Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Tłumaczenia

Rothbard: Stawki płac a bezrobocie

0
Murray N. Rothbard
Przeczytanie zajmie 20 min
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Murray Rothbard
Wersja PDF
Tłumaczenie: Marcin Zieliński, Witold Falkowski

Część książki Wielki Kryzys w Ameryce (Rozdział 2)

Wyrafinowani keynesiści przyznają, że keynesistowska teoria „równowagi w sytuacji niepełnego zatrudnienia”, opierająca się na założeniu, że stawki płac są sztywne w  dół, nie znajduje zastosowania (wbrew panującemu dawniej przekonaniu) w  wypadku wolnego i  nieskrępowanego rynku. „Klasyczni” ekonomiści zawsze zakładali, że przyczyną bezrobocia jest powstrzymywanie swobodnego spadku stawek płac, jednak w systemie keynesistowskim założenie to zagubiło się w gąszczu niewiele wnoszących równań. Niemniej jest ono elementem ich systemu i  pełni w nim istotną funkcję[1]. Keynesistowska recepta na bezrobocie zakłada, że robotnicy dadzą się zwieść „iluzji pieniężnej”. Keynesiści są przekonani, że jeśli związkom zawodowym i rządowi uda się zahamować spadek nominalnych stawek płac, to robotnicy zgodzą się na spadek realnych stawek płac, jakim jest wzrost cen. Polityka inflacji, powodując spadek realnych stawek płacowych, miałaby zatem służyć likwidacji bezrobocia. Dziś duże znaczenie nadaje się wskaźnikowi kosztów utrzymania, toteż takie oszustwo zostałoby zdemaskowane. Poza tym nie ma sensu wciąż powtarzać, że inflacja ma wiele niepożądanych konsekwencji[2].

Zastanawiające jest, że nawet ekonomiści, którzy akceptują ogólną teorię cen, uważają wbrew logice, że nie ma ona zastosowania do płac, czyli ceny pracy. Twierdzą na przykład, że teorię krańcowej produktywności można w całości zastosować do innych czynników produkcji niż praca. Jednak gdy zajmują się kwestią płac, zaczynają nagle poruszać problemy „stref nieokreśloności” i „negocjacji”[3]. Większość ekonomistów przyznaje też, że utrzymywanie ceny jakiegokolwiek dobra powyżej poziomu, za którego sprawą rynek się oczyszcza, spowoduje powstanie niesprzedanych nadwyżek. Jednak nie chcą uznać, że ta sama prawidłowość dotyczy pracy. Uważają, że „praca” jest dobrem ogólnym i w związku z tym obniżka płac musi negatywnie wpłynąć na ogólną siłę nabywczą społeczeństwa. Tymczasem niesprzedana, „niezatrudniona” na rynku praca nie jest „pracą ogółem”, lecz określoną ilością specyficznej pracy, której cenę utrzymuje się na sztucznie zawyżonym poziomie. To prawda, że im więcej jest przypadków sztucznego zawyżania stawek płac, tym większe jest prawdopodobieństwo pojawienia się masowego bezrobocia. Jeśli przedstawicielom niektórych zawodów uda się, na skutek przymusu zastosowanego przez związki zawodowe lub rząd, podnieść stawki płac powyżej ich wolnorynkowego poziomu, to robotnicy, którzy z tego powodu stracą pracę, mogą znaleźć zatrudnienie na gorszych warunkach w innej branży. W takiej sytuacji pracownicy zrzeszeni w związku zawodowym, przyczyniając się do błędnej alokacji czynników produkcji, uzyskają wyższe stawki płac kosztem pracowników, którzy będą musieli zadowolić się niższymi zarobkami w innym zawodzie. Im więcej jednak będzie przypadków sztywności płac, tym mniej będzie możliwości przesunięcia pracowników do innych branż, a w konsekwencji tym większe i bardziej długotrwałe będzie bezrobocie.

Na wolnym rynku stawki płac zazwyczaj dostosowują się do warunków, toteż nie występuje tam problem przymusowego bezrobocia. Każdy, kto chce pracować, może znaleźć pracę. Tylko presja rządu lub związków zawodowych może spowodować, że stawki płac zostaną wywindowane powyżej poziomu, który umożliwiałby pełne zatrudnienie. Sporadycznie zdarza się jednak, że stawki płac są zawyżone za sprawą dobrowolnego wyboru (chociaż zazwyczaj towarzyszy mu brak świadomości jego konsekwencji) albo łączącego się z  nim przymusu. Czasami przedsiębiorcy lub nawet sami robotnicy ulegają perswazji, że ich moralnym obowiązkiem jest utrzymywanie stawek płac na sztucznie zawyżonym poziomie. W konsekwencji takich działań bezrobocie musi wzrosnąć. Ten rodzaj perswazji stosuje się dziś i stosowano go także w czasie kryzysu w 1929 roku. Tłumaczy się robotnikom, że niezwykle istotne jest podtrzymanie etosu (oryg.: mystique) związków zawodowych i  solidarności związkowej, w  czym przeszkadzają „łamistrajkowie” oraz ci, którzy akceptują płace niższe od wywalczonych przez związki. Związki zawodowe bronią owego etosu, uciekając się często do przemocy, ale odgrywa on niezaprzeczalnie ważną rolę. Dopóki robotnicy, zarówno zrzeszeni w związkach zawodowych, jak i niezrzeszeni, wierzą w etos związku, dopóty nie zgodzą się na obniżkę płac, nawet gdyby mieli z tego powodu stracić pracę. W takim przypadku mamy do czynienia jednak z bezrobociem dobrowolnym. Aby owi robotnicy zdecydowali się na podjęcie pracy, należy ich przekonać, że obrona etosu związku zawodowego jest z punktu widzenia moralności czymś absurdalnym[4]. Skoro jednak dobrowolnie decydują się na bezrobocie z powodu swojej lojalności wobec związku zawodowego, to jest całkiem prawdopodobne, że nie rozumieją konsekwencji swoich przekonań i działań. Większość ludzi nie zna przecież praw ekonomii. Gdyby bezrobotni zrozumieli, że nie mają pracy z powodu swojego przywiązania do idei solidarności związkowej, to prawdopodobnie zrezygnowaliby z lojalności wobec związku.

Do błędnego poglądu, że sztuczne utrzymywanie stawek płac na zawyżonym poziomie jest dla gospodarki korzystne, przekonywani są nie tylko robotnicy, ale również przedsiębiorcy. Pogląd ten odegrał niezwykle istotną rolę podczas kryzysu w 1929 roku. Już w latach dwudziestych „wielkiemu” biznesowi wpajano różne „oświecone” i „postępowe” idee. Przekonywano na przykład, że wysokie płace (stawki płac?) są przyczyną, a  nie skutkiem wzrostu gospodarczego w  Ameryce. Zgodnie z  tym rozumowaniem niższy poziom życia za granicą wynikał wyłącznie z tego, że mało rozgarnięci przedsiębiorcy nie przystali na czterokrotny lub pięciokrotny wzrost stawek płac! Kiedy nadszedł kryzys, przedsiębiorcy byli przekonani, że obniżenie stawek płac spowodowałoby spadek „siły nabywczej” (konsumpcji), co spotęgowałoby trudności (później doktrynę tę przyjęli keynesiści i wzbogacili o różne ozdobniki). Przedsiębiorcy, którzy uwierzyli w  tę błędną koncepcję, są odpowiedzialni za bezrobocie. Należy jednak podkreślić, że ponoszą oni winę za bezrobocie nie dlatego, że byli „egoistyczni” i „chciwi”, ale dlatego, że próbowali działać „odpowiedzialnie”. Największą odpowiedzialność za bezrobocie ponosi jednak rząd, który metodą kija i marchewki umacnia przekonanie o słuszności tego błędnego poglądu.

Zajmijmy się keynesistowskim argumentem, że obniżenie stawek płac wcale nie przyczyniłoby się do spadku bezrobocia, gdyż spowodowałoby spadek siły nabywczej i zmniejszyło popyt na produkty przemysłowe. Argument ten można odeprzeć na różnych poziomach. Jeśli w czasie depresji ceny spadną, to realne stawki płac nie tylko pozostaną na dawnym poziomie, ale wręcz wzrosną. Skoro wzrost siły nabywczej miałby doprowadzić do zmniejszenia się bezrobocia, to w takim razie powinniśmy znacznie podnieść nominalne stawki płac. Przypuśćmy, że rząd wprowadza przepis o płacy minimalnej, na mocy którego minimalna stawka płac wynosiłaby trzykrotność dotychczasowych stawek. Co by się wtedy stało? Dlaczego keynesiści nie domagają się wprowadzenia tego rozwiązania?

Oczywiście konsekwencją tego przepisu byłoby masowe bezrobocie i całkowite zatrzymanie produkcji, chyba że... nastąpiłby tak znaczny wzrost podaży pieniądza, iż pracodawcy mogliby zapewnić bardzo wysokie wynagrodzenia swoim pracownikom. Jednak w  takim przypadku realne stawki płac wcale by nie wzrosły! Nie można by też powiedzieć, że taki przepis „szedłby zbyt daleko”, ponieważ płace są jednocześnie dochodami uzyskiwanymi przez robotników i kosztami ponoszymi przez przedsiębiorców. Jeśli o wysokości stawek płac decyduje wolny rynek, to płace – dochody oraz koszty – znajdą się na takim poziomie, który zapewnia stan pełnego zatrudnienia. Inny poziom płac miałby niekorzystny wpływ na sytuację gospodarczą[5].

Keynesiści mylą stawki płac z dochodami – co jest dość powszechnym błędem w  literaturze ekonomicznej, w  której mówi się ogólnie o  „płacach”. Ekonomiści rzadko precyzują, czy chodzi im akurat o stawki, czy też o dochody[6]. Tymczasem dochód to iloczyn stawki płacy i liczby roboczogodzin. Stawka godzinowa jest równa całkowitemu dochodowi podzielonemu przez liczbę przepracowanych godzin. Jednak całkowity dochód zależy tu od liczby przepracowanych godzin i wysokości stawki godzinowej. Obniżenie stawek płac spowodowałoby wzrost zatrudnienia. Gdyby ponadto wzrosła liczba przepracowanych roboczogodzin, to wzrósłby też całkowity fundusz płac. Obniżenie stawek płac wcale nie musi doprowadzić do spadku całkowitych dochodów. Może być wręcz odwrotnie. W  każdym razie spadek stawek płac będzie prowadzić do zmniejszenia się liczby bezrobotnych, a o to przecież tutaj chodzi. Żeby zilustrować to rozumowanie na uproszczonym (jednak nie za bardzo) przykładzie, załóżmy, że „fundusz płac”, który pracodawcy mogą rozdysponować między robotników, jest stały. W takim przypadku na skutek obniżenia stawek płac ten sam fundusz płac mógłby zostać rozdysponowany między więcej osób. Nie ma powodu, aby zakładać, że całkowity fundusz płac w takiej sytuacji by się zmniejszył.

W rzeczywistości jednak stały nie jest fundusz płac, lecz „fundusz kapitałowy”, z którego przedsiębiorstwo opłaca wszystkie czynniki produkcji. W  ostatecznym rozrachunku dobra kapitałowe nie przynoszą dochodu, gdyż są równe sumie płac i renty gruntowej (powiększonej o procent, który stanowi cenę czasu i jest wszechobecny w całej gospodarce). A zatem każde przedsiębiorstwo dysponuje stałym funduszem, który przeznacza na płace, renty i odsetki. Praca i ziemia są odwiecznymi konkurentami. Ponieważ funkcje produkcyjne w gospodarce nie są stałe, ogólny spadek stawek płac skutkowałby zastąpieniem ziemi pracą – praca stałaby się stosunkowo bardziej atrakcyjna w porównaniu z ziemią. W takim przypadku całkowity fundusz płac zmieniłby się, a mianowicie wzrósłby z powodu istnienia efektu substytucyjnego, działającego na korzyść pracy kosztem ziemi. W związku z tym globalny popyt na pracę byłby „elastyczny”[7].

Przypuśćmy jednak, że zdarzyło się „najgorsze” i popyt na pracę okazał się nieelastyczny, czyli w konsekwencji obniżenia stawek płac całkowity fundusz płac się zmniejszył. Co wtedy? Po pierwsze, popyt na pracę mógłby być nieelastyczny tylko wtedy, kiedy przedsiębiorcy w oczekiwaniu na kontynuację spadku płac powstrzymywaliby się od inwestowania w siłę roboczą. Wówczas jednak należałoby pozwolić na jak najszybszy spadek stawek płac. Przedsiębiorcy zauważywszy, że stawki płac szybko spadły do poziomu wolnorynkowego, uznaliby, że stawki płac nie będą już spadać. W takiej sytuacji nie tylko przestaliby powstrzymywać się od inwestowania w siłę roboczą, lecz staraliby się inwestować jak najszybciej, by uprzedzić ponowny wzrost stawek płac. Wbrew powszechnym opiniom nie należy traktować spekulacji jako samonapędzającego się mechanizmu. Im trafniej przedsiębiorcy prognozują i przepowiadają przyszłość, tym chętniej będą „spekulować”, a ich spekulacje przyspieszą, a nie spowolnią działanie naturalnych rynkowych sił prowadzących do równowagi. Każdy błąd popełniony przez przedsiębiorcę w trakcie spekulacji – zbyt wczesna lub zbyt późna sprzedaż dóbr i usług, zbyt wczesne lub zbyt późne kupno – odbije się bezpośrednio na nim. Spekulacja nie jest procesem automatycznym, lecz zależy wyłącznie od fundamentalnych sił popytu i podaży, ułatwia też dostosowywanie się rynku do oddziaływania owych sił. Gdyby na przykład przedsiębiorcy popełnili błąd w swoich spekulacjach i zakupili zbyt dużą ilość jakiegoś dobra, to ponieśliby straty z  powodu nagromadzenia się niesprzedanych nadwyżek i jak najszybciej musieliby dokonać korekty. Gdyby przedsiębiorcy zbyt długo zwlekali z  nabyciem siły roboczej, to pojawiłby się jej „niedobór” i przedsiębiorcy szybko podwyższyliby płace do ich „prawdziwego”, wolnorynkowego poziomu. Jak pamiętamy, przedsiębiorcy mają doświadczenie we właściwym prognozowaniu stanów rynku. Popełniają masowo błędy tylko wtedy, gdy w wyniku ingerencji rządu lub banków „sygnały” rynkowe zostają zniekształcone i nie wiadomo, jak w istocie kształtuje się popyt i podaż. W sytuacji, którą tu opisaliśmy, nie wystąpiła ingerencja, która mogłaby wprowadzić przedsiębiorców w błąd. Przeciwnie, rozważaliśmy tu przykład gospodarki, w której przywracano wolny rynek po zakończeniu ingerencji.

Szybki spadek płac spowoduje, że przedsiębiorcy przestaną się wstrzymywać z zatrudnianiem robotników, a nawet zwiększą nabór siły roboczej, natomiast powolny spadek płac przyczyni się do pogorszenia sytuacji, gdyż: a) płace będą się utrzymywać powyżej swojego wolnorynkowego poziomu, przez co wciąż będzie istnieć bezrobocie, i b) przedsiębiorcy będą się wstrzymywać z nabywaniem siły roboczej, co tylko spotęguje problem bezrobocia.

Ponadto nawet jeśli przedsiębiorcy nie zdecydują się na taką spekulację, to i tak nic nie stoi na przeszkodzie, by problem bezrobocia szybko przezwyciężyć. Jeśli robotnicy nie ulegną naciskom i  namowom związków zawodowych i nie będą czekać z podjęciem pracy, aż uda im się uzyskać płacę graniczną, bezrobocie zostanie wyeliminowane, nawet jeśliby zmniejszono całkowity fundusz płac.

Wykres 1 ilustruje ten proces. Na osi poziomej przedstawiono podaż pracy, a na pionowej wysokość stawek płac. Krzywa DL obrazuje globalny popyt na pracę, a IE to całkowity zasób siły roboczej w społeczeństwie, czyli całkowita podaż siły roboczej poszukującej pracy. Podaż pracy reprezentuje krzywa SL . W naszej analizie abstrahujemy od możliwości, że obniżenie stawek płac mogłoby doprowadzić do zmniejszenia się ilości przepracowanych godzin, a ponadto zajmujemy się wyłącznie problemem bezrobocia przymusowego, a nie dobrowolnego, toteż krzywa SL w przeciwieństwie do innych krzywych podaży ma przebieg pionowy. Ci, którzy z powodu obniżenia się stawek płac pracują krócej albo w ogóle rezygnują z pracy, nie przyczyniają się do zwiększenia społecznego „problemu bezrobocia”. A zatem w naszych rozważaniach możemy ich pominąć. Stawkę płac na wolnym rynku wyznacza punkt przecięcia krzywej podaży pracy SL z krzywą popytu na pracę DL , czyli punkt E. Stawka ta wynosi 0I. Zasób siły roboczej IE znajduje pełne zatrudnienie. Przypuśćmy jednak, że na skutek przymusu bądź propagandy stawka płac jest sztywna i nie może spać poniżej poziomu 0A. Krzywa podaży pracy wygląda w takiej sytuacji następująco: na odcinku AC jest pozioma, a następnie pionowa. Nowa krzywa podaży pracy nie przecina się z krzywą popytu na pracę w punkcie E, lecz w punkcie B. W nowym punkcie równowagi stawka płac wynosi 0A, lecz zatrudnienie znajduje tylko siła robocza reprezentowana przez odcinek AB, podczas gdy siła robocza reprezentowana przez odcinek BC pozostaje bezrobotna. Rozwiązaniem problemu bezrobocia jest oczywiście usunięcie sztucznych ograniczeń, które powodują, że krzywa podaży pracy przecina odcinek AC. Należy pozwolić na spadek stawek płac, aż zostanie osiągnięty stan równowagi przy pełnym zatrudnieniu[8].

Załóżmy teraz, że spekulanci przeciągnęli strunę. „Spekulacyjny popyt na pracę” przedstawimy za pomocą krzywej DS . W  takiej sytuacji, bez względu na stawkę płac, siła robocza znajduje mniejsze zatrudnienie niż to, które opisuje „rzeczywista” krzywa popytu. Co się wtedy stanie? Nie wzrośnie bezrobocie, gdyż stan pełnego zatrudnienia zostanie osiągnięty przy niższej stawce płac 0J. Płaca jest niższa, niż to wynikałoby ze stanu rynku, toteż popyt na pracę przewyższa jej podaż. Gdy stawka płac osiągnie nową „równowagę”, wtedy luka jest równa odcinkowi GH. Ogromna presja wywierana przez popyt sprawi, że przedsiębiorcy dostrzegą tę lukę i zaczną podwyższać stawki płac, żeby usunąć istniejący „niedobór pracy”. Spekulacja jest procesem samokorygującym się, a nie samonapędzającym się, dlatego stawki płac wzrosną do poziomu, który odpowiada stanowi rynku, czyli do 0I.

Skoro spekulacja nie jest problemem, lecz daje wiele korzyści, o ile stawki płac mogą swobodnie spadać, to problem bezrobocia nasili się tylko wtedy, gdy stawki płac są utrzymywane powyżej poziomu wolnorynkowego. Utrzymywanie stawek płac na zawyżonym poziome lub przyzwolenie jedynie na powolny ich spadek zrodziłoby oczekiwanie przedsiębiorców, że w  końcu będzie musiało dojść do gwałtownego spadku stawek płac. W takiej sytuacji globalna krzywa popytu na pracę pod wpływem spekulacji przesunie się w dół (załóżmy, że popyt na pracę przedstawia teraz krzywa DS). Ponieważ jednak krzywa podaży pracy na odcinku AC jest pozioma, to stan równowagi wyznaczy punkt F, w którym zatrudnienie jest jeszcze mniejsze (jego poziom przedstawia odcinek AF). Z kolei bezrobocie wzrosło i jest teraz równe odcinkowi FC[9].

Nawet gdyby całkowity fundusz płac się zmniejszył, to z powodu swobodnego spadku stawek płac bezrobocie przymusowe zostałoby szybko zlikwidowane. Keynesiści, wskazując na związek między całkowitym zatrudnieniem i  globalnym popytem pieniężnym na towary, przyjmują ukryte założenie, że stawki płac są sztywne w dół. Z tego właśnie powodu ich teoria nie znajduje zastosowania w sytuacji, gdy stawki płac mogą swobodnie spadać. Czy nawet w razie pełnego zatrudnienia spadek globalnego popytu nie doprowadziłby w końcu do zahamowania aktywności gospodarczej? Na to pytanie można odpowiedzieć dwojako. Najpierw musimy się dowiedzieć, co się stało z istniejącą podażą pieniądza. Cały czas zakładamy, że podaż pieniądza w gospodarce jest dana. Pieniądz nigdzie nie wyparował. Niekoniecznie też musiały zmaleć całkowite wydatki pieniężne. Skoro zmniejszył się całkowity fundusz płac, to jakaś inna wielkość musiała wzrosnąć, na przykład całkowite zyski osiągnięte przez przedsiębiorców lub inwestorów. Przy danej całkowitej podaży pieniądza całkowity strumień wydatków pieniężnych może się zmniejszyć tylko wtedy, gdy wzrośnie społeczny popyt na pieniądz, a więc gdy wzrośnie „tezauryzacja”. Jednak wzrost tezauryzacji, czyli całkowitego popytu na pieniądz, nie prowadzi wcale do katastrofy. Doświadczając niepewności, która cechuje okres depresji, ludzie dążą do zwiększenia swoich realnych sald gotówkowych. Jeśli całkowity zasób pieniądza jest dany, to wzrost realnych sald gotówkowych może nastąpić jedynie wskutek spadku cen. Tezauryzacja, oczywiście, skutkuje ogólnym spadkiem cen, jednak wcale nie musi mieć negatywnego wpływu na działalność przedsiębiorców[10]. Przedsiębiorcy, o czym już była mowa wcześniej, osiągają zyski dzięki różnicom cenowym między cenami czynników produkcji i cenami sprzedaży. Zyskowność ich przedsięwzięć nie zależy od ogólnego poziomu cen[11]. Spadek lub wzrost całkowitych wydatków pieniężnych nie ma zatem znaczenia dla ogólnej rentowności przedsiębiorstw.

Na koniec zajmiemy się keynesistowskim argumentem, mówiącym że pracownicy konsumują większą część swoich dochodów niż właściciele ziemscy lub przedsiębiorcy, a w związku z tym zmniejszenie się całkowitego funduszu płac ma katastrofalne konsekwencje, gdyż musi skutkować spadkiem konsumpcji i wzrostem oszczędności. Podkreślmy najpierw, że jego pierwsza część wcale nie musi być prawdziwa. Opiera się na dwóch założeniach: 1) pracownicy są relatywnie „biedni”, a niepracownicy „relatywnie bogaci”; 2) biedni konsumują większą część swojego dochodu w  porównaniu z  bogatymi. Pierwsze założenie niekoniecznie musi być prawdziwe. Prezes General Motors jest w  końcu „pracownikiem”, podobnie jak Mickey Mantle. Jednocześnie wielu właścicieli ziemskich, rolników i  sprzedawców detalicznych nie może się pochwalić zbyt dużym majątkiem. Manipulowanie reakcjami między pracownikami najemnymi a pozostałymi osobami działającymi w firmie jest nieudolną próbą manipulowania relacjami między biednymi a bogatymi (pomijając pytanie, czy taka manipulacja jest w ogóle potrzebna). Drugie założenie, o czym była już mowa wcześniej, jest często prawdziwe, choć nie zawsze. Wspominaliśmy już o badaniach empirycznych Lubella, które pokazały, że zmiany w dystrybucji dochodu między bogatych i biednych nie mają widocznego wpływu na stosunek konsumpcji do oszczędności. Załóżmy jednak, że zmniejszenie się całkowitego funduszu płac doprowadzi do zmiany społecznych proporcji między konsumpcją i oszczędnościami. Oszczędności wzrosną i  właśnie do takiej sytuacji powinniśmy dążyć. Każda zmiana społecznych preferencji czasowych, prowadząca do wzrostu oszczędności i spadku konsumpcji sprawia, że koniunktura powróci szybciej, a proces dostosowawczy będzie trwał krócej. Jeśli oszczędności wzrosną, a  konsumpcja spadnie, to gospodarka szybciej wyjdzie z depresji. Jeśli wskutek spadku stawek płac konsumpcja spadnie, to właśnie spadkowi stawek płac będziemy zawdzięczać szybsze wyjście z kryzysu.

Uwaga na koniec: nadwyżka „siły roboczej”, będąca skutkiem sztucznie zawyżonych stawek płac, to nadwyżka godzin pracy. Jest to równoznaczne z 1) brakiem możliwości zatrudnienia części siły roboczej lub 2)  krótszym czasem pracy. Jeśli pojawia się nadwyżka roboczogodzin, to albo część robotników nie może znaleźć pracy, albo tydzień pracy znacznej części robotników został skrócony, stąd ich płace są odpowiednio niższe. W czasie depresji często stosuje się rozwiązanie zwane „dzieleniem etatu”, które w rzeczywistości jest dzieleniem bezrobocia. W takiej sytuacji wszyscy robotnicy mają co prawda zatrudnienie, lecz nie na cały etat. Oczywiście, powszechne zastosowanie tego rozwiązania pokazałoby, że sztuczne zawyżanie stawek płac jest absurdem, na którym nikt tak naprawdę nie korzysta. Jaki jest pożytek z  wysokich stawek godzinowych, skoro płace tygodniowe są niskie? Rozwiązanie polegające na skróceniu tygodnia pracy musi skutkować utrzymaniem stanu niepełnego zatrudnienia. Tłumy bezrobotnych mogłyby wywierać potężną presję na obniżkę sztucznie zawyżonych stawek płac, oferując bardziej konkurencyjne warunki w porównaniu z zatrudnionymi robotnikami. Jeśli jednak całe grupy robotników są zatrudnione na niepełny etat, to podobna presja nie powstanie. Jest to jeden z głównych powodów, dla których związki zawodowe popierają to rozwiązanie. Często apelom o  krótszy tydzień pracy towarzyszy oczywiście wezwanie do odpowiedniego podniesienia stawek godzinowych, żeby „tygodniówka się nie zmieniła”. Autorzy tych apeli domagają się po prostu wyższych realnych stawek płac, którym musiałby towarzyszyć spadek produkcji i wzrost bezrobocia.

Rozwiązania polegające na skróceniu tygodnia pracy i „dzieleniu etatu” skutkują również zmniejszeniem się realnych stawek płac i  obniżeniem się standardu życia. Konsekwencją zastosowania tych rozwiązań jest spadek produkcji i wydajności robotników. Ostatecznie przepaść między sztucznie zawyżonymi stawkami płac a stawkami wolnorynkowymi musi się zwiększyć jeszcze bardziej, co tylko spotęguje problem bezrobocia.


[1] Zob. Modigliani, Liquidity Preference and the Theory of Interest and Money; zob. też Lindahl, On Keynes’ Economic System.

[2] Zob. L. Albert Hahn, The Economics of Illusion, Squier, New York 1949, s. 50 i n., 166 i n.

[3] W  rzeczywistości o  dużych strefach nieokreśloności można mówić tylko w przypadku wyspy zamieszkiwanej przez dwie albo trzy osoby. W miarę wzrostu populacji i  rozwoju systemu gospodarczego strefy nieokreśloności stopniowo się zmniejszają. Co do umów o pracę, to nie istnieją oczywiście żadne właściwe im strefy nieokreśloności.

[4] Nie ma tutaj znaczenia to, czy autor książki rzeczywiście uważa, że etos związków zawodowych jest z punktu widzenia moralności absurdem.

[5] Ustanowienie płacy maksymalnej, która obowiązywała w poprzednich stuleciach i podczas II wojny światowej, spowodowałoby powstanie sztucznego niedoboru pracy w całej gospodarce, czyli przyniosłoby skutek odwrotny niż płaca minimalna.

[6] Zob. Hutt, The Significance of Price Flexibility, s. 390 i n.

[7] Różne badania pokazują, że globalny popyt na pracę jest w  czasie depresji bardzo elastyczny. Podane przez nas tutaj argumenty nie opierają się jednak na tych badaniach. Zob. Benjamin M. Anderson, The Road Back to Full Employment, w: Paul T. Homan i  Fritz Machlup (red.), Financing American Prosperity, New York 1945, s. 20–21.

[8] Zob. Hutt, The Significance of Price Flexibility, s. 400.

[9] Zwróćmy uwagę na to, że na wykresie 1 krzywa SL nie przecina osi poziomej. Krzywa ta musi zaczynać się w punkcie, w którym można osiągnąć dochód zapewniający minimum egzystencji. W przypadku niższej stawki płac nikt by nie pracował. W konsekwencji krzywa podaży pracy na wolnym rynku jest pozioma i przecina punkt minimum egzystencjalnego. Oczywiście nie jest możliwe, aby następstwem spekulacji była sytuacja, w której stawki płac będą zapewniać tylko minimum egzystencji. Dzieje się tak z trzech powodów: a) spekulacja niemal zawsze polega na tezauryzowaniu funduszy, co prowadzi do ogólnego spadku cen; w konsekwencji obniżona zostałaby pieniężna, a nie realna stawka płacowa równowagi – o wysokości minimum egzystencji decydują stawki realne; b) przedsiębiorcy w końcu zorientowaliby się, że przeciągneli strunę na długo przed obniżeniem się stawek płac do poziomu zapewniającego tylko minimum egzystencji; c) w rozwiniętych gospodarkach kapitalistycznych stawki płac są znacznie wyższe od minimum egzystencji.

[10] Z  drugiej strony utrzymywanie stawek płac powyżej ich wolnorynkowego poziomu będzie mieć negatywny wpływ na działalność inwestycyjną, gdyż może prowadzić do wzrostu ilości stezauryzowanych funduszy, które byłyby przeznaczone na inwestycje. Zmniejszenie się względnej ilości inwestycji skutkuje tylko pogorszeniem się sytuacji w czasie depresji. Gdyby stawki płac mogły swobodnie spadać, to inwestycje wróciłyby do poprzedniego poziomu, dzięki czemu gospodarka mogłaby znów znaleźć się na drodze ku koniunkturze. Zob. Frederic Benham, British Monetary Policy, London 1932, s. 77.

[11] Dość powszechne jest twierdzenie, że obniżenie się poziomu cen jest niekorzystne dla przedsiębiorców, gdyż w konsekwencji zwiększa się ciężar związany z zaciągniętymi przez nich zobowiązaniami pieniężnymi, których wysokość jest stała. Jednak wierzyciele firmy są w takim samym stopniu jej właścicielami jak udziałowcy. Kapitał własny udziałowców zostaje pomniejszony o wielkość zobowiązań firmy. Posiadacze obligacji (wierzyciele długoterminowi) są po prostu właścicielami o trochę innym charakterze niż udziałowcy i swoje prawa własności egzekwują w podobny sposób jak posiadacze akcji zwykłych i preferowanych. Wierzyciele oszczędzają pieniądze, żeby następnie, podobnie jak akcjonariusze, zainwestować je w przedsięwzięcie. A  zatem zmiany w  poziomie cen same w  sobie nie są dla przedsiębiorców ani korzystne, ani krzywdzące. Jeśli poziom cen spadnie, to obie grupy właścicieli – wierzyciele i dłużnicy – mogą po prostu zmienić proporcje, według których będą dzielić się zyskami (lub stratami). Problem można więc rozwiązać przez odpowiednie ustalenia między nimi.

Kategorie
Ekonomia pracy i demografia Historia gospodarcza Teksty Tłumaczenia Zatrudnienie

Czytaj również

Machaj_Czy „Reguła Taylora” mogła zapobiec bańce mieszkaniowej

Cykle koniunkturalne

Machaj, Woods: Czy „Reguła Taylora” mogła zapobiec bańce mieszkaniowej?

Czy tzw. reguła Taylora może być tak skutecznym narzędziem jak uważa jej autor?

Bishop_Moicano - Jeśli obchodzi was los waszego kraju, czytajcie Misesa

Szkoła austriacka

Moicano - Jeśli obchodzi was los waszego kraju, czytajcie Misesa

Sympatia Moicano dla Misesa jest zasługą rosnącego poparcia dla austriackiej szkoły ekonomii w Brazylii, która zdobyła popularność nie tylko w akademii i polityce, ale też na niwie kulturalnej.

Jablecki_Ilu handlarzy zmieści się w modelu matematycznym

Metodologia szkoły austriackiej

Jabłecki: Ilu handlarzy zmieści się w modelu matematycznym?

Dobry test przydatności teorii ekonomicznej polega na dokładnym zbadaniu jej założeń.

Bermudez_Ocena stu pierwszych dni rządów Javiera Milei

Polityka współczesna

Bermudez: Ocena stu pierwszych dni rządów Javiera Milei

Czy Milei korzysta z wszelkich dostępnych narzędzi, aby zrealizować swój program gospodarczy?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.