Tłumaczenie: Michał Paszkiewicz
Własność jest kluczową kategorią ekonomiczną, która umożliwia funkcjonowanie rynków oraz współistnienie uczestniczących w nich ludzi w harmonii. Jednak, jak w przypadku wielu zjawisk we współczesnym świecie, na myśl przychodzi mi scena (i towarzyszący jej mem) z filmu Narzeczona dla księcia z 1987 roku: „Ciągle używasz tego słowa. Nie sądzę, aby tak na prawdę oznaczało to, co myślisz, że oznacza.”
Na przykład — dla marksistów, własność znaczy tyle, co niesprawiedliwe (ich zdaniem) gromadzenie zasobów. Większość Amerykanów pomyśli natomiast o swoich domach. Z kolei, dla Murraya Rothbarda — i wielu innych libertarian, którzy dogłębnie analizowali naturę społeczeństwa — własność oznacza czynnik cywilizacyjny, który „implikuje prawo do znajdowania i przekształcania zasobów: do wytwarzania tego, co podtrzymuje i rozwija życie”.
Prawa własności pośredniczą w społecznym podejmowaniu decyzji dotyczących sposobu wykorzystania rzadkich zasobów, które mają konkurencyjne zastosowania. Innymi słowy, ludzie stosują prawa własności po to, aby określić, która część ziemi lub dana rzecz może być używana, przez kogo, kiedy, oraz w jakim celu. Zamiast tworzyć skomplikowany system do celów wyznaczania najbardziej żywotnych zbiorowych aspiracji i środków potrzebnych do ich realizacji, rozpraszamy proces podejmowania decyzji, pozwalając każdemu właścicielowi — na przykład domów czy maszyn — decydować, jak i kiedy je wykorzystywać. Dzieje się tak dlatego, że niektóre zasoby mają rynkowo konkurencyjne i odmienne zastosowania, a społeczeństwo stosuje rzeczoną „własność” jako mechanizm przenoszenia decyzyjności odnośnie produktywnego wykorzystania tych zasobów.
Lionel Robbins twierdził, że niedobór jest kluczowym zagadnieniem, które daje początek ekonomizowania w ogóle.
Wszystko to, o czym wspominam wcześniej, przychodzi mi na myśl, gdy oglądam miniserial The Playlist, opowiadający o powstaniu serwisu streamingowego Spotify. Serial, oparty na szwedzkiej książce Spotify Inifrån (wydanej po angielsku jako The Spotify Play), obfituje w zaawansowane rozważania na temat wartości ekonomicznej, niedoboru i własności. Główny konflikt przewijający się przez cały serial (a także przez branżę, którą Spotify wywróciło do góry nogami ponad dekadę lub dwie temu) jest pełen rozmów na temat natury własności — a konkretnie tej intelektualnej. Analiza nietypowego charakteru własności intelektualnej pozwala nam lepiej pojąć jej istotę.
Jedna scena w serialu jest szczególnie wymowna. Programista Andreas głośno narzeka na komercjalizację swojego oprogramowania. To, co on i jego zespół opracowali, miało być przecież czymś innym. Miało dawać muzykę wszystkim za darmo, a nie przekształcać się w kolejny kapitalistyczny biznes z płatnymi bramkami i innymi, finansowymi przeszkodami.
Następnie jednak, po dokonanym przełomie technologicznym, z dumą oznajmia, że „złożyli wniosek patentowy dziś rano”, jakby nie zdając sobie sprawy, że paradoksalnie postąpił według tych samych ekonomicznie bezsensownych zasad, na których potępianiu spędził kilka ostatnich odcinków.
Patenty są sposobem na wykorzystanie prawa do celów monopolizacji zasobu o innym niż wolny charakterze (innego niż zdolnego do powielalnego wykorzystania). „Technologia plików audio w formacie MP3 zburzyła przemysł praw autorskich” — pisze Knut Svanholm, zwolennik stosowania Bitcoina głęboko zainteresowany ekonomią austriacką (jego krótka książka o prakseologii z zeszłego roku jest warta przeczytania). W Bitcoin: Everything Divided by 21 Million pisze:
Nagle, pliki audio stały się możliwe do udostępniania między użytkownikami internetu, ponieważ stały się małe. Pierwsza kostka domina przewróciła się, doprowadzając do tego, że cała branża muzyczna stała się przestarzała. I nie tylko przemysł muzyczny, ale i cała branża rozrywkowa. Każdy plik mógł od teraz być udostępniany każdemu na Ziemi przez internet — za darmo. (rozdział 6)
Pliki komputerowe, takie jak na przykład formaty muzyczne, stały się zatem zasobami nierywalizującymi i — pomijając kilku gigantów biznesowych i ich działania lobbingowe — dobrami zdolnymi do bycia nieskończenie kopiowanymi i niepodlegającymi żadnemu wykluczeniu. Podążając więc za definicją — pliki nie są własnością, ponieważ nie są rzadki.
Fizyczna i ekonomiczna (ale nie prawna!) niemożność kreatorów kultury, muzyki czy prawodawców, a także twórców innych rzeczy (które nie są ograniczone przez technologię) do wykluczania użytkowników sprawia, że własność intelektualna nie może być prawdziwą własnością.

Ludwig von Mises, choć jego poglądy w tej kwestii są niekonsekwentne, dostrzegał, że kluczowa w tym błędnie nazwanym pojęciu jest[1]:
Cechą charakterystyczną formuł technicznych, rozumianych jako koncepcje intelektualne sterujące procesami technologicznymi, jest to, że są niewyczerpywalne. Zastosowania tych formuł nie są więc dobrem rzadkim i nie ma potrzeby ich oszczędzania.
Innowacje oraz inne przepisy, jak pisał w Ludzkim działaniu, można uznać za dobra wolne, ponieważ ich potencjał do wywoływania określonych skutków jest nieograniczony[2]:
Takie przepisy są zazwyczaj dobrami wolnymi, ponieważ ich zdolność wywoływania określonych efektów jest nieograniczona. Stają się dobrami ekonomicznymi doipiero wtedy, gdy zostaną zmonopolizowane i możliwość z nich bkorzyustasnia będzie ograniczona. [...] Uważa się, że [patenty] stanowią przywileje, pozostałość po krótkim okresie ich historii, kiedy prawo chronmło jedynie autorów i inwestorów, którym władze nadawały specjalny przywilej. Wzbudzają podejrzenia, gdyż intratne stają się dopiero, wtedy, gdy umożliwiają srzedaż po cenach monopolowych.
Jeśli nadal ktoś sądzi, że istnieje jakiś sens w istnieniu praw własności intelektualnej, to niech wyobrazi sobie następującą sytuację. Nauczycielka matematyki zaczyna wyjaśniać swoim uczniom, że istnieje uniwersalny związek między długością podstawy trójkąta prostokątnego, jego wysokością oraz przeciwprostokątną. Po lekcji, gdy znudzeni uczniowie wychodzą z klasy, nauczycielka podchodzi do biura administracyjnego, wypełnia formularz i każe swojej szkole przesłać płatność do Fundacji Pitagorejskiej.
Dla większości obserwatorów to po prostu absurdalne. Nikt nie może posiadać na własnośc twierdzenia Pitagorasa w taki sam sposób, w jaki posiadamy koszule, domy czy winnice. Nawet jeśli istniałby znany twórca (którym nie jest Pitagoras zresztą), minął już rozsądny czas, aby objęty prawem autorskim materiał przeszedł do domeny publicznej. Ale dlaczego nie? Jaka jest różnica między twierdzeniem Pitagorasa a muzyką Taylor Swift?
Zwykle przedstawia się dwa główne argumenty za poparciem własności intelektualnej. Po pierwsze, jeśli nie nagradzamy twórców — czy to w muzyce, sztuce, bądź innowacjach — gdy przestaną oni tworzyć. Obserwując właściwie każdego twórcę w trakcie pracy, wydaje się, że to nieprawda. Nie ma również dowodów na to, że patenty zwiększają poziom powstawania innowacji, czy podnoszą wydajność produkcji. Większość historycznych dzieł sztuki, fikcji, innowacji czy ponadczasowej muzyki została stworzona przez zwykłych pracowników lub zapalonych majsterkowiczów, czasami z pomocą bogatych mecenasów.
Po drugie, kilku bohaterów branży muzycznej w historii istnienia Spotify wielokrotnie przywołuje odwołanie do sprawiedliwości pracy: „Czy nie przysługuje mi wynagrodzenie za moją pracę, tak jak każdemu innemu, kto dostaje pensję za swoją?” Szczerze przyznawszy, z perspektywy ekonomicznej, to nie, nie przysługuje. Transakcje ekonomiczne i prawa własności, które wykorzystujemy do ich zdefiniowania, są ściśle związane z niedoborem. Nie wyceniamy ani nie handlujemy tlenem, komplementami czy przepisem na niebywale pyszny gulasz twojej babci, nie dlatego, że nie mają wartości, ale dlatego, że nie są rzadkie. Twoja „praca” muzyczna jest bardziej podobna do tych rzeczy niż do umów o pracę. Użycie przez jedną osobę nierywalizujących i niematerialnych zasobów nie sprawia, że inna osoba nie może ich użyć. Nie zasługujesz na wynagrodzenie finansowe za ciężką pracę oddychania ani za bycie miłym dla innych. Zasługujesz na wynagrodzenie ekonomiczne, gdy wykorzystujesz rzadkie zasoby, aby generować wartość dla innych. (Jeśli chodzi o hojność i prezenty — oraz interesujące podejście zwolenników Bitcoina do „zappingu” wartości za wartość — istnieje wiele innych ekonomicznych podejść, które się tym zajmują.)
Własność jest związana z fizyczną naturą świata, wynikając bezpośrednio z rzadkości dóbr. Nakładanie sztucznych opłat na niekonkurujące i niematerialne pomysły nie służy ludzkości i dlatego lepiej ich unikać.
Źródło ilustracji: Pixabay