Autor: Frank Hollenbeck
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Dariusz Koźbiał
Wersja PDF
W ostatnim czasie rząd amerykański i Komisja Europejska mocno skrytykowały Niemcy za ogromne nadwyżki na rachunku obrotów bieżących. Paul Krugman skwitował to następująco:
Problem leży w tym, że Niemcy kontynuowały politykę utrzymywania wysoce konkurencyjnych kosztów pracy i posiadały olbrzymie nadwyżki [na rachunku obrotów bieżących] odkąd pękła bańka — na dodatek wtedy, gdy światowa gospodarka była pogrążona w depresji.
Bycie konkurencyjnym mogło zostać uznane za szkodliwe jedynie w dzisiejszym absurdalnym świecie polityki ekonomicznej. Owa krytyka skierowana w stronę Niemiec nie jest niczym nowym, jednak od dawna nie żyjemy w latach 50. Niemcy nie posiadają własnej waluty, a niemiecki eksport nie jest wcale taki „niemiecki”.
Samochód marki BMW, wyprodukowany w Niemczech i następnie sprzedany w Hiszpanii, składa się z części pochodzących z całego świata. Większa część pracy, aczkolwiek nie cała, zostaje wykonana przez Niemców, jednak technologiczne innowacje pozwoliły zredukować koszty pracy do 10 proc. ceny sprzedaży auta. Posiadacze obligacji i udziałowcy, którzy mogą przebywać w każdym miejscu na świecie, otrzymują zysk z kapitału. BMW może wypłacić dywidendę hiszpańskiemu akcjonariuszowi, który z kolei uzyskane euro może wydać, aby zakupić towary wyprodukowane w Hiszpanii. Twierdzenie, że BMW jest produktem wyłącznie niemieckim, jest naciągnięciem prawdy.
Niemcy należą także do krajów posiadających wspólną walutę. Mówienie o nadwyżce na rachunku obrotów bieżących regionu wewnątrz strefy objętej wspólną walutą przypomina narzekanie na nadwyżkę Florydy lub nadwyżkę w obrotach między Jacksonville i Miami (miasta w stanie Floryda — przyp. tłum.).
Proponuję omówić tę kwestię od początku, krok po kroku, w celu wyklarowania argumentu i podkreślenia niedorzeczności przedstawionego rozumowania. Przyjmijmy, że posiadamy nadwyżkę handlową z naszym pracodawcą oraz deficyt w stosunku do naszego supermarketu. Pracodawca kupuje więc od nas więcej niż my od niego — natomiast my kupujemy więcej od supermarketu niż on od nas. Jednak w związku z tym nie żądamy od supermarketu, aby kupował więcej naszych towarów bądź usług.
Ponadto nadwyżka na rachunku bieżącym Niemiec w stosunku do innych członków strefy euro została obniżona o połowę między 2007 a 2012 r., podczas gdy nadwyżka Niemiec w stosunku do reszty świata uległa potrojeniu. Tego właśnie oczekiwalibyśmy od liberalizacji handlu, korzyści z podziału pracy i specjalizacji uzyskanej poprzez koncentrację na dziedzinach odznaczających się przewagą komparatywną. Krytykowanie tego trendu oznacza krytykowanie powodów, dla których postanowiono utworzyć Unię Europejską.
Komisja Europejska z trudnych do zrozumienia powodów kieruje się zasadą, zgodnie z którą jest zobowiązana do interwencji, w sytuacji gdy dany kraj członkowski przez okres ponad trzech lat posiada nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących wynoszącą ponad 6 proc. produkcji. Niemcy osiągnęły w 2012 r. wynik 7 proc., a w roku kolejnym znacznie wyższy (prześcignęły tym samym czołowego światowego eksportera — Chiny, które w 2013 r. osiągnęły wynik 7,3 proc. — przyp. tłum.). Jeśli wolna wymiana towarów i usług, a także swobodny przepływ kapitału prowadzi do 10 czy 20 proc., bądź jeszcze większej nadwyżki, to w czym problem? Dlaczego ta zasada w ogóle istnieje? Dlaczego Komisja Europejska miałaby nakładać ograniczenia hamujące przepływ towarów i usług czy kapitału? Czy UE nie została utworzona, by eliminować nieuzasadnione ograniczenia? Nie powinna być zatem zdziwiona, że kraje członkowskie chcą się z niej wypisać, kiedy narzuca się na nie tak nielogiczne zasady.
U podłoża krytyki Niemiec leży merkantylizm, który znów daje o sobie znać. Otóż zakłada on, że w wyniku wzajemnie korzystnej, dobrowolnej wymiany musimy mieć nie dwóch zwycięzców, lecz zwycięzcę i przegranego. Sądzi się, że Niemcy produkują więcej, niż konsumują. Jest to oczywiście bardzo popularne, aczkolwiek błędne rozumowanie, które jest przez niektórych wykorzystywane dla celów politycznych. Każde euro wydane na kupno niemieckiego auta lub innego produktu otrzyma w formie dochodu ktoś, kto ten dochód następnie wyda. Między produkcją a wydatkami istnieje bowiem bezpośrednia zależność. Prawo Saya mówi nam, że (właściwa) podaż jest czynnikiem tworzącym odpowiadający jej popyt. Nie ma potrzeby zachęcać do konsumpcji — wszystko, co jest produkowane, jest także konsumowane, albo w trakcie produkcji innych dóbr (inwestycja), albo dla osobistej satysfakcji (konsumpcja).
„Rozwiązaniem” tego wyimaginowanego problemu mógłby być wzrost wydatków ponoszonych z inicjatywy rządu Niemiec w celu pobudzenia wzrostu w innych krajach UE. Co z tego, że stosunek długu do PKB Niemiec wynosi już 82 proc. — znacznie więcej niż 60 proc., które poprzednio uważano za nadmierne. To standardowe keynesowskie rozwiązanie, które ciągle ściera się z logiką efektu wypychania. Każdy dolar wydany przez rząd musi być dolarem, który zostałby wydany przez kogoś innego. Rząd może decydować o tym, kto otrzyma część gospodarczego tortu, ale nie może decydować o jego wielkości.
Krytyka ta nie miałaby sensu, nawet gdyby Niemcy miały swoją własną walutę. W takim wypadku nadwyżka na rachunku bieżącym oznaczałaby: równoważny odpływ kapitału, finansowanie wydatków rządu włoskiego czy francuskiego albo inwestycje w zakłady i wyposażenie w Hiszpanii, Włoszech, Chinach czy gdziekolwiek indziej. Słowa takie jak nadwyżka lub deficyt są pozostałościami po naszej merkantylistycznej przeszłości i nie mają absolutnie nic wspólnego z byciem dobrym bądź złym.
W czym zatem leży problem, skoro Niemcy mają konkurencyjne koszty pracy i mogą tworzyć lepszy produkt? Czy EU nie stworzono po to, aby uczynić Europę bardziej konkurencyjną poprzez umożliwienie przemieszczania zasobów tam, gdzie mogłyby zostać najlepiej wykorzystane (np. transport siły roboczej do Niemiec)? Krytyka Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego jest tym bardziej nie do przyjęcia, jeśli weźmie się pod uwagę powody ich istnienia.
Niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble, będący członkiem centrowo-prawicowej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) pod przewodnictwem Angeli Merkel, miał absolutną rację, mówiąc, że: „Nadwyżka na rachunku obrotów bieżących Niemiec nie jest żadnym powodem do obaw dla Niemiec, strefy euro czy światowej gospodarki”. Niemcy powinny otrzymać pochwałę, a nie naganę. Sprawność produkcyjna Niemiec jest jedną z niewielu rzeczy, które napędzają światową gospodarkę.
Podesłać ten artykuł KORWINOWI.
Odpowiedz
"wszystko, co jest produkowane, jest także konsumowane, albo w trakcie produkcji innych dóbr (inwestycja), albo dla osobistej satysfakcji (konsumpcja)".
A przypadek, w którym przedsiębiorca nie jest w stanie sprzedać (załóżmy, że nikt nawet nie chce tego towaru za darmo) towaru i się w sposób nielegalny pozbywa, wyrzucając go np. do lasu? Chyba nie ma tu ani inwestycji, ani konsumpcji.
Odpowiedz
Szczerze -ciężko mi sobie wyobrazić aby nowe, nie posiadające wad produkty były wyrzucane. No chyba, że z premedytacją - a to można nazwać konsumpcją.
Odpowiedz
Sytuacja, w której przedsiębiorstwo nie jest w stanie sprzedać towaru, a jego magazynowanie kosztuje. Załóżmy, że produkt to kompletny nie wypał, nikt go nie chce kupić, nie da się go przetworzyć i wykorzystać ponownie. Utylizacja kosztuje, więc gdzieś zostaje wyrzucony.
Odpowiedz
Po zastanowieniu - racja. Nie tylko "niewypały" są marnowane, dotyczy to także niesprzedanych egzemplarzy wcale chodliwych towarów. "Wszystko, co jest produkowane, jest także konsumowane" oznaczałoby, że "sprawność" gospodarki wynosiłaby 100% - co z rzeczywistością nie ma nic wspólnego. Mało tego, taka sytuacja byłaby niekorzystna - popełnianie błędów i ich naprawa jest podstawową siłą napędową, umożliwiającą rozwój.
Odpowiedz
niewypał*
Odpowiedz
No tak, taka sytuacja może się zdarzyć, ale generalnie, jak uczył nas Say: markets clear.
Odpowiedz