakajanie ludzie nie chcą płacić, poprostu dlatego, że z dóbr, które te potrzeby zaspakajają i tak można korzystać, jeżeli już raz powstały.

Dla zaspakajania tych potrzeb (Cassel nazywa je kolektywnemi) powinna wejść w życie gospodarka przymusowa (Państwa lub samorządów).

Te instytucje przymusowo, w drodze opodatkowania, zdobywają fundusze potrzebne dla wytworzenia dóbr zaspakajających kolektywne potrzeby.

W tych granicach Państwo musi gospodarować nawet w najbardziej liberalnie zorganizowanem społeczeństwie. W tych też granicach jego gospodarka jest zupełnie racjonalna i usprawiedliwiona. Chodzi tu tylko o ilościowo właściwe ustosunkowanie potrzeb indywidualnych i kolektywnych, bo oczywiste jest, że jedne zaspakajać można tylko kosztem drugich.

Wszelką działalność gospodarczą państwa, wychodzącą poza te granice, nazywam etatyzmem. Jasna jest rzecz, że w tem znaczeniu wszystkie państwa współczesne prowadzą gospodarkę etatystyczną.

Co do Polski nie może być oczywiście także wątpliwości. Ale etatyzm może mieć różne stopnie. Może być bardziej lub mniej szkodliwy. Chodzi więc o to, czy etatyzm w Polsce daleko jest zaawansowany. Czy dotkliwie szkodzi naszemu rozwojowi gospodarczemu. Obrońcy obecnego systemu starają się wykazać, że gospodarka w Polsce nie jest bardziej etatystyczna, jak gdziekolwiek bądź na świecie. Należy to sprawdzić.

Pierwszą cechą etatyzmu jest nadmierny rozrost gospodarki państwowej. O jej wielkości można nabrać pojęcia, rozpatrując budżety. Źródłem dochodów państwa są podatki, cła, monopole, przedsiębiorstwa państwowe.

3. Ciężar podatków

Profesor Adam Krzyżanowski napisał w swojej książce Bierny Bilans Handlowy: „Uważam za pewnik niezbity, że społeczeństwo polskie jest przeciążone podatkowo”[2]. Uznał to twierdzenie za tak oczywiste, że zlekceważył cyfrowe dowody przeciwne jako niedokładne. Zlekceważył je w zasadzie słusznie, ale ułatwił tem polemikę przeciwnikom. Jego twierdzenie zostało podane w wątpliwość przez naszych etatystów.

Pan Paweł Michalski, naczelnik Wydziału w Ministerstwie Skarbu próbuje zbić je z pomocą cyfr w przemówieniu, wygłoszonem na posiedzeniu dyskusyjnem u ks. Janusza Radziwiła[3].

Porównuje on obciążenie w Polsce i w innych krajach i dochodzi do wniosków, że „Polska obciążona jest na głowę i w stosunku do dochodu społecznego – nawet po uwzględnieniu warunków ekonomicznych, znacznie niżej od innych państw”[4] oraz, że „obciążenie nawet przy pewnych wadach systemu podatkowego nie jest nadmiernie”[5].

Pan Michalski oblicza, że obciążenie (daniny państwowe i komunalne) wynosi na głowę ludności (lata 1928 i 1929):

w Polsce.......................złotych 90

w Niemczech................ „ 479

we Francji..................... „ 433

w Anglji........................ „ 778

we Włoszech................. „ 256

Wniosek stąd oczywisty: obciążenie w cyfrach absolutnych jest w Polsce mniejsze, wielokrotnie mniejsze, aniżeli w innych krajach europejskich. Ten wniosek można wyprowadzić, ale ani kroku dalej!

Należy bowiem, zanim przejdziemy do dalszych rozumowań, rozpatrzeć wpierw dwie rzeczy:

a) czy podatki państw obcych nie są nadmierne;

b) czy te małe w cyfrach absolutnych podatki w Polsce nie są, mimo to, ze względu na poziom zamożności w Polsce, cięższe od obciążeń zagranicznych.

Trzeba pamiętać, że obciążenia wzrosły od czasów przedwojennych w całej Europie kolosalnie. Dla Niemiec wzrost ten wynosi 140%, dla Francji 100%, dla Anglji 500%![6] Wzrost ten tłumaczy się zadłużeniem wojennem (spłata długów Niemiec sojusznikom i długi międzyaljanckie), wzrostem pensji inwalidów i last but not least, bujnym rozwojem etatyzmu po wojnie we wszystkich tych krajach.

Gdybyśmy zestawili nasze obciążenie obecne z obciążeniem przedwojennem wymienionych państw – okazałoby się, że nawet w cyfrach absolutnych podatki w Polsce nie są małe. Okazałoby się, że w Polsce na głowę płaci się o połowę zaledwie mniej, jak w przedwojennej Anglji, Niemczech czy we Francji. Jeżeli natomiast zestawimy podatki opłacane dziś w Polsce z podatkami płaconemi w Polsce przed wojną, to okaże się, że dziś płaci się o 70%-100% więcej podatków, aniżeli przed wojną.

Pozostaje pytanie drugie: czy mniejsze, aniżeli w innych krajach obciążenie na głowę w Polsce, nie jest mimo to nadmierne w stosunku do sił gospodarczych Polaka?

Pan Michalski próbuje znaleźć odpowiedź na to pytanie, zestawiając dochód na głowę ludności w poszczególnych państwach i obciążenie dochodu podatkami. Wynika z jego obliczeń, że z dochodu społecznego zabiera państwo:

w Polsce........................... 13,5%

we Francji......................... 23,1%

w Anglji............................ 21,3%

w Niemczech.................... 26,6%

Obliczenie dla Polski nie jest pewne. Inny ekonomista, p. Szawlewski w poważnem dziele Polska na tle gospodarki światowej oblicza, że daniny przymusowe odbierają w Polsce

17% dochodu.

Nie chcę rozstrzygać, który z tych dwóch autorów ma rację. Twierdzę tylko, że myli się p. Michalski, dowodząc, że „Polska obciążona jest na głowę, i w stosunku do dochodu społecznego – nawet po uwzględnieniu warunków ekonomicznych – znacznie niżej od innych państw”. Myli się – nie uwzględnia bowiem faktów i praw życia gospodarczego, dobrze znanych ekonomistom, które zresztą oczywiste są dla zdrowego chłopskiego rozsądku.

Chłopski rozsądek wskazuje, że obciążenie 90 złotych[7] dla kogoś, kto ma dochodu rocznie 666 zł![8] (Polak) jest cięższe, aniżeli obciążenie w sumie 778 zł. dla Anglika rozporządzającego dochodem 3,682 zł.

Badania, naukowe jeszcze jaśniej to tłumaczą. Wiadomo mianowicie, że rozdział dochodów na poszczególne wydatki zmienia się, zależnie od wysokości dochodu. Według szczegółowych badań statystyków niemieckich[9]:

Dochód na głowę ludności w Polsce = 666 zł; biorąc pod uwagę spadek siły kupna złota, dochód ten odpowiada +/- 200 przedwojennym markom niemieckim.

Rodzina, złożona z czterech do pięciu osób, ma zatem w Polsce przeciętnie około 800-1000 mk. dochodu, należy zatem do najniższej grupy, rozpatrywanej w przedstawionej statystyce niemieckiej.

Jeżeli się od tego dochodu odejmuje 13% na podatki, to znaczy to, że pochłonięta zostaje nie tylko pozycja wydatków „innych” (kulturalnych i luksusowych), ale nawet nadwyrężone zostają pozycje niezbędne (pożywienie, mieszkanie, opał, światło).

Gdy natomiast Anglik, którego dochody wynoszą na rodzinę około 5000 marek, opłaca z nich 21,3% w postaci danin przymusowych, to pozostają mu nienaruszone wszystkie pozycje niezbędne, a ponadto pozostaje mu w pozycji „wydatki inne” 15,5% na zaspakajanie potrzeb dalszych i co najważniejsze: na kapitalizację. Suma ta wynosi około 390 zł, t.j. więcej jak 50% ogółu dochodu Polaka. Nie trzeba też zapominać, że Anglik znacznie lepiej je, mieszka i ubiera się od Polaka.

Sprawa wygląda jeszcze tragiczniej dla Polaka, jeżeli przyjąć, że słuszne jest obliczenie p. Szawlewskiego, t.j. że daniny zabierają około 17% (przed wojną około 10%,) dochodu. W takim razie Polaka nie stać nietylko na gazetę czy oszczędzenie paru groszy, ale nawet na opał i światło! Ten wniosek napozór paradoksalny, nie jest bez uzasadnienia. Trzeba sobie uświadomić, że w obecnych warunkach wielki odsetek ludzi w Polsce żyje z majątku, bo wydatki ich nie mieszczą się w dochodzie.

Oto jak przy bliższej analizie wygląda optymizm p. Michalskiego. Ten prosty i krótki rachunek starczy za odpowiedź na pytanie, czy gospodarka państwowa, oparta na podatkach, odpowiada rozmiarami siłom gospodarczym społeczeństwa polskiego.

4. Inne ciężary

Gospodarka państwowa w Polsce nie ogranicza się jak wiadomo do danin przymusowych. Drugiem ważnem źródłem dochodu są monopole państwowe, z nich najważniejsze: spirytusowy, tytoniowy, zapałczany. Mówiłem już, że państwa zaborcze prowadziły politykę etatystyczną. Polska je jednak prześcignęła w tym punkcie: monopol spirytusowy działał tylko w Rosji – nie było go w Austrji i w Niemczech, monopol tytoniowy istniał w Austrji, nie było go w Rosji i w Niemczech, monopol wreszcie zapałczany nie był znany na terytorjum Polski przed wojną.

Polska zastosowała wszystkie monopole państw zaborczych i dodała do tego inne (monopol solny, monopol rurociągów gazowych)[10].

Monopol jest pośredniem obciążeniem przymusowem ludności. Gdyby w Polsce produkcja np. zapałek odbywała się w wolnej konkurencji, to poszczególne fabryki musiałyby konkurować ceną i jakością. Przy monopolu ustalić można cenę wyższą. Różnica stanowi właśnie zysk skarbu i stratę ludności.

Monopole dają Państwu blisko 1/3 część ogółu jego dochodów. Dają około połowy sum uzyskiwanych z podatków. W cenach wyrobów monopolu tytoniowego i spirytusowego zaledwie 1/4 odpowiada kosztom produkcji, a około 3/4 stanowi zysk państwa.

Ale, powie ktoś: te pieniądze nie giną, pozostają w kraju. Jest to pogląd mylny. Takie jak w Polsce ustosunkowanie obciążeń przymusowych do dochodu, nawet w tym wypadku, gdyby pieniądze zebrane przez Państwo użyte były najcelowiej – jest jednak klęską gospodarczą. Pieniądze te są wyrwane z tych miejsc, gdzie mogłyby pracować istotnie wydajnie, t.j. rentownie, a – trzeba to powiedzieć – zużywane są marnotrawnie. Urzędy i urzędnicy są gospodarczo potrzebni, jeżeli nie są w nadmiarze. Na terytorjum ziem polskich liczebność urzędników w stosunku do czasów przedwojennych powiększyła się dwukrotnie. To na pewno jest nadmiar. Ktoś powie: nie można ich zwalniać i powiększać bezrobocia. Nieprawda! Gdyby obniżyć podatki, pieniądze, pozostałe w gospodarce prywatnej, wytworzyłyby popyt, który z nadwyżką wessałby w życie zwolnionych urzędników.

Polska jest zbiurokratyzowana. Oznacza to, że część ludności, pracująca gospodarczo, utrzymuje na swoich barkach rzesze urzędnicze darmozjadów: Darmozjadzi to, częściowo z powołania i przekonania, poprostu ludzie leniwi, tracący czas na pogawędki, czytanie gazet i picie herbaty. Częściowo darmozjadzi nie z własnej winy. Ludzie pracowici, ale używani do pracy gospodarczo niepotrzebnej, często nawet w życiu gospodarczem przeszkadzający. Choć mało płatni – niemniej konsumują z bogactwa Polski więcej, aniżeli doń dodają.

Państwo prowadzi szereg przedsiębiorstw na wielką skalę, należą doń lasy państwowe, kopalnie, fabryki. Jakże je prowadzi?

Między czasopismami Przemysł i Handel i Przegląd Gospodarczy toczyła się polemika o to, czy przedsiębiorstwa te istotnie się rentują. Zarzucono rządowi, że wszystkie obliczenia rentowności są błędne, przedsiębiorstwa te bowiem nie mają bilansów otwarcia. Tem samem niewiadomo, od jakiej sumy trzeba obliczać dochód odrzucony przez owe przedsiębiorstwa. Jasne jest, że jeżeli przedsiębiorstwo warte jest 1 miljon, to dochód 100.000 złotych jest poważny, ale jeżeli wartość przedsiębiorstwa wynosi 10 miljonów, to dochód 100.000 zł jest bardzo niski.

Obrońcy Rządu wskazywali na trudności sporządzenia tych bilansów i podali, że jedno z przedsiębiorstw ma taki bilans gotowy. Obliczyłem. że przedsiębiorstwo to daje 1% rocznie od kapitału, jaki w niem tkwi, a jest to kopalnia węgla, wysoce uprzywilejowana, sprzedająca cały swój węgiel na rynku wewnętrznym (więc po wyższych cenach), zwolniona od części podatków it.d.

Państwo rozszerza swoją produkcję na wytwory, które może lepiej i taniej produkować przemysł prywatny.

Takie rozszerzanie gospodarki państwowej nie spotykane jest nigdzie, poza Bolszewią. Jest to „kapitalizm państwowy”, którego niepodobna uzasadnić żadnemi argumentami.

Minister Jędrzej Moraczewski wykazał w swoich słynnych artykułach w Przedświcie, że Państwu przybywa rocznie 100 nowych przedsiębiorstw. Dowodził, że jesteśmy na drodze do przekształcenia naszej gospodarki na ustrój socjalistyczny. Fakty potwierdzają jego spostrzeżenia.

Teorja wykazuje niezbicie, że jest to z wielką szkodą dla dobrobytu społecznego. Przedsiębiorstwa te źle się rentują, to znaczy, że społecznie przynoszą stratę. Kapitały zatrudnione w nich mogłyby bowiem pracować gdzieindziej rentowniej i wydatniej.

5. Interwencjonizm w Polsce

Jednem rozgałęzieniem etatyzmu jest nadmierny rozrost gospodarki państwowej. Mówiłem o tem powyżej. Drugą gałęzią jest wkraczanie państwa w obręb gospodarki prywatnej. Jest to tak zwany interwencjonizm. Państwo w drodze ustaw i rozporządzeń pragnie regulować życie gospodarcze. Chce rozwijać jedne gałęzie produkcji, a hamuje inne. Wpływa na rozdział dochodu społecznego it.p. Rozpatrzmy zkolei, czy w tym zakresie mamy do czynienia w Polsce z dążnościami etatystycznemi.

Liberałowie zarzucają etatystom polskim politykę zbyt wysokiej protekcji celnej. Etatyści uważają, że protekcja celna wynikła „nie z doktryny etatyzmu, a z potrzeb naszego życia”[11]. Znając zapóźnienie w rozwoju naszego przemysłu, brak kapitałów it.p., nikt z rozsądnych liberałów nie mógłby doradzać nagłego skasowania ceł, bo to doprowadzićby mogło do katastrofy. Inna rzecz, czy polityka celna, jaką Polska stosuje, wychodzi krajowi na dobre. Według obliczeń Sekretarjatu Ligi Narodów dla konferencji genewskiej, Polska należy do grupy państw, otoczonych najwyższym murem celnym w Europie. Cła jej w przecięciu wynoszą więcej jak 25% wartości importowanych towarów. Z pośród państw europejskich wyższe cła mają tylko: Węgry, Hiszpanja i Rosja sowiecka.

Taka polityka celna, która zmusza do dopłacania 25 złotych na każde sto złotych ceny towaru, to już protekcjonizm przesadny. Rosja każe dopłacać prawda 43%. Cały przemysł sowiecki jest wyhodowany sztucznie. Niechby obniżyli cła – zostanie zdmuchnięty z powierzchni ziemi. Tak jak jest dzisiaj, konsument wytworów przemysłowych w Rosji jest wyzyskiwany: dopłaca niemal połowę ponad wartość towarów, jakie dostaje. Przemysł rosyjski żyje w 1/3 kosztem rolnika. To samo mutatis mutandis odnosi się do Polski: konsument wytworów przemysłowych (przedewszystkiem rolnik) mógłby mieć pług, siewnik, buty, ubranie o ćwierć taniej, gdyby nie nasza taryfa celna.

Należy się poważnie zastanowić, czy te straty rolnika nie przeważają korzyści podtrzymywania przemysłu. Dla teoretyka nie ulega wątpliwości, że tak jest istotnie. Przy dzisiejszej polityce, siłą próbujemy zmienić strukturę naszej gospodarki. Idziemy nie w kierunku naturalnego, ale sztucznego, niezdrowego rozwoju. Hamujemy rozwój rolnictwa, które przecież słusznie uważane jest za podstawę gospodarki polskiej. Nic dziwnego, że rolnictwo wegetuje i nie zaspakaja dostatecznie potrzeb kraju.

Skądinąd zresztą gniecione jest również rolnictwo i polityką handlu zagranicznego. Są to owe słynne już dziś zakazy wywozu, kontyngenty, cła wywozowe, rezerwy zbożowe.

Posłuchajmy co o nich mówią obrońcy polityki etatystycznej:

„Okazało się, że rezerwy zbożowe wbrew przewidywaniom producentów wyszły na korzyść samym producentom. Osiągnięta dzięki rezerwom zbożowym stabilizacja cen przedewszystkiem dała korzyści producentom”.

„Polityka zbożowa przeszła pewne etapy. W r. 1925 sprowadzono mąkę. W roku 1926 sprowadzano już tylko ziarno, a w r. 1927 zatrzymano ziarno w kraju, to znaczy, iż w r. 1927 nie popełniono błędu lat poprzednich: zdołano zatrzymać w kraju zboże, unikając zbędnego przywozu. A więc w ciągu trzech lat uczyniliśmy w dziedzinie polityki zbożowej kilka kroków na drodze ku temu celowi ostatecznemu, którym jest działanie planowe, a co p. Wierzbicki uznaje za mrzonkę”[12].

Powiedziane to było 12 grudnia 1928 r. Trzeba tylko przypomnieć sobie katastrofę, jaką przeżywa rolnictwo od pół roku, żeby zdać sobie sprawę z optymizmu p. Starzyńskiego. Trzeba uzupełnić jego wywody o dotychczasowej polityce zbożowej tem, że Rząd wypuszcza w roku bieżącym żyto zagranicę bez zastrzeżeń[13] – oto do jakiego stopnia zbliżamy się do planowości w działaniu. Trzeba wreszcie obliczyć straty, jakie poniósł sam Skarb Państwa, zmuszony wysprzedawać się z rezerw zbożowych na wiosnę po katastrofalnie niskich cenach, żeby do końca wyczerpać błogosławieństwa tego systemu.

Na jakich zaś podstawach opierała się cała ta polityka?

Dwóch uczonych zajęło się zbadaniem jej podstaw. Docent U.J. Dr. Ferdynand Zweig w następujący sposób charakteryzuje zbieranie materjałów, na których potem opiera Rząd swoje zarządzenia: Główny Urząd Statystyczny rozsyła kwestjonarjusze do swoich korespondentów w całym kraju. Ci „na oko” szacują powierzchnię oraz prawdopodobne zbiory w swojej okolicy.

Znaną jest rzeczą, że taka statystyka rolnicza jest jedną z najmniej pewnych i szacunki niezmiernie trudne. Jeśli weźmiemy pod uwagę niezbyt wysoki nieraz poziom umysłowy „korespondentów”, a do tego ich tendencję (jeśli są rolnikami) niskiego szacowania urodzajów, jasno zrozumiemy, że różnice między ich przewidywaniami a rzeczywistym urodzajem mogą łatwo sięgać 30%-40%.

Od tak oszacowanej sumy przyszłego urodzaju odejmuje się sumę potrzebną na konsumcję i wysiew. Reszta ma stanowić nadwyżkę na wywóz, lub niedobór, który trzeba uzupełnić dowozem.

Ale owa suma konsumcji i wysiewu została obliczona z zeszłorocznych szacowań urodzaju i zeszłorocznej nadwyżki, względnie niedoboru. W zeszłym roku zaś metoda zbierania danych była równie niedoskonała, jak w bieżącym. Teraz już błąd obliczeń może łatwo sięgać 50%. W najlepszym razie nie zejdzie poniżej 10%.

A oto drugi ekonomista, Docent U.J. Dr. Stefan Schmidt wykazuje, że wahania (nadwyżki na wywóz lub niedobory) nie sięgały w ciągu lat ostatnich w jedną i drugą stronę dalej jak 3% ogólnego zbioru.

Tak więc rozporządzając statystyką błędną na dziesiątki procentów, chciano na jej podstawie regulować sprawy, których różnice wahają się w granicach 3%![14]

Pomijam już zupełnie teoretycznie błędną zasadę, że musimy jeść własne zboże[15]. Sama ta kruchość podstaw empirycznych naszej polityki zbożowej wydaje na nią wyrok potępiający.

Podłożem tej polityki są względy socjalno-polityczne, a nie ekonomiczne. Intencją jej kierowników jest dać miastom, a w szczególności robotnikom, tanie zboże. Zapominają o tem, że dzięki tej polityce zmniejszają bardzo poważnie zdolność konsumcyjną rolnictwa. Obniżają więc popyt na produkty przemysłu. Zwężają rynek wewnętrzny, który jest główną podporą naszej produkcji przemysłowej. To zaś musi się odbić na zmniejszeniu zapotrzebowania na ręce robocze w przemyśle i wyrazić zniżką płac robotniczych.

Naturalną linją rozwoju byłoby: wyższe ceny produktów rolniczych, niższe ceny wyrobów przemysłowych, wyższe płace realne. Nasza polityka interwencyjna odwraca ten naturalny bieg rzeczy.

Te same względy socjalne wpływały na konstrukcję naszego systemu podatkowego. Stosuje się w Polsce zasady progresji w zakresie nigdzie nie spotykanym (np. progresja przy podatku gruntowym). Podatek obrotowy uprzywilejowuje przedsiębiorstwa mniejsze wobec większych.

Przyświeca tu znów myśl sztucznego nałamywania zdrowego rozwoju do z góry powziętych planów. Rezultatem jest nieopłacalność większych warsztatów produkcji, a co za tem idzie niesłychanie mały przyrost oszczędności (kapitalizacja).

Osobny dział interwencjonizmu stanowi cały zespół ustaw, zbudowanych pod kątem widzenia reformy socjalnej. Na czoło wybija się tu ustawodawstwo agrarne. O ile część jego: ustawy o komasacji, o likwidacji serwitutów, wzorowane są na przykładach europejskich i powinny dać jaknajpomyślniejsze wyniki, o tyle ustawa o reformie rolnej, nawet w jej ulepszonej postaci z r. 1925, zbliża się raczej do wzorów wschodnich.

Ustalenie nieprzekraczalnego maksimum posiadania kontyngentu, który corocznie musi być sparcelowany, to postanowienie, nie dające się ekonomicznie uzasadnić.

Stosownie do postanowień tej ustawy w ciągu 6 lat najbliższych mają zniknąć folwarki ponad 180 hektarów. Widzimy znowu plan przekształcenia siłą ustroju. Czy ten wynik jest naprawdę gospodarczo pożądany? Pozostawiam sąd tym, którzy mieli sposobność zwiedzić dział rolniczy na Wystawie Poznańskiej.

Nasze ustawodawstwo społeczne (czas pracy, ubezpieczenia, interwencja państwa w sprawie wysokości płacy it.p.) szeroko jest rozbudowane. W wielu punktach wyprzedziliśmy społeczeństwa Zachodniej Europy. Cudzoziemcy (Kemmerer) wyrażają wątpliwość, czy nasze zamierzenia w tym zakresie „nie są zbyt ambitne”. Nie chcę tej sprawy dyskutować. Wskażę tylko, że obciążenie produkcji jakie się z niemi wiąże, możnaby znieść znacznie łatwiej, gdyby nie ciążył zarazem na wszystkich warsztatach ogromny ciężar podatków państwowych i samorządowych.

Każdy, kto zetknął się z życiem praktycznem wie, że ową nadmierną opiekę i kierownictwo Państwa odczuwa to życie jako nieznośne, krępujące więzy. Dławi się ono w sieci przepisów, zakazów i nakazów. Niekiedy przybierają one formy wprost groteskowe. Któż nie spotkał się z owemi rozporządzeniami o dostarczaniu dat statystycznych. Całe tablice, rozsyłane w setkach tysięcy egzemplarzy po kraju, służą często do tego, by wpisać w nie jedną cyfrę. Częściej jeszcze zmuszają do podawania cyfr niepewnych, lub wprost fałszywych.

Na wiosnę bieżącego roku (1928) rozesłano do gmin rozporządzenie pobielenia wszystkich budynków leżących w pobliżu szos (!) na odległość zasięgu wzroku (!!). Urzędy gminne i ludność wykonały rozkaz literalnie. Widziałem cały szereg budynków z pobieloną tylko jedną ścianą: od strony szosy…

W całym świecie jest znana i przeszła do historji opowieść o „wioskach Patiomkinowskich”, które jenerał Patiomkin na przyjazd Katarzyny drugiej rozkazywał budować. Nasze zarządzenia dobrze ten wzór kopjują.

6. Etatyzm „liberałów”

Ostatni zaś rodzaj etatyzmu, najsmutniejszy etatyzmu objaw – to psychologja tych, którym się zdaje, że etatystami nie są, to jest tak zwanych sfer gospodarczych. Najsmutniejszym nazywam ten objaw dlatego, bo jeżeli i w tym obozie liberalizm gospodarczy nie znajdzie oparcia – to walka z etatyzmem może się w Polsce okazać beznadziejną.

Słusznie w polemice wypominają przeciwnikom etatyści, że wszak oni domagają się od Rządu protekcji celnej (przemysł), że oni poddali myśl rezerw zbożowych tworzonych przez Państwo (rolnictwo). Niekiedy jest to wynikiem braku energji, braku woli do walki. Słusznie charakteryzuje ten nastrój społeczeństwa pan Stanisław Wyrobisz[16] następującemi słowami:

„Nikt nie myśli o tem, jak zdobyć dla siebie własnym wysiłkiem lepsze jutro, nikt nie stara się o koordynację wysiłków jednostek. Stąd płynie etatyzm, jakim nasze życie jest przesiąknięte: z chęci zwalania ze swoich pleców ciężaru wysiłku i odpowiedzialności; dlatego społeczeństwo jest tak nieliberalne”.

„Kiedyindziej znowu spotykamy objawy zupełnego pomieszania pojęć. W jednem z poważnych czasopism polskich, uważających się za twierdzę liberalizmu, czytałem dwa artykuły, pisane przez rolników. W jednym autor proponował ustalenie ustawowo, jakie wykształcenie (niższe, średnie, wyższe) winien posiadać rolnik gospodarujący na małym, średnim, dużym warsztacie rolnym. Inaczej mówiąc, proponował system koncesji, który nie jest niczem innem, jak daleko posuniętem ograniczeniem wolności gospodarczej, koniecznem w wyjątkowych wypadkach, (np. apteki, praktyka lekarska), ale którego nie wolno rozszerzać tam, gdzie to nie grozi bezpośredniem niebezpieczeństwem społeczeństwu.

W innym artykule ten sam autor wywodził, że należy ustalić, ilu minimalnie robotników na 1 ha ziemi ma mieć obowiązek zatrudnić przedsiębiorca rolniczy, zależnie od warunków majątku.

Ten sam dziennik drukował sprawozdanie z akcji stowarzyszeń rolniczych, skierowanej ku podniesieniu wydajności ziemi. Sprawozdawca (uważa się jeszcze za liberała) kończył wezwaniem do Rządu, by wziął tę sprawę w swoje ręce, bo inaczej pozostanie z tej akcji tylko kupa papierów.

Na zakończenie zaś wesoła wiadomość: powstała w Warszawie „Liga walki z etatyzmem”. Na pierwszem posiedzeniu uchwaliła ona zwrócić się do rządu o 50 miljonów zł. pożyczki!

To wystarczy.

Rząd ma w Polsce robić wiele, niemal wszystko.

Ma nawet zwalczać etatyzm!

7. Wnioski

Etatyzm polega w Polsce na nadmiernej rozbudowie gospodarki państwowej oraz na wciskającej się we wszystkie tryby życia gospodarczego interwencji państwa. Interwencja ta popycha do uprzywilejowania przemysłu kosztem rolnictwa i warstw gospodarczo słabszych, kosztem gospodarczo silniejszych.

Wszystkie działy etatyzmu wyrażają się w niesłychanej ilości więzów, nakazów i zakazów, które zmuszają do zmiany dyspozycyj gospodarczych jednostki.

Jednostka dążyłaby do osiągania możliwie największych nadwyżek ponad swoje koszta t.j. możliwie najwyższych zysków. Państwo jej to uniemożliwia. Nieraz doprowadza do tego, że całe gałęzie produkcji przestają się rentować.

To hamuje w najwyższym stopniu możność kapitalizacji. Szybki i możliwie najsilniejszy przyrost kapitału jest najważniejszem zagadnieniem gospodarczem, a jednem z najważniejszych zagadnień politycznych i kulturalnych Polski.

Nasz poziom bogactwa jest bardzo niski. Należy go podnieść. Na to jednak, by przynajmniej ten poziom utrzymać przy naszym przyroście ludności (1,5% rocznie), trzebaby rokrocznie odkładać (kapitalizować) 1,5% majątku każdej jednostki.

Jeżeli tego nie zrobimy, grozi nam: albo pauperyzacja ze wszystkiemi jej strasznemi konsekwencjami, albo szeroko rozwinięty ruch neo-maltuzjański, który niewątpliwie niesie ze sobą objawy politycznie, kulturalnie i moralnie niepomyślne. Podniosłem już na początku mego referatu, że Polska ze względów polityczno-wojskowych musi mieć etatyzm w pewnych punktach szerzej od innych państw rozwinięty. Nasz budżet wojskowy nie może być mały. Musimy popierać przemysł amunicyjny, chemiczny, nawet wówczas, jeżeli się gospodarczo nie kalkuluje. To są konieczne obciążenia życia gospodarczego.

Tem bardziej należy rozluźnić więzy i ulżyć życiu gospodarczemu na wszystkich innych odcinkach. Względy polityczne są tu zasadnicze. Bez rozkwitu gospodarczego nie będzie nas stać na armaty, aeroplany, tanki. Nie będzie nas stać na obronę granic, na utrzymanie niepodległości.

Z tych wszystkich względów uważam walkę z etatyzmem za główne zagadnienie gospodarcze w Polsce, a zagadnienia gospodarcze za oś ogółu zagadnień polskich.

Sprawa wzbogacenia kraju to nietylko zagadnienie materjalizmu. Adam Smith mówił, że gdzie się rozwija życie gospodarcze, tam się podnosi uczciwość i rzetelność.

Należy się zastanowić nad temi spostrzeżeniami człowieka, który umiał patrzeć.

Wzbogacenie to mniej kradzieży, mniej oszustw, mniej wyzysku i mniej zawiści. To zatem piękny cel także z punktu widzenia etyki.


[1] Przedruk z miesięcznika Prąd 1929 r. Wydanie elektroniczne z broszury Etatyzm po polsku, 1981.[2] Ibidem, str. 58.

[3] Patrz: Zagadnienie etatyzmu, Warszawa 1929, str. 96-111.

[4] Zagadnienie etatyzmu, str. 97.

[5] Op.cit. str. 109.

[6] Kryzys gospodarczy lat ostatnich dobitnie wykazał, że nawet w najbogatszych społeczeństwach ciężary publiczne w dotychczasowej wysokości nie są na dłuższą metę do utrzymania.

[7] Podatki państwowe i samorządowe przekraczają w latach ostatnich 100 złotych na głowę.

[8] Przyjmuję cyfrę p. Michalskiego, zastrzegając się, że uważam ją za zbyt optymistyczną.

[9] Por. Philippovich, Zasady ekonomji społecznej, str. 635-636.

[10] Porównaj: A. Krzyżanowski, Bierny bilans handlowy, str. 37-38

[11] Zagadnienie etatyzmu, przemówienie p. Starzyńskiego, str. 45.

[12] Zagadnienie etatyzmu, str. 47.

[13] Rząd dopłaca nawet od roku 1929 premje za wywóz zboża.

[14] Główny Urząd Statystyczny przeszedł od r. 1928 do innej metody: do metody rejestracji zasiewów. Rejestracje przeprowadzają urzędy gminne. Ta metoda nie może być również bardzo ścisła. Już pierwsza próba wykazała za to zupełną błędność dotychczasowych materjałów, opartych na szacunku. (Por. Rolnictwo rok II, t. I, zeszyt I, październik 1929.)

[15] Patrz Granice gospodarcze liberalizmu, ut supra, str. 22 i nast.

[16] Idem, Etatyzm czy liberalizm, str. 46


 


Kategorie
Dziedzictwo Interwencjonizm Teksty

Czytaj również

Adam-Heydel_male.jpg

Dziedzictwo

Heydel: Etatyzacja sumień

Rząd, który dzięki etatyzmowi uzależnia od siebie materialnie kilka milionów ludzi jako urzędników, funkcjonariuszy, robotników państwowych, rząd, który dzięki etatyzmowi skupił w swoich rękach kredyt, możności ulg podatkowych, pozwoleń na handel zagraniczny — taki rząd dopiero ma w swoim ręku bijące ze strachu jak u ptaka schwytanego w sidła serca obywateli.

Adam-Heydel_male.jpg

Dziedzictwo

Heydel: Psychologia lokajska

Psychologia taka występuje na każdym stopniu życia społecznego. Wypływa ona szczególnie obficie na wierzch społeczeństwa polskiego w chwili obecnej. Czyż nie są jej objawem kpiny z więźniów brzeskich w teatrzykach warszawskich, w pismach humorystycznych, karykatury posłów za kratą, wyświetlane na Sukiennicach, i gorzej jeszcze: natrząsanie się z obezwładnionego chwilowo przeciwnika w poważnych pismach politycznych?

Adam-Heydel_male.jpg

Dziedzictwo

Heydel: Teoria ekonomii i etyka

Ekonomia wydaje się wielu ludziom niemoralną. Głosi jakoby bezlitosny egoizm i walkę o dobra materialne. Taki pogląd wynika z nieporozumienia. Nauka ekonomii opiera się na stwierdzeniu, że każdy rozsądny człowiek chce jak najlepiej zaspokoić swoje potrzeby. Ale ekonomia nie ogranicza tych potrzeb do jednej jakiejś grupy. Można odczuwać jako potrzebę zarówno najgrubsze użycie i pokrzywdzenie bliźniego, jak dobre wychowanie dzieci, dopomożenie rodzinie, rodakom, bliźniemu.

Heydel.png

Dziedzictwo

Heydel: Świadomość narodowa i przyszłość narodu polskiego

U podstawy każdego świadomego związku społecznego leżą dwie krzyżujące się siły: dążność do nieograniczonego rozwoju indywidualnego jednostki i dośrodkowa, uspołeczniająca siła, oparte na korzyści, jakie właśnie związek z innymi ludźmi jednostce przynosi. Ustosunkowanie ich wyraża zwartość związku i decyduje o jego zdolności rozwoju.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.