Źródło: aier.org
Tłumaczenie: Michał Dulewicz
Gdzie każdy człowiek udziela się w nadawaniu kierunku swojej okręgowej republiki bądź jakiejś na wyższym szczeblu oraz odczuwa, że jego udział w rządzeniu nie ogranicza się wyłącznie do jednego dnia wyborów, a trwa przez cały rok.
~ Thomas Jefferson o republikach okręgowych, 1816 rok.
W dwudziestym wieku Stany Zjednoczone posiadały narodową jedność. Osiągnięto ją poprzez scentralizowane media oraz wpajanie narracji obywatelskich przez rządowe szkoły. Posiadanie kilku wspólnych wrogów również bywało pomocne, nie były to nawet teorie spiskowe a po prostu znak tamtych czasów. W tamtym czasie zawsze można było dojść do jakiegoś porozumienia dzięki Konstytucji lub walce z nazistami bądź komunistami.
Jednak te dni już przeminęły.
Obecnie antyliberalni ekstremiści panoszą się nad wyschniętym rumowiskiem Republiki: na skrajnej lewicy są twitterowe tłumy z koktajlami Mołotowa, na skrajnej prawicy są reakcjoniści z pochodniami tiki. Ci ekstremiści to nie tylko szaleńcy, oni liczą na to, że Republika stanie w płomieniach. Wszędzie widać różne odcienie kontrowersji, walk kulturowych i klasowych. Nie byliśmy świadkami tego rodzaju wzburzenia narodowego od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a zanim sytuacja się poprawi, będzie wyłącznie gorzej. Coraz częściej Amerykanie są wciągani w dziwne grupy poglądowe i bańki informacyjne, których członkowie wyznają zasadę: kto nie z nami ten przeciw nam.
W dobie Internetu nie ma szans na wdrożenie żadnej wielkiej obywatelskiej narracji. Kreowanie zgody było możliwe wyłącznie w czasach serwisów takich jak ABC czy NBC oraz zaakceptowanych przez rząd podręczników do nauk społecznych. Nasze obecne środowisko informacyjne jest zanieczyszczane przez poszukiwanie sensacji, myślenie grupowe, kaskady dostępności oraz wojny memów. Tych, którzy reprezentują barwy innego plemienia, wita się z wrogością. Czemu? Ponieważ zbyt wielu ludzi oderwało się od wartości i praktyk, które nadają życiu sens. I zbyt wielu odeszło od liberalnych ideałów, które ożywiły założenie stanów zjednoczonych.
Gdy Ameryka pogrąża się w kryzysie zadłużenia, wojny kulturowe nadal nas rozpraszają. Na dobre bądź na złe, jesteśmy odwracani od tego, że państwo upada. A jeśli uważasz, że państwo nie jest bankrutem, to po prostu spędź trochę więcej czasu na naszej stronie. O niezrównoważonych wydatkach rządowych i zadłużeniu możesz poczytać tutaj, tutaj i tutaj.
Co można z tym zrobić?
Należy to zakończyć.
Da się to zrobić na wiele sposobów. Poradnik zamieściłem w drugiej części After Collapse (Po upadku). Jeśli myślisz sobie teraz: „aha. ten facet próbuje mi sprzedać książkę”, to masz rację. Lecz nie wziąłbym ani grosza, gdybym mógł mieć pewność, że trafi w ręce każdego Amerykanina. Wiadomość jest ważna: nadchodzą problemy. I musimy na nie przygotować nasz umysł, ciało i system.
After Collapse nie jest książką prepperską, choć mentalność preppersa nie wydaje się już obelgą. Zamiast tego, każdy rozdział odpowiada siedmiu wymiarom, wzdłuż których rozpada się Ameryka:
- Nasz model socjoekonomiczny się rozpada.
- Nasze państwowe i korporacyjne hierarchie słabną.
- Nasza wiara w ideały założycieli przemija.
- Nasz system wzajemnej pomocy umiera.
- Nasza inteligencja zbiorowa jest rozbita.
- Nasz dyskurs obywatelski się pogarsza.
- Nasz rząd tonie w długach i chaosie.
Wniosek? Tylko decentralizacja jest w stanie nas uratować. Pozwólcie mi to teraz wyjaśnić.
Decentralizacja: świadome rozstanie
Zerwania bywają ciężkie, lecz nie tak ciężkie, jak się wydaje.
Musimy stworzyć więcej przestrzeni dla pluralizmu instytucjonalnego. Być może nadszedł więc czas, aby jeszcze bardziej rozbić kraj. Pokojowa secesja. Luźna konfederacja. Przynajmniej więcej federalizmu. Pozwólmy ludziom eksperymentować i zjednoczyć się w eksperymentowaniu. Niech zwolennicy Berniego Sandersa zamienią Vermont w socjalistyczny raj dla mieszkańców. Niech Północna Kalifornia oderwie się od Bay Area i SoCal, tworząc stan Jefferson. Niech New Hampshire stanie się jeszcze bardziej wolne. Niech Republika Teksasu ogłosi secesję, a nawet niech Austin jako niezależne państwo-miasto „zachowa swoje dziwactwo”.
Nie ma w tym nic nowego. I to właśnie działa.
Policentryczne ramy prawne, takie jak te w Szwajcarii czy Lidze Hanzeatyckiej, powinny pomóc nam przenieść na poziom lokalny politykę w stylu przeciągania liny. Nie musimy przestać handlować między sobą (i oczywiście nie powinniśmy). Lecz musielibyśmy przestać próbować narzucać jednolite prawa ludziom, którzy wolą żyć w różnych niszach politycznych, kulturowych czy ekonomicznych. I oczywiście mamy pod ręką pewne prawa, które mogą nam pomóc w osiągnięciu takiego celu.
Zasady pomocniczości
Niektórzy mogliby podnieść sprzeciw, że przecież Artykuły Konfederacji zostały wypróbowane i zawiodły. „Jak kolonie stłumią bunty?” – zastanawiały się wtedy upudrowane peruki. Wtedy narodziła się nasza Konstytucja. Jednak czasy się zmieniły. Możliwe, że nadszedł moment, aby zastąpić potrzebę rewolucji błogosławieństwami decentralizacji. (A może w prawie są już takie możliwości?) Być może Artykuły Konfederacji były po prostu niewystarczające, ale mamy do dyspozycji środki, aby stworzyć solidny system, który pozwali na wiele mechanizmów kontrolnych i zabezpieczeń. Debaty nad odpowiednią wielkością i rolą rządu dobiegłyby końca, a każda jurysdykcja musiałaby się wykazać. Pięćdziesiąt eksperymentów – co najmniej – to pozwoliłoby nam wszystkim głosować naszymi samochodami.
Mniej doskonała Unia to bardziej wytrzymała Ameryka
Taki system byłby krokiem w kierunku stworzenia mniej kruchego państwa. Jak ujął to Nasim Taleb:
Na poziomie państwa jestem libertarianinem, na poziomie stanu republikaninem, na poziomie lokalnym demokratą a na poziomie rodziny i przyjaciół socjalistą. Jeśli powyższe nie przekona cię, jak głupie są lewicowe i prawicowe etykiety, to już nic cię nie przekona.
Dowcip Taleba opiera się na założeniu, że lokalne eksperymenty nie powinny skutkować ogólnosystemowymi katastrofami i że z naszymi idami powinniśmy działać lokalnie.
Katastrofy Kalifornii powinny więc pozostać w Kalifornii. Taki system pozbawiłby wiele bodźców do myślenia o własnych ideałach politycznych jako o czymś, co należy wcisnąć w gardła 330 milionów dusz. Kalifornijczycy mogliby hojnie wydawać pieniądze na nieudaną politykę, a Teksańczycy nie byliby już zmuszeni do subsydiowania rozrzutności Kalifornii, jak to miało miejsce podczas jednego z wielu miliardowych rachunków na wydatki pandemiczne, pomimo licznych dojnych krów w Dolinie Krzemowej.
Zamiast jednolitego rządu federalnego narzucającego swoją kapryśną wolę, każda jurysdykcja musiałaby użyć tego, co Deirdre McCloskey nazywa „słodką gadką”, tak aby przekonać więcej ludzi do ich rządów. W ten sposób tworzymy więcej eksperymentów życiowych i izolujemy więcej ludzi od niebezpieczeństw centralizacji. Niektóre z nich mogą skłaniać się ku teokracji. Niektóre mogą oprzeć się na socjalizmie. Kilka, być może, okaże się naprawdę wolnych. Tak długo, jak każdy z nich służy swoim klientom w sposób zrównoważony, niech tak będzie. Niektóre z tych eksperymentów mogą obejmować jurysdykcje, które w ogóle nie są przypisane do żadnego terytorium. Im więcej systemów, tym bardziej prawdopodobne, że uda się znaleźć coś odpowiedniego, podczas gdy obecnie nagi cesarz próbuje okryć nas wszystkich swoimi niewidzialnymi szatami.
Nie trzeba nam wojny domowej
Istnieje zbyt wiele zachęt, które utrzymują obecny system. Czas na narodowy rozwód. Decentralizacja jest zatem dla Ameryki światłem na końcu bardzo ciemnego tunelu. W końcu możemy nie mieć wyboru i wtedy takie zerwanie będzie o wiele brzydsze i bardziej bolesne niż to, na które możemy się zgodzić już teraz.
Źródło ilustracji: Adobe Stock