Autor: Thomas J. DiLorenzo
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Jan Lewiński
Wersja PDF
Artykuł został opublikowany pierwotnie w The Review of Austrian Economics 9 (2), 1996.
Sam termin „przedsiębiorstwo użyteczności publicznej” jest absurdalny. Każde dobro jest „użyteczne publicznie” i niemal każde […] można uznać za „niezbędne”. Wyznaczenie kilku branż jako dostarczających „dobra użyteczności publicznej” jest zabiegiem całkowicie arbitralnym i nieuzasadnionym.
— Murray Rothbard, Interwencjonizm
Większość tak zwanych przedsiębiorstw użyteczności publicznej otrzymało od państwa przywilej monopolowy, ponieważ uważa się je za „monopole naturalne”. Krótko mówiąc, monopol naturalny ma istnieć wtedy, gdy ze względu na technikę produkcji — jak choćby stosunkowo wysokie koszty stałe — w długim okresie wraz ze wzrostem produkcji spadają przeciętne koszty całkowite. Według tej teorii, w takich branżach pojedynczy producent ostatecznie będzie w stanie wytwarzać mniejszym kosztem niż dowolna dwójka innych producentów, czyli tym samym „naturalnie” zdobędzie monopol. Jeśli rynek będzie zaopatrywany przez więcej niż jednego producenta, ceny będą wyższe.
Ponadto konkurencja ma być dla konsumentów kłopotem, bo budowane instalacje będą powielane, jak w przypadku ulic rozkopywanych tylko po to, by umieścić podwójne przewody gazowe czy wodociągowe. Unikanie takich niedogodności ma być kolejnym powodem do nadawania przez państwo przywileju monopolowego w branżach o długookresowo malejących przeciętnych kosztach całkowitych.
Twierdzenie, jakoby teorię monopoli najpierw opracowali ekonomiści, a dopiero potem została ona użyta przez ustawodawców do „uzasadnienia” przywileju monopolowego, jest mitem. W rzeczywistości monopole tworzono dziesiątki lat przed tym, kiedy teorię sformalizowali popierający interwencjonizm ekonomiści, którzy użyli jej później jako racjonalizacji ex post dla interwencji państwowej. W czasach, gdy dopiero zaczęto przyznawać pierwsze przywileje monopolowe przedsiębiorstwom użyteczności publicznej, znakomita większość ekonomistów rozumiała, że wielkoskalowa, kapitałochłonna produkcja nie prowadziła do monopolu, lecz była absolutnie pożądanym aspektem procesu konkurencyjnego.
Słowo „proces” jest tu ważne. Jeśli konkurencję uznać za dynamiczny, rywalizacyjny proces przedsiębiorczy, wtedy to, że akurat w jakimś momencie pojedynczy producent ma najniższe koszty, nie ma żadnego lub prawie żadnego znaczenia. Utrzymujące się siły konkurencyjne — w tym potencjalna konkurencja — sprawią, że wolnorynkowy monopol stanie się niemożliwością.
Teoria monopolu naturalnego jest też ahistoryczna. Nie ma żadnych dowodów historycznych na pojawienie się kiedykolwiek „monopolu naturalnego” — jednego producenta o niższych niż wszyscy inni w branży przeciętnych kosztach całkowitych, który dzięki temu stałby się monopolistą. Niżej wskażę, że na przełomie XVIII i XIX wieku w wielu tak zwanych branżach użyteczności publicznej często konkurowały ze sobą dosłownie dziesiątki przedsiębiorstw.
Korzyści skali w epoce przywilejów monopolowych
Gdy pod koniec XIX wieku miejscowe władze zaczęły przyznawać przywileje monopolowe, wedle powszechnej wiedzy ekonomicznej źródłem „monopolu” nie był wolny rynek, a interwencja państwa posługująca się takimi środkami jak właśnie przywileje czy protekcjonizm. Produkcję na dużą skalę i korzyści skali uznawano za zalety konkurencji, a nie wady monopolu. Na przykład współzałożyciel Amerykańskiego Towarzystwa Ekonomicznego (ATE) Richard T. Ely pisał, że „produkcja na dużą skalę w żadnej mierze nie musi znamionować produkcji zmonopolizowanej”[1]. Kolejny współzałożyciel ATE John Bates Clark w 1888 roku pisał, że nie należy „zbyt pochopnie przyjmować” poglądu, jakoby zjednoczenia branżowe miały „zniszczyć konkurencję”[2].
Herbert Davenport z Uniwersytetu Chicagowskiego w 1919 roku wskazywał, że choć korzyści skali wiążą się z istnieniem tylko kilku firm w branży, to nie „wymagają wyrugowania konkurencji”[3], a jego kolega James Laughlin zauważał, iż nawet gdy „zjednoczenie jest duże, wtedy konkurencyjne zjednoczenie może się stać źródłem pełnego werwy współzawodnictwa”[4]. Zarówno Irving Fisher[5], jak i Edwin R.A. Seligman[6] zgadzali się, że produkcja na dużą skalę dawała konkurencyjne korzyści skali dzięki oszczędnościom w reklamie i sprzedaży, a także przez redukcję liczby wysyłek z nieoptymalnych punktów spedycji (cross-shipping).
Zdaniem ekonomistów z przełomu wieków zakłady wytwarzające na dużą skalę były jednoznacznie korzystne dla konsumentów. Według Seligmana pozbawiony produkcji na dużą skalę „świat powróciłby do bardziej prymitywnego stanu dobrobytu, praktycznie wyrzekając się nieocenionych korzyści najlepszego wykorzystania kapitału”[7]. Podobnie Simon Patten z Wharton School wyraził pogląd, że „zjednoczenie kapitału nie jest dla społeczności źródłem jakiegokolwiek osłabienia ekonomicznego. […] Zjednoczenia są o wiele wydajniejsze niż zastąpieni przez nie drobni producenci”[8].
Jak niemal każdy inny ówczesny ekonomista i współcześni ekonomiści austriaccy, Franklin Giddings z Uniwersytetu Columbia widział konkurencję jako proces dynamiczny, rywalizacyjny. Dlatego zauważył, że
konkurencja w jakiejś postaci jest permanentnym procesem gospodarczym. […] Dlatego, gdy wydaje się, że konkurencja rynkowa została stłumiona, powinniśmy dociekać, co stało się z siłami za nią stojącymi. Powinniśmy ponadto dociekać, na ile konkurencja rynkowa faktycznie została stłumiona lub przekształcona w inne jej przejawy.[9]
Innymi słowy, „dominująca” firma, która w pewnym punkcie czasu ustala niższą cenę od wszystkich swoich rywali, wcale nie stłumiła konkurencji, bo ta jest „permanentnym procesem gospodarczym”.
Jeden z najpopularniejszych autorów ekonomicznych końca XIX wieku David A. Wells pisał, że „świat żąda obfitości towarów i to tanio; a doświadczenie pokazuje, że może ją mieć tylko dzięki zatrudnieniu wielkiego kapitału na ogromną skalę”[10]. A George Gunton wierzył, że
koncentracja kapitału nie ruguje drobnych kapitalistów z rynku, lecz po prostu włącza ich do większych i bardziej złożonych systemów produkcji, które pozwalają im wytwarzać […] taniej dla społeczności i zyskowniej dla siebie. […] Zamiast koncentracji kapitału zmierzającej do zniszczenia konkurencji mamy sytuację wręcz przeciwną. […] Pożytkując duży kapitał, usprawnione maszyny i lepsze instalacje, trust może sprzedawać taniej niż korporacja i tak właśnie czyni.[11]
Powyższe cytaty nie tworzą zbioru wyselekcjonowanego, lecz wyczerpujący. Według dzisiejszych standardów może wydawać się to dziwne, ale jak wskazywał A.W. Coats, pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku w Stanach Zjednoczonych tylko dziesięciu ludzi mogło się poszczycić pozycją pełnoprawnych profesjonalnych ekonomistów[12]. Stąd powyższe cytaty obejmują praktycznie każdego profesjonalnego ekonomistę, który miał cokolwiek do powiedzenia na przełomie wieków na temat związków między korzyściami skali a konkurencyjnością.
Ich poglądy są znaczące, bo na własne oczy widzieli początki produkcji na dużą skalę i nie dostrzegli w nich drogi do monopolu „naturalnego” ani jakiegokolwiek innego. W duchu szkoły austriackiej rozumieli, że konkurencja jest procesem ciągłym, a bez tworzącej monopol państwowej regulacji panowanie nad rynkiem było z konieczności zawsze ulotne. Przekonanie to zgadza się też z moimi własnymi badaniami, które pokazują, że w rzeczywistości „trusty” z końca XIX wieku obniżały ceny i powiększały produkcję szybciej niż reszta gospodarki — nie były monopolistami, lecz najbardziej dynamicznymi i konkurencyjnymi ze wszystkich branż[13]. Być może dlatego stały się celem protekcjonistycznych ustawodawców i ich regulacji antytrustowych.
Przedstawiciele profesji ekonomicznej zaczęli skłaniać się ku teorii monopolu naturalnego z końcem lat dwudziestych XX wieku, kiedy to podlegli ukąszeniu „scjentystycznemu” i przyjęli mniej więcej inżynieryjną teorię konkurencji, dzielącą branże na kategorie stałych, malejących i rosnących korzyści skali (malejących przeciętnych kosztów całkowitych). Zgodnie z tym sposobem myślenia strukturę rynku, a stąd i konkurencyjność, określały relacje mechaniczne. Konkurencję przestano widzieć jako zjawisko ze sfery zachowań — stała się mechaniczną relacją. Wyjąwszy takich ekonomistów jak Joseph Schumpeter, Ludwig von Mises, Friedrich Hayek i inni przedstawiciele szkoły austriackiej, ciągły proces konkurencyjnej rywalizacji i przedsiębiorczości został powszechnie zignorowany.
Jak „naturalne” były pierwsze monopole naturalne?
Nie ma żadnych dowodów na to, że przed pojawieniem się regulacji użyteczności publicznej w ogóle istniało takie zjawisko jak „monopol naturalny”. Jak zauważył Harold Demsetz:
W samym roku 1887 w Nowym Jorku zorganizowało się sześć firm zajmujących się oświetleniem elektrycznym. Na terenie Chicago w 1907 roku uprawnienia do działania miało 45 takich przedsiębiorstw. Przed 1895 rokiem miasto Duluth w stanie Minnesota było obsługiwane przez pięć takich firm, a Scranton w Pensylwanii w 1906 roku przez cztery. […] W drugiej połowie XIX wieku konkurencja w branży gazowniczej w tym kraju była czymś zwyczajnym. Przed 1884 rokiem w Nowym Jorku działało sześć konkurencyjnych firm. […] Konkurencja była powszechna i szczególnie dobrze ugruntowana w branży telefonicznej. […] Z większych miast Baltimore, Chicago, Cleveland, Columbus, Detroit, Kansas City, Minneapolis, Filadelfia, Pittsburgh i St. Louis w 1905 roku dysponowały co najmniej dwoma źródłami usług telefonicznych.[14]
Konkluzja Demsetza jest skrajnym niedopowiedzeniem: „można zacząć powątpiewać, że korzyści skali charakteryzowały sektor użyteczności publicznej w czasach, gdy regulacje zastąpiły konkurencję rynkową”[15].
Najbardziej pouczający przykład mirażowości monopolu naturalnego w branżach użyteczności publicznej znajdziemy w książce The Gas Light Company of Baltimore George’a T. Browna z 1936 roku, noszącej mylący podtytuł Studium monopolu naturalnego[16]. Książka przedstawia „badanie ewolucyjnego charakteru użyteczności publicznej” jako takiej ze szczególnym uwzględnieniem Gas Light Company z Baltimore, której problemy „nie dotyczą wyjątkowo ani Baltimore, ani stanu Maryland, lecz są typowe dla tych, z którymi przemysł użyteczności publicznej boryka się wszędzie”[17].
Przypadek Gas Light Company z Baltimore zajmuje ważne miejsce w całej historii monopolu naturalnego, zarówno w teorii, jak i w praktyce, ze względu na pracę wpływowego profesora ekonomii na Johns Hopkins University w Baltimore Richarda T. Ely’ego, który rejestrował problemy tej firmy w serii artykułów w Baltimore Sun, wydanej później w bestsellerowej książce. Znaczna część analizy Ely’ego stała się ekonomicznym dogmatem w odniesieniu do teorii monopolu naturalnego.
Od chwili założenia Gas Light Company w Baltimore w 1816 roku historia firmy jest zapisem ciągłego borykania się z nowymi konkurentami. Firma zarówno starała się konkurować na rynku, jak i lobbowała u władz stanowych i samorządowych, aby te powstrzymały się od wydawania aktów założycielskich jej rywalom Gas Light Company działała z korzyściami skali, ale to nie zapobiegło wyłonieniu się licznych konkurentów.
„Konkurencja jest sercem biznesu”, głosił witający wiadomości o nowych konkurentach w branży oświetlenia gazowego wstęp redakcyjny w Baltimore Sun w 1851 roku[18]. Jednak Gas Light Company z Baltimore „sprzeciwiła się przyznaniu przywileju monopolowego nowej firmie”[19].
Brown twierdzi, że „firmy gazownicze w innych miastach były narażone na rujnującą konkurencję”, by zaraz potem przedstawić katalog desperackich prób wejścia tych samych firm na rynek w Baltimore. Ale jeśli konkurencja była tak „rujnująca”, to dlaczego chciałyby one wejść na nowe — i zapewne równie „rujnujące” — rynki? Albo wkrótce powszechnie przyjmowana teoria „rujnującej konkurencji” Browna była błędna, albo firmy te były irracjonalnie głodne przykrości finansowych.
Ignorując dynamiczną naturę procesu konkurencyjnego Brown zbłądził tak samo jak wielu współczesnych ekonomistów, wierzących, że „nadmierna” konkurencja może być „niszcząca”, jeśli firmy o niskich kosztach produkcji wyrugują z rynku swoich mniej wydajnych rywali[20]. Tego rodzaju konkurencja może być „niszcząca” dla firm o wysokich kosztach produkcji, ale jest korzystna dla konsumentów.
W 1880 roku w Baltimore zażarcie rywalizowały ze sobą trzy firmy gazownicze. W 1888 roku próbowały połączyć się i działać jako monopolista, ale nowy konkurent udaremnił ich plany: „Thomas Alva Edison wprowadził światło elektryczne, które zagroziło istnieniu wszystkich spółek gazowych”[21]. Wtedy zaczęła się rywalizacja między przedsiębiorstwami zarówno gazowymi, jak i elektrycznymi, z których wszystkie miały wysokie koszty stałe skutkujące korzyściami skali. Niemniej jednak nie powstał żaden wolnorynkowy ani „naturalny” monopol.
Kiedy wreszcie się objawił, powodem była wyłącznie interwencja państwa. Przykładowo w 1890 roku ustawodawcy w Maryland wprowadzili ustawę, która „wzywała do wpłacania corocznie na rzecz miasta przez Skonsolidowaną [Spółkę Gazową] 10 tysięcy dolarów rocznie i trzech procent od wszystkich deklarowanych dywidend w zamian za dwudziestopięcioletni przywilej monopolowy[22]. To znane już dziś podejście urzędników państwowych, ustanawiających w zmowie z kierownictwem branży monopol, który ma łupić konsumentów i dzielić się tym szabrem z politykami przy użyciu opłat za przywilej monopolowy i podatków od dochodów monopolowych. Dziś podejście to jest powszechne zwłaszcza w branży telewizji kablowej.
„Regulacje” ustawowe spółek gazowych i elektrycznych przyniosły przewidywalny efekt w postaci cen monopolowych, na które skarżyło się rozgoryczone społeczeństwo. Zamiast zderegulować branżę i pozwolić konkurencji kształtować ceny, wprowadzono przepisy użyteczności publicznej jakoby w próbie udobruchania konsumentów, którzy według Browna „czuli, że brak dbałości o ich interesy [w ustawowej kontroli cen gazu i elektryczności] przyniósł wysokie stawki i przywileje monopolowe. Rozwój regulacji użyteczności publicznej w Maryland był typowy dla doświadczeń innych stanów”[23].
Nie wszyscy ekonomiści dali się zwieść teorii „monopolu naturalnego”, za którą opowiedzieli się monopoliści z branży użyteczności publicznej i opłacani przez nich doradcy ekonomiczni. Ekonomista Horace M. Gray, asystent dziekana w szkole podyplomowej na Uniwersytecie Illinois, w 1940 roku dokonał przeglądu historii „koncepcji użyteczności publicznej”, w tym teorii monopolu „naturalnego”. „W XIX wieku”, zauważał Gray, wierzono powszechnie, że „interesowi publicznemu najlepiej służyć będzie przyznanie specjalnych przywilejów osobom prywatnym i korporacjom” w wielu branżach[24]. Obejmowało to patenty, subsydia, cła, nadania ziem na potrzeby kolei i przywileje monopolowe dla przedsiębiorstw użyteczności „publicznej”. „Ostatecznym rezultatem był monopol, wyzysk i korupcja polityczna”[25].
Odnosząc się do przedsiębiorstw użyteczności „publicznej”, Gray odnotowuje, że „w latach 1907–1938 polityka monopolu stworzonego i chronionego przez państwo zakorzeniła się silnie na znacznym obszarze gospodarki i legła u podstaw współczesnej regulacji przedsiębiorstw użyteczności publicznej”[26]. Odtąd „użyteczność publiczna stała się parasolem chroniącym wszystkich aspirujących monopolistów, dla których zdobycie i utrzymanie monopolu środkami prywatnymi okazało się zbyt trudne, zbyt kosztowne lub zbyt ryzykowne”[27].
Grey wsparł tę tezę, pokazując, jak praktycznie każdy pretendent do monopolu w kraju — między innymi branże radiowa, nieruchomości, mleczna, transportu lotniczego, węgla, naftowa i rolnicza — starał się zdobyć miano „przedsiębiorstwa użyteczności publicznej”. Podobnie „cały eksperyment z NRA* można uznać za próbę uzyskania przez wielki biznes sankcji prawnej dla jego praktyk monopolistycznych”[28]. Te w czepku urodzone branże, którym udało się zdobyć polityczne określenie „przedsiębiorstw użyteczności publicznej”, też wykorzystały tę koncepcję do wyrugowania konkurencji.
Ekonomistom w tym układzie przypadła rola budowniczych, by użyć słów Graya, „mętnej racjonalizacji” dla „złowrogich sił przywileju i monopolu prywatnego”, jaką była teoria monopolu „naturalnego”. „Ochrona konsumentów niepostrzeżenie odeszła w cień”[29].
Nowsze badania ekonomiczne podtrzymują analizę Graya. W opublikowanym w 1962 roku jednym z pierwszych badań statystycznych wpływu regulacji stawek na rynku energii elektrycznej George Stigler i Claire Friedland nie znaleźli żadnych istotnych różnic w cenach i zyskach przedsiębiorstw z tej branży w latach 1917–1932 niezależnie od istnienia bądź braku komisji regulacyjnych[30]. Pierwsze regulacje stawek nie przyniosły korzyści konsumentom, zostały natomiast „przechwycone” przez przemysł, tak jak w przypadkach branż transportu ciężarowego, linii lotniczych czy choćby telewizji kablowej. Nota bene ekonomiści — niezbyt dobrze to o nich świadczy — prawie 50 lat czekali na to, aby zacząć badać faktyczne, a nie tylko teoretyczne skutki regulacji stawek.
Szesnaście lat po badaniach Stiglera i Friedland Gregg Jarrell pokazał*, że w 1912 roku w 25 stanach, gdzie rok później miejskie regulacje stawek energii elektrycznej zastąpiono stanowymi, ceny i zyski były niższe odpowiednio o 46 procent i 38 procent, a wielkość produkcji o 23 procent wyższa niż w stanach, w których regulacje stanowe wprowadzono dopiero po 1917 roku[31]. [Do 1917 roku dystans między obiema grupami stanów w cenach, zyskach i wielkościach produkcji zmniejszył się odpowiednio do 20, 13 i 16 procent — przyp. tłum.]. Jak widać, regulacje miejskie nie przysłużyły się utrzymaniu niskich cen. Jednak firmy z branży chciały jeszcze bardziej spektakularnych wzrostów cen, więc — kierując się przekonaniem, że miejscowe zrzeszenia konsumentów będą miały mniejszy wpływ na stanowe organy regulacyjne niż na burmistrzów i rady miejskie — skutecznie lobbowały za dalszym wprowadzaniem regulacji stanowych.
Te wyniki badań zgadzają się z wcześniejszą interpretacją Horacego Graya, który uznawał regulacje stawek w branży użyteczności publicznej za wymierzoną przeciw konsumentom monopolistyczną zmowę cenową.
Problem „nadmiernego powielania”
Zgodnie z kolejnym po humbugu korzyści skali tłumaczeniem przyznawania przywilejów monopolowych „monopolom naturalnym”, umożliwienie działania nadmiernej liczbie konkurentów miałoby być zbyt niszczące. Pozwolenie na przekopywanie ulic więcej niż jednemu przedsiębiorstwu wodociągowemu, producentowi energii elektrycznej lub operatorowi telewizji kablowej miałoby kosztować społeczność zbyt wiele. Jednak jak zauważył Harold Demsetz:
[Problem] nadmiernego powielania systemów dystrybucji można przypisać niezdolności wspólnot do ustalenia właściwej ceny za wykorzystanie tych rzadkich zasobów. Prawo do użytkowania arterii posiadanej publicznie jest prawem do użytkowania rzadkiego zasobu. Nieustalenie ceny na tyle wysokiej, aby oddawała takie koszty alternatywne jak użycie tych zasobów do sprawnej obsługi ruchu drogowego czy do zachowania estetyki krajobrazu, doprowadzi do ich nieumiarkowanego wykorzystania. Określenie odpowiedniej opłaty za użytkowanie tych zasobów pozwoliłoby obniżyć stopień powielania do wartości optymalnych.[32]
W rzeczywistości tak jak w przypadku bolączki monopoli „naturalnych”, to interwencja państwa jest źródłem problemu „powielania instalacji”. Powstaje on, bo państwo nie potrafi wycenić rzadkich zasobów miejskich. Ściślej ujmując, tak naprawdę źródłem zamieszania jest państwowa własność dróg, pod którymi układa się sieci, gdyż niemożliwość racjonalnej kalkulacji ekonomicznej w instytucjach socjalistycznych nie pozwala im na prawidłową wycenę tego zasobu, możliwą w opartym na własności prywatnej reżimie konkurencyjnego rynku.
Wbrew tezie Demsetza, racjonalna wycena ekonomiczna jest w tym przypadku niemożliwa właśnie ze względu na państwową własność dróg i ulic. Życzliwi i oświeceni politycy — nawet ci będący wiernymi uczniami Harolda Demsetza — nie mają żadnej racjonalnej możliwości ustalenia cen. Murray Rothbard wyłożył to ponad 25 lat temu:
Fakt, że rząd musi dawać pozwolenia na korzystanie z ulic, wykorzystywany jest do usprawiedliwiania ostrych rządowych regulacji dotyczących „przedsiębiorstw użyteczności publicznej”, z których wiele (jak np. spółki dostarczające wodę czy elektryczność) musi korzystać z ulic. Regulacje są wtedy traktowane jako dobrowolne quid pro quo. Lecz takie postępowanie jest zamykaniem oczu na fakt, że państwowa własność ulic jest sama w sobie aktem interwencji. Podobnie jak w przypadku innych branż, regulacje dotyczące przedsiębiorstw użyteczności publicznej zniechęcają do inwestowania w określone usługi, tym samym przeszkadzając w najlepszym zaspokajaniu potrzeb konsumentów. Prowadzą one do zniekształcenia rynkowej alokacji zasobów.[33]
Rothbard wskazuje gdzie indziej, że wspieranie przywileju monopolowego na podstawie argumentu z tak zwanego „monopolu ograniczonej przestrzeni” to fałszywy trop, gdyż to, ile przedsiębiorstw może osiągać zysk w danym rodzaju produkcji
jest kwestią instytucjonalną i zależy od konkretnych danych, takich jak stopień popytu konsumpcyjnego, typ sprzedawanego produktu, fizyczna produktywność procesów, podaż i wycena czynników, zdolności prognozowania przez przedsiębiorców itd. Ograniczenia przestrzenne mogą być nieistotne.[34]
W rzeczywistości, nawet jeśli ograniczenia przestrzenne dopuszczają tylko jedno przedsiębiorstwo do działania na rynku na danym obszarze geograficznym, to jeszcze nie oznacza monopolu, bo „monopol” to „pozbawiony znaczenia termin, o ile nie ustanawia się ceny monopolowej”, a „wszystkie ceny na wolnym rynku są konkurencyjne”[35]. Ceny monopolowe mogą powstać tylko skutkiem interwencji państwa.
Jedynym sposobem ustalenia ceny wolnorynkowej, która odzwierciedla faktyczne koszty alternatywne i umożliwia optymalny zakres „powielania”, jest dobrowolna wymiana na prawdziwie wolnym rynku, co jest po prostu niemożliwe bez własności prywatnej i wolnego rynku[36]. Polityczny nakaz najzwyczajniej w świecie nie jest realnym substytutem dla cen ustalanych na wolnym rynku, bowiem bez rynku nie jest możliwa racjonalna kalkulacja ekonomiczna.
Prywatna własność ulic i chodników daje poszczególnym właścicielom możliwość korzystania z tańszych usług użyteczności publicznej za cenę tymczasowych trudności związanych z rozkopaniem ich ziemi przez przedsiębiorstwo użyteczności publicznej. Wszelkie „powielanie” w takim systemie będzie wyłącznie skutkiem tego, że mające wolny wybór osoby mogą cenić dodatkowe lub tańsze usługi wyżej niż przejściową niedogodność robót na ich własności. Wolny rynek w żadnym sensownym rozumieniu ekonomicznym nie musi skutkować ani monopolem, ani „nadmiernym powielaniem”.
Konkurowanie o wejście na rynek
Istnienie korzyści skali w takich branżach „użyteczności publicznej” jak kanalizacja, gazownictwo czy elektroenergetyka w żaden sposób nie musi pociągać za sobą monopolu ani cen monopolowych. Edwin Chadwick pisał w 1859 roku, że system konkurencyjnego licytowania przywileju monopolowego przez prywatne przedsiębiorstwa może wyeliminować ceny monopolowe, gdyż [tam, gdzie konkurencja „na rynku” jest „niemożliwa” — przyp. tłum.] wprowadzi konkurencję „o wejście na rynek”[37]. Dopóki przywilej monopolowy podlegać będzie zażartej licytacji, dopóty skutkiem będzie zarówno unikanie powielania instalacji, jak i konkurencyjne wycenianie produktu lub usługi. Taka licytacja może polegać na aukcji, w której przedsiębiorstwo uzyska przywilej monopolowy, jeśli zaoferuje konsumentom najniższą cenę za usługę o pewnej stałej jakości (zamiast oferować najwyższą cenę za przywilej).
Harold Demsetz ożywił zainteresowanie koncepcją „konkurowania o wejście na rynek” za sprawą swojego artykułu z 1968 roku[38]. Teorii monopolu naturalnego, jak wskazywał Demsetz, nie udaje się „wskazać logicznej drogi łączącej korzyści skali w produkcji z cenami monopolowymi na rynku”[39]. Jeśli pojedynczy licytant może wykonać zadanie taniej niż dwóch lub więcej,
to oferujący najniższą cenę za całe zadanie wygra aukcję niezależnie od tego, czy sprzedawanym towarem będzie cement, elektryczność, automaty do wydawania znaczków pocztowych czy coś innego, jednak ta najniższa oferta nie musi być ceną monopolową. […] Teoria monopolu naturalnego nie tłumaczy w żaden logiczny sposób cen monopolowych.[40]
Wiara w brak konkurencyjności procesu licytacji jest bezpodstawna. Hanke i Walters pokazali, że tego rodzaju proces przetargu na przywilej monopolowy działa bardzo sprawnie we francuskiej branży wodociągowej[41].
Mit monopolu naturalnego: energia elektryczna
Zgodnie z teorią monopolu naturalnego konkurencja w branży elektroenergetycznej nie może się utrzymać. Teorii przeczy jednak fakt utrzymywania się konkurencji przez dekady w dziesiątkach miast w USA. Ekonomista Walter J. Primeaux przez ponad 20 lat badał konkurencję na rynku energii elektrycznej. W swojej książce Direct Utility Competition: The Natural Monopoly Myth z 1986 roku dochodzi do wniosku, że w miastach z bezpośrednią konkurencją na tym rynku:
- Otwarta rywalizacja między dwiema konkurencyjnymi firmami istniała od bardzo dawna — w niektórych miastach od przeszło 80 lat.
- Współzawodniczące przedsiębiorstwa konkurują ze sobą cenami i usługami.
- Klienci wiele zyskali na konkurencji względem miast z monopolami na rynku energii elektrycznej.
- Wbrew teorii monopolu naturalnego w rzeczywistości koszty są niższe, gdy na rynku działają dwie firmy.
- Kłam teorii monopolu naturalnego zadaje też fakt, że w branży energii elektrycznej w warunkach konkurencji nadwyżka mocy produkcyjnych nie jest większa niż w przypadku monopolu.
- Teoria monopolu naturalnego zawodzi na każdym polu: konkurencja istnieje, wojny cenowe nie są „poważne”, usługi dla konsumentów w warunkach konkurencyjnych są lepsze i ich ceny niższe, konkurencja utrzymuje się w bardzo długich okresach, a sami konsumenci wolą konkurencję od regulowanego monopolu.
- Wszelkie problemy z zaspokajaniem potrzeb konsumentów spowodowane przez powielone linie energetyczne konsumenci uważają za mniej istotne od korzyści płynących z konkurencji[42].
Primeaux odkrył też, że choć kierownicy przedsiębiorstw z branży elektroenergetycznej ogólnie rzecz biorąc byli świadomi, jak korzystna dla konsumentów jest konkurencja, to osobiście przedkładali nad nią monopol!
Dziesięć lat po wydaniu książki Primeaux co najmniej jeden stan — Kalifornia — przekształca swoją branżę elektroenergetyczną „z monopolu kontrolowanego przez wąską grupę przedsiębiorstw publicznych w rynek otwarty”[43]. Inne stany zmierzają w tym samym kierunku, wreszcie zarzucając nieuzasadnioną teorię monopolu naturalnego na rzecz naturalnej konkurencji[44]:
- Huta aluminium Ormet Corporation z Zachodniej Wirginii uzyskała od państwa pozwolenie na rozpisanie przetargu, w którym konkurencyjne oferty miało złożyć 40 dostarczycieli energii elektrycznej.
- Dzięki przełomowi technicznemu firma Alcan Aluminium Corp. z Oswego w stanie Nowy Jork mogła zbudować nową przyzakładową elektrownię, co pozwoliło zmniejszyć koszty energii elektrycznej o dwie trzecie. Niagara Mohawk, jej były (droższy) dostawca energii pozwał stan, aby ten zakazał Alcanowi korzystania z własnego źródła mocy.
- Władze polityczne Arizony pozwoliły firmie Cargill, Inc. na zakup energii od dowolnego dostawcy na Zachodzie. Firma spodziewa się zaoszczędzić 8 milionów dolarów rocznie.
- Nowe przepisy federalne zezwalają przedsiębiorstwom użyteczności publicznej na import taniej energii przy użyciu należących do innych firm linii energetycznych.
- Pełnomocnik ds. służby publicznej w Wisconsin Scott Neitzel ogłosił niedawno, że „wolny rynek jest najlepszym mechanizmem dostarczania konsumentom […] najlepszych usług po najniższych kosztach”.
- Perspektywa przyszłej konkurencji już teraz zmusza niektóre monopole w branży energii elektrycznej do obniżania kosztów i cen. W 1988 roku, kiedy to konkurencja Duke Power zagroziła TVA*, tej udało się stabilnie utrzymać nierosnące stawki przez następne kilka lat.
Potencjalne korzyści dla amerykańskiej gospodarki wynikające z demonopolizacji branży energii elektrycznej są ogromne. Według ekonomisty Roberta Michaelsa konkurencja początkowo pozwoli konsumentom zaoszczędzić co najmniej 40 miliardów dolarów rocznie[45]. Jej skutkiem będzie też rozwój nowych technologii, który stanie się opłacalny dzięki niższym kosztom energii. Na przykład „przemysł samochodowy i inne branże zajmujące się obróbką metali będą mogły o wiele intensywniej korzystać z prawdziwych żarłoków elektronowych: narzędzi do laserowego cięcia i zgrzewarek laserowych[46].
Mit monopolu naturalnego: telewizja kablowa
Ze względu na teorię monopolu naturalnego w większości miast telewizja kablowa też ma przywilej monopolowy. Ale monopolowi w tej branży daleko do czegokolwiek „naturalnego”. Podobnie jak w przypadku branży energii elektrycznej, w dziesiątkach miast Stanów Zjednoczonych działają konkurencyjne telewizje kablowe. „Bezpośrednia konkurencja […] występuje obecnie w co najmniej w trzech tuzinach jurysdykcji w kraju”[47].
Będąca faktem długa tradycja konkurencji w branży kablowej zadaje kłam przekonaniu, jakoby branża ta była „monopolem naturalnym”, który wymaga z tego powodu przepisów o przywileju monopolowym. Źródłem monopolu telewizji kablowych nie są korzyści skali, lecz państwowe regulacje. Mimo skarg operatorów telewizji kablowej na „powielanie”, należy pamiętać, że „choć nadmierna rozbudowa istniejącego systemu kablowego może obniżyć rentowność zasiedziałego na rynku operatora, to jednoznacznie poprawia pozycję konsumentów, którzy zyskują dzięki temu dostęp do cen określonych nie przez koszty historyczne, lecz przez współgranie podaży i popytu”[48].
Podobnie jak w przypadku rynku energii elektrycznej, badacze odkryli, że w miastach, w których telewizje kablowe ze sobą konkurują, ceny są o około 23 procent niższe niż w tych z monopolami telewizji kablowych[49]. Na przykład firma Cablevision z centralnej Florydy, aby móc konkurować na obszarach „duopolistycznych”, obniżyła swoje ceny podstawowe z 12,95 dolarów do 6,50 dolarów miesięcznie. Gdy Telestat wszedł na rynek Riviera Beach na Florydzie, zaproponował 26 kanałów w swojej usłudze podstawowej za 5,75 dolarów, podczas gdy Comcast oferował 12 kanałów za 8,40 dolarów miesięcznie. Comcast zareagował podniesieniem jakości usług i obniżeniem cen[50]. Gdy władze miasta Presque Isle w stanie Maine zezwoliły na konkurencję, dotychczasowy dostawca wnet poszerzył swoją ofertę z zaledwie 12 do 54 kanałów[51].
W 1987 roku Pacific West Cable Company powołując się na pierwszą poprawkę do Konstytucji pozwała miasto Sacramento w Kalifornii za zablokowanie jej wejścia na rynek. Ława przysięgłych uznała, że „rynek telewizji kablowej w Sacramento nie był monopolem naturalnym, a powołanie się nań przez pozwanych było wykrętem, użytym jako pretekst do przyznania jedynego przywileju monopolowego na telewizję kablową […] w celu nakłonienia do przekazywania gotówki i świadczenia usług »w naturze« […] i uzyskania większych wpłat na fundusze wyborcze”[52]. Miasto zostało zmuszone do przyjęcia konkurencyjnej polityki kablowej, czego skutkiem było obniżenie przez dotychczasowego operatora, firmę Scripps Howard, stawki miesięcznej z 14,50 dolarów do 10 dolarów. Operator zaoferował też bezpłatną instalację i trzy miesiące darmowych usług wszędzie tam, gdzie miał konkurencję.
A jednak większość telewizji kablowych w Stanach Zjednoczonych ma przywilej monopolowy właśnie z przyczyn podanych przez ławę przysięgłych w Sacramento: to merkantylistyczne zmowy, wskutek których firmy kablowe korzystają z monopolu, w zamian dzieląc się z politykami łupami przez wpłaty na fundusze wyborcze, wyróżnione przez polityków lokalne fundacje i kapitał własny, a także rozdając bezpłatny czas antenowy na „kampanie społeczne”, kontrakty doradcze dla osób powiązanych politycznie i różne prezenty dla urzędników przyznających przywilej monopolowy.
W części miast politycy otrzymują te niebezpośrednie łapówki od wielu firm przez pięć, dziesięć lat lub dłużej, zanim ostatecznie przyznają przywilej monopolowy. Następnie pobierają swoją działkę z renty monopolowej firmy, która uzyskała przywilej monopolowy. Były główny ekonomista Federalnej Komisji Łączności Thomas Hazlett, który jest prawdopodobnie największym w kraju autorytetem w dziedzinie ekonomiki branży telewizji kablowej, podsumował: „możemy określić proces nadawania przywileju monopolowego jako ewidentnie nieefektywny z punktu widzenia dobrobytu, aczkolwiek przynosi on korzyści miejskim władzom nadającym przywilej monopolowy”[53]. Barierę wejścia na rynek telewizji kablowej nie tworzą korzyści skali, lecz polityczna zmowa cenowa między miejscowymi politykami a operatorami kablowymi.
Mit monopolu naturalnego: usługi telefoniczne
Największym mitem ze wszystkich jest twierdzenie, że monopolem naturalnym są usługi telefoniczne. Ekonomiści uczyli całe pokolenia studentów, że usługi telefoniczne są „klasycznym” przykładem zawodności rynku, które w „interesie publicznym” wymagają państwowych regulacji. Jednak niedawno Adam D. Thierer udowodnił, że monopol telefoniczny, jakim przez wiele dziesięcioleci cieszyła się firma AT&T, nie jest „naturalny”, lecz jest wyłącznie skutkiem interwencji państwa[54].
Gdy tylko w 1893 roku wygasły pierwotne patenty AT&T, jak grzyby po deszczu wyrosły dziesiątki konkurentów. „Z końcem 1894 roku ponad 80 nowych niezależnych konkurentów zdołało już zdobyć 5 procent udziału w całym rynku […] na początku nowego stulecia konkurentów było już ponad trzy tysiące[55]. W niektórych stanach działało jednocześnie ponad 200 firm telefonicznych. Do 1907 roku rywale AT&T zdobyli 51 procent rynku telefonicznego, a ceny znacznie się obniżyły. Co więcej, wbrew standardowemu opisowi teorii monopolu naturalnego dla branży telefonicznej nic nie świadczyło o istnieniu korzyści skali, a bariery wejścia były ewidentnie znikome[56].
Stworzenie w końcu monopolu telefonicznego było wynikiem zmowy AT&T i polityków, którzy chcieli wkupić się w łaski wyborców uprawnieniem ich do „powszechnej telefonii”. Politycy zaczęli potępiać konkurencję za „powielanie”, „destrukcję” i „marnotrawienie”, a różni ekonomiści byli opłacani za bałamutne oświadczanie podczas przesłuchań w Kongresie, jakoby telefonia była monopolem naturalnym. „Nic dobrego nie przyjdzie z konkurowania na lokalnym rynku telefonii”, jak podsumowano w zakończeniu jednego z takich przesłuchań[57].
Krucjata mająca na celu utworzenie przy użyciu państwowego nakazu monopolu telefonicznego ostatecznie odniosła sukces w 1918 roku, gdy władze federalne użyły pierwszej wojny światowej jako pretekstu do znacjonalizowania branży. AT&T wciąż obsługiwała swój system telefoniczny, lecz już pod kontrolą komisji państwowej kierowanej przez poczmistrza generalnego. Jak w przypadku wielu innych regulacji państwowych, AT&T szybko „przechwycił” organy regulacyjne i użył ich do wyrugowania konkurentów. „Do 1925 roku nie tylko w praktycznie każdym stanie wprowadzono surowe wytyczne regulujące stawki, ale w wielu z tych jurysdykcji albo odstręczano od konkurowania na lokalnym rynku telefonii, albo wręcz tego zakazywano”[58].
Thierer podsumowuje, że źródłem całkowitego odejścia od konkurencji w branży było działanie następujących sił: wykluczającej z rynku polityki koncesyjnej, przyznawania monopoli ochronnych „dominującym dostawcom”, gwarantowania przychodów lub regulowania firm telefonicznych, państwowej polityki obowiązkowego „prawa do powszechnej telefonii” (zakładającej istnienie pojedynczego operatora, co miało ułatwiać stosowanie się do nakazów regulatora) i regulowania stawek (aby zrealizować socjalistyczny cel „usługi powszechnej”).
Teza, jakoby konkurencja na wolnym rynku miała być źródłem monopolu telefonicznego z początku XX wieku, jest największym kłamstwem, jakie kiedykolwiek padło z ust zawodowych ekonomistów. Wolny rynek nigdy nie „zawiódł” — zawiodło państwo, nie pozwalając wolnemu rynkowi działać i zamiast tego obmyślając swoje korporacjonistyczne zmowy, na których kosztem konsumentów i potencjalnych konkurentów korzystały firmy telefoniczne.
Wnioski
Teoria monopolu naturalnego to fikcja ekonomiczna. Coś takiego jak monopol „naturalny” nigdy nie istniało. W historii tak zwanej koncepcji użyteczności publicznej „przedsiębiorstwa użyteczności publicznej” pod koniec XIX i na początku XX wieku żywo ze sobą konkurowały i, jak w innych branżach, konkurowania nie lubiły. Wpierw zapewniły sobie nakazem państwa monopol, a potem z pomocą kilku wpływowych ekonomistów stworzyły racjonalizację ex post dla swojego monopolistycznego przywileju.
To na pewno jeden z największych przewrotów w historii korporacyjnego PR. Horace M. Grey ponad 50 lat temu pisał, że „dzięki znieczulającemu procesowi racjonalizacji ludzie mogą ogólnie być przeciw monopolom, zgadzając się przy tym na ich określone rodzaje. […] Skoro te monopole były »naturalne« i skoro natura jest dobroczynna, to trzeba było stwierdzić, że były to monopole »dobre«. Państwo […] słusznie zatem postąpiło, tworząc takie »dobre« monopole”[59].
Koncepcja monopolu naturalnego, sektor po sektorze, wreszcie wali się w gruzy. Branże energii elektrycznej, telewizji kablowej, telefoniczna i pocztowa stoją na skraju deregulacji czy to w drodze legislacyjnej, czy to ze względu na faktyczne zmiany techniczne. Przywilej monopolowy, który w Stanach Zjednoczonych pojawił się mniej więcej równocześnie z komunizmem w Związku Sowieckim, już wkrótce spotka ten sam los. Tak jak inne monopole, przedsiębiorstwa użyteczności publicznej będą zażarcie lobbować w obronie swojej pozycji monopolowej, ale nie zdołają jej uzasadnić, gdyż potencjalne korzyści wolnego rynku są dla konsumentów zbyt wielkie. Teoria monopolu naturalnego to dziewiętnastowieczna fikcja ekonomiczna, powstała w XIX wieku (a w przypadku US Postal Service w XVIII wieku) jako podparcie przywileju monopolowego. Nie ma dla niej miejsca w amerykańskiej gospodarce XXI wieku.
[1] Richard T. Ely, Monopolies and Trusts, MacMillan, New York 1990, s. 162.
[2] John Bates Clark i Franklin Giddings, Modern Distributive Processes, Ginn & Co., Boston 1888, s. 21.
[3] Herbert Davenport, The Economics of Enterprise, MacMillan, New York 1919, s. 483.
[4] James L. Laughlin, The Elements of Political Economy, American Book, New York 1902, s. 71.
[5] Irving Fisher, Elementary Principles of Economics, MacMillan, New York 1912, s. 330.
[6] E.R.A. Seligman, Principles of Economics, Longmans, Green, New York 1909, s. 341.
[7] Tamże, s. 97.
[8] Simon Patten, The Economic Effects of Combinations, „Age of Steel”, 5 stycznia 1889, s. 13.
[9] Franklin Giddings, The Persistence of Competition, „Political Science Quarterly”, marzec 1887, s. 62.
[10] David A. Wells, Recent Economic Changes, DeCapro Press, New York 1889, s. 74.
[11] George Gunton, The Economics and Social Aspects of Trusts, „Political Science Quarterly”, wrzesień 1888, s. 385.
[12] A.W. Coats, The American Political Economy Club, „American Economic Review”, wrzesień 1961, s. 621–637.
[13] Thomas J. DiLorenzo, The Origins of Antitrust: An Interest-Group Perspective, „International Review of Law and Economics”, jesień 1985, s. 73–90.
[14] Burton N. Behling, Competition in Public Utility Industries, w: Harold Demsetz, red., Efficiency, Competition, and Policy, Blackwell, Cambridge, Mass. 1989 [1938], s. 78.
[15] Tamże.
[16] George T. Brown, The Gas Light Company of Baltimore: A Study of Natural Monopoly, Johns Hopkins University Press, Baltimore, Maryland 1936.
[17] Tamże, s. 5.
[18] Tamże, s. 31.
[19] Tamże.
[20] Tamże, s. 47.
[21] Tamże, s. 52.
[22] Tamże, s. 75.
[23] Tamże, s. 106.
[24] Horace M. Gray, The Passing of the Public Utility Concept, „Journal of Land and Public Utility Economics”, luty 1940, s. 8.
[25] Tamże.
[26] Tamże, s. 9.
[27] Tamże.
* National Recovery Administration, czyli jeden z najważniejszych organów Nowego Ładu, którego zadaniem miało być wprowadzenie regulacji „uczciwych praktyk” konkurencyjnych — przyp. tłum.
[28] Tamże, s. 15.
[29] Tamże, s. 11.
[30] George Stigler i Claire Friedland, What Can Regulators Regulate? The Case of Electricity, „Journal of Law and Economics”, październik 1962, s. 1–16.
* W wiernym tłumaczeniu z oryginału zdanie to powinno brzmieć: „Szesnaście lat po badaniach Stiglera i Friedland Gregg Jarrell pokazał, że skutkiem zastąpienia przez 25 stanów w latach 1912–1917 miejskich regulacji stawek energii elektrycznej stanowymi był wzrost cen o 46 procent i zysków o 38 procent przy jednoczesnym spadku wielkości produkcji o 23 procent”.
Przedstawione tu dane są błędnym odczytaniem artykułu Gregga Jarrella, co więcej nie zgadzają się z dalszym biegiem myśli w niniejszym artykule (można więc podejrzewać pomyłkę redakcyjną). Po uwzględnieniu poprawnych danych zdanie powinno brzmieć (źródło: obliczenia własne na podstawie artykułu Jarrella): „[…] skutkiem zastąpienia przez 25 stanów w latach 1912–1917 miejskich regulacji stawek energii elektrycznej stanowymi był wzrost cen o 26 procent i zysków o 25 procent względem stanów które wprowadziły regulacje stanowe dopiero po 1917 roku przy jednoczesnym spadku wielkości produkcji o 7 procent”.
Co szczególnie godne uwagi, dalej w swoim artykule Jarrell zauważa, że regulacje stanowe były „potrzebne” tam, gdzie rynek usług energetycznych był najbardziej konkurencyjny, i że zapewne owa „potrzeba” wyszła od lobbujących producentów — przyp. tłum.
[31] Gregg A. Jarrell, The Demand for State Regulation of the Electric Utility Industry, „Journal of Law and Economics”, październik 1978, s. 269–295.
[32] Demsetz, dz. cyt., s. 81.
[33] Murray N. Rothbard, Interwencjonizm, czyli władza a rynek, tłum. Rafał Rudowski, Fijorr Publishing Company, Warszawa 2009, s. 109–110.
[34] Murray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku, tłum. Rafał Rudowski, red. Marcin Zieliński, Fijorr Publishing, Warszawa 2017, s. 557.
[35] Tamże, s. 557–558.
[36] Tamże, s. 492.
[37] Edwin Chadwick, Results of Different Principles of Legislation and Administration in Europe of Competition for the Field as Compared With Competition Within the Field of Service, „Journal of the Statistical Society of London”, vol. 22 (1859), s. 381–420.
[38] Harold Demsetz, Why Regulate Utilities?, „Journal of Law and Economics”, kwiecień 1968, s. 55–65.
[39] Tamże.
[40] Tamże.
[41] Steve Hanke i Stephen J.K. Walters, Privatization and Natural Monopoly: The Case of Waterworks, „The Privatization Review”, wiosna 1987, s. 24–31.
[42] Walter J. Primeaux, Jr., Direct Electric Utility Competition: The Natural Monopoly Myth, Praeger, New York 1986), s. 175.
[43] California Eyes Open Electricity Market, „The Washington Times”, 27 maja 1995, s. 2.
[44] Przedstawiona niżej lista w: Toni Mack, Power to the People, „Forbes”, 5 czerwca 1995, s. 119–126.
* Tennessee Valley Authority to należąca do władz federalnych korporacja dostarczająca różnego rodzaju usług publicznych na obszarze doliny rzeki Tennessee — przyp. tłum.
[45] Tamże, s. 120.
[46] Tamże, s. 126.
[47] Thomas Hazlett, Duopolistic Competition in Cable Television: Implications for Public Policy, „Yale Journal on Regulation”, vol. 7 (1990).
[48] Tamże.
[49] Tamże.
[50] Tamże.
[51] Thomas Hazlett, Private Contracting versus Public Regulation as a Solution to the Natural Monopoly Problem, w: Robert W. Poole, red., Unnatural Monopolies: The Case for Deregulating Public Utilities, Lexington Books, Lexington, Mass. 1985, s. 104.
[52] Pacific West Cable Co. v. City of Sacramento, 672 F. Supp. 1322, 1349–1340 (E.D. Cal. 1987), cyt. za: Hazlett, Duopolistic Competition…
[53] Hazlett, dz. cyt.
[54] Adam D. Thierer, Unnatural Monopoly: Critical Moments in the Development of the Bell System Monopoly, „Cato Journal”, jesień 1994, s. 267–285.
[55] Tamże, s. 270.
[56] Tamże.
[57] G.H. Loeb, The Communications Act Policy Toward Competition: A Failure to Communicate, „Duke Law Journal”, vol. 1 (1978), s. 14.
[58] Thierer, dz. cyt., p. 277.
[59] Gray, dz. cyt., s. 10.
Ilustracja: Unsplash.com, CC0 public domain
Chciałem podzielić się na Fb tymznaleziskiem,ale nie działa wam dzielenie się.
Odpowiedz
Już działa, dzięki za info :)
Odpowiedz
Ja akurat nie używam już Pejsbuka, tylko Minds (brak cenzury i inwigilacji) - tym bardziej nie mogę udostępnić, bo jeszcze nie zrobili przycisków do umieszczania na zewnętrznych stronach. Po prostu skopiowałem i wkleiłem link.
Odpowiedz