KRS: 0000174572
Powrót
Filozofia polityki

Nowakowski: Od tłumacza „Teorii socjalizmu i kapitalizmu” Hansa-Hermanna Hoppego

38
Pawel Nowakowski
Przeczytanie zajmie 5 min
Teoria-socjalizmu-i-kapitaizmu.jpg
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Paweł Nowakowski
Wersja PDF, EPUB, MOBI

Książkę Teoria socjalizmu i kapitalizmu można nabyć w formie elektronicznej lub drukowanej.

hoppe

Dzieła takie, jak traktat Hansa-Hermanna Hoppego Teoria socjalizmu i kapitalizmu spotyka się dziś bardzo rzadko. Podczas gdy — w dobie szczegółowej specjalizacji — naukowcy zajmują się coraz mniejszymi wycinkami rzeczywistości, Hoppe dotyka w swej pracy podstawowych problemów z zakresu kilku dziedzin wiedzy. Dzięki interdyscyplinarnemu podejściu prezentuje całościowy, konsekwentny i systematyczny obraz koncepcji na temat rzeczywistości społecznej i działającego w jej ramach człowieka, które uznaje za niepodważalne. Czyni to z dużym rozmachem, nie pozostawiając żadnej kwestii bez odpowiedzi, czy choćby z niewielkimi wątpliwościami. Jego argumentacja jest dość jasna, logiczna i — co dla tego autora charakterystyczne — apodyktyczna.

Służy temu specyficzny sposób dociekań, rozpropagowany zwłaszcza przez oświeceniowych racjonalistów, czyli metoda aksjomatyczno-dedukcyjna, przyjęta też przez austriacką szkołę w ekonomii i część wywodzących się z niej libertarian, tak zwanych austrolibertarian, do których należy także Hoppe. Opierając się na twierdzeniach uznanych za prawdziwe na takiej podstawie, że sama próba zaprzeczenia im zakłada pośrednio ich prawdziwość, autor dedukuje, czyli wyprowadza drogą logicznych operacji myślowych, radykalne wnioski na temat rzeczywistości. Najbardziej doniosłym jest ten mówiący o braku możliwości usprawiedliwienia instytucji państwa. Hoppe sytuuje się więc na pozycji libertarianina anarchokapitalistycznego, postulującego zastąpienie wszelkich funkcji państwa usługami świadczonymi na wolnym rynku, opartymi na dobrowolnych umowach „naturalnych właścicieli”.

Głównym polem dociekań Teorii socjalizmu i kapitalizmu jest ekonomia, ze szczególnym uwzględnieniem ekonomii politycznej. Czytelnik zapoznaje się również z analizami problemów politologicznych, teoriopoznawczych oraz etycznych. Wspomnianego braku możliwości usprawiedliwienia państwa dowodzi więc Hoppe zarówno na kanwie ekonomii, twierdząc, że rynek dba o potrzeby konsumentów znacznie efektywniej niż państwo, jak i na polu etyki, głosząc tezę, że państwo jest ponadto instytucją opartą na agresji. I to właśnie głównie ze względu na rozdział siódmy, w którym autor prezentuje swą oryginalną koncepcję etyczną, praca ta jest obecna w świadomości radykalnych leseferystów. Nie chodzi bynajmniej o samą tezę, wszak zniesienie instytucji państwa postulują wszyscy anarchokapitaliści, lecz o jej uzasadnienie. Skrajnie apodyktyczna próba udowodnienia tej tezy, zakładająca nawet niemożność argumentowania przeciw niej i oparta na Misesowskim aksjomacie działania oraz Apelowsko-Habermasowskim a priori argumentacji, została odebrana w środowisku radykalnych zwolenników wolnego rynku albo bardzo pozytywnie, albo bardzo negatywnie. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że jest to najbardziej kontrowersyjna część pracy i tak zapewne będzie traktowana przez czytelników.

Bardzo istotną część tej publikacji stanowią rozdziały od trzeciego do szóstego, w których Hoppe prezentuje po kolei różne odmiany socjalizmu i przedstawia argumenty przeciwko nim. Trzeba podkreślić, że mimo programowego podejścia metodologicznego, w ramach którego dowodzenie oparte na materiale empirycznym nie ma charakteru przesądzającego o słuszności danych argumentów, autor przywołuje liczne fakty, mające stanowić przykład zgodności jego dedukcyjnego rozumowania z danymi empirycznymi. W znaczący sposób zwiększa to atrakcyjność jego narracji, która dzięki powiązaniu z faktami zyskuje dodatkowe walory poznawcze. Analizę socjalizmów rozpoczyna Hoppe od najlepiej znanej sowieckiej odmiany tego ustroju, po czym przechodzi do równie dobrze już poznanej formy socjaldemokratycznej, by w dalszej kolejności poddać analizie system, który nazywa „socjalizmem konserwatyzmu”, stawiając tym samym tezę, że konserwatyzm stanowi szczególny przypadek socjalizmu.

Zdaje się, że to właśnie ten pogląd Hoppego jest szczególnie niedostrzegany w ocenach jego twórczości. Podobnie jest w Polsce, choć trudno się dziwić czytelnikom znającym twórczość tego uczonego tylko z tych jego nielicznych tekstów, które zostały wcześniej przetłumaczone na język polski. Również referenci, badacze i komentatorzy myśli Hoppego nie zwracają uwagi na wspomniany rozdział prezentowanej tu pracy. Wyjątkiem jest monografia Tomasza Teluka[1], przy czym z jednej strony dostrzega on Hoppego krytykę konserwatyzmu w Teorii socjalizmu i kapitalizmu, lecz z drugiej przechodzi obok tego faktu dość obojętnie, skoro mimo wszystko uznaje go za anarchistycznego konserwatystę. W każdym razie teza o „socjalizmie konserwatyzmu” powinna być uwzględniona znacznie szerzej. Sytuacja ta jest o tyle interesująca, że większość przynajmniej polskich sympatyków twórczości Hoppego to monarchiści, tradycjonaliści i inni konserwatyści, a sam autor nazywany jest w Polsce właśnie „anarchokonserwatystą”. Przy czym trzeba mieć na uwadze, że do niejasności interpretacyjnych przyczynia się głównie sam Hoppe, gdyż w pierwszej opublikowanej w naszym kraju pracy tego myśliciela, czyli w dziele Demokracja — bóg, który zawiódł, stwierdza on, że „konserwatyści muszą być dzisiaj (...) libertarianami oraz (...) libertarianie muszą być konserwatystami”[2], dokonując jakby zmiany w sposobie rozumienia przez siebie konserwatyzmu. W każdym razie warto odnotować, że nie jest to wszystko, co ma on do powiedzenia na temat konserwatyzmu. Należy mieć to na uwadze, tym bardziej że od tezy z Teorii socjalizmu i kapitalizmu Hoppe się do tej pory wprost nie odciął. Ostatnim rodzajem socjalizmu analizowanym w pracy jest ten odwołujący się do inżynierii społecznej, on również zostaje poddany druzgocącej krytyce.

Na koniec trzeba powiedzieć parę słów na temat aktualności Teorii socjalizmu i kapitalizmu. Po raz pierwszy wydano ją w roku 1989, z czego wynika, że Hoppe przygotowywał ją jeszcze w realiach Europy pojałtańskiej. Stąd materiał empiryczny, na którym się opierał, dotyczy minionego już ładu geopolitycznego i ustrojowego naszego kontynentu. Niemniej jednak zmianie uległo jedynie to, że nie o wszystkich zaprezentowanych danych można dziś powiedzieć, iż odwołują się do aktualnych procesów. Stały się one materiałem historycznym, lecz ich prawdziwość nie została zachwiana i nadal obrazuje procesy, do których może dojść, i dochodzi, również we współczesnym świecie oraz w każdych okolicznościach, ponieważ Hoppe wypowiada się o sprawach uniwersalnych.

Traktat ten dowodzi erudycji autora i jego dojrzałości intelektualnej. Owocem tego jest całościowy i stanowczy punkt widzenia na temat rzeczywistości społecznej. Zwłaszcza czytelników, którzy nie zetknęli się wcześniej pisarstwem Hoppego, praca ta z pewnością zaintryguje i pobudzi do przemyśleń oraz — być może — zmiany pewnych sposobów ujmowania otaczającej nas rzeczywistości.

Warszawa, listopad 2014

Kategorie
Filozofia polityki Teksty

Czytaj również

McMaken_Jak_przeciwnicy_secesji

Polityka współczesna

McMaken: Jak przeciwnicy secesji popierają idee kolonializmu i „oświeconego” rządu centralnego

Znani komentatorzy używają wszelkich możliwych argumentów, aby twierdzić, że secesja nie jest ani pożądana ani moralna, ani nawet możliwa do realizacji.

Hart_Charles Dunoyer (1786-1862)

Historia myśli ekonomicznej

Hart: Charles Dunoyer (1786-1862)

Jako profesor ekonomii politycznej Dunoyer był autorem licznych prac na temat polityki, ekonomii i historii.

Novakovic_Dwie_serbskie_tradycje_wolnosci

Historia polityki

Novakovic: Dwie serbskie tradycje wolności

Mało znany jest fakt, że w swojej współczesnej historii Serbia rozwinęła dwie bardzo ważne tradycje wolnościowe. 

Livingston_Przedmowa do książki David Hume Prophet of the Counter-revolution

Filozofia polityki

Livingston: Przedmowa do książki „David Hume: Prophet of the Counter-revolution”

Przez okres stu lat książka „History of England” Hume'a była uważana za standard w tym temacie.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 38
Piotr

Jak Teoria socjalizmu i kapitalizmu ma się do innej pracy Hoppego tj, Ekonomii i etyki własności prywatnej? Czy poszerza, rozbudowuje jakoś argumentację? Pisze o czymś innym?

Odpowiedz

Waldek

"Ekonomia i etyka..." to praca późniejsza, więc to raczej ona rozszerza niektóre wątki z "Teorii socjalizmu i kapitalizmu" (niestety głównie te mniej wartościowe). Generalnie "TSiK" to jedyna praca Hoppego (nie licząc jego metodologicznych prac jeszcze z czasów studiów w Niemczech), która jest normalną książką - napisanym od początku do końca traktatem, który chce systematycznie wyjaśnić jakieś zjawisko. Jego kolejne prace to kompilacje artykułów (w tym "Ekonomia i etyka...", "Demokracja...") pełne denerwujących powtórzeń. Tu z kolei Hansowi się jeszcze chciało i napisał coś porządnie od początku do końca. W książce można znaleźć bardzo ciekawą typologię socjalizmu (od sowieckiego, przez socjaldemokratyczny po socjalizm inżynierii społecznej) i świetne uwagi co do tego, do jakich zjawisk takie systemy muszą prowadzić. Zważywszy, że to na przełomie lat 80. i 90. pisał, to trzeba go uznać za proroka :) A tak na poważnie, to jeden z ciekawszych przykładów interpretacyjnej mocy tej wyśmiewanej scholastycznej ekonomii, co się ekonometrii boi. Generalnie warto tę książkę poznać także po to, żeby zobaczyć w jak dobrej intelektualnej formie Hoppe bywał i żeby sobie perspektywę wyrobić na to jego obecne bajdurzenie o tym, jak północne geny zbudowały kapitalizm. To generalnie bardzo ładne świadectwo odważnych myśli bystrego człowieka, który ma mnóstwo ciekawych pomysłów. I choć niektóre (etyka argumentacji - którą tu chyba pierwszy raz poważniej rozwinął) nie zdały raczej egzaminu czasu, to jednak jest to książka, która twórczo rozwinęła Misesowskie analizy socjalizmu i wniosła nową wartość do nauki. Jak na Niemca piszącego po angielsku to o dziwo da się to czytać, nawet czasami roześmiać i dobrze rozerwać.
PS Piszę to, bo znam oryginał - nie czytałem jeszcze polskiej wersji, ale po kawałkach na mises.pl jest chyba ona jak najbardziej w porządku.

Odpowiedz

Jarema

A tak z ciekawosci to kapitalizm zbudowali Afrykanie lub moze Azjaci?

Odpowiedz

Waldek

No jak człowiek, które całe życie walczy z rozumowaniami typu post hoc ergo propter hoc, sam zaczyna w nie wpadać, to jednak trochę smutno się robi, co nie?

Odpowiedz

Piotr

Waldek co rozumiesz przez stwierdzenie, że Hoppeańska etyka argumentacji nie zdała egzaminu czasu?

Odpowiedz

Remek

Jest błędna.

Odpowiedz

Piotr

Na czym polega jej błędność?

Odpowiedz

Remek

Teza, że jeśli ktoś otwiera usta, to obronić logicznie może tylko anarchokapitalizm, jest nieprawdziwa. Można sensownie i bez sprzeczności bronić innych doktryn.

Odpowiedz

Piotr

Czyli uważasz że wcale nie zakładasz własności swojego ciała używając go do wypowiadania argumentu? Jesteś wyłącznym używającym ale właścicielem Twojego ciała jest ktoś inny? Czy dobrze rozumiem Twoje stanowisko?

Odpowiedz

Remek

Tak - uważam, że niewolnik też może argumentować. Do wypowiadania argumentu potrzebna jest KONTROLA ciała, a nie jego WŁASNOŚĆ.

Odpowiedz

Piotr

Jak w takim razie powstaje własność? Co musi się stać abym mógł powiedzieć "nabyłem prawo własności".

Odpowiedz

Piotr

No i w jaki sposób rozróżniasz sytuację w której coś jest tylko "kontrolą" od sytuacji że coś jest nie tylko kontrolą ale już własnością?

Odpowiedz

Remek

Dobre pytania! Bardzo mi się podobają. Pokazują przede wszystkim, że odpowiedzi na nie nie implikują się automatycznie ze stwierdzenia, że "nie można argumentować, że nie można argumentować". Czyli etyka argumentacji zawodzi - przynajmniej w wykonaniu Hoppego.

Odpowiedz

Piotr

Czy mam rozumieć, że nie jesteś w stanie udzielić na nie odpowiedzi?

Odpowiedz

Remek

Nie - chodzi o to, że odpowiedzi do tych pytań nie implikują się automatycznie z tezy o argumentacji.

Przykładowe odpowiedzi na Twoje pytania:
1. Własność pochodzi z ewolucji społecznej człowieka. Prawo własności jest wobec tego owocem konsensusu prawnego, który powstał na przestrzeni dziejów.
2. Kontrola to stan faktyczny. Własność to koncepcja normatywna - uzasadnienie własności w oparciu o jakąś etykę. Np. idąc ulicą możesz kontrolować jakiś jej obecny kawałek, mimo że jest to własność państwa. A jednak możesz stać na ulicy i z kimś argumentować, mimo że ulica nie jest Twoja. To, czego potrzebujesz, to kontrola, a nie własność.

Odpowiedz

Piotr

To nie są odpowiedzi na moje pytania. Być może nie wyrażam się dość jasno, więc wyjaśniam:
pytanie 1- jakie warunki czy też jaki stan faktyczny musi zaistnieć abym mógł w pełni uzasadniony sposób powiedzieć, że poprzez fakt ich zajścia nabyłem prawo własności? Teraz, zgodnie z partykułą pytajną, odpowiedzią właściwą na to pytanie jest: "Aby można było mówić o nabyciu prawa własności musi zajść stan faktyczny czy też jakaś okoliczność x."

pytanie 2- co sprawia albo jakie okoliczności muszą zajść, abym mógł powiedzieć, że stan faktyczny nazwany przez Ciebie kontrolą przestał być już tylko kontrolą a stał się prawem własności. Teraz, zgodnie z partykułą pytajną, odpowiedzią właściwą na to pytanie jest: "Sama kontrola, przeradza się w prawo własności po wystąpieniu okoliczności x"

Zaznaczam, że podaję tylko WZORY właściwych odpowiedzi, które w żaden sposób nie determinują treści tych odpowiedzi. Tym samym niczego nie narzucam a tylko dbam o maksymalną ścisłość i zgodność naszej dyskusji z zasadami logiki. Chodzi o to żebyśmy mieli pewność, że rozmawiamy o tym samym. Jeśli nie potrafisz udzielić odpowiedzi w tych formułach to po prostu to przyznaj.

Odpowiedz

Remek

Zatem przykładowo:

"Aby można było mówić o nabyciu prawa własności musi zajść stan faktyczny czy też jakaś okoliczność"... konkretnie taka, że dana społeczność uznaje pewne konwencje prawne i system, które sankcjonują określone władanie jako prawo własności. Musi wystąpić dostatecznie powszechny społeczny system wartościowania, pozwalający na określone normatywne uzasadnienie własności w tej lub innej formie.

"Sama kontrola, przeradza się w prawo własności po wystąpieniu okoliczności..." - niekoniecznie przeradza się. Można coś kontrolować, a nie być właścicielem i na odwrót. Kontrola to stan faktyczny. "Własność" to sfera wartości, która nie musi przekładać się na rzeczywistość. To dwa różne światy i tak naprawdę dwa różne języki. Coś jak prakseologia i etyka.

Odpowiedz

Piotr

Odpowiedź 1- zatem jeśli nie będzie pełnego konsensusu to prawo własności nigdy nie powstanie? Co to znaczy, że musi wystąpić "dostatecznie" powszechny system wartościowania? Ma być uznany przez wszystkich członków danej społeczności? Czy może tylko przez większość? Czy może przez wybraną grupę?

Odpowiedź 2- W moim pytaniu nie było zawartej tezy że musi się przerodzić. Pytałem o to jakie okoliczności sprawiają, że się przeradza. Bo chyba zakładasz, że może się przerodzić i ludzie jednak jakoś tę własność nabywają a nie są po wieczne czasy jedynie bezwłasnościowymi kontrolerami?

Odpowiedz

Remek

1. Konsensus ma to do siebie, że nie musi być "pełny". Przykładem takiego konsensusu jest demokratyczne państwo prawne, w którym jest jakiś tam ład społeczny i nie ma stanu wojny między członami społeczności np. USA, Szwecja itd.

2. Chodzi mi o to, że mieszasz dwie sfery. Faktyczne władanie może wystąpić, kiedy konsensus prawny do niego akurat doprowadzi. Niektórzy komuniści stali się właścicielami po 89 roku i to jest stan faktyczny. Mają faktyczne "prawa własności" w sensie ultymatywnego decydowania o niektórych zasobach.
Hoppe natomiast aspiruje nie do tego, żeby opisywać faktyczne władanie i władanie ultymatywne. Hoppe aspiruje do tego, aby z formuły dyskursu wywnioskować konieczność przyjęcia określonego systemu WARTOŚCI (czyli nie co faktyczne, a co "dobre" i "złe"). A tego zrobić się nie da, tak jak nie da się przejść ze stwierdzeń pozytywnych do stwierdzeń normatywnych.

Odpowiedz

Piotr

1. Jeśli konsensus nie jest pełny, to znaczy, że jakaś część się nie zgodziła. A jeśli jakaś część się nie zgodziła to znaczy że zgadzająca się część narzuciła swój konsensus niezgadzającym się. Powstaje pytanie- na jakiej podstawie dochodzący do konsensusu narzucają swoje wartości niezgadzającym się? Czy nie zgadzający się mogą tak samo narzucić swoje wartości innym?
2 Ale przecież ja w żadnym momencie nie wyraziłem żadnego sądu pozytywnego ani wartościującego, skąd pomysł że cokolwiek mieszam? Jedyne co robię to zadaję pytania by wyłuskać w jaki sposób Ty znajdujesz na nie odpowiedź. Moje pytania są pytaniami czysto poznawczymi o stany faktyczne a nie pytaniami o to co "powinno być" czy o to co słuszne, dobre itd.. Czy zatem jesteś w stanie wskazać jakie okoliczności sprawiają, że kontrolowanie przeradza się w prawo własności czy nie jesteś?

Odpowiedz

Remek

1. Zawsze w społeczeństwach są ludzie, którzy się na coś nie zgadzają. Dlatego to jest konsensus w szerokim znaczeniu. Przedstawiciel klasy biednej, który okrada bogatszego, powie, że nie zaakceptował konsensusu, że arystokracja dziedziczy zasoby i wchodzi w kapitalizm. Że zostało to narzucone, więc on teraz te niekorzyści poprawia. Wprowadzając wolny rynek też "narzucilibyśmy" rozwiązania grupie mniej zadowolonych, bardziej socjalistycznych osób.

2. W jakim sensie pytasz o "prawo własności"? Chodzi o faktyczne ultymatywne władanie? To odpowiadam: prawo własności w sensie legalnym pojawia się wtedy, gdy system prawny taką sytuację nakreśli. Bo Król tak powie, bo Sejm tak powie, bo Sąd tak powie. Obojętnie - gdy efektem obowiązującego systemu prawnego jest nadanie prawa do wyłącznego władania zasobem. Taki jest "stan faktyczny"...
A to, czy to jest UZASADNIONE "prawo własności", "sprawiedliwe", "właściwe", to już zupełnie inna, NORMATYWNA, historia...

Odpowiedz

Piotr

1. W takim razie jakie jest etyczne uzasadnienie dla sytuacji w której jeden człowiek jest panem a drugi niewolnikiem? Jakie etyczne uzasadnienie znajdujesz dla sytuacji w której to Crusoe ma prawo władać Piętaszkiem a nie na odwrót? Cała rzecz w tym, że anarchokapitalizm nic nikomu nie narzuca. Jeśli jesteś zatwardziałym socjalistą to możesz razem z podobnymi sobie utworzyć minikomunę w której wszystkie wasze rzadkie dobra będą wspólne. Tak długo jak nie zmuszacie innych do udziału w tym przedsięwzięciu to w istocie jesteście przyjaciółmi anarchokapitalizmu, jednocześnie mogąc żyć w swojej socjalistycznej utopii.

2. "Teza, że jeśli ktoś otwiera usta, to obronić logicznie może tylko anarchokapitalizm, jest nieprawdziwa. Można sensownie i bez sprzeczności bronić innych doktryn."Zgodnie z tym zdaniem, które sam napisałeś, ta "zupełnie inna historia" to sedno naszego sporu. To, o co się spieramy to kwestia czy nielibertariańskie etyki dają się logicznie uzasadnić, a nie czy są uzasadnione na gruncie dzisiejszego systemu prawnego. Przecież Hoppe (ani ja) w swojej argumentacji nie próbuje wykazywać, że dzisiejsze prawo własności nie jest sankcjonowane przez państwo i nie jest przez nie definiowane, a raczej wykazuje że to sankcjonowanie jest sprzeczne i nielogiczne. A jest nielogiczne ponieważ opiera się na tworzeniu norm w formule "niektórzy tak a niektórzy nie" de facto tworząc dwie nierówne klasy, podczas gdy etyka ogólnoludzka powinna się odnosić się do każdego tak samo w przeciwnym razie nie jest etyka ogólnoludzką. To, czy podział którego dokonujesz jest zgodny z zasadami logiki czy nie, nie ma nic do wartościowania czy zdań o strukturze "powinno się".

Odpowiedz

Remek

Tej części Hoppego (uniwersalizacja) akurat bym się nie czepiał. Ale Hoppe chce iść dalej niż to przedstawiłeś. Hoppe twierdzi, że z samego faktu argumentowania wynika sprzeczność etatyzmu. Że z tego, że otwieramy już usta, to automatycznie przyznajemy rację anarchistom. I to jest nieprawdą.
Co do reszty co napisałeś w ostatniej wypowiedzi - zgoda :)

Odpowiedz

Piotr

Cała argumentacja Hoppego sprowadza się do następującego wnioskowania:
1. prawo własności jest to prawo do wyłącznego dysponowania/kontrolowania rzadkim zasobem
2. prawo własności przypisuje się do kategorii człowiek. Prawo własności nie przysługuje nie-ludziom.
3. prawo własności nabywane jest poprzez objęcie w kontrolę rzadkiego zasobu nieobjętego uprzednio przez kogoś innego.
4. Ja, jako pierwszy (i jedyny, więc pierwszeństwo właściwie nie ma tu nic do rzeczy) objąłem wyłączną kontrolę nad rzadkim zasobem jakim jest moje ciało, zatem zgodnie z pkt 2. nabyłem prawo własności do mojego ciała czyli jestem jego właścicielem.
5. Każda teza przecząca któremuś z punktów 1,2,3,4 jest nieuzasadniona.
6. Uzasadnienie jest uzasadnieniem zdaniowym (czyli wyklucza się kwalifikowanie użycia przymusu jako uzasadnienia dla czegokolwiek, nie mogę powiedzieć że poprzez akt pobicia uzasadniłem ci jakąkolwiek tezę)

Które z tych zdań mówi że jakoś być „powinno”? Na którym etapie tego wnioskowania Hoppe przeskakuje z tez pozytywnych „jest” na normatywne „powinno”​? Dotychczas z Twoich wypowiedzi zrekonstruowałem, że podważasz uzasadnienie punktu nr 4, który zbudowany jest w oparciu o prawdziwość pkt 3. Co oznacza, że to pkt 3 według Ciebie musi być fałszywy, a to oznacza że twierdzisz, że jesteś w stanie uzasadnić zdanie „nieprawda że prawo własności nabywane jest poprzez objęcie w kontrolę zasobu nieobjętego uprzednio w kontrolę przez kogoś innego”. Innymi słowy, twierdzisz, że prawo własności nie jest nabywane poprzez objęcie w kontrolę nieobjętego uprzednio zasobu. Zatem pojawia się pytanie, w jaki inny sposób jest nabywane prawo własności jeśli nie w ten wskazany w pkt 3? Twierdzisz, że to społeczność pozwala nabyć prawo własności, na podstawie konsensusu, który Ty definiujesz jako zgodę większości (podając przykłady demokratycznych państw). Pojawia się pytanie, skąd owa większość czerpie prawo do pozwalania nabycia własności reszcie i dlaczego -symetrycznie- mniejszość jest pozbawiona prawa nadawania własności większości? A ujmując to pytanie w czystej formie poznawczej (a nie żadnej normatywnej): na jakiej podstawie dzielisz jednorodny zbiór (jednorodny ze względu na konstytutywną cechę- bycia człowiekiem) na podklasy z których jedna z podklas może więcej od drugiej? Jeśli nie da się przedstawić uzasadnienia dla takiego podziału to anarchokapitalizm jest jedyną uzasadnialną etyką, ponieważ odcina się od tego rodzaju podziałów w swym uzasadnieniu praw. Najzabawniejsze jest to, że w swoim ostatnim poście przyznajesz słuszność zasadzie uniwersalizacji, która jest logicznie niekompatybilna z nielibertariańską etyką, ponieważ każda etyka chcąca uzasadnić państwo musi zawierać w sobie normę "niektórzy tak a niektórzy nie" a jest ona rażąco sprzeczna z zasadą uniwersalizacji. Innymi słowy, swoim ostatnim postem zupełnie niechcący przyznałeś rację zarówno mi jak i Hoppemu.

Odpowiedz

Remek

1. Zasada "uniwersalizacji" nie jest taka prosta jak przedstawia to Hoppe. W libertarianizmie też "niektórzy tak, a niektórzy nie" np. niektórzy mogą innych bić zdaniem libertarian - jeśli to "uzasadniona obrona własności" - a niektórzy bić innych nie mogą, jeśli to "nie uzasadnione". Naprawdę zasada uniwersalizacji nie prowadzi jednotorowo do libertarianizmu.

2. Stwierdzenia 1-2 są uznawane praktycznie przez wszystkich. Podobnie jak nr 3, sporne pozostaje tylko co to znaczy "zawłaszczać pierwotnie" i "jak się to odbywa". Punkt 4 też może być uznany też przez wszystkich, choć to pewna konwencja, bo ciała się tak naprawdę nie zawłaszcza, ciało to my.

Sęk w tym, że większość tego co napisałeś jest już u Rothbarda. Mam wrażenie, że nie widzisz tego, co chce zrobić Hoppe, bo on chce iść dalej. On twierdzi, że jakiekolwiek argumentowanie oznacza implicite uznawanie libertariańskiej etyki, bo inaczej wpadniemy w samozaprzeczanie. To jego "etyka argumentacji", prakseologia argumentowania. I to jest przez niego traktowane jako niezwykle ważny przełom. Niestety nietrafiony, bo można argumentować, że libertariańska nie jest trafiona. Będą to może argumenty nietrafione, ale nie z powodu "samozaprzeczenia", tylko z innych przyczyn. Słowem chodzi mi o to: czynność argumentowania NIE IMPLIKUJE automatycznie zakładania poprawności etyki libertariańskiej. I dlatego etyka argumentacji nie działa. Co nie zmienia tego, że inne rzeczy opisywane przy okazji mogą być jak najbardziej poprawne.

Odpowiedz

Piotr

1. Rzecz w tym, że libertarianizm mówi, że KAŻDY może bronić swojej własności, tym samym jest stwierdzeniem podlegającym uniwersalizacji. Natomiast kwestią czysto praktyczną i zależną od konkretnego przypadku jest, czy w danych okolicznościach, jakąś czynność kwalifikujemy jako inicjację przemocy czy jako reakcję obronną na inicjację przemocy, tym samym rozstrzygając w czy dane działanie kwalifikujemy jako uzasadnione użycie przemocy czy nieuzasadnione. Ale to są kwestie których libertarianizm nie rozstrzyga, nawet w ogóle na ich temat się nie wypowiada ponieważ to już jest zakres praktycznego stosowania prawa a nie jego teoretycznego formułowania. Natomiast etyki nielibertariańskie już na poziomie formułowania zasad tworzą normy o strukturze "niektórzy mogą inicjować przemoc a niektórzy nie" łamiąc tym samym zasadę uniwersalizacji, i podobnie stoją przed problemem zastosowania swoich zasad w konkretnym przypadku.

2. Już chyba widzę w czym problem. Ty myślisz, że Hoppe formułując swoją tezę a priori argumentacji, użył słowa "nie można argumentować", w sensie "nie powinno się argumentować" albo "implicite uważa się, że nie powinno się argumentować", podczas gdy on jasno od tego rodzaju stwierdzeń się odcina. On twierdzi że, kwestia prawdziwości każdej tezy, rozstrzygana jest poprzez argumentację. Jeśli Ty twierdzisz, że nieprawda, że "każda teza rozstrzygana jest w toku argumentacji" to popadasz w samozaprzeczenie, ponieważ wypowiadając zdanie, że "nieprawda że...", już wygłosiłeś argument, wdałeś się w argumentacyjny spór. Dalej- z uwagi na fakt, że aby argumentować, koniecznie trzeba kontrolować rzadki zasób w postaci swojego ciała, a kontrolowanie rzadkiego zasobu uprzednio niekontrolowanego przez nikogo innego nazywamy nabyciem prawa własności, wnioskować trzeba, że poprzez fakt argumentowania (czyli kontrolowania swojego ciała) nabyłeś prawo własności do swojego ciała. A skoro to wnioskowanie jest prawdziwe dla Ciebie to jest prawdziwe tak samo dla każdego kto wysuwa jakikolwiek argument. Tym samym poprzez fakt uczestniczenia w dyskusji mamy pewność, że przysługuje nam prawo własności. Tym samym dochodzimy do pkt 4, którego prawdziwość potwierdzasz, a zatem w sposób nieuświadomiony potwierdzasz Hoppeańska etykę argumentacyjną. Oczywiście możesz powiedzieć, że całe to wnioskowanie jest fałszywe. Ale w tym samym sensie ja mogę powiedzieć, że "nieprawda że działam" i jednocześnie twierdzić, że "nieprawda, że wypowiadając tezę, że nie działam popadam w samo zaprzeczenie" i na sam koniec stwierdzić, że tym samym Mises się mylił i cała prakseologia jest błędna. Mogę tak zrobić? Mogę! A że w istocie pieprzyłbym głupoty...

Odpowiedz

Remek

1. Przydałoby się nam trochę ćwiczeń z matematyki i podstawiania różnych zmiennych pod kwantyfikatory :) Współczesne państwo demokratyczne spełnia kryteria uniwersalizacji. Każdy może inicjować przemoc, "o ile zostanie wybrany w wyborach powszechnych do władzy". W libertariańskim ujęciu każdy może inicjować przemoc, "o ile broni uzasadnionej własności". I ta zasada przechodzi kryterium uniwersalizacji, i ta. Różnica jest tylko w zmiennej dodatkowej. Jedna osoba uzna ją za uzasadnioną, a inna nie. Czy to jest uzasadnione? Może tak, może nie. Ale to już INNA DYSKUSJA, bowiem per se "uniwersalizacja" jest spełniona.

2. Nie chodziło mi o to, że Hoppe mówi, że "nie powinno się argumentować". Hoppe twierdzi, że NIE DA SIĘ LOGICZNIE argumentować (inaczej niż libertariańsko), co jest właśnie sednem niepoprawności jego argumentacji.

Zgadzam się, że poprawność rozstrzyga się poprzez argumentację. Nie twierdzę inaczej.
Zgadzam się, że trzeba kontrolować ciało, żeby argumentować (a w zasadzie jego część - wredny socjalista może np. argumentować w dyskusji, że należy innym ludziom odbierać nerki, aby robić przymusowe przeszczepy i nie będzie automatycznie popadał w zaprzeczenie!).
Nie zgadzam się, że kontrolowanie ciała oznacza "nabycie prawa własności do swojego ciała". Tu jest pierwsze non sequitur. Choćby nie wiadomo jak zagmatwany wywód zrobić nie da się ze stanu faktycznego doprowadzić do konkretnej wartości etycznej.
Nie zgadzam się, że fakt uczestniczenia w dyskusji potwierdza prawa własności. Możesz dyskutować nawet ze złodziejem, żeby Ci oddał Twój samochód dobrowolnie, a to przecież nie oznacza, że uznajesz jego prawo własności do samochodu.
To jest całe non sequitur w tym wywodzie. Wiara w to, że kontrolowanie na bieżąco jakichś zasobów oznacza uznawanie tej kontroli za "słuszną". A tak nie jest, po prostu . Niestety, ale prakseologia automatycznie nie implikuje żadnego systemu wartości, libertariańskiego czy nie. Hoppe postawił na głowie w ten sposób całą filozofię Misesa.

Odpowiedz

Piotr

1.Jeśli rozumieć zasadę uniwersalizacji w podany przez Ciebie sposób, to ja, wygłaszając zasadę "każdy może mordować, o ile jest silniejszy od ofiary" wygłaszam zasadę podlegającą uniwersalizacji. Choć w rzeczywistości prowadzić to będzie do konsekwencji w postaci podziału ludzkości na silnych morderców (ludzi) i słabe ofiary (podludzi,nie-ludzi) czyli de facto brak uniwersalizacji. Mogę takich zasad podawać w nieskończoność np. "każdy może kraść o ile nie daje się na kradzieży złapać" czy "każdy może inicjować przemoc jeśli tylko dostatecznie dużo osób go w tym poprze" itd. W tym rozumieniu absolutnie każda zasada podlega uniwersalizacji jeśli tylko odpowiednio ją sformułować. A co za tym idzie rozróżnienie na zasady dające się uniwersalizować i nie dające, jest nieznaczące. Wszystko jest w jednym worze. Jeśli jednak to rozróżnienie ma jakiś sens (a wiem że zakładasz że ma, ponieważ uznałeś zasadę uniwersalizacji we wcześniejszych postach), to bardzo łatwo zauważyć jakościową różnicę pomiędzy zasadami libertariańskimi i nielibertariańskimi. Przede wszystkim libertariańskie zasady "nikt nie ma prawa inicjować przemocy" i "każdy ma prawo bronić własności" dla swego uniwersalnego charakteru nie potrzebują żadnych dodatkowych zmiennych "o ile coś tam". Ty po prostu błędnie je formułujesz. W myśl zasad libertariańskich nikt nie może inicjować przemocy, natomiast każdy może stosować przemoc o ile jest ona aktem obrony. Zatem ewentualna wątpliwość może powstać jedynie na gruncie kwalifikacji danego stanu faktycznego jako inicjacji bądź jako obrony, co pociągać za sobą będzie uznanie, że dana przemoc jest legalna na gruncie libertariańskich zasad lub nie. Ale tak jak już wspomniałem we wcześniejszym poście- kwalifikacja konkretnych indywidualnych stanów faktycznych leży poza możliwością i zainteresowaniem teorii libertarianizmu. To są kwestie które rozstrzyga się osobno dla każdego przypadku, co nie zmienia słuszności samych zasad. Formułowanie zasad libertariańskich przy użyciu dodatkowego warunku "o ile coś tam" świadczy tylko o próbie zastosowania sztuczki słownej.


2. Nie rozumiem w jaki sposób wnioskujesz, że dopuszczam się jakiegokolwiek wartościowania wygłaszając zdanie "prawo własności do mojego ciała powstaje poprzez objęcie nad nim kontroli" Czy wygłaszając tezę, że "lemoniada powstaje poprzez połączenie wody i soku z cytryny" też dopuszczam się etycznego wartościowania? Oczywiste jest, że dyskutując ze złodziejem nie uznajesz jego prawa własności do skradzionego Ci roweru, ale uznajesz prawo własności złodzieja do jego własnego ciała. A to zasadnicza różnica.

Odpowiedz

Remek

1. A libertariański system doprowadza do "posiadaczy" (właściciele firm) i "nieposiadaczy" (pracujących dla kapitalistów), więc stworzony system społeczny również wymyka się zasadzie uniwersalizacji, bo ludzie nie będą mieli identycznych uprawnień. Nie wszyscy będą mieli mieszkania, niektórzy będą musieli je wynajmować, albo brać na kredyt.
Zresztą nie jest to sednem naszej rozmowy, ale na marginesie tak - uważam, że zasada uniwersalizacji jest problematyczna, bo sama w sobie jest pusta i można ją wprowadzić praktycznie wszędzie (nawet skrajny rasista powie, że uznaje uniwersalizację, tylko, że niektórzy nie są "ludźmi"). Skoncentrujmy się na punkcie 2, bo jest dużo ciekawszy. A sam problem 1 wykracza poza i nie jest istotny dla wskazania błędów w etyce argumentacji.

2. Ok, skupmy się na tym zdaniu "Prawo własności do mojego ciała powstaje poprzez objęcie nad nim kontroli". Co masz na myśli używając terminu "prawo własności"? W etyce libertariańskiej za terminem "prawo własności" stoi konkretne wartościowanie oznaczające coś dobrego, coś sprawiedliwego, coś uzasadnionego, coś właściwego - to są wszystko wartości. Dlatego mimo że nie używasz pojęcia "powinno", to w stwierdzeniu kryje się normatywizm.

W sprawie dyskusji ze złodziejem - a co jeśli złodziej ukradł komuś nerkę i sobie ją przeszczepił? Czy dyskutując z nim uznaję jego prawo własności do nerki? Do czego w zasadzie uznaję jego prawo własności? Do strun głosowych, mózgu? Czy jeśli będę rozmawiał ze złodziejem przez CB-radio w samochodzie, to uznaję jego prawo własności do CB-radia w samochodzie, mimo iż zostało skradzione?

Odpowiedz

Piotr

1. To co tutaj roztrząsamy to prawo własności do swojego ciała. Libertarianizm stanowi, że każdy człowiek jest właścicielem swojego ciała. Nie ma nie-właścicieli i właścicieli swojego ciała, są tylko właściciele. A czy te prawo własności ludzie wykorzystają do zawłaszczania innych rzadkich dóbr, tym samym stając się kapitalistami, czy nie wykorzystają go do zawłaszcza rzadkich dóbr, stając się nie-kapitalistami, już leży poza treścią libertariańskich zasad. To kwestia wyboru, i naturalnych predyspozycji każdego człowieka. Oczywiście, będą istnieć osoby, które ze względu na swoją ułomność nie będą w stanie zawłaszczać rzadkich dóbr i nigdy nie staną się kapitalistami. Ale to natura tych osób będzie powodowała to, że nie są kapitalistami a nie libertariańskie zasady. W libertariańskim świecie ułomnego obowiązują dokładnie takie same prawa jak nie-ułomnego. Natomiast zasada „każdy może nadawać prawo własności, o ile ma się poparcie większości” poprzez swoją zmienną warunkową „o ile większość...” uprzywilejowuje ową większość względem mniejszości bo tylko owa większość w tej zasadzie ma prawo nadać własność. Tym samym taka zasada nie może podlegać uniwersalizacji. W kwestii rasistów- cały problem rozbija się o definicję człowieka i wykazanie, że dana definicja jest adekwatna do rzeczywistości. Oczywiście można sądzić, że nazwę człowiek nadajemy wyłącznie, istotom posiadającym charakterystykę „biało-skórna” jak rasiści prawdopodobnie by zrobili. Podobnie jak można sądzić, że nazwę człowiek nadajemy istotom posiadającym charakterystykę „dwunożna”, tym samym uznając, że prawo własności przysługuje kurom. Jednak tego rodzaju argumenty są bezwartościowe, ponieważ mają podstawowy defekt- gwałcą reguły użycia języka. A są to reguły które musimy założyć aby móc w ogóle się komunikować, aby móc powiedzieć że „to” jest „to” a nie co innego.
2. Prawo własności definiuję jako prawo do wyłącznego kontrolowania jakiegoś zasobu. Natomiast termin „mieć prawo do” definiuję jako „jest dozwolone”. Tym samym otrzymujemy definicję „prawo własności to dozwolona, wyłączna kontrola nad zasobem”. Powyższa definicja w żaden sposób nie implikuje tego, że prawo własności jest słuszne, dobre, właściwe, sprawiedliwe. To, że taka implikacja zachodzi to Twoje -błędne- założenie. Powyższa definicja nie zakłada żadnego normatywizmu. Jeśli chodzi o złodzieja nerek, to dyskutując z nim wiesz, że przysługuje mu prawo własności do swojego ciała. Jednak na mocy tej samej zasady wiesz, że nerka będąca elementem uprzednio Twojego ciała jest Twoją własnością. Zatem złodziej odbierający Ci ją bez Twojej zgody jest na mocy libertariańskich zasad złodziejem. Fakt, że uczestniczysz z nim w dyskusji nie oznacza, że automatycznie akceptujesz jego prawo własności do Twojej nerki. Wszak złodziej bez Twojej nerki wciąż posiada swoje ciało. Innymi słowy nerka nie konstytuuje ciała. A czy termin „ciało” definiujesz jako „suma organów takich jak nogi, ręce, głowa, nerki, oczy, serce... itd.” czy uznajesz, że termin „ciało” bez elementu „nerka” wciąż pozostało by ciałem czy jednak już nie, jest tylko grą słów. Tak czy inaczej, te wymyślne kazusy nie udowadniają i nie mogą udowodnić błędności teorii. Co najwyżej mogą wykazywać praktyczną trudność jej zastosowania. Ale to wynika z samego faktu, że język w którym zasady są formułowane jest językiem naturalnym a co za tym idzie zawsze mniej lub bardziej niedookreślonym. Dlatego nawet ultra precyzyjne i kazuistyczne państwowe reguły, zawarte w pisanych kodeksach, wciąż stają przed problemem ich „przypisywania” do konkretnych stanów faktycznych, tj. problem subsumpcji.

Odpowiedz

Remek

Ad 1. Z formalnego punktu widzenia zasada "każdy ma jeden tak samo ważny głos wyborczy" jest równie uniwersalna jak "każdy ma tak samo ważne prawo do zawłaszczania zasobów" - spytaj się dowolnego matematyka. Oczywiście w systemie pierwszym niektórzy ludzie nie będą u władzy i nie będą mogli robić tych rzeczy co ludzie u władzy, ale o tym zdecyduje "natura" tych osób, a nie demokratyczne zasady, które pozwalają każdemu startować w wyborach. Argument identyczny jak Twój.
Jeden i drugi system pozwala ludziom na "wyrażenie swojej woli" na równych zasadach. Ty sobie tylko zakładasz, że "wyrażanie woli" musi przyjmować formę np. "orania ziemi", a nie "skreślania krzyżyka na kartce", ale to tylko Twoje założenie. W koncepcję "uniwersalizacji" nie ma automatycznie wpisane CO musi być zuniwersalizowane.

Ad 2. Napisałeś „prawo własności to dozwolona, wyłączna kontrola nad zasobem”.

Co to znaczy "dozwolona"? "Dozwolona" przez "prawo stanowione" czy przez "prawo naturalne"? Co miałeś na myśli pisząc "dozwolona"? Dozwolona przez kogo, przez co?

"Wszak złodziej bez Twojej nerki wciąż posiada swoje ciało" - tego nie wiesz. Może ma również skradzione serce, oczy, usta, ręce i struny głosowe. Twoja rozmowa z nim i przemawianie mu do rozsądku niczego w tej kwestii nie rozstrzyga. W dodatku można argumentować przykładając komuś pistolet do skroni: "oddawaj moją nerkę, bo jest moja, inaczej kulka w łeb i sam sobie ją wezmę" - to nie jest Twoim zdaniem "argument'?

Odpowiedz

Piotr

AD 1. Ja nie neguję tego, że zasada „każdy ma jeden głos” jest uniwersalna. Ona jest uniwersalna! Ale z tej zasady nie wynika, że to większość głosów jest decydująca dla wyboru jakiejś opcji. Tym samym nie wynika z niej żadna demokracja. Aby demokracja mogła zaistnieć, trzeba założyć zasadę, że WIĘKSZŚĆ głosów za jakimś wyborem decyduje, przez co owa większość staje się uprzywilejowana. Żeby to zauważyć nie potrzebuję żadnego matematyka.

AD 2. Przyjmijmy roboczo, że aby uznać, że kontrola ciała „jest dozwolona”, należałoby uzyskać zgodę całego społeczeństwa. Tym samym tak długo jak nie uzyskalibyśmy zgody całego społeczeństwa, niedozwolone byłoby jakiejkolwiek jednostce, kontrolować jakiejkolwiek materii. Czyli niedozwolone byłoby wykonanie jakiegokolwiek ruchu własnym ciałem. Co czyniłoby wyrażenie owej zgody nie możliwym. Ale przecież społeczeństwo to zbiór jednostek, które aby wyrazić ową konieczną zgodę, muszą uprzednio mieć dozwolone kontrolować choćby własne wargi żeby powiedzieć „tak dozwalam”. Widzimy zatem, że powstaje absurdalna zasada, nie nadająca się do zrealizowania, zatem należy ją odrzucić. Przyjmijmy teraz, że kontrola jest dozwolona, jeśli ma się zgodę na to większej części społeczeństwa. Innymi słowy każdego człowieka obowiązuje zakaz choćby poruszenia wargami tak długo jak nie uzyska zgody większości. Jednak owa większość również złożona jest z jednostek i każda z nich skądś musi czerpać swoje prawo do wyrażenia zgody mniejszości. Innymi słowy owa większość musiałaby przyjąć a priori że jest jej dozwolone kontrolować choćby swoje wargi aby móc wyrazić zgodę mniejszości. Powstaje pytanie- dlaczego większość posiada a prioryczne prawo do kontroli swoich ciał a mniejszość jest już tego apriorycznego prawa pozbawiona, choć jedni i drudzy należą do tej samej kategorii-człowiek? Z jakiego źródła owa większość czerpie prawo do kontroli swoich ciał i dlaczego mniejszość jest tego źródła pozbawiona? Innymi słowy, tego rodzaju zasada nie może być ogólnoludzka. Podobnie zasadami ogólnoludzkimi nie mogą być że kontrola „jest dozwolona” przez wybranych, niektórych, jakieś procentowe udziały itd. Zatem jedyną logiczną możliwością jest ta, że każdy człowiek a priori jest dozwolony kontrolować swoje ciało. Po prostu musisz założyć, że jest Ci dozwolone poruszać ustami aby w ogóle móc powiedzieć, że proponujesz „to i to”, czyli aby móc argumentować. Zatem wypowiadając jakikolwiek argument przejawiasz kontrolę nad swoim ciałem i manifestujesz to, że jest Ci to dozwolone. Tym samym ja wiem, że przysługuje Ci prawo własności.Jeśli to wnioskowanie jest prawdziwe dla Ciebie, to tak samo jest prawdziwe dla każdej istoty z kategorii człowiek.
Co do Twoich kazusów- udziel mi odpowiedzi na pytanie co decyduje o tym że ja to ja a Ty to Ty. Ja w ten czas na mocy Twojej własnej definicji rozwiążę wszystkie Twoje kazusy.

Odpowiedz

Remek

Ad 2. "Zatem wypowiadając jakikolwiek argument przejawiasz kontrolę nad swoim ciałem i manifestujesz to, że jest Ci to dozwolone".

Kilka razy już pisałem, że tak nie jest, podając konkretne przykłady. Kontrola danego zasobu nie oznacza legitymizacji tej kontroli, a tym bardziej legitymizacji własności. Możesz argumentować przez skradzione CB-radio, możesz argumentować pisząc skradzionym długopisem, możesz argumentować również drugiej osobie, że nie jest właścicielem swojego ciała i ma się oddać w niewolę. I możesz to robić odwołując się do racjonalności tej osoby i uznając, że ma ona faktyczną bieżącą kontrolę nad swoim zasobem (albo ciałem). Ale jednocześnie przyznając, że ma KONTROLĘ, możesz całkiem sensownie i bez samozaprzeczania twierdzić, że nie ma do tego zasobu PRAWA WŁASNOŚCI.

I żadnego samozaprzeczenia w tym nie ma. Hoppe twierdzi, że jest i tym tkwi jego fundamentalny błąd.

Odpowiedz

Piotr

Ale ani libertarianizm ani Hoppe nie twierdzą że kontrola=legitymizacja, tylko twierdzą, że kontrola zasobu uprzednio niczyjego/uprzednio niekontrolowanego przez nikogo=legitymizacja. Legitymizacja przysługująca temu który zrobił to jako pierwszy. To fundamentalne rozróżnienie. Twoje przykłady z CB radiem czy każdy inny który podałeś są zupełnie bezwartościowe dla tej dyskusji. Ponieważ żaden libertarianin nie powie Ci że poprzez fakt argumentowania przez skradzione CB radio zmuszony jesteś akceptować prawo własności złodzieja do radia. Bo nie jesteś. I argumentując wcale tej własności implicite nie akceptujesz, teoria Hoppego nawet nie próbuje czegoś takiego sugerować.

Odpowiedz

Remek

"Ponieważ żaden libertarianin nie powie Ci że poprzez fakt argumentowania przez skradzione CB radio zmuszony jesteś akceptować prawo własności złodzieja do radia. Bo nie jesteś".

Otóż to. I ja tak samo twierdzę, odnosząc to do rdzenia Hoppe. To dlaczego nie powiedzieć również: argumentując z niewolnikiem nie jestem zmuszony zaakceptować prawa własności niewolnika do jego ciała (tak jak z CB radiem). Niewolnik kontroluje swoje ciało, mówi coś z sensem. Ja go słucham i przekonuję, że nie ma racji. Dlaczego jestem zmuszony założyć, że ma prawo własności do ciała, innymi słowy dlaczego muszę założyć, że uzasadniona jest dla niego wolność? Przecież mogę argumentować, że mu się wolność nie należy i że jest czyjąś własnością i niech się podda bez popadania w samozaprzeczenie, prawda?

Odpowiedz

Piotr

"Niewolnik kontroluje swoje ciało"- kontroluje sam, czy ktoś inny je kontroluje?

Odpowiedz

Remek

Kontroluje sam, ale jest to kontrola moralnie nieuzasadniona, mimo że z nim dyskutuję. Tak samo mogę rozmawiać ze złodziejem CB radio :) Jeden i drugi kontroluje coś, co do niego nie należy (CB radio lub ciało).

Odpowiedz

Piotr

Ale to, że nie musisz akceptować prawa własności złodzieja do radia, nie oznacza, że radio jest niczyje. Sam fakt, że zostało skradzione świadczy o tym że uprzednio było czyjąś własnością. W przeciwnym wypadku nie można by w ogóle mówić o kradzieży. Jeśli prześledzić „własnościową” historię radia, to w końcu doszlibyśmy do momentu, kiedy owe radio a raczej materia z której się składało jest naturalnym dziewiczym zasobem nieobjętym przez nikogo-czyli jest niczyje. Teraz przekładając te relację na człowieka, czy tez ludzkie ciało, musielibyśmy przyjąć, że ludzkie ciało da się sprowadzić do stanu „niczyjego zasobu”. Jeśli można taki regres przeprowadzić dla jednego człowieka to znaczy że ten sam regres da się zastosować do każdego człowieka. Zatem trzeba by założyć, że wszystkie ludzkie ciała są niczyje. Są niczym nigdy nie podniesione kamienie. Jednak wiemy, że nasze ciała nie są tylko kamieniami czy jakąkolwiek nieożywioną materią. Człowiek żyje, działa. A to znaczy że coś, jakaś siła, jednak poruszyła tę niczyją materię. A to znaczy, że owa siła plus materia daje nam co najmniej status zwierzęcia. Jeśli zatrzymać się na tym etapie, trzeba by założyć, że jesteśmy tym samym co kura, lew, czy małpa. Ale jak wiemy w świecie relacji między-zwierzęcej nie istnieje coś takiego jak idea prawa własności czy nawet najbardziej podstawowa idea prawdy. Te pojęcia mogą pojawić się dopiero wraz z językiem, dzięki któremu człowiek może wyrazić, że „to” jest „to” a nie co innego. Zwierzęta ze względu na swoją właściwość nieznajomości powyższych idei, problem rzadkości dóbr rozwiązują jedynie na drodze przemocy. Żadne zwierzę nie pyta czy nie przekonuje. Jeśli jest za mało miejsca dla dwóch to jeden musi zginąć lub odejść. Natomiast problem rzadkości w świecie ludzkim rozwiązywany jest poprzez argumentację czyli przy pomocy dobrowolnej współpracy. Nie w tym sensie, że argumentując zawsze jesteśmy zgodni co do wypowiadanych tez, ale w tym sensie, że dopóki trwa argumentacja, zawsze można zgodzić się co najmniej co do faktu, że istnieje niezgoda co do słuszności tego, co zostało powiedziane. Popadając w konflikt o rzadki zasób z małpą, nie tłumaczysz jej niczego poprzez argumentację, tylko ją przestawiasz, zamykasz w klatce albo zabijasz, bez konieczności użycia choćby jednego słowa. Zatem jeśli popadasz w konflikt o rzadki zasób ze mną i nie mordujesz mnie, nie przesuwasz, a uzasadniasz, oznacza, że uznajesz moją wyłączną kontrolę, a nie traktujesz mnie jak kamień czy małpę, które po prostu byś przestawił albo zniszczył. Jeśli rzeczywiście nie uznawałbyś mojej wyłącznej kontroli w sytuacji konfliktu o rzadki zasób, czyli jeśli traktowałbyś mnie jak niczyją rzecz, to nie argumentowałbyś, tylko dokonałbyś przemocy czyli przestawiłbyś mnie, zabił, wziął w posiadanie czy jakakolwiek inna przemoc. Jeśli rzeczywiście przyjąłbyś takie założenie to argumentowanie do kamienia czy słonia, że powinien Ci zejść z drogi byłoby równie sensowne.

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.