Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Audio

Machaj: Grecja powinna zaimportować Adama Smitha

16
Mateusz Machaj
Przeczytanie zajmie 10 min
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Mateusz Machaj
Wersja PDF; EPUB; MOBI

Posłuchaj komentarza w wersji audio (mp3, 6,32MB).

Prace Adama Smitha bywają do dzisiaj przedmiotem kontrowersji wśród ekonomistów zafascynowanych historią myśli (pomijam tutaj krytykę ze strony uprawiających czytelniczą absencję Smitha, którzy traktują go jako ikonę drapieżnego kapitalizmu). Jego ekonomiczni „przeciwnicy” zwracają uwagę na wiele niedociągnięć w jego pracach. Ekonomia sporo się rozwinęła od osiemnastego wieku, ale nawet uwzględniając ówczesne czasy można do pewnego stopnia uważać, iż Smith bywa przeceniany. Jego wybitne dzieło jest zbyt rozległe i w wielu miejscach za mało skupia się na teorii (za bardzo na historii i mało znaczących dygresjach). Nie było pierwsze, jeśli mówimy o traktatach ekonomicznych i w paru miejscach otworzyło drogę do błędnych teorii.

Warto jednak zwrócić uwagę na najważniejsze, najwybitniejsze i niemal niemożliwe do przecenienia osiągnięcie teoretyczne: teorię długookresowego wzrostu gospodarczego. Adam Smith słynie przede wszystkim ze swojej krytyki merkantylizmu i pochwały wolnego handlu. Warto jednak zdać sobie sprawę, że to jego stanowisko wywodzi się z wcześniejszej analizy źródeł wzrostu. Nie chodziło mu bowiem tylko o twierdzenie, że wolumen handlu nie jest w stanie wzrosnąć w wyniku zablokowania handlu zagranicznego. Nie chodziło mu również tylko o to, że podział pracy przynosi efektywność nie tylko wewnątrz przedsiębiorstw, lecz również między krajami. Smithowi chodziło o coś więcej, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, jakie czynniki decydują o trwałym wzroście gospodarczym.

Pewna osoba zwróciła mi kiedyś uwagę, że na dzieło Smitha można spojrzeć jak na poradnik z cyklu „Jak osiągnąć X?” — w tym wypadku o tytule „Jak uczynić kraj bogatym? Poradnik dla opornych”. Jeśli spojrzymy na Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów z tej perspektywy, to niewątpliwie możemy przymknąć oczy na niedociągnięcia Smitha. Odpowiedź na tytułowe pytanie wydaje się dla Szkota jednoznaczna: źródłem wzrostu gospodarczego są: produktywność i podział pracy, ilość pracy „produkcyjnej”, oraz „rozległość rynku”. Wszystkie te rozproszone w książce aspekty sprowadzają się w zasadzie do jednej głównej przyczyny: oszczędności i akumulacji kapitału. Długookresowo gospodarka rozwija się dzięki nadwyżce z dochodów, która zostaje przeznaczona na finansowanie wzrostu produktywności pracy i lepszej jej organizacji (w szerokim zakresie).

Cóż to oznacza w praktyce? Oznacza to tyle, że wzrostu gospodarczego nie da się zadekretować. Źródłem wzrostu gospodarczego jest generowanie „nadwyżki produkcyjnej”, a więc mówiąc konkretnej i współczesnym językiem, oszczędzanie dochodu, a nie konsumowanie. Jeśli ludzie konsumują więcej niż zarabiają, to nie mogą liczyć na długotrwały wzrost gospodarczy, gdyż ten może zostać sfinansowany tylko akumulowaniem kapitałów, otwierających drogę do inwestowania. Skłonność ludzi do oszczędności (nazywana przez niektórych „preferencją czasową”) pozwala dzięki temu na wzrost dobrobytu.

W świetle tego poglądu jakże naturalne staje się stanowisko Smitha wobec merkantylizmu. Merkantylizm stawiał na pierwszym miejscu kwestię bilansu handlowego (zależnie od tego, którego merkantylistę wybierzemy, uzasadnienie będzie inne). Smith jednak odpowiadał zdroworozsądkowo, że bilans handlowy jako taki wyraża tylko różnicę w wartościach pieniężnych między tym, co do kraju jest wwożone, a co jest z niego wywożone. Nie mówi nic o prawdziwej przyczynie wzrostu dobrobytu, jakim jest akumulacja kapitału.

Ponieważ wiele słyszymy o Adamie Smithie, a mało go wszyscy czytamy, pozwolę sobie przytoczyć obszerny cytat z jego dzieła, dobrze podsumowujący jego krytykę merkantylizmu, u źródeł której leży długookresowa teoria wzrostu:

 

Istnieje co prawda inny bilans, o którym już mówiliśmy, całkowicie odmienny od bilansu handlowego. Zależnie od tego, czy bilans ten jest dodatni czy ujemny, wywołuje on nieuchronnie dobrobyt lub upadek każdego narodu. Jest to bilans rocznej produkcji i konsumpcji. Stwierdziliśmy już, że jeżeli wartość wymienna rocznej produkcji jest większa niż wartość rocznej konsumpcji, to kapitał społeczeństwa musi się corocznie zwiększać proporcjonalnie do tej nadwyżki. W tym przypadku społeczeństwo żyje w granicach swoich dochodów, a to, co z tych dochodów corocznie oszczędza, zostaje w sposób naturalny włączone do jego kapitału i ulokowane tak, by jeszcze bardziej powiększyć produkcję roczną. Przeciwnie, jeżeli wartość wymienna rocznej produkcji nie wystarcza na pokrycie rocznej konsumpcji, wtedy kapitał społeczeństwa musi się kurczyć proporcjonalnie do tego deficytu. Wydatki społeczeństwa są wówczas większe niż jego dochody i naruszają z konieczności jego kapitał.

Bilans produkcji i konsumpcji jest całkowicie odmienny od tak zwanego bilansu handlowego. (…) Bilans produkcji i konsumpcji może się stale kształtować korzystnie dla jakiegoś narodu, mimo że jego tak zwany bilans handlowy będzie na ogół niekorzystny[1].

 

W istocie może tak się dziać, że kraj doświadcza deficytów handlowych i wcale nie musi to oznaczać zahamowania wzrostu, gdyż różnica w wartości wywożonych i przywożonych towarów nie jest tak naprawdę ważna. Najważniejsze jest to, aby dochód osiągany z działalności gospodarczej nie tylko pokrywał istniejącą strukturę kapitałową, ale był nawet większy. Tak, aby pozwolić na dalszą akumulację i wzrost produktywności pracy.

Mimo że praca Smitha ma ponad 200 lat, to nic nie straciła na swojej aktualności. W swoim ogólnym zarysie stanowi bardzo dobrą odpowiedź na twierdzenia współczesnych merkantylistów, zdaniem których obecny problem Grecji polega na tym, że zdławiono jej eksport zbyt mocną walutą (nawiasem mówiąc, osiemnastowieczni merkantyliści przynajmniej w jednym byli lepsi od tych współczesnych: byli maniakami złotego kruszcu). Tymczasem fakt, że Grecja doświadczała dużego deficytu na obrotach bieżących nie jest w samym sobie czymś negatywnych (albo pozytywnym). Deficyt wyraża tylko różnicę w niektórych wartościach, ale nie te wartości i nie ta różnica świadczą o źródłach wzrostu. Najważniejszy jest bowiem poziom oszczędności i akumulowanie kapitału. I może się tak zdarzyć, że wysoki poziom oszczędności i akumulacji kapitału wystąpi wraz deficytem obrotów bieżących.

Mało tego — w przypadku krajów mniejszych i biedniejszych te dwa zjawiska mogą często współwystępować. Wyobraźmy sobie chociażby przypadek małej wioski w pobliżu Warszawy, do której zaczyna napływać kapitał. Przyjeżdża inwestor, otwiera fabrykę, rozpoczyna działalność gospodarczą, zatrudnia ludzi. Nowy kapitał jednocześnie finansuje napływ niezbędnych środków do otwarcia i budowy takiej fabryki. Niezbędne materiały, surowce, technologia muszą zostać „zaimportowane” z zewnątrz tejże wioski. Pracownicy, otrzymujący dochody z pracy w fabryce, zaczynają importować konsumpcyjne dobra z warszawskich sklepów i galerii handlowych. W ten oto sposób generowany jest „deficyt obrotów bieżących”. Wartość produktów, które napływają do wioski jest większa niż wartość produktów, które odpływają (tak długo, jak długo napływa do wioski kapitał i rozszerzana jest działalność produkcyjna; to oczywiście może ulec zmianie). Najważniejsze pytanie brzmi, czy taki deficyt handlowy jest niebezpieczny dla stabilności gospodarczej („makroekonomicznej”) wioski?

Dla Smitha odpowiedź jest oczywista: nie.

Skupianie się na samej wielkości deficytu przypomina inny ekonomiczny sofizmat wynikający z deflacjofobii i wiary w to, że spadające ceny są niebezpieczne dla gospodarki. Mówiąc trywialnie: same ceny są takie, jakie są. Ceny odzwierciedlają bowiem po prostu zmieniające się warunki rynkowe. Czasami ceny powinny spadać, czasami powinny rosnąć. Sam spadek cen natomiast jeszcze nic nie mówi o tym, czy wiąże się to z sytuacją korzystną dla gospodarki, czy też nie. Jeśli ceny spadają, ponieważ wszystkie firmy masowo bankrutują, to zapewne jest to oznaka procesów niekorzystnych (zwróćmy uwagę, że to nie spadające ceny są tutaj problemem, lecz same bankructwa i błędy). Jeśli natomiast ceny spadają, ponieważ wszystkie firmy zwiększyły swoją produktywność (i stać je na to), to jest to zjawisko ze wszech miar korzystne.

Podobnie z bilansem handlowym. Znowu trywializując: bilans jest taki, jaki jest. Nie powinniśmy mówić o samej wielkości tego bilansu, gdyż jest to tylko różnica w wartościach, ale raczej o tym, skąd ta różnica się bierze i czym jest finansowana (podobnie jak deflacjofobik powinien rozważyć różne źródła spadku cen, a nie spadki cen same w sobie). Jeśli „niekorzystny” bilans wynika z napływu kapitału finansującego produktywną działalność gospodarczą, to trudno mówić w tym wypadku o zjawisku negatywnym. Jeśli natomiast niekorzystny bilans wynika z napływu środków zagranicznych w celu finansowania nieproduktywnej konsumpcji, to jest to zjawisko niebezpieczne i groźne dla wzrostu gospodarczego.

Te Smithowe dywagacje pozwalają nam zrozumieć, dlaczego „deficyt handlowy” Grecji jest problemem makroekonomicznym. Nie dlatego, że jest „deficytem”, lecz dlatego że deficyt ten jest finansowany nieproduktywną działalnością. I jak powiadał Smith w swoim opus magnum, wydatki publiczne są najpewniej wydatkami na „pracę nieprodukcyjną”, która nie przekłada się na wzrost gospodarczy, gdyż nie służy pogłębieniu siły produkcyjnej pracy. A to oznacza, że napływ kapitału zagranicznego do Grecji nie finansował trwałych źródeł wzrostu gospodarczego, lecz służył do utrzymywania krótkookresowej konsumpcji, co doprowadziło do wyraźnego wzrostu greckiego długu publicznego. Ten proces z kolei wynikał ze specyficznej formuły waluty europejskiej i jej politycznego charakteru (opisanej w wersji popularnej w Tragedii euro Philippa Bagusa).

Nie należy traktować deficytu na obrotach bieżących jako wielkiego i zawsze negatywnego zaskoczenia. Takie są założenia funkcjonowania jednego obszaru walutowego i w zasadzie każdy o nich wie — silniejszy kapitałowo region wspiera słabszy (region niemiecki w pewnym sensie „wspiera” grecki w strefie euro tak jak poznańskie „wspiera” podkarpackie w strefie złotówkowej). Jednakże transfer kapitału nie jest decydujący sam w sobie (podobnie jak siła kursu walutowego albo bilans handlowy). Decydujące jest to, jak dana waluta jest produkowana i na co się ją przeznacza: czy na działalność produktywną, czy czystą konsumpcję na publiczny kredyt, obciążający przyszłe pokolenia, a wcześniej sektor finansowy.

Może się pojawić pytanie, czy skoro Smith miał umiłowanie do oszczędności, to czy był wobec tego „merkantylistą kapitałowym” i sprzeciwiał się importowaniu oszczędności z zagranicy? Nic bardziej mylnego. Tutaj również warto przytoczyć jego słowa, gdyż trafnie odpowiadają na pojawiające się czasami w Polsce nadmierne umiłowanie do krajowego kapitału. Kapitał finansujący wzrost gospodarczy może bez problemów pochodzić „z importu”:

 

Lecz to, czy kapitał, który przewozi te nadwyżki, jest kapitałem zagranicznym czy też krajowym nie ma większego znaczenia. Jeśli społeczeństwo nie zdobyło dostatecznego kapitału, aby uprawiać wszystkie swe ziemie i przerabiać w sposób najpełniejszy wszystkie swe surowce, wtedy fakt, że surowce te wywozi kapitał zagraniczny, przynosi nawet znaczną korzyść, gdyż cały kapitał społeczeństwa może być użyty na realizację bardziej pożytecznych zadań. Bogactwa starożytnego Egiptu, Chin i Hindustanu dowodzą w sposób wystarczający, że naród może osiągnąć bardzo wysoki poziom zamożności, choćby przeważająca część jego handlu wywozowego prowadzili obcokrajowcy. Rozwój naszych kolonii w Północnej Ameryce i Indiach Zachodnich byłby znacznie powolniejszy, gdyby w wywóz tamtejszych nadwyżek produkcji włożono tylko własne kapitały tych krajów[2].

 

Dlatego możemy spokojnie skonkludować, że Grecji brakuje ważnego ogniwa produkcyjnego w ich planie budowy dobrobytu. Tym ogniwem są stare nauki Adama Smitha o źródłach wzrostu gospodarczego, które należy jak najszybciej zaimportować. Rozwój danego kraju może się odbywać tylko dzięki oszczędnościom, które poprzez akumulację kapitału pozwalają na zwiększanie siły produkcyjnej, drzemiącej w krajowej sile roboczej. Ten kapitał wcale nie musi być krajowy, może być zagraniczny. Może także przyciągać ze sobą deficyt handlowy. Najważniejsze jednak, aby nie służył finansowaniu nieproduktywnego sektora. A tak niestety dzieje się w przypadku, w którym kapitał zostaje zaimportowany na finansowanie deficytu budżetowego. Tudzież w przypadku importu kapitału na cele komercyjnej ekspansji kredytu w otoczeniu banku centralnego, wypierającej prywatne oszczędności (jak w USA), ale to już temat na inną i dużą szerszą dyskusję o chorobie kapitałowej, na którą cierpią współczesne gospodarki posługujące się pieniądzem dekretowanym (fiat money).

 


[1] Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, t. II, Warszawa 1954, s. 109–110.

[2] Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, t. I, Warszawa 1954, s. 486

Kategorie
Audio Ekonomia sektora publicznego Komentarze Teksty

Czytaj również

7.png

Ludzkie gadanie

Przedsiębiorcze państwo po polsku. Słuchaj naszego podkastu

W najnowszym odcinku „Ludzkiego gadania" dr Mateusz Benedyk i Marcin Zieliński pochylają się nad tematem efektywności państwowej ingerencji w rynek.

miniaturka-1.png

Ludzkie gadanie

Teoria pieniądza doby inflacji

Zapraszamy do wysłuchania najnowszego odcinku podkastu dra Mateusza Benedyka.

Witold-Kwaśnicki.-Wspomnienie.png

Aktualności

Prof. Witold Kwaśnicki – wspomnienie. Słuchaj naszego podkastu

Zapraszamy do odsłuchania najnowszego odcinka naszego podkastu.

32.png

Ludzkie gadanie

W jakim stanie jest dziś polska polityka fiskalna?

Finanse publiczne pod lupą – dr Benedyk przedstawia problemy polskiego budżetu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 16
panika2008

Przecież zaimportowali kapitału - do oporu, tylko teraz mają niejaki problem, żeby go oddać, hahahaha.

Odpowiedz

Majk

ad 1

Z tekstu powyzej
"
Jeśli „niekorzystny” bilans wynika z napływu kapitału finansującego produktywną działalność gospodarczą, to trudno mówić w tym wypadku o zjawisku negatywnym. Jeśli natomiast niekorzystny bilans wynika z napływu środków zagranicznych w celu finansowania nieproduktywnej konsumpcji, to jest to zjawisko niebezpieczne i groźne dla wzrostu gospodarczego.
"

Odpowiedz

Balcerek

@panika
" tylko teraz mają niejaki problem, żeby go oddać"

czyli zużyli go bezproduktywnie.

Odpowiedz

tomasz mieszkowski

Wszystko się zgadza.
Dodam tylko jedną krótką konkluzję.
Problem współczesnego zglobalizowanego świata polega poprostu na coraz wiekszym drenażu produktywnego sektora prywatnego na rzecz bezproduktywnego i pasożytniczego sektora państwowego(w szerokim znaczeniu). Ta droga prowadzi do coraz wiekszej pauperyzacji społeczeństw i dlatego niech Bóg ma nas w swojej opiece.

Odpowiedz

Paweł

A jeśli na ekonomię nałożyć uwarunkowania geopolityczne, to czy ciągle kapitał nie ma narodowości?

Bo mam podejrzenie, że każde państwo wspiera swój sektor finansowy i z tego powodu np. wyprzedawanie banków obcemu kapitałowi może doprowadzić do ich wyssania w momencie kryzysu.

Wiem, że takie ryzyko wynika nie z praw ekonomii, ale z polityki, ale chyba trzeba je uwzględniać podejmując decyzje polityczne w sferze ekonomii.

Odpowiedz

Tomasz Marszelewski

Jeśli jakieś państwo wspiera poprzez subwencje sektor finansowy, to znaczy że osłabia go. Po pierwsze pieniądze na to wsparcie są zabierane wszystkim, po drugie trafiają do ręki tych, którzy nie najlepiej prowadzą swoją działalność, ale najlepiej lobbują na swoją korzyść. Z biegiem czasu te subwencjonowane instytucje podejmują coraz bardziej lekkomyślne decyzje ponieważ wierzą, że w razie kłopotów państwo je wspomoże.

Odnośnie wyprzedaży banków. Jeśli bank jest państwowy, to kierując się interesem państwa należałoby go sprzedać temu kto więcej zapłaci. To czy w momencie kryzysu banki będą krajowe czy zagraniczne nie ma znaczenia. Jeśli bank będzie podlegał temu samemu prawu co każde inne przedsiębiorstwo, a to prawo będzie strzegło tylko tego czy strony wywiązują się z kontraktu, to ewentualny kryzys na świecie dotknie Polskę w dużo mniejszej skali niż gdy państwo prowadzi aktywną politykę finansową. Ewentualne straty gospodarcze będą wtedy wynikać tylko ze spadku zagranicznego popytu na polskie produkty, a może nawet kryzys przyniesie Polsce wzrost poprzez to, że obcokrajowcy będą chcieli kupować złotówkę w związku z jej stabilnością. To podniesie wartość złotówki i ożywi gospodarkę przez spadek cen.

Odpowiedz

Paweł

Hiszpania tonie:
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Katastrofalne-dane-z-Hiszpanii-2556001.html

"Na hiszpańskie dane bardzo dziwnie zareagował kurs EUR/USD, który o godzinie 9:00 wystrzelił w górę. 45 minut później euro było notowane po 1,2566 USD, czyli o 0,2% wyżej niż w poniedziałek." - ciekawe zjawisko. Ma ktoś jakieś pomysły, jak to zinterpretować?

A może to raczej osłabienie dolara wywołane informacjami z Azji? http://forsal.pl/artykuly/620943,jen_za_juana_japonsko_chinska_wspolpraca_zdetronizuje_dolara.html

Odpowiedz

Paweł

@Tomasz Marszelewski: A transfery z filii zagranicznych banków w Polsce do ich zagranicznych central, to nie jest problem?

Odpowiedz

Tomasz Marszelewski

Nie, spadek ilości pieniądza w Polsce prowadzi do wzrostu jego wartości, czyli dzięki temu, że ktoś wyprowaca złotówki z Polski, ceny w kraju będą relatywnie mniejsze. Ale nawet jeśli przyjmiemy, że miałaby być to niekorzystne (chociaż nigdy nie jest), to co ten zagraniczny bank może zrobić ze złotym gdy jest w kraju, w którym nie jest oficjalną walutą?

Odpowiedz

Paweł

@Tomasz Marszelewski: A czy przy systemie rezerwy cząstkowej taki odpływ pieniędzy z banków w Polsce nie może mieć wpływu na stabilność naszego sektora bankowego i na bezpieczeństwo depozytów?

A nie da się zamienić PLN na inną walutę przed lub po dokonaniu transferu? Albo kupić za to polskie papiery wartościowe i uwzględnić w swoim bilansie?

Odpowiedz

Tomasz Marszelewski

@Paweł: Depozyty nigdy nie są bezpieczne w systemie rezerw cząstkowych. Dokładnie tak samo wygląda sprawa gdy pieniądze wędrują po świecie, jak i wtedy gdy wędrują w Polsce.

Przy wymianie polskiej waluty na jakąkolwiek za granicą, nabywający ją także musi się z tym liczyć, że może nabyć dobra za nią tylko w Polsce. Ostatecznym celem pieniądza jest to, że można za niego kupić dobra albo usługi. To by złoty krążył po zagranicznych kontach jako środek wymiany za inne waluty mija się z celem, nikt by raczej na tym nie zyskiwał, ale wracając do głównej myśli, nawet gdyby tak było to efektem byłby tylko spadek cen w Polsce.

Odpowiedz

Paweł

@Tomasz Marszewski: To dlaczego tak nerwowo reagują inne państwa w tej sprawie?

http://forsal.pl/artykuly/621971,bankowa_wojna_polnocy_i_poludnia_europy.html

Chyba jednak bronią jakichś swoich interesów?

Odpowiedz

łysy

A oto konkuencyjne rozumowanie z Bloomberga

http://forsal.pl/artykuly/622722,historia_dala_juz_lekcje_atenom_wyjscie_grecji_z_euro_ma_swoj_precedens.html

Odpowiedz

Tomasz Marszelewski

@Paweł: Jeśli to że na Zachodzie postępują tak, a nie inaczej jest argumentem, to nasz spór nie ma sensu. Wtedy artykuły o szkodliwości ubezpieczeń społecznych, państwowej edukacji, regulacji sektora finansowego nie mają sensu, bo przecież skoro na Zachodzie się robi w taki i taki sposób a Zachód jest bogatszy to znaczy, że trzeba go naśladować. W żaden sposób tym linkiem nie zbił Pan argumentów z moich pierwszych odpowiedzi. A jeśli już musimy się bawić w powoływanie się na dane z państw bogatych, to proszę: Szwajcaria... Frank nie jest stuprocentowo oparty na złocie, jakieś tam regulacje istnieją, a jednak nikt tam nie dba o "jakieś swoje interesy", a mimo to sytuacja Szwajcarii jest bardzo stabilna w porównaniu do innych krajów.

Odpowiedz

Paweł

@Tomasz: "artykuły o szkodliwości ubezpieczeń społecznych, państwowej edukacji, regulacji sektora finansowego nie mają sensu" - ależ oczywiście, że w przypadku rzeczywiście wolnego rynku regulacje sektora finansowego są szkodliwe. Ale w takiej sytuacji jak teraz, regulacje te, to po prostu ograniczenie samowoli oligopolu bankowego. Kiedy się wyłączy naturalne mechanizmy wolnego rynku, to pozostaje tylko regulacja. Mamy wybór: albo przejść do całkowicie wolnorynkowego pieniądza towarowego ze 100% rezerwą, albo w ramach obecnego burd**u starać się bronić własnych narodowych interesów. Tego pierwszego nie jesteśmy na razie w stanie zrobić, więc pozostaje to drugie. Jeśli inne państwa wykonują pewne ruchy, to warto chyba zastanowić się dlaczego, a nie podchodzić do kwestii ideologicznie. Może nie uwzględnia Pan wpływu polityki na gospodarkę? Jakoś tak się dzieje, że w tym całym zamieszaniu niektóre kraje umacniają swoją pozycję polityczną i ekonomiczną, a inne słabną.


Z tym drenażem kapitału za granicę, to jest prawda: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Zagraniczne-banki-wypompowaly-15-mld-zl-z-polskich-spolek-2563468.html

Jeśli te pieniądze są bankom-matkom niepotrzebne, to po co je wysysają z Polski?

Nie zauważył Pan, że ja stawiam otwarte pytania?
Naprawdę jestem ciekawy, jak można wytłumaczyć takie postępowanie, które Pana zadaniem nie ma sensu. Jeśli Pan rozumie tę sytuację lepiej ode mnie, to proszę mi to wytłumaczyć. Tylko proszę nie pisać, że robią głupio i kropka, bo to nic nie wnosi do dyskusji.

Odpowiedz

Kornel Barycki

Myślę, że może to być szkodliwe, bo tu nie chodzi tylko o drenaż złotego, ale o drenaż kapitału. Jeśli taki bank zbankrutuje, to część zasobów zniknie z kraju. Depozyty mogły być ponadto w walucie obcej w takim banku i zostać skierowane, zainwestowane w inne rejony świata i bezpowrotnie stracone.
Na podobnej zasadzie można by, wyciągać kapitał z innych krajów, ale to nie takie proste.

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.