KRS: 0000174572
Powrót
Użyteczność

Greaves: Rola wartości w ludzkim działaniu

4
Percy L. Greaves
Przeczytanie zajmie 55 min
Greaves_Rola-wartości-w-ludzkim-działaniu_male.jpg
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Percy L. Greaves, Jr.
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Iga Pięta
Wersja PDF, EPUB, MOBI

Fragment książki Understanding the Dollar Crisis (1973)

rola wartości

Niektórzy, myśląc o ekonomii zaledwie jako o sprawie opinii, kwestionują „wartość‟ ekonomistów. Kiedy ludzie są chorzy lub coś im dolega, konsultują się z lekarzem. Pytają go, co robić, a czego nie. Wezmą każde gorzkie lekarstwo, które przepisze lekarz, zapłacą mu i podziękują. Kiedy ci sami ludzie mają problemy finansowe, rzadko konsultują się z ekonomistą. Jeśli to zrobią, a on powie im, że jakieś cieszące się popularnością wydatki będą miały niepożądane konsekwencje, odniosą się z pogardą do porady i nazwą go „wrogiem ludu‟. Jak zasugerował jeden z czołowych ekonomistów, jest prawie niemożliwe być jednocześnie prawdziwym patriotą i popularnym ekonomistą. Jeśli ekonomista jest popularny, ale ignoruje ekonomię, bardzo możliwe, że jego rady nie będą rozsądne.

Zajmiemy się dziś fazą ekonomii odpowiedzialną za wiele naszych problemów. Większość ludzi nie rozumie w pełni znaczenia wartości w ludzkim działaniu. Ta ignorancja zaczęła się wieki temu. Musimy najpierw zdać sobie sprawę z pewnych powszechnych błędów myślowych, aby następnie przedstawić teorię, która musi stać się bardziej popularna, jeśli nasza cywilizacja ma przetrwać.

Życie każdego człowieka jest zmianą — serią wyborów, w których pragniemy wymienić coś, co posiadamy na coś, czego pragniemy bardziej. To my wiemy, czego pragniemy. Żaden inny człowiek lub biurokrata nie wie tego. Nasze preferencje są naszymi wartościami. Prowadzą nas jak kompas. Niewielu ludzi w pełni to rozumie, dlatego zmagamy się z poważnymi problemami ekonomicznymi.

Arystoteles nie rozumiał wymiany

Część naszych problemów wywodzi się jeszcze od Arystotelesa (384-322 p.n.e.), który w pewnych dygresjach w tekście swoich książek zasugerował, jakoby jedyną sprawiedliwą wymianą była równa wymiana, lub innymi słowy, że jedynie równa wymiana jest sprawiedliwa. To brzmi rozsądnie, ale jest zalążkiem wielu błędnych przekonań dotyczących wartości, wymiany i handlu.

Mimo to idea ta przetrwała pokolenia. Wciąż podzielana przez miliony ludzi, odpowiedzialna jest za wiele negatywnych uczuć w stosunku do zysku i osiągających sukcesy biznesmenów. Sądzi się, że zyski i sukces w biznesie są osiągane tylko kosztem robotników lub konsumentów. W powszechnym mniemaniu wydaje się oczywiste jak słońce, że jeśli ktoś zyskuje, ktoś inny musiał stracić.

Jest to oczywiście elementarny błąd, sięgający przynajmniej Michała de Montaigne. Mój wielki nauczyciel Mises nazywa go „dogmatem Montaigne'a‟. Montaigne, żyjący w XVI wieku, pisał w swoich esejach: Le profit de l'on est le dommage de l'autres („Zysk jednego jest stratą drugiego‟). Ta myśl była i nadal jest bardzo popularna.

Był popierany nawet przez Woltera, który w 1764 r. napisał:

Być dobrym patriotą, oznacza życzyć swojej społeczności, by osiągnęła bogactwo dzięki handlowi i władzę poprzez siłę militarną. (…) Jest oczywiste, że kraj może osiągnąć zysk jedynie kosztem innego kraju, i może być zwycięski jedynie poprzez czynienie innych ludów biednymi‟.

Okropnie żyć ze świadomością tej idei i w zgodzie z nią — wszelkie zyski w twoim życiu muszą pochodzić z nędzy kogoś innego. Ale to jest właśnie to, co wielu ludzi myśli o sukcesie innych. Za czasów scholastyków nawet dobrzy chrześcijanie wyznawali zasadę „uczciwej ceny‟ i „uczciwej płacy‟, które się nigdy nie zmieniały. Św. Tomasz z Akwinu również hołdował tym zasadom. Twierdził, że jeśli zajęło godzinę wyprodukowanie „A‟ i dwie godziny wyprodukowanie „B‟, dwie jednostki „A‟ powinny być zawsze równe jednej „B‟ i zawsze wymienne na jedną „B‟. Według tej zasady, każdy inny kurs przeliczeniowy był „niesprawiedliwy‟.

Klasyczni ekonomiści nie rozumieli wartości

Wcześni klasyczni ekonomiści zrobili niewiele, by wyjaśnić ten błąd. Nawet Adam Smith, założyciel klasycznej szkoły angielskiej, napisał w swoim wielkim dziele z 1776 r.[1]: „Praca jest realną miarą wymienialnej wartości wszystkich dóbr‟. Próbował przez to powiedzieć, że tak jak ci, którzy wcześniej popierali ideę „sprawiedliwej ceny‟, tak teraz my mamy podstawę, by obliczać równe kursy przeliczeniowe, a tą podstawą jest czas pracy potrzebny do wyprodukowania dóbr, które mają być wymienione. Każdy inny kurs przeliczeniowy wyróżnia jedną stronę kosztem drugiej.

Oczywiście zgadzało się to z dogmatem Montaigne'a — jeśli ktoś jest bogaty, to musiał się taki stać kosztem innych. Do dzisiejszego dnia jest to powszechna postawa w stosunku do biznesmenów, bogacących się w służbie wielu. Niestety była to także idea wyznawana przez wielu wczesnych ekonomistów.

Za Adamem Smithem podążył David Ricardo, żyjący w latach 1772-1823. W swoim dziele Principles of Political Economy and Taxation (1817) pisał: „Cena naturalna” — podkreślam tu słowo „naturalna”, ponieważ w pewnym okresie historii każdy wierzył w istnienie zarówno praw naturalnych, jak i cen naturalnych, których człowiek nie mógł zmienić:

Naturalna cena pracy to cena konieczna, aby umożliwić pracownikom utrzymanie się przy życiu i przedłużanie gatunku nie zwiększając ani nie zmniejszając populacji. […] Dlatego naturalna cena pracy zależy od cen pożywienia, artykułów pierwszej potrzeby i udogodnień niezbędnych dla utrzymania pracownika i jego rodziny[2].

Było to zaledwie szczególne zastosowanie ogólnej zasady mówiącej, że koszt czegokolwiek to ilość pracy, która została włożona w produkcję tej rzeczy. Ricardo rozumiał to w ten sposób: koszt pracy samej w sobie musi stanowić koszt ilości pracy potrzebnej do wyprodukowania dóbr, które z kolei potrzebne są do produkcji i utrzymania stałych dostaw siły roboczej. Ricardo nazwał to  „naturalną” ceną pracy — ceną do której zmierzać będą stawki płac.

Następnie, na kilku kolejnych stronach zdefiniował cenę rynkową:

Cena rynkowa pracy jest to cena, jaką faktycznie płaci się za pracę, w wyniku naturalnego działania mechanizmu podaży i popytu. Praca jest droga, kiedy jest jej deficyt, a tania, gdy jest jej dużo. Jakkolwiek rynkowa cena pracy może się odchylać od naturalnej, przejawia, tak jak cena towarów, tendencję do dostosowywania się do niej. […] Jednakże jeśli poprzez zachętę wywołaną wysokimi płacami wzrośnie populacja, wzrośnie i liczba pracowników, wówczas płace ponownie spadną do ich ceny naturalnej. W rzeczy samej czasami reagują nawet spadkiem poniżej jej poziomu[3].

Teza ta stoi w zgodności z założeniem, że w przypadku nadmiernej produkcji, cena pracy w wyniku konkurencji rynkowej spadnie poniżej kosztów produkcji. Wówczas biznesmeni zredukują wielkość produkcji, a cena będzie rosnąć do „ceny naturalnej”. Ricardo myślał, że ta sama zasada odnosi się do pracy. Kiedy pracodawcy dają wyższe płace, niż robotnicy potrzebują do egzystencji i płodzenia kolejnych pokoleń robotników, to robotnicy będą tylko wychowywać więcej dzieci, dopóki nie osiągną wieku produkcyjnego. Gdy te dzieci zostaną robotnikami, ich konkurencja między sobą spowoduje obniżenie płac do „płacy naturalnej”, a czasami nawet poniżej. W rezultacie niektórzy robotnicy będą musieli zostać jakoś wyeliminowani ― prawdopodobnie w wyniku wojny, głodu lub epidemii.

Taka była filozofia szkoły klasycznej. Była to istota jej idei na temat pracy, wysokości płac i wartości. W tamtych czasach miliony dzieci nigdy nie dożywało dorosłości. Jeden z angielskich arystokratów podobno sześciorgu lub nawet siedmiorgu swoich synów nadał swoje imię, w nadziei, że choć jeden z nich dożyje dorosłości.

To kapitalizm obniżył umieralność dzieci

Wracając do początku XIX wieku, ta koncepcja ekonomistów szkoły klasycznej przedstawiała bardzo ponurą perspektywę. Również według doktryny Malthusa, oznaczało to, że wzrost populacji nie przyniesie niczego dobrego; że system kapitalistyczny nie przynosił nadziei na podniesienie realnych płac czy standardów życia i pracy. Jeśli podniesiesz im płace, ostatecznie i tak znowu się obniżą, powodując cierpienia i śmierć. Takie było myślenie największych ekonomistów pierwszej połowy XIX wieku.

Były również inne problemy, których nie potrafili rozwiązać. Choćby wielkiego paradoksu wartości. Żelazo i jego półprodukty były o wiele bardziej użyteczne dla człowieka niż złoto, a jednak wartość złota na rynku była większa. Ten fakt był paradoksem, którego ówcześni ekonomiści nie potrafili zrozumieć ani rozwiązać. Nie rozumieli, dlaczego złoto sprzedawało się po cenie wyższej niż żelazo, kiedy żelazo było metalem bardziej użytecznym. Ich prace nie rozwiązały problemu wartości. Zamiast tego borykali się z laborystyczną teorią wartości — teorią, według której wartość dóbr była wartością godzin pracy włożonej w ich produkcję.

Teoria wartości Marksa

Tak przedstawiał się stan myśli ekonomicznej, kiedy na scenie pojawił się Karol Marks. Jego książka Kapitał oparta była w całości na laborystycznej teorii wartości. W pierwszym tomie napisał:

Wartość siły roboczej, jak każdego innego dobra, jest ustalana przez czas konieczny do jej produkcji, a także jej odtwarzanie. Siła robocza istnieje wyłącznie jako atrybut żyjącej jednostki, stąd zakłada z góry jej egzystencję. Żyjąca jednostka potrzebuje określoną ilość dóbr potrzebnych do przetrwania. Czas pracy potrzebny do produkcji wykonywanej przez siłę roboczą rozkłada się na czas pracy potrzebnej do produkcji niezbędnych dóbr. Innymi słowy, wartość siły roboczej jest wartością dóbr niezbędnych dla przetrwania jednostki[4].

Było to zgodne z teorią ekonomii nauczaną przez lepiej znanych ekonomistów tamtych czasów. Być może mamy tendencję do zbytniego obwiniania Marksa. Sam miał później problemy, próbując bronić swojej laborystycznej teorii wartości. Jednakże kiedy publikował pierwszy tom, tylko przyjmował teorię, którą popierali wiodący ekonomiści tamtych czasów. Według niej nie było szans, by robotnicy mogli poprawić swoje warunki bytu. Marks sądził, że w kapitalizmie bogaci będą coraz bogatsi i będzie ich coraz mniej, natomiast biedni będą coraz biedniejsi i będzie ich coraz więcej. Przy takich mylnych teoriach było kwestią czasu, kiedy Marks i jego poplecznicy staną w opozycji do społeczeństwa rynkowego. Widział rewolucję jako jedyną drogą do poprawienia warunków mas. Teorie te, włączając laborystyczną teorię wartości, są częścią problemu, z którym mierzymy się dzisiaj w Stanach Zjednoczonych — popularne są także w innych krajach, na przykład w Argentynie.

Jeśli praca jest jedynym źródłem wartości, wówczas przy wzroście bogactwa cały ten wzrost musi należeć do pracy. Jeśli tworzone jest jakiekolwiek bogactwo lub wartość, to jest tworzone przez pracę. Każdy inwestor czy biznesmen, który zarabia, przywłaszcza sobie niezarobiony zysk. Według teorii Marksa zabiera on to, co faktycznie należy do robotników.

Kiedy ekonomiści mówią o wymianie pośredniej, mają na myśli wymianę z użyciem pieniądza. Wymiana bezpośrednia to barter, czyli wymiana dóbr na dobra lub dóbr na usługi — bezpośrednio, bez użycia środków wymiany. Kiedy wymienia się dobra na pieniądze, a potem pieniądze na inne dobra lub usługi, jest to wymiana pośrednia.

Marks twierdził, że uczciwa wymiana istniała, gdy ludzie przynosili towary na rynek, wymieniali je na pieniądze równej wartości, a te pieniądze na inny towar, którego potrzebowali, o równowartości tych pieniędzy. Uważał to za uczciwą wymianę pośrednią. Marks i jego poplecznicy sądzili, że tak wyglądała wymiana i tak powinno być nadal.

Ale pojawili się okropni kapitaliści i zmienili ten system. Co zrobili? Stworzyli system z określoną ilością pieniądza i pierwsi zakupili towary po cenach rynkowych, a następnie wynajęli robotników za rynkowe stawki. Co było potem? Sprzedali gotowe produkty drożej, niż zapłacili za siłę roboczą i półprodukty. To była nierówna, „nieuczciwa" wymiana. Kapitaliści zabrali więcej, niż za to zapłacili.

Marks kontra zysk

Marks napisał w pierwszym tomie Kapitału:

Ale w jaki sposób zysk może pochodzić „spontanicznie” z kapitału? Na wyprodukowanie jakiegokolwiek dobra kapitalista potrzebuje konkretnej sumy, powiedzmy 25 dolarów. Na tę sumę składają się wszystkie koszty produkcji. Następnie sprzedaje gotowy towar za 27,5 dolara [...] Idea czegoś w ten sposób wyprodukowanego z niczego nie jest do zaakceptowania dla ludzkiego rozumu. Gdy proces jest ukończony, kapitalista ma w swoim posiadaniu towar o zaledwie takiej samej wartości jak na początku[5].

Później napisał w tomie trzecim: „Jest niezrozumiałym fakt, że więcej wartości wynika z produkcji niż w nią wchodzi, dla czegoś co wynika z niczego”.[6] Innymi słowy, nonsensem jest twierdzenie, że dobra sprzedawane są za wyższą cenę, niż są warte. Jeśli zatem są sprzedawane po 27,5 dolara, muszą być warte 27,5 dolara na początku, i to 27,5 dolara, z wyjątkiem surowców i dewaluacji, powinno być zapłacone robotnikowi.

Zatem według Marksa kapitaliści oszukiwali robotników. Było to rzekomo robione w ten sposób: w systemie rynkowym, robotnicy zarabiali w czasie wielu godzin pracy wystarczająco, by kupić jedzenie i inne niezbędne produkty dla przetrwania robotnika, jego żony i dzieci. Załóżmy, że było to dziewięć godzin. Wówczas biznesmeni trzymali ich w pracy przez dziesięć lub jedenaście godzin i zatrzymywali całą wartość tego, co wypracował przez ten dodatkowy czas. Było to zgodne z zasadą mówiącą, że całkowita wartość dobra została stworzona tylko przez pracę, i według niej nie ma innego sposobu na wykreowanie wartości. To oczywiście prowadzi do idei wyznawanej dziś przez wielu ludzi, według której każdy kto czerpie zyski z handlu lub biznesu, robi to kosztem robotników. Jest to bardzo powszechne na świecie myślenie, stanowiące oficjalną doktrynę większości związków zawodowych i partii politycznych.

Nie mamy czasu omawiać wszystkich nonsensów laborystycznej teorii wartości. Jednak pozwolę sobie powiedzieć jeszcze, że Marks napisał trzy tomy Kapitału w latach 60-tych XIX wieku. Tom pierwszy ukazał się w 1867 r., i był oparty właśnie na laborystycznej teorii wartości — tomy drugi i trzeci również. Jednak Marks był na tyle mądry, by nie publikować tomów drugiego i trzeciego za swojego życia. Dopiero po jego śmierci Engels znalazł i zredagował oryginalne rękopisy. Tom drugi pojawił się w 1885 r., dwa lata po śmierci Marksa, a trzeci w 1894 r. — jedenaście lat po jego śmierci. Ekonomiści przestudiowali dwa ostatnie tomy, by sprawdzić, czy Marks był w stanie obronić swoją laborystyczą teorię, ponieważ we wczesnych latach 70. XIX wieku ekonomiści opracowali nową teorię wartości. Pomówmy o niej przez chwilę.

Böhm-Bawerk, jeden z największych ekonomistów wszechczasów i nauczyciel mojego świetnego nauczyciela, Misesa, wskazał w 1896 r. na fundamentalny błąd w laborystycznej teorii wartości szkoły klasycznej, będącej podstawą wciąż popularnego marksistowskiego rozumowania. Tabela 1. ilustruje główny błąd laborystycznej teorii wartości. Przykład ten jest oczywiście uproszczony, powinien jednak pomóc wam w zrozumieniu błędu marksistowskiego sposobu myślenia, nadal obecnego dziś wśród liderów związków zawodowych, mas niewykwalifikowanych robotników, a nawet profesorów uniwersytetów i przywódców politycznych na całym świecie.

Podzielimy produkcję dóbr konsumpcyjnych na pięć procesów (tabela 1). W pierwszej fazie pozyskiwane są surowce poprzez rolnictwo lub wydobycie. Załóżmy, że wynajmujemy 20 ludzi, którzy pierwszego roku pozyskują potrzebne surowce. Płaca każdego z nich sięga 5 tysięcy dolarów rocznie, a cały koszt pracy 100 tysięcy dolarów.

Zakładamy następnie, że drugiego roku przechodzimy do drugiego procesu, czyli wytwarzania prostych narzędzi. Zatrudniamy kolejnych 20 pracowników, którym płacimy po 5 tysięcy dolarów rocznie, całkowite koszty pracy wynoszą kolejne 100 tysięcy dolarów.

Trzeciego roku kolejnych 20 pracowników produkuje maszyny kosztujące 100 tysięcy dolarów. Czwartego roku jeszcze kolejnych 20, którym płacimy 5 tysięcy dolarów rocznie, wytwarza dobra konsumpcyjne, a całkowite koszty pracy wynoszą 100 tysięcy dolarów. Piątego roku gotowe towary są sprzedawane przez kolejnych 20 pracowników przy kosztach pracy wynoszących kolejne 100 tysięcy dolarów.

 

Tabela 1. Proces produkcji (zakładający 5 etapów)

Rok Proces Zatrudnieni za 5000$ rocznie Koszty pracy
I Pozyskiwanie surowców (rolnictwo i wydobycie) 20 100.000
II Produkcja prostych narzędzi 20 100.000
III Produkcja maszyn 20 100.000
IV Wytwarzanie dóbr konsumpcyjnych 20 100.000
V Sprzedaż 20 100.000
Łącznie 100 500.000

Przy założeniu: 100.000 jednostek dóbr konsumpcyjnych produkowane za 5 dolarów za sztukę = 500.000

 

Mamy zatem 100 pracowników w ciągu 5 lat, a całkowity koszt pracy wynosi 500 tysięcy dolarów. Zakładając, że produkuje się 100 tysięcy jednostek towaru, wyprodukowanie każdej będzie kosztowało 5 dolarów. Jeśli będą sprzedane za taką cenę, zwrócą koszty pracy w wysokości 500 tysięcy dolarów.

Widzimy tu zgodność z teorią, że tylko praca kreuje wartość. Całkowita wytworzona wartość należy zatem do pracowników. Tylko oni przyczynili się do wzrostu wartości surowców. Kapitaliści powinni otrzymać tylko zwrot kosztów, jakie rzeczywiście ponieśli.

Ale czy w taki sposób działają ludzie? To by oznaczało, że tamci dżentelmeni, którzy pracowali cały rok w pierwszej fazie procesu, będą musieli poczekać aż dobra zostaną sprzedane, aby cztery lata później otrzymać wynagrodzenie. Skąd mają się wziąć dla nich pieniądze na utrzymanie się do czasu, aż surowce zostaną przetworzone na gotowe do sprzedania towary? Co z ludźmi zatrudnionymi w drugiej, trzeciej i czwartej fazie?

Oczywiście dzisiaj odpowiedź jest bardzo prosta. Niech rząd im zapłaci. Każdy dziś to rozumie, ale skąd rząd miał wziąć pieniądze w czasach, zanim odkrył, że może wydrukować pieniądze i wyprodukować „papierowe złoto”? Czy w prawdziwym życiu pracownicy czekają latami na swoje wynagrodzenie? Nie. Ludzie nie działają w taki sposób. W zaawansowanym społeczeństwie, gdzie ludzie zaangażowani są w złożone procesy produkcyjne (poza prostymi stadiami jak łowienie ryb czy zbieranie jagód), część z nich musi się skłonić ku mniejszej konsumpcji, by więcej produkować, by potem ze swoich oszczędności zapłacić ludziom zaangażowanym we wczesne procesy skomplikowanego, czasochłonnego systemu produkcyjnego.

Koszty zawierają odsetki

Ktoś musi zapłacić pracownikom zaangażowanym w pierwszy etap procesu produkcji cztery lata wcześniej, zanim konsumenci zapłacą za wyprodukowane dobra. Ktoś musi zapłacić tym z drugiego etapu trzy lata przed sprzedażą, a tym z trzeciego etapu dwa lata przed sprzedażą dóbr. Analogicznie, pracownicy czwartego etapu muszą otrzymać swoje wynagrodzenie rok przed sprzedażą.

Wymaga to oszczędzania. Wymaga to nie tylko oszczędności samych w sobie, — ktoś musi także udostępnić je innym. Człowiek nie ma w zwyczaju regularnie udostępniać swoich oszczędności, pieniędzy, bogactwa nieznajomym za darmo. Potrzebuje do tego zachęty. W drugim przykładzie (tabela 2) i przykładach Böhm-Bawerka, zachęta ta przybiera formę procentu. Oprocentowanie jest zapłatą za czas. Płacisz odsetki, by dostać coś teraz zamiast oczekiwać na otrzymania tego później.

Czas jest częścią ludzkiego działania. Jest kosztem, który musi być wzięty pod uwagę w każdej transakcji biznesowej. Upływ czasu bierze się pod uwagę wcześniej niż zysk lub stratę, które są czymś kompletnie innym — zyski lub straty zależą od tego, czy konsumenci zakupią lub nie zakupią dobra po cenie wystarczającej do pokrycia kosztów produkcji.

Mowa tutaj o składniku kosztu wszystkich dóbr, czyli o zapłacie za czas, czyli odsetkach. Załóżmy, że stopa procentowa wynosi 5 proc. Robię tu prostu to samo, co Bawerk zrobił wiele lat temu. Pięć procent to dziś historyczna stopa procentowa. Używając oprocentowania 5 proc. i zostawiając je prostym bez zawiłości odsetek łącznych, jak to bywa w prawdziwym życiu, spłata z odsetkami wyniesie 5 tysięcy dolarów rocznie za każde 100 tysięcy udzielonego kredytu na wypłatę wynagrodzeń. Mielibyśmy 20 tysięcy dolarów odsetek do zapłacenia za pierwszych 20 pracowników którym trzeba zapłacić 4 lata przed sprzedażą, 15 tysięcy za tych z drugiego etapu, 10 tysięcy za tych z trzeciego i 5 tysięcy za tych z czwartego. W sumie otrzymujemy całkowitą kwotę odsetek 50 tysięcy dolarów.

Tak więc całkowity koszt pracy, wyłączając jakiekolwiek zyski i straty, to nie 500 tysięcy, ale 550 tysięcy dolarów. Suma ta zawiera dodatkowe 50 centów na jednostkę konsumpcyjną. Rzeczywisty koszt produkcji to zatem 5,5 dolara za jednostkę.

Stopa procentowa była przez komunistów i socjalistów ignorowana, ponieważ wciąż trzymali się marksistowskiej teorii wartości. Dziś słyszymy tę teorię bardzo często. Gdy dzięki zwiększeniu inwestycji robotnicy mogą więcej produkować, wmawia się, że zwiększona wartość powinna trafić do ich kieszeni. Ta polityka była wspierana przez poprzednich gospodarzy Białego Domu.

Gdy zwiększa się produkcja, powszechnie utrzymuje się, że zwiększona wartość w całości należy do robotników i że jest „nie fair”, gdy tego nie otrzymują.

 

Tabela 2. Proces produkcji, włączając odsetki (zakładający 5 etapów)

Rok Proces Zatrudnieni za 5000$ rocznie Koszty pracy Oprocentowanie proste 5%
I Pozyskiwanie surowców (rolnictwo i wydobycie) 20 100.000 20.000$
II Produkcja prostych narzędzi 20 100.000 15.000$
III Produkcja maszyn 20 100.000 10.000$
IV Wytwarzanie dóbr konsumpcyjnych 20 100.000 5.000$
V Sprzedaż 20 100.000
Łącznie 100 500.000 50.000$

Przy założeniu: 100000 jednostek dóbr konsumpcyjnych przy kosztach pracy 500000$, plus odsetki 50000$ = 550000$ lub 5,50$ za jednostkę produkcji

 

Nie stoi to oczywiście w zgodzie z tym, jak ludzie naprawdę działają. Powinniśmy krótko omówić lepszą, bardziej nowoczesną, ale mniej znaną analizę tego problemu. Jednakże ta bardziej nowoczesna teoria ekonomiczna była znana wśród ekonomistów jeszcze za życia Marksa. Być może był to powód, dla którego nie pozwolił na wydanie drugiego i trzeciego tomu Kapitału za swojego życia.

Współczesna teoria wartości

Rozsądne rozwiązanie tego problemu wymaga zrozumienia nowoczesnej teorii wartości, subiektywnej lub marginalnej teorii wartości. Według tej teorii, wartość jest w ludzkich umysłach. Wartość nie jest rzeczą obiektywną — jest subiektywna. Wartościujemy rzeczy według naszego zrozumienia ich użyteczności lub zdolności usatysfakcjonowania ludzi, którzy je chcą lub potrzebują. Ekonomiści rozwijali tę teorię w ciągu wieków. Nie została odkryta w całości od razu. W rzeczywistości dopiero w tym stuleciu (czyli w XX wieku — przyp. tłum.) profesor Mises opracował tę teorię gruntownie i zastosował dokładnie do teorii monetarnej. Niestety, jest ona słabo rozumiana i będzie tematem mojego piątego wykładu.

Jednym z pierwszych, którzy myśleli nad subiektywistyczną teorią, był niemiecki ekonomista Hermann Gossen (1810-1858). Napisał książkę, której tytuł przetłumaczony na angielski brzmiał The Development of the Laws of Exchange Among Men and of the Resulting Rules of Human Actions (Rozwój prawa stosunków społecznych i wynikające stąd reguły działań ludzkich — przyp. tłum.). Książka pojawiła się w 1854 roku, trzynaście lat przed wydaniem pierwszego tomu Kapitału Marksa w 1867 r. Ale ani Marks, ani żadni ekonomiści nie byli świadomi tej książki. Jej autor, uważając swoje dzieło za porażkę, kazał wydawcy zwrócić sobie niesprzedane egzemplarze, które zniszczył przed swoją śmiercią w 1858 r. Książka ta jednakże została wspomniana w Niemieckiej historii ekonomii politycznej w 1858 r., przeczytanej przez angielskiego ekonomistę, który dał ogłoszenie w sprawie tej książki na kilka lat przed jej zdobyciem w 1878 r. Mimo że Gossen nie był pierwszym ekonomistą, który zwrócił uwagę na te sprawy, Był pierwszym który wydał książkę poświęconą wyłącznie współczesnej teorii wartości.

W swojej pracy opisał trzy prawa, znane dziś jako trzy prawa Gossena. Według pierwszego wielkość satysfakcji osiągniętej z konsumpcji dobra, zmniejsza się z każdą dodatkową jednostką lub odrobiną tego samego dobra, póki zadowolenie z niego nie zostanie osiągnięte. Drugie prawo mówi, że aby osiągnąć maksimum satysfakcji, człowiek będący w sytuacji wyboru między różnymi dobrami dającymi mu zadowolenie, musi uszczknąć cząstkę z każdego dobra, zanim osiągnie pełne zadowolenie z dobra, które preferuje najbardziej. Mówiąc krótko, musi on wybrać porcje lub ilości każdego z upragnionych dóbr w takich proporcjach, które w danym momencie zapewnią mu taki sam poziom satysfakcji z konsumpcji każdego z nich. Według trzeciego prawa subiektywna wartość złączona jest z dobrem tylko wówczas, gdy jego podaż jest mniejsza niż popyt na nie. Jeśli dostarczono więcej jednostek (Gossen użył słowa „odrobina”), subiektywna wartość jednostki bliska jest zeru.

To był wkład Gossena do ekonomii. Ale tak jak wskazałem wcześniej, jego książka została odkryta dopiero po latach, kiedy inni już zdążyli zaprezentować podobne teorie innymi słowami. Pierwszym, który to uczynił, był Carl Menger w 1871 roku — założyciel austriackiej szkoły ekonomii. Jego teorie staram się zaprezentować podczas tych wykładów, których sponsorem jest Centro de Estudios sobre la Libertad. Ta nowoczesna, marginalna teoria wartości została też zaprezentowana równolegle przez Anglika Williama Stanleya Jevonsa, który wydał swoją książkę w końcu 1871 r. W 1874 r. natomiast Léon Walras, Francuz żyjący w Szwajcarii, wydał podobną książkę na ten sam temat. Niestety Walras, i w mniejszym stopniu Jevons, uciekali się do użycia matematyki w obronie swoich idei mówiących, że wartość jakiejkolwiek jednostki znaleźć można w wartości jednostki marginalnej. Jak pokazałem w pierwszym wykładzie, matematyka nie ma zastosowania w teoriach ekonomicznych, ponieważ nie ma żadnych stałych ani standardów, według których idee czy wartości mogą być mierzone.

Ci trzej ekonomiści — pracujący i tworzący niezależnie — doszli do tej samej ogólnej konkluzji. Utrzymywali, że wartość to znaczenie, jakie ma towar dla dobrego samopoczucia człowieka, i że wartość jakiegokolwiek konkretnego towaru lub usługi jest uwarunkowana użytecznością marginalnej lub ostatniej dostępnej jednostki w zaspokajaniu jakiegoś ludzkiego pragnienia.

Dobro w sensie ekonomicznym jest dobrem o małej podaży — dobrem, którego dostępna ilość jest mniejsza od popytu na nie. Kiedy dostępna jest wystarczająca ilość dla każdego konsumenta pożądającego tego dobra, jest to dobro darmowe, jak powietrze w pokoju. W przypadku dobra w sensie ekonomicznym wartość każdej jednostki pochodzi z użytkowania, do którego jednostka jest przeznaczona, ponieważ oznacza najniższą wartość, jaką dostępna podaż jest w stanie zaspokoić. Wartość ta jest tracona w przypadku zagubienia lub zniszczenia tego dobra.

Wartość jednostki marginalnej

Zastanówmy się, jak zdefiniować tą ostatnią jednostkę, która ustala wartość krańcową? W ciągu lat, dzięki wiodącym ekonomistom, powstały pewne ulepszenia tej definicji. Spójrzmy na definicje z różnych epok autorstwa przodujących wówczas ekonomistów. Najpierw Gossen w 1854 r. napisał, że wartość krańcowa jest „wartością ostatniej drobiny”[7]. W 1871 r. Menger napisał w swojej książce, że wartość krańcowa zależy od „wagi najmniej ważnej potrzeby, której zaspokojenie zapewnione jest przez całość dostępnej ilości dobra oraz osiągane przez każdą w równych jednostek ilości”[8].

Jevons, którego książka została opublikowana kilka miesięcy później w 1871 r., nie wiedząc o książce Mengera, napisał, że wartość marginalna jest: „końcowym stopniem użyteczności, stopniem użyteczności ostatnio dodanej, albo następnej możliwej do dodania, bardzo małej lub nieskończenie małej jednostki dobra do istniejącego zapasu”[9].

Walras, pisząc swą książkę w 1874 r., nie mając wiedzy o tym, co napisali Menger i Jevons, użył francuskiego określenia „rareté”, które przyjął od swego ojca, także ekonomisty. Zdefiniował to jako „źródło skutecznej użyteczności przypisywanej posiadanej ilości dobra […] intensywności ostatniej potrzeby zaspokajanej przez każdą daną cząstkę skonsumowanego towaru”[10].

Przechodzimy do Böhm-Bawerka (1851-1914), który w szkole austriackiej podążał za Mengerem i był nauczycielem Misesa. Zdefiniował wartość jednostki marginalnej jako „znaczenie, jakie uzyskują dla nas pewne konkretne dobra lub części dóbr podzielnych przez to, że jesteśmy świadomi, iż zaspokojenie naszych potrzeb zależne jest od możności rozporządzania się temi dobrami”[11].

Dotarliśmy do mojego nauczyciela Misesa, urodzonego w 1881 r. (Zmarł w 1973 r. — przyp. tłum.) W 1949 roku napisał w Ludzkim działaniu o wartości marginalnej: „Człowiek postawiony wobec zagadnienia oceny wartości jednostki jednorodnego zasobu podejmuje decyzję na podstawie znajomości wartości  najmniej ważnego zastosowania jednostek całego zasobu”[12].

W taki sposób wartościujemy wszelkie dobra ekonomiczne, w zależności od wartości ostatniej jednostki. Opowiem o tym bardziej szczegółowo w mojej prezentacji współczesnej, pozytywnej teorii. Parafrazując Böhm-Bawerka, dobra osiągają wartość, kiedy całkowita dostępna podaż jest do tego stopnia ograniczona, że jest niewystarczająca dla zaspokojenia wszystkich potrzeb tych dóbr, lub wystarczająca tylko w taki sposób, że zniknięcie pewnej ich ilości, będzie oznaczać niewystarczającą podaż. Dobra są bezwartościowe, kiedy jest ich pod dostatkiem.

Oczywiście, gdy zwiększa się podaż pewnego dobra, użyteczna wartość każdej dostępnej jednostki spada. Może się zdarzyć, że będziesz miał go więcej, niż byś chciał. Dobro to staje się darmowe, bez wartości ekonomicznej. Dodatkowe jednostki mogą nawet stać się ciężarem — mieć wartość ujemną. Jest to coś, czego ci, którzy wyznają laborystyczną teorię wartości, nie biorą pod uwagę. Nie są to też rzeczy brane pod uwagę przez tzw. matematyczną szkołę ekonomii, wyznawaną przez tych, którzy próbują wyliczyć produkt narodowy brutto (PNB). Właściwie im więcej masz danego dobra, wartość każdej jego jednostki jest mniejsza. Jeśli zwiększysz produkcję dobra o 10 procent pod względem ilościowym, przy czym inne dobra pozostają bez zmian, nie zwiększasz wartości produkcji o 10 procent. To trudne do zrozumienia dla wielu ludzi.  Potrzeba musi zależeć od każdej jednostki. Jeśli każda dodatkowa jednostka zadowala mniej ważną potrzebę, jej wartość musi być mniejsza.

Wartość i postulaty wymiany

Po wprowadzeniu do subiektywistycznej, marginalnej teorii wartości, pozwólcie mi zaprezentować więcej wydedukowanych postulatów ludzkiego działania. Te nazywam postulatami wartości i wymiany. Wywodzą się z założenia a priori, że ludzie działają dla poprawy swojej sytuacji, że dostępne im czynniki są ograniczone, i że ludzie popełniają błędy.

Pierwszym z nich jest to, że „ludzie mają różne skale wartości”. Jak zaznaczono wcześniej, wiesz czego chcesz. Wiesz, które rzeczy do zrobienia są najważniejsze. Nikt inny nie powie ci, w jakiej kolejności je wykonać — nie dotyczy to tylko dóbr. Znasz także względne znaczenie dla ciebie czynników pozarynkowych. Sam ustalasz kolejność znaczenia honoru, sławy, zalet, zdrowia, a także kwestii bardzo osobistych. Znasz ich znaczenie dla siebie. Są albo zupełnie nieważne, albo na pierwszym miejscu — ich względne znaczenie jest ci od razu znane.

Problemy zaczynają się przy obliczaniu wartości surowców, wysokości płac i odsetek — czynników potrzebnych w procesach, które w zaawansowanym społeczeństwie rynkowym ostatecznie wytwarzają dobra i usługi. Dla nich potrzebujemy kalkulacji ekonomicznej. Ale w naszym codziennym życiu, gdy kupujemy dobra, których jako konsumenci potrzebujemy, wiemy, które z nich są nam najbardziej potrzebne. Znamy ich miejsce na skali naszych potrzeb. Dopuszczając fakt, że popełniamy błędy, kolejność ta jest nam znana.

Wartość formułuje się w naszych umysłach. Zmienia się wraz ze zmieniającymi się warunkami. Pozwólcie, że podam na przykładzie, co mam na myśli.

Prognozowaną skalę użyteczności krańcowej pana Smitha, który posiada cztery konie i cztery krowy, przedstawia tabela 3. Ustawia je w tej kolejności: krowa, koń, krowa, na miejscach 4-6: konie, a na miejscach 7-8: krowy. Zakładając, że stoi w obliczu utraty jednego zwierzęcia, konia lub krowy, albo dwóch zwierząt, dwóch koni lub dwóch krów. Jego decyzja jest oczywista, da sobie radę bez dwóch krów mniej.

 

Tabela 3. Skale użyteczności krańcowej

Założenie: Pan Smith posiada: 4 Konie, 4 Krowy

 1 Krowa
 2 Koń Proste jeśli musi wybrać między utratą konia bądź krowy, albo dwóch koni bądź dwóch krów
 3 Krowa
 4 Koń Ale jeśli musi wybrać między utratą wszystkich koni  bądź wszystkich krów,
 5 Koń
 6 Koń
 7 Krowa Wtedy pan Smith musi przebudować skalę użyteczności zgodnie z aktualna sytuacją
 8 Krowa

Wartość jest porównaniem, nie miarą.

 

Teraz załóżmy, że pan Smith musi zmierzyć się z taką sytuacją: jego konie i krowy są w stodole skonstruowanej w ten sposób, że konie wychodzą jednym jej końcem, a krowy drugim. Przypuśćmy, że w stodole wybucha pożar i pan Smith musi wybrać, czy ratować konie czy krowy. Które zwierzęta uratuje?

Skala wartości w tabeli 3 nie pomaga nam w ogóle. Pan Smith musi się zmierzyć z nową sytuacją. Nie rozważa już jednostek konia lub krowy; musi przewartościować sytuację i ponownie ustawić jednostki w szeregu wartości. Teraz są tylko dwie jednostki: jedna składająca się z czterech krów i druga, składająca się z czterech koni. Natychmiast ustala nową skalę wartości. W tych nowych warunkach podejmuje decyzję, która jednostka jest ważniejsza, którą uratuje.

Chcę tutaj podkreślić, że wartości są porównywalne. Nie są obliczane. Nie możesz powiedzieć, o ile więcej cenisz jedną rzecz ponad drugą. Nie masz stałego standardu mierzenia takich różnic. Wartościowanie jest wyrażaniem preferencji. Tak jak z miłością. Możesz powiedzieć, o ile bardziej kochasz jedną osobę niż drugą? Nie ma jednostki miary dla miłości. Zawsze dokonujemy porównania według warunków panujących w danej chwili. Nie są one stałe i będą się ciągle zmieniać. Przedyskutujemy wkrótce tę kwestię dokładniej.

Każda dodatkowa jednostka warta jest mniej

Wracając do postulatów wartości i wymiany: postulat wymiany zakłada, że każda dodatkowa jednostka jakiegokolwiek dobra ekonomicznego ma malejące znaczenie czy wartość użytkową.

Żyjemy w erze samochodów. Tutaj w Argentynie, a także w moim kraju, gdy tylko próbujesz przejść przez ulicę, zaraz to rozumiesz. Prawdopodobnie więc lepiej pojmiesz, co mam na myśli, gdy użyję przykładu samochodu. Jeżeli masz samochód rodzinny, musisz być ostrożny, używając go. Może być używany tylko w najważniejszych sprawach. W moim kraju samochód najbardziej potrzebny jest na randki i dla naszych nastoletnich dzieci. Te potrzeby są najważniejsze, inne mogą poczekać.

Jeśli wiedzie ci się na tyle dobrze, że w Twojej rodzinie są dwa auta, jedno z nich należy do mamy. Może być rodzinnym szoferem i wozić innych członków rodziny. Jeśli jesteście plutokratami i macie trzy auta, wtedy, jak mawiamy w Stanach, stary bierze wóz. Może załatwiać dzięki niemu swoje sprawy biznesowe lub nawet grać w golfa w weekendy bez konsultowania tego z dziećmi. Pewien ojciec wpadł w taką wściekłość, że powiedział swojemu synowi: „Następnym razem gdy będę chciał użyć samochodu, po prostu do wezmę!”

Rozumiemy w pełni ten problem, ponieważ każda dodatkowa jednostka identycznej rzeczy ma niższą wartość. Pozwólcie, że przedstawię przykład z Böhm-Bawerka, by rozjaśnić tę kwestię. (Zobacz tabelę 4). Myśl jest głównie jego, natomiast jedna rzecz została zmieniona, o czym powiem później. Biorąc pod uwagę pojedynczego rolnika, oto jego skala wartości sześciu worków ziarna, odnosząca się do ważności zastosowań, jakie dla nich znajdzie. Pierwszy worek zamierza wykorzystać jako pożywienie, by utrzymać się przy życiu; drugi — jako dodatkowe pożywienie dla dobrego zdrowia, by mógł być bardziej krzepki. Zawartość trzeciego worka chce odłożyć jako ziarno do zasiania; czwarty worek — do produkcji mięsa, to znaczy, do nakarmienia nim bydła lub drobiu. Piąty worek natomiast chce użyć jako pożywienie dla zwierząt domowych, a szósty do produkcji whisky.

Zmiana jakiej dokonałem w stosunku do Böhm-Bawerka, to przesunięcie whisky na pozycję piątą, nad zwierzętami domowymi, które on umieścił na miejscu szóstym. Kiedy po raz pierwszy zaprezentowałem ten przykład słuchaczom, pewna kobieta zakwestionowała mój schemat, ponieważ bardziej preferowała zwierzęta niż whisky. Z szacunku do niej zmieniłem kolejność. Daje mi to okazję do zwrócenia uwagi, że wszyscy mamy odmienne skale wartości.

 

Tabela 4. Skala wartości użytkowej sześciu worków zboża

Nr 1 pożywienie dla utrzymania się przy życiu
Nr 2 pożywienie dodatkowe dla zachowania zdrowia
Nr 3 ziarno na siew
Nr 4 pożywienie dla bydła lub kurczaków (na mięso)
Nr 5 karma dla zwierząt domowych
Nr 6 do produkcji whisky

 

Załóżmy teraz, że rolnik nadał workom etykiety, numerując je od 1 do 6, po czym do worka, powiedzmy, trzeciego, dostał się szczur. Czy rolnik straciłby ziarno? Czy raczej straciłby towar z worka o najniższej według niego wartości — w tym przypadku whisky? Wszystkie worki były identyczne. Kiedy tracisz którekolwiek dobro z kilku identycznych, nieważne jest wówczas, które z nich jest to fizycznie — wartość, którą tracisz, to wartość z najniższego szeregu twojej skali wartości.

To powinno rozjaśnić fakt, że wartość użytkowa każdej dodatkowej jednostki czegokolwiek jest mniejsza, ponieważ jest dodana do tego, co uważasz za rzecz o mniejszej wartości. W rzeczywistości zwykle rozważamy, czy mieć czegoś o jednostkę więcej, czy dać sobie radę bez jednej jednostki mniej.

Wartości niepoliczalne

Przykład ten mówi nam coś jeszcze. Pokazuje, że wartość tych samych rzeczy różni się w zależności od ilości wartościowanych jednostek. Oznacza to, że nie ma sensu obliczać całkowitej wartości podaży, jeśli tylko wartość części podaży jest znana. Tym samym nie ma sensu ustalanie wartości cząstki zasobu, jeżeli znamy tylko wartość całego zasobu. Wielu ludzi, wliczając także tak zwanych ekonomistów, popełnia błąd, próbując obliczyć całkowitą wartość przez dodanie lub mnożenie znanej wartości konkretnej jednostki. Jest to podstawowy błąd popełniany w wykresach z całkowitym dochodem narodowym lub produktem narodowym brutto (PNB). Są kompletnie nierealistyczne.

Być może łatwiej to zaobserwować na notowaniach giełdy papierów wartościowych. Załóżmy, że możesz zakupić sto akcji jednej firmy za, powiedzmy, 200 tysięcy peso. Czy to oznacza, że możesz kupić „wszystkie” akcje tej korporacji za tą samą cenę za sto akcji? Przypuśćmy, że chcesz kupić 51 procent udziałów w firmie. Jeśli kupowałbyś coraz więcej, musiałbyś płacić coraz wyższą cenę. Podobnie jak w przypadku, gdybyś sprzedawał udziały — im więcej ich sprzedajesz, tym niższą cenę otrzymujesz.

Cała ta idea dzielenia całkowitej wartości i mnożenia części wartości nie ma zastosowania w prawdziwym życiu. Ten błąd popełnia wielu ludzi, włączając tak zwanych ekonomistów, zwłaszcza tych znanych jako „matematycznych ekonomistów”. Ocena wartości odnosi się tylko do podaży, do której odnosi się konkretny akt wyboru. Ludzie dokonują go na podstawie wartości najmniej ważnego dobra, którego pragną użytkować. Dla nich jest to wartość krańcowa.

Jest to argument w wyjaśnieniu paradoksu żelaza i złota. Nikt nie chce całego żelaza lub całego złota. Ludzie cenią tylko ilość, która jest dla nich ważna. Dlatego właśnie, mimo że całe żelazo może być bardziej użyteczne dla ludzkości niż całe złoto, ludzie podejmujący decyzje na wolnym rynku nie porównują wartości całego żelaza z całym złotem. Porównują wartość konkretnej ilości dobra która ich interesuje, a nie wartość całkowitej podaży. Zestawiając dostępną podaż złota i żelaza oraz wiele ich zastosowań, dla większości ludzi jeden funt złota jest zwykle dużo więcej wart niż funt żelaza.

Zwykliśmy myśleć w kategoriach wartości jednej jednostki więcej lub mniej. Wartość użytkowa jednej jednostki mniej lub jednej jednostki więcej to dwie zupełnie różne wartości, nawet jeśli jednostki są identyczne. W rozważaniu tych różniących się wartości nie ma żadnych standardów, żadnych stałych do mierzenia różnic w ich wartościach. Jest to zawsze kwestia porównań. Jeśli masz N jednostek, musisz rozważyć N plus jedną lub N minus jedną jednostkę. Zawsze rozważasz znaczenie dla ciebie tej jednej jednostki mniej lub więcej, to znaczy, najmniej pilnej lub krańcowej użyteczności do której odnosi się jednostka. Żaden inny rezultat nie jest możliwy.

To jest subiektywistyczna teoria wartości, wartości obecnej w umysłach ludzi chętnych zaspokoić ich najbardziej pilne potrzeby zależnie od ich własnych skali wartości. Tak więc wielkość i skala wartości są względne i zależą od znaczenia konkretnej potrzeby, która zostanie zaspokojona przez rozważaną jednostkę dobra. Wartościowana jednostka jest zawsze jednostką krańcową. Identyczna jednostka ma jedną wartość w sprzedaży, a inną wartość w kupnie. Wartość dóbr może być klasyfikowana, ale tylko w rankingu konkretnych potrzeb. Potrzeby mogą być ułamkowe, podzielne, różnej wagi — i znamy znaczenie każdej z nich.

Wartości różnią się

Wracając do postulatów wartości i wymiany, przechodzimy do trzeciego. Różni ludzie mają różne skale wartości i ci sami ludzie mają różne skale wartości w różnych momentach.

Każdy z nas zna siebie i wie, że ma inną skalę wartości, niż miał dziesięć lat temu. Tak naprawdę masz teraz inną skalę wartości, niż miałeś dziś rano. Być może, kiedy dziś wstałeś, pierwszą rzeczą na twojej skali wartości była filiżanka kawy. Kiedy już ją wypiłeś, spadła w rankingu tej skali. Twoja skala wartości bez przerwy się zmienia. Kiedy zaspakajasz jedną potrzebę w związku ze zmieniającymi się warunkami lub nowymi informacjami jakie otrzymujesz, twoja skala wartości się zmienia.

Tym samym różni ludzie mają różne skale wartości. Być może dostrzeżesz to, rozważając fabrykę zatrudniającą setkę osób wykonujących te same czynności i otrzymujących taką samą pensję. Spokojnie bym się założył, że żadna z tych stu rodzin nie wyda tych pieniędzy w ten sam sposób. Każda ma inne potrzeby. Niektóre mają dzieci, inne szczególne hobby, jeszcze inne wspierają finansowo członków rodziny. W niektórych rodzinach są chorzy i muszą zapłacić lekarzom. Poza tym jedne wolą jeden rodzaj mięsa, a drugie inny, albo ryby, albo jeszcze coś innego. Żadne dwie rodziny nie wydadzą swoich pieniędzy w dokładnie ten sam sposób.

Jest także prawdą, że wartość zmienia się przy odmiennych warunkach. Czy na przykład wyżej ustawiłbyś wartość galona wody czy funta złota? We współczesnym społeczeństwie oczywiście wyżej ustawiłbyś funt złota — gdybyś mógł legalnie je posiadać. Ale gdybyś znalazł się na pustyni, daleko od cywilizacji, galon wody byłby dla ciebie znacznie więcej wart niż funt złota. Gdy zmieniają się warunki, zmienia się także nasze postrzeganie wartości. Ponieważ warunki zmieniają się nieustannie, to samo dzieje się z naszą skalą wartości.

Być może jedna z najbardziej dramatycznych zmian w skali wartości w całej historii świata wydarzyła się 11 listopada 1918 r. o godzinie 11:00, gdy zostało podpisane zawieszenie broni oznaczające koniec I wojny światowej. Wówczas zmieniły się wartości całej zachodniej cywilizacji. Z tej okazji lekcje w mojej szkole skończyły się wcześniej, ale nie to było ważne. Ważne było to, że do tego momentu, przez kilka lat, cywilizacja Zachodu ceniła wysoko wszystko, co mogło pomóc wygrać wojnę. Po podpisaniu zawieszenia broni, te rzeczy natychmiast straciły wartość. Mogły być sprzedane jedynie ze stratą. Rząd zaczął wkrótce wyprzedawać jedzenie i inne wyposażenie wojskowe za mniej niż 30 proc. ceny, jaką za nie zapłacił. Mundury wojskowe były bardzo tanie. Nie było już rynku zbytu na okręty pancerne.

Wartość zmienia się bez ustanku. Wartość danej rzeczy zmienia się wraz z wprowadzaniem nowych wynalazków, nową wiedzą i nowymi pragnieniami. Wszystkie te rzeczy cały czas się zmieniają. Czasem towar ma wartość, a czasami nie ma. Weźmy uran. Dwadzieścia bądź trzydzieści lat temu nie znaliśmy żadnego zastosowania dla uranu. Dziś szukamy go na całym świecie. Wartość wielu rzeczy cały czas się zmienia. Z wyjątkiem sytuacji, gdy ludzie spotykają się na rynku, trudno jest porównywać ich zawsze zmieniające się wartości. Jest to oczywiście błędne rozumowanie, stojące za marksistowskim progresywnym podatkiem dochodowym. Brzemię rosnących podatków jest inne dla każdego, trudno zatem je porównywać.

Zmiany rynkowe obopólnie korzystne

Przejdźmy teraz do chyba najważniejszego postulatu wartości i wymiany: „Tylko ludzie o różnych skalach wartości mogą (i robią to) wymieniać dobra ku obopólnej korzyści”.

Kiedy ludzie w pełni zrozumieją wagę tego postulatu, wówczas naprawdę zrozumieją znaczenie gospodarki wolnorynkowej. Jedynie ludzie z różnymi skalami wartości mogą wymieniać dobra z obopólną korzyścią.

Pozwólcie, że wytłumaczę. Załóżmy, że potrzebujesz garnituru. Wchodzisz do sklepu i oglądasz garnitur, który ci się podoba. Jego cena to, powiedzmy, sto dolarów. Decydujesz się go zakupić. Dlaczego to robisz? Dlatego, że garnitur jest dla ciebie wart więcej niż sto dolarów. W rzeczywistości jest nawet wart więcej niż wszystko inne na świecie, co mógłbyś wtedy zakupić za te sto dolarów. W przeciwnym wypadku, nie kupiłbyś garnituru. Zamiast niego kupiłbyś cokolwiek innego, co uważałbyś za bardziej wartościowe. Weźmy teraz człowieka, który sprzedaje ci ten garnitur. Dla niego sto dolarów jest warte więcej niż garnitur. W przeciwnym wypadku nie sprzedałby ci go za tę cenę.

Obie strony porzucają rzeczy, które uważają za mniej cenne i otrzymują w zamian dobra, które uważają za więcej warte. Innymi słowy, dobrowolna wymiana zachodzi tylko wówczas, gdy dwoje ludzi przykłada inną względną wartość do dwóch konkretnych dóbr. Na rynku jedną z tych rzeczy jest z reguły pewna suma pieniędzy.

Wchodzisz do centrum handlowego. Dookoła widzisz dobra i ich ceny. Kiedy widzisz cenę dobra, niższą niż wartość jaką ma dla Ciebie to dobro, kupujesz je, i kupujesz dodatkowe jego jednostki, dopóki nie osiągniesz momentu, w którym kolejna jednostka nie jest dla ciebie warta tej ceny. Tak samo jest w warzywniaku i w jakimkolwiek innym sklepie.

Podobnie kiedy widzisz cenę według ciebie wysoką na tyle, iż uważasz, że możesz kupić lub wyprodukować dobro za mniej, zaczynasz robić biznes na produkcji i sprzedaży tego produktu. Oferujesz cenę trochę wyższą niż koszty produkcji i trochę niższą niż konkurenci. Nikt nie kupi lub nie sprzeda, jeśli nie wierzy, że poprawi to jego sytuację.

Te różnice w skali wartości różnych ludzi umożliwiają funkcjonowanie rynku. Utrzymują  wolną i nieskrępowaną gospodarkę rynkową w harmonii ze Złotą Zasadą. Z każdą transakcją rynkową polepszasz swoją sytuację, a druga strona również polepsza swoją — nie licząc użycia siły, oszustwa lub błędu ludzkiego. Na wolnym rynku nie ma użycia siły. Niektórzy ludzie mogą uciekać się do agresji lub oszustwa, jednakże funkcją rządu jest ograniczanie siły lub oszustwa do minimum. Jak wspomniałem wcześniej, każdy człowiek popełnia błędy, ale stara się ograniczać je do minimum.

Możesz wyjść w tym garniturze na zewnątrz i w świetle dziennym stwierdzić, że nie jest dokładnie tego koloru, jak sądziłeś. Albo możesz zabrać go do domu i przymierzyć przy małżonce. Może się jej nie spodobać. Może powiedzieć: „Nie pokażę się z tobą, jeśli go ubierzesz". Wtedy wiesz, że popełniłeś błąd. Ale, wyłączają użycie siły, oszustwo i błąd ludzki, nigdy nie dokonałbyś transakcji na wolnym rynku, nie spodziewając się poprawić swojej sytuacji. Fakt ten dotyczy obu stron transakcji.

Jest to prawdą również w przypadku zatrudnienia pracownika lub podjęcia pracy — nie tylko przy kupnie i sprzedaży. Na wolnym rynku podejmujesz pracę, ponieważ według twojego osądu, praca ta da ci korzyść większą niż inne dostępne dla ciebie zajęcia. Korzyści mogą być nie tylko finansowe. Korzyść mogą stanowić dogodne dla ciebie godziny pracy, rodzaj pracy, jaki lubisz lub dogodna lokalizacja. Bierzesz pod uwagę wszystkie warunki, jakie są dla ciebie istotne i podejmujesz decyzję — wybierasz pracę, która z twojego punktu widzenia i według twojej skali wartości, da ci najwięcej korzyści. Podobnie jest, gdy kogoś zatrudniasz: wybierzesz kogoś, kto da ci największe korzyści w zamian za pieniądze, jakie mu zapłacisz.

Fakt ten sprawdza się także w przypadku pożyczania lub brania pożyczki. Pożyczasz sto dolarów z oprocentowaniem 10 proc., ponieważ wolisz mieć sto dolarów lub to co możesz mieć za sto dolarów teraz, niż mieć 110 dolarów za rok. Człowiek, który pożycza ci pieniądze, ma inną skalę wartości. Może pragnąć pieniędzy na jakąś podróż w przyszłości lub aby wysłać za rok swoje dziecko na studia. Woli rozstać się ze swoimi stu dolarami na rok, by za ten czas dostać z powrotem 110 dolarów.

Wymiany zwiększają bogactwo

Wszystkie wolnorynkowe transakcje są wymianami dwóch zestawów dóbr w których każdy zestaw przechodzi od osoby ceniącej dane dobro mniej do osoby, która ceni je bardziej. We wszystkich wymianach chodzi o porównywanie, nie mierzenie. Nie można określić, o ile bardziej cenisz garnitur niż sto dolarów. Możliwe, że zapłaciłbyś 105 dolarów, może 110. Ale w rzeczywistości nie tracisz czasu na myślenie o tym, co nie ma znaczenia.

Zawsze próbujesz stosować dostępne środki tak, aby osiągnąć największą możliwą satysfakcję, jaką wydaje Ci się, że możesz dzięki nim osiągnąć.Nigdy nie próbujesz stracić swoich aktywów. Nigdy nie wymieniasz ich na dobra, które cenisz mniej według swojej skali wartości. Zawsze staramy się poprawić swoją sytuację. Zawsze staramy się eliminować niepokój. Zawsze staramy się wymienić coś co mamy — nasz czas, energię, rzadkie dobra lub pieniądze na rzeczy, które preferujemy bardziej.

Mówimy o użytkowej wartości dóbr konsumenckich. Użytkowe wartości są naszymi skalami wartości i rezultatem naszych stale zmieniających się osądów. W społeczeństwie rynkowym jest także cena rynkowa lub wartość rynkowa każdego aktywa. W gospodarce rynkowej identyczne dobra mają zawsze tę samą cenę (lub wartość rynkową) w tym samym miejscu i czasie. Wartość wymienna aktywa to możność wymienienia go na pewną ilość innych aktywów.

W naszym życiu ciągle porównujemy wartość użytkową ustaloną przez nas z wartością rynkową. Ubranie, które masz na sobie, ma dla ciebie wyższą wartość użytkową, niż jest jego wartość rynkowa. Kiedy wartość użytkowa tego ubrania według ciebie spada poniżej jego wartości rynkowej jako ubrania z drugiej ręki, sprzedasz je. Wszystko, co posiadasz, a czego nie chcesz sprzedać, ma wyższą wartość użytkową dla ciebie niż dla kogoś innego. W przeciwnym razie sprzedałbyś je lub wymienił. Gdy znajdujesz coś, czego wartość użytkowa jest dla ciebie wyższa niż wartość rynkowa, kupujesz to. Z drugiej strony jeśli ktoś zaproponuje ci za twój samochód (lub cokolwiek, co posiadasz) więcej, niż wynosi dla ciebie jego wartość użytkowa, sprzedasz to.

Jedną z ważnych rzeczy, o których musimy pamiętać odnośnie o wolnym rynku, jest to, że dobra i usługi podczas wymiany przechodzą od ludzi, którzy cenią je mniej, do ludzi, którzy cenią je bardziej. „W gospodarce rynkowej wszystkie czynniki produkcji są rozdzielone — przez dobrowolne wymiany przy korzyści obu stron — do tych alternatywnych zastosowań, które mają przynieść największe zadowolenie ludzi. Podczas transakcji rynkowych każde dobro przechodzi do ludzi i miejsc, gdzie jest bardziej wartościowe”.

Interwencjonizm zmniejsza zaspokojenie potrzeb ludzi

Co to wszystko oznacza w kontekście interwencjonizmu politycznego czy rządowego, lub wyższych kosztów? Przypuśćmy, że politycy u władzy chcą sfinansować program społeczny, który ma im pomóc wygrać następne wybory. Załóżmy, że nakładają podatek od sprzedaży w wysokości 10 proc. na garnitur o którym mówiliśmy. Wówczas, zamiast zapłacić 100 dolarów, musiałbyś zapłacić 110 dolarów. Wielu ludzi wolałoby ten garnitur za 100 dolarów, a 110 już nie będą chcieli zapłacić — zwłaszcza ci, którzy mają tylko 100. Muszą w takim razie kupić coś, co jest dla nich mniej wartościowe. Będą musieli zaakceptować coś, co da im mniejsze zadowolenie. Podobnie również i człowiek który sprzedał garnitur, będzie musiał obejść się mniejszym zadowoleniem. Dotyczy to także ludzi, którzy szyją garnitury. W rzeczywistości nawet rolnik, który hoduje owce na wełnę do garniturów, też odczuje rezultaty podatku.

Powiem tak: podatki pobierane na ochronę życia, własności lub rynku, nie są ciężarem dla rynku. Rynek potrzebuje ochrony. Może funkcjonować jedynie w pokojowych warunkach. Podatki takie są potrzebne, tak jak koszty jakichkolwiek czynników produkcji.

Jednakże każdy niepotrzebny wzrost kosztów lub cen, każdy niepotrzebny wzrost podatków i każda interwencja rządu ograniczają transakcje pierwszego wyboru. Ograniczają także płace tych, którzy w przeciwnym razie byliby w stanie najlepiej zadowolić konsumentów. Dlatego takie interferencje z wolnym rynkiem muszą zmniejszyć zadowolenie ludzi poniżej ich najwyższego możliwego poziomu.

Musi tak być. Nie jest to kwestia mojej opinii albo tego jak według mnie powinno być. Każde użycie siły dla innych celów niż równa ochrona wszystkich ludzi, musi przeszkodzić ludziom w osiągnięciu maksymalnej możliwej satysfakcji, którą cieszyliby się na wolnym rynku.

Wartość to kolejność preferencji — skala wartości z wpisanymi naszymi preferencjami. Nie możesz mierzyć wartości. Możesz je tylko porównywać. Jeśli nie możesz nabyć dóbr, które cenisz najbardziej, musisz zaakceptować inne, mniej dla ciebie wartościowe. Kiedy interwencje rządowe utrudniają lub uniemożliwiają realizację transakcji rynkowych korzystnych dla obu stron, muszą one ograniczać ludzkie zadowolenie.

Interwencje polityczne to nie tylko podatki i wyższe koszty. Mogą to być ustawy, które powstrzymują cię przed kupnem czegoś, co ktoś chciałby ci sprzedać. Twoja praca może ci przeszkodzić w pójściu do fryzjera, chyba że wieczorem lub w sobotę. A zatem prawo, które zabrania fryzjerom pracować wieczorami lub w soboty, wpływa zarówno na ciebie jak i na fryzjera, który chciałby cię obsłużyć. Każda interwencja rządowa, która nie jest potrzebna dla ochrony życia, własności lub rynku, lub pokojowego osądzania sporów między obywatelami, musi zredukować zadowolenie wszystkich dotkniętych interwencjonizmem.

Podsumowanie

Krótko podsumowując, wartość oznacza znaczenie, jakie ma dobro, dla zadowolenia człowieka. Wartość danego dobra jest uwarunkowana znaczeniem jego jednostki marginalnej w zaspokajaniu pewnej ludzkiej potrzeby.

W życiu wszystko się zmienia. Życie jest dla ludzi serią wyborów, w których próbujemy zamienić coś, co mamy na coś, co wolimy. Wiemy co wolimy. Żaden inny człowiek ani biurokrata nie jest w stanie powiedzieć nam, co preferujemy. Nasze preferencje są naszymi wartościami. Dają nam kompas, z którego pomocą celowo działamy. Ostatnią, ale nie najmniej ważną rzeczą, o której chcę wspomnieć, jest to, że uczciwa wymiana nie jest równą wymianą. Uczciwa wymiana jest nierówną wymianą, na której każda strona spodziewa się zyskać.

Poza siłą, oszustwem lub ludzkim błędem, wszystkie transakcje na wolnym rynku dają każdej ze stron odczuwany psychicznie zysk lub wyższą wartość, w zależności od indywidualnej skali wartości. Cokolwiek, co powoduje wzrost kosztów lub krępuje dobrowolną transakcję na rynku, uniemożliwia człowiekowi osiągnięcie maksimum zadowolenia. Dziś największe przeszkody w osiągnięciu największej możliwej satysfakcji to podyktowane najlepszymi intencjami, lecz bezsensowne, ingerencje polityczne w obopólnie korzystne transakcje wolnorynkowej gospodarki.

Pytania i odpowiedzi

Sprawmy sobie radość pytaniami i odpowiedzmy najlepiej jak potrafimy. Starałem się mówić jasno, nie jest jednak prosto przedstawić ten temat prosto, zwłaszcza pracując z obcym językiem i w kraju, gdzie idee i warunki mogą się różnić. Wszyscy jednak jesteśmy ludźmi i rozważamy niezmienne prawa ludzkiego działania. Będąc człowiekiem muszę popełniać błędy. Jeśli potrafisz mi je wykazać, z pewnością to docenię, gdyż chcę doskonalić swoje rozumienie tych kwestii.

Progresywny podatek dochodowy

P: Proszę rozwinąć to, co pan powiedział o progresywnym podatku dochodowym i jego zależności z teorią wartości krańcowej.

O: Cóż, można porównać skalę wartości różnych ludzi tylko wówczas, gdy spotkają się na rynku. Wtedy, jeśli mają różne względne poglądy dotyczące wartości dwóch rzeczy, które rozważamy, dokonają wymiany. Progresywny podatek dochodowy jest oparty na błędnym mniemaniu, że wszyscy ludzie mają taką samą skalę wartości i w związku z tym każdy podatek nałożony na grupę wyżej zarabiającą oznaczał będzie tylko ofiarę z nieistotnych rzeczy na które mniej zarabiający nie mogą sobie pozwolić. Tak więc, podatek nie będzie miał takiego wpływu na tego, który go płaci, jak podatki nałożone na tych z pozostałych grup opodatkowania. Rozumowanie to jest oczywiście błędne.

Chyba najważniejszym z popularnych błędów myślowych, wspierających istnienie progresywnego podatku dochodowego jest ignorowanie faktu, że w społeczeństwie rynkowym, gdzie ceny, płace i wysokość odsetek mogą się zmieniać — odzwierciedlają zmiany w podaży i popycie —  progresywny podatek dochodowy niekoniecznie stanowi ciężar dla tych z wyższego progu podatkowego. Prawda jest taka, że podatek odczuwa każdy uczestnik rynku, a rynek warunkuje, jak jest on rozłożony. To rodzi spór. Rodzi złe uczucia. Sprawia, że ludzie o niskich dochodach myślą, że bogaci powinni płacić więcej. Prowadzi do tego, że bogaci myślą, że płacą więcej niż ich kontrahenci. Obie grupy się mylą.

W gospodarce rynkowej to rynek weryfikuje kto ponosi ciężar podatku. Jeśli korporacja musi zapłacić kierownikowi, powiedzmy prezesowi firmy obuwniczej, 200 tysięcy dolarów rocznie, tak by zostało mu w kieszeni 50 tysięcy, kierownictwo jest jedynie inkasentem podatku w wysokości 150 tysięcy dolarów. Kierownictwo odbije to sobie, podnosząc cenę butów. Ich wyższa cena spowoduje, że mniej konsumentów będzie mogła je nabyć. Wówczas fabryka produkująca buty zatrudni mniej pracowników. Brzemię podatku spadnie na konsumentów, robotników, inwestorów, a także wysoko opłacanych kierowników. Ale to „jak” wpływa na tych wszystkich ludzi, zależy od warunków na rynku, nie zaś od tego, kto wysyła czek do skarbu państwa.

Powracając do pytania o zależność progresywnego podatku dochodowego i wartości krańcowej, dla człowieka o niskim dochodzie, który wydaje wszystko, co zarabia, wyższy podatek może oznaczać, że wypije trochę mniej piwa lub wypali trochę mniej papierosów. Ale człowiek o wysokim dochodzie, powiedzmy 50 tysięcy dolarów rocznie, może przeznaczyć sporą część swojego dochodu na specyficzne wydatki. Może zakupić dom na hipotekę, regularnie ją spłacając. Ma ubezpieczenie zdrowotne, które regularnie opłaca. Rozpoczął nowe inwestycje i umowy zapłaty oparte na oczekiwaniu zwrotu w wysokości 50 000 USD, minus obowiązujące podatki, powiedzmy 10 000 USD. Przypuśćmy, że jego podatki są podwojone, do 20 tysięcy dolarów. Te dodatkowe 10 tysięcy może być do pewnego stopnia marginalne, może na przykład stracić swój dom lub ubezpieczenie na życie. Może oznaczać dla niego coś bardzo drastycznego, być może bankructwo. To inna sytuacja niż ta człowieka mało zarabiającego. Sytuacje i skale wartości różnią się w każdym przypadku i nie ma sposobu, by uczynić je identycznymi.

Właściwie najlepszym podatkiem dochodowym jest oczywiście taki z jednakową stawką dla wszystkich. Taki podatek nie wywołuje sporów, walk klasowych, które powoduje podatek progresywny. Tak więc jeśli ktoś zaproponuje zwiększenie wydatków rządowych o 10 proc., każdy wie, że jego podatki wzrosną o 10 proc. Mógłby porównać oczekiwane zyski ze swoimi kosztami i dzięki temu będzie w stanie zagłosować mądrzej nad tą kwestią. Dziś w moim kraju i wielu innych wiele wydatków staje się popularnych, ponieważ wielu ludzi myśli, że tylko ludzie bogaci i korporacje na nie płacą. Ale w rzeczywistości każdy na nie płaci, a ludzie którzy odczuwają to najbardziej, to ci z niskimi dochodami, którzy muszą płacić więcej za chleb i buty.

Czy interwencje są potrzebne?

P: Czy rządowe interwencje są potrzebne, by wpływać na popyt? Co ma zwiększyć dobrobyt?

O: Powiedziałbym, że one nigdy nie są potrzebne. Generalnie to nigdy nie pomaga. Oczywiście, działanie rządu jest potrzebne w przypadku przestępstwa, morderstwa, kradzieży, oszustwa. Ale takie działania nie przeszkadzają w pokojowym funkcjonowaniu rynku. Jednakże wszystkie tak zwane interwencje w sprawie poprawy dobrobytu przeszkadzają w funkcjonowaniu rynku. Ich celem jest zawsze pomóc jednym ludziom kosztem innych. Takie interwencje nie są potrzebne. To co dzisiaj nazywamy „dobrobytem” to brzemię na każdej jednostce, a nie obopólnie pomocna funkcja rządu, tak jak tłumienie przemocy. Dzisiaj mamy socjalistyczną ideę, według której bogaci ludzie i korporacje powinny pomagać biednym. Właściwie takie działania sprawiają, że ludzie są coraz biedniejsi. Ciągle zwiększająca się masy biednych wierzy dziś, że ma prawo do dobrobytu i dlatego nie musi już pracować. W moim kraju, w Nowym Jorku, jest milion osób objętych jednym programem — pomocą społeczną. To mniej więcej jedna osoba na osiem. Wielu z nich uważa, że życie z zapomogi jest lepsze niż praca. Oczywiście niektóre kobiety mają nieślubne dzieci, ponieważ dzięki temu otrzymują większą pomoc.

Gdyby ci wszyscy ludzie korzystali z prywatnej dobroczynności lub pomocy kościołów, byliby wdzięczni za to i starali się oderwać od pomocy innych. Teraz coraz więcej czasu spędzają na szukaniu sposobu, jak otrzymać więcej pomocy. W moim kraju korzystający z pomocy społecznej organizują się razem i żądają więcej pomocy. Muszą mieć telefon, ponieważ ktoś może zachorować i potrzebować pomocy lekarza. Muszą mieć płaszcze, ponieważ mogliby się przeziębić i w związku z tym oczekiwać kolejnej pomocy rządu.

W zeszłym roku były dwa, raczej ekstremalne przykłady pomocy. Kobieta korzystająca z pomocy społecznej wtargnęła do supermarketu, zakłócając porządek i żądając zniżek. W innym przypadku żądano wystarczającej ilości pieniędzy na „amerykański standard życia”, włączając zabawki bożonarodzeniowe dla dzieci. Przy obecnym dużym bezrobociu i innych trudnościach, „my” przyzwyczailiśmy się do myślenia, że rozwiązaniem jest zawsze więcej rządu. Zajmę się tym problemem w kolejnych wykładach. W czwartym wykładzie będę rozważał, dlaczego mamy tak wiele zmartwień, bezrobocia i ciągłych żądań o zapomogi. Są one zawsze rezultatem uprzednich interwencji rządowych i mam nadzieję rozjaśnić tę kwestię.

Wpływ Henry’ego Forda

P: Co wpłynęło na pomysły Henry'ego Forda dotyczących kosztów płac w gospodarce Stanów Zjednoczonych?

O: Oczywiście najpierw muszę zadać pytanie, o którego Henry'ego Forda chodzi. Stary dżentelmen i jego wnuk to dwie zupełnie różne osoby wyznające dwie różne filozofie. Jeśli chodzi o starszego Henry'ego Forda, nie był on perfekcyjnym ekonomistą, ale był bardzo inteligentny. Nie popierał opłacania niepotrzebnych pracowników, by zostali w gospodarstwie. Zaoferował byłym pracownikom gospodarstw rolnych wysoką stawkę 5 dolarów na dzień przy produkcji aut, co było dużo większą zapłatą, niż mogli otrzymać w rolnictwie. Następnie sprzedał te samochody za cenę uważaną za okazyjną przez ich nabywców. Pomógł zarówno robotnikom jak i kupującym auta, jednocześnie samemu stając się bogatym.

Jeśli chcesz być bogaty, znajdź coś, dzięki czemu możesz pomóc ludziom oszczędzić 10 peso. Następnie wyprodukuj milion jednostek tego dobra, podziel się po połowie zyskiem z każdym, a będziesz miał 5 milionów peso, podczas gdy każdy nabywca twoich dóbr będzie o 5 peso do przodu. Dziadek Henry Ford przyczynił się do amerykańskiego sukcesu końca recesji po I wojnie światowej bez jakichkolwiek poważnych interwencji rządowych. Jego wnuk, obecny szef (pełnił tą funkcję od roku 1960 do 1979 — przyp. tłum.) Ford Motor Company, nie podziela tych idei. Henry Ford wnuk popiera i wierzy w politykę interwencji rządowych. A te oczywiście prowadzą do innego rezultatu w Stanach Zjednoczonych.

Równość wobec prawa

P: Dlaczego nie mówi pan więcej o równości wobec prawa zamiast równości wobec bogactwa?

O: To o czym próbowałem mówić, to oczywiście to, że wierzę w równość wobec prawa. Równość wobec prawa oznacza, że stajemy się nierówni. Właściwie, nie ma sposobu, by uczynić ludzi równymi. I całe szczęście, bo niektórzy ludzie mają określone uzdolnienia i mogą mieć swój wkład w określone rzeczy, czego inni zrobić nie potrafią. Wszyscy jesteśmy inni i odnosimy zysk dzięki tym różnicom. Jesteśmy bardzo różni i nie ma sposobu, byśmy byli równi. Socjalistyczne próby, by wyrównać różnice majątków, dochodów i bogactwa, to podstawowy problem dnia dzisiejszego. Wynikają z faktu, że nie wierzymy już w równość wobec prawa. Kiedyś wierzyliśmy, że Sprawiedliwość jest jak kobieta z zawiązanymi oczami, tak żeby nie mogła zobaczyć, kto przed nią stoi. Ale dziś, jak mówi mój przyjaciel[13], Sprawiedliwość zdejmuje opaskę z oczu i przed wydaniem wyroku zerka, kto się przed nią znajduje. Jeśli jest to członek związku zawodowego, podejmuje jedną decyzję. Jeśli jest to członek społeczności przedsiębiorców, podejmuje inną. Nie ma już równości wobec prawa. Jest to jeden z największych problemów we wszystkich krajach na świecie. Wiem, że tak samo jest w moim kraju.

Młodość szuka prawdy

P: Co młodzi ludzie w krajach rozwiniętych myślą o zasadach, o których pan mówił?

O: Cóż, niestety, nie mam zbyt wielu słuchaczy, ale ci, którzy byli na moich wykładach wystarczająco długo, przyjęli te zasady z entuzjazmem. Lecz masowa edukacja i media należą w większości do ludzi o odmiennych poglądach. Młodzi pragną prawdy, ale dziś rzadko ją znajdują. Jest to jedna z przyczyn niepokojów na uniwersytetach.

Zwiększona produkcja przynosi korzyści wszystkim

P: Jaka jest różnica między czymś, czego pragniesz, a czymś, co jest niezbędne?

O: Pytający zdaje się sądzić, że jest różnica między czymś, czego pragniesz, a czymś, co uważasz za niezbędne. Nie ma między tymi dwiema rzeczami różnicy ani w teorii, ani w praktyce. Właściwie, jak odkryjemy później, w społeczeństwie wolnorynkowym będzie produkowanych więcej rzeczy, których chcą ludzie. Im mniej uciążliwych podatków nałożonych jest na produkcję, tym więcej się produkuje, i tym więcej każdy będzie posiadał, włączając tych na końcu szeregu. Są to ci, którzy cierpią najbardziej przez dostępność pomocy społecznej. Każdy to brzemię odczuwa, ale dobrze prosperujący mogą przestać produkować i iść grać w golfa, pójść wcześnie na emeryturę lub pojechać na długie wakacje, jeśli uznają, że podatek dochodowy jest zbyt wysoki, by większy wysiłek się opłacał.

Jeśli dobrze zarabiający lekarz ma przystąpić do usunięcia wyrostka to może powiedzieć: „Powinienem za to wziąć 500 dolarów. Jest listopad i jestem teraz w 50-procentowym progu podatkowym, więc zainkasuję 1000 dolarów”. Kto płaci ten 500-dolarowy podatek, pacjent czy lekarz?  Lekarz może wyjść i pójść grać w golfa. Wówczas pacjent musi pójść do mniej kompetentnego lekarza, który zainkasuje mniej i na którego może sobie pozwolić na tych warunkach. Zarówno lekarz, jak i pacjent są poszkodowani przez ten podatek, ale biedniejszy pacjent odczuwa to bardziej.

W wolnym społeczeństwie każdy zyskuje dzięki zwiększeniu produkcji i najlepszym rozwiązaniem ubóstwa jest większa produkcja na wolnym rynku. Standard życia zachodniego świata, i mojego kraju w szczególności, zwiększył się dzięki wolnemu rynkowi. W krajach socjalistycznych i komunistycznych doskwiera głód; w krajach, w których nie ma wolnego rynku, takich jak Chiny czy Indie. Tam gdzie istnieje gospodarka rynkowa, nikt nie musi głodować.

Chciałbym mieć czas, by opowiedzieć wam historię wczesnych prób zaprowadzenia komunizmu w Ameryce. Próbowano tego dokonać w pierwszych koloniach, Jamestown i Plymouth. Przez trzy lata wszystko było składane do wspólnego magazynu i wydzielane, według decyzji władz rządzących, ludziom czy rodzinom najbardziej według nich potrzebującym. Każdego roku, zarówno w Plymouth jak i w Jamestown, ponad 50 proc. ludzi umierało z głodu. Reszta przeżyła tylko dlatego, że z Europy przybyły nowe frachty z jedzeniem i innymi niezbędnymi produktami. Kiedy przyjęto nową zasadę prywatnej przedsiębiorczości, według której każda rodzina mogła zatrzymać to, co wyprodukowała, głód więcej się nie pojawił. Kobiety, dzieci, wszyscy włożyli największy wysiłek w uprawę roli.

Matematyka i ekonomia

P: Czy matematyka jest zupełnie rozłączna od ekonomii?

O: Matematyka na polu ekonomii istnieje zawsze w statystyce, a statystyka to zawsze historia. Matematyka nie może i nie mierzy idei, i wartości które określają ludzkie działanie. Nie ma w nich żadnych stałych. Nie ma żadnych równości w transakcjach rynkowych. Dlatego matematyka nie ma tu zastosowania. Użycie matematyki wymaga stałych. Matematyka nie może być użyta w teorii ekonomii. Może być użyta w kalkulacji ekonomicznej, ale zależy to od jednostki monetarnej, której siła nabywcza nie zmienia się gwałtownie. Matematyka może być pomocna w prezentowaniu historii ekonomii, ale nie teorii ekonomii, na której oparte jest ludzkie działanie.

Rezultat progresywnego podatku dochodowego

P: Co z zależnością progresywnego podatku dochodowego i spadku wartości krańcowej dochodu?

O: To co chciałem powiedzieć, to fakt, że każdy ma inną skalę wartości. Te różne skale wartości nie mogą być porównywane, z wyjątkiem sytuacji, gdy konsumenci sami porównują swoje skale wartości z wartością rynkową. Jeśli znajdą dwie względnie różne wartości, dokonają wymiany. Wtedy, jak wam wiadomo, kupujący ceni bardziej produkt niż jego cenę, natomiast sprzedający sądzi odwrotnie.

Problem progresywnego podatku dochodowego pojawia się oczywiście wraz ze zmianami w wysokości podatków. Zmiany te oddziałują różnie na różnych ludzi, w zależności od ich poszczególnych warunków w momencie wymiany. Kiedy podatek jest ustanowiony i nie zmieniany, ceny rynkowe od razu odzwierciedlają jego ciężar. Robimy plany i podejmujemy decyzje w zależności od istniejących podatków. Podpisujemy długoterminowe kontrakty, kupujemy rzeczy na zapas, inwestujemy, wynajmujemy, czy dzierżawimy biorąc pod uwagę ciężar aktualnych podatków. Załóżmy, że zostaje nałożony nowy, wyższy podatek. Wpływa głównie na ludzi, którzy mają te długoterminowe zobowiązania. Mają mniejszą możliwość dostosowania się, niż ci, którzy takich zobowiązań nie mają. Tak więc częste podwyżki podatków — a te w dzisiejszych czasach właśnie rosną, a nie maleją — są powodem naszych problemów. Oznacza to, że ludzie, którzy wiedzą, że należy oczekiwać wyższych podatków, będą się wahać przed podjęciem długoterminowego zobowiązania. Zobowiązania takie są konieczne dla zachowania wysokiego standardu życia. Potrzeba lat, by wyprodukować pewne rzeczy, które chcemy mieć teraz. To oznacza, że oszczędzający oraz inwestorzy powinni czuć się pewnie przy podpisywaniu kontraktów długoterminowych, aby nowe podatki nie przeszkadzały ich kalkulacjom, po tym jak zobowiązania zostały podjęte. Oczywiście, jeśli wszystkie decyzje będziemy podejmować z dnia na dzień, nie będzie tu efektu podwyżki podatków. Ale wtedy będziemy musieli żyć z dnia na dzień, nie robić długoterminowych planów ani cieszyć się dobrami wymagającymi dłuższego planowania i procesu produkcji.

Wydatki na państwo opiekuńcze zmniejszają bogactwo

P: Co pan sądzi o gospodarce społecznej?

O: Wyznaję zasadę, że gospodarka wolnorynkowa jest jedynym systemem podziału pracy, który wspiera ogólny dobrobyt wszystkich ludzi. Stoi to w zależności ze Złotą Zasadą. Wzbogacamy się, gdy pomagamy innym. Im więcej pomagamy innym, tym więcej dostajemy w zamian. Jest to zachęta do zwiększenia produkcji. Każdy wykonuje swoje zadania, najlepiej jak może. Ludzie wybierają, co będą robić i zwykle wybierają te czynności, od których oczekują największego zysku.

Gospodarka społeczna polega na zabieraniu jednym i dawaniu drugim. Ogranicza produkcję tych, którzy dostają coś za nic, i ogranicza produkcję tych, którzy wiedzą, że ich towary będą silnie opodatkowane. Ograniczenie produkcji nie zwiększa ogólnego dobrobytu. Zwiększa się on dzięki polityce, która zwiększa produkcję. Najważniejsze, jak powiedziałem w poprzednim wykładzie, jest to, że zwiększone oszczędności zainwestowane w produkcję muszą zwiększyć płace, zwiększyć produkcję i obniżyć ceny. Takie oszczędności pomagają wszystkim. Jeśli chcemy pomóc biednym, musimy zastosować politykę zwiększania oszczędności. To zachęci do pracy, zwiększy bogactwo i obniży ceny. W rezultacie każdy, kto uczestniczy w wymianie rynkowej, dostanie więcej za swój własny wkład.

 

[1] Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, ks. 1 rozdz. 5, Warszawa 1954, s. 40. Zob. także s. 43: „Tak więc jedynie praca, jako nigdy niewahająca się w swej wartości, jest jedynym ostatecznym i rzeczywistym miernikiem, według którego można oceniać i porównywać wartość wszelkich dóbr w każdym czasie i w każdym miejscu”, także s. 47: „Praca stanowi zarówno jedyny powszechny, jak i jedyny dokładny wzorzec, dzięki któremu możemy porównywać ze sobą wartości różnych dóbr w różnym czasie i w różnym miejscu”.

[2] David Ricardo, The Principles of Political Economy and Taxation (Everyman's Library Edition, E.P. Dutton, 1911), s. 52.

[3] Ibid., s. 53.

[4] Karol Marks, Capital, s. 36.

[5] Marks (red. Eastman), s. 24–25. Zob. Także Marks (red. Kerr), Vol. 1, Chs. V & VII; Vol. III, Ch. I.

[6] Marks (red. Kerr), Vol. III, s. 51.

[7] W terminologii Hermanna Heinricha Gossena, „Werth der letzten Atome".

[8] Carl Menger, Zasady ekonomii, Warszawa 2013, s. 135.

[9] W. Stanley Jevons, The Theory of Political Economy (Macmillan, 1924), s. 51.

[10] Léon Walras, Elements of Pure Economics (Allen & Unwin, 1954), s. 119 & 146.

[11] Eugen von Böhm Bawerk, Kapitał i zysk z kapitału, tom I, Kraków 1924, dostępne: http://mises.pl/pliki/upload/bbkapitalzysk.pdf s. 223, 23.09.2014.

[12] Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, Instytut Misesa 2007, s. 105.

[13] Professor Benjamin A. Rogge, Wabash College.

Kategorie
Teksty Teoria ekonomii Tłumaczenia Użyteczność

Czytaj również

Kwaśnicki_Twórcy-rewolucji-marginalistycznej-nie-używali-terminu-„użyteczność-krańcowa”.png

Użyteczność

Kwaśnicki: Twórcy rewolucji marginalistycznej nie używali terminu „użyteczność krańcowa”

W tym roku obchodzimy 150 rocznicę „rewolucji marginalistycznej”.

newsletter.jpg

Teksty

Hülsmann: Mises o wartości

Fragment biografii Ludwiga von Misesa, którą zamierza wydać Instytut Misesa.

Cwik_Dlaczego-stymulacja-wydatkami-rządowymi-to-nie-jest-dobry-pomysł.png

Ekonomia sektora publicznego

Cwik: Dlaczego stymulacja wydatkami rządowymi to nie jest dobry pomysł?

Przy każdej recesji klasa polityczna woła, że „musimy stymulować gospodarkę”...


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 4
Oskar

"Być może łatwiej to zaobserwować na notowaniach giełdy papierów
wartościowych. Załóżmy, że możesz zakupić sto akcji jednej firmy za,
powiedzmy, 200 tysięcy peso. Czy to oznacza, że możesz kupić „wszystkie” akcje tej korporacji za tą samą cenę za sto akcji? Przypuśćmy, że chcesz kupić 51 procent udziałów w firmie. Jeśli kupowałbyś coraz więcej, musiałbyś płacić coraz
wyższą cenę. Podobnie jak w przypadku, gdybyś sprzedawał udziały — im więcej
ich sprzedajesz, tym niższą cenę otrzymujesz."

Nie rozumiem. Ten fragment o kupowaniu i sprzedawaniu akcji wydaje sie nie logiczny. Kiedy ja będę kupował udziały w firmie to za każde kolejne % będę musiał zapłacić coraz więcej ale jak będę sprzedawać to za każdy kolejny % dostanę mniej. Kiedy osoba od której kupowałem dostawała za każdy kolejny % więcej (ode mnie)...

Odpowiedz

Fiodor

@Oskar
Przy lekturze też mi to nie pasowało więc jak zobaczyłem Twój komentarz to postanowiłem dokładnie przeczytać to zdanie.:)
I jego nielogiczność jest pozorna. Może rzeczywiście jest nieco niefortunne lub bardziej nieintuicyjne .
Autor zakłada też zapewne iż cena akcji odpowiada wartości majątku firmy co niejako stoi w sprzeczności z rzeczywistością i dlatego takie mamy wrażenie.
Zatem stwierdzenie że kupując 51% akcji firmy zapłacę więcej za sztukę wynika z :
a) jak pisze Piotr przełożenia prawa że zwiększając popyt przy stałej podaży na dobro zwiększa się cenę za sztukę
b) z tym że tutaj jest specyficzna sytuacja bo 51% oznacza nie kupienie jakiejś tam ilości akcji tylko kontroli nad firmą a co za tym idzie niejako zmienia się dobro które kupujemy.
W praktyce wygląda to jeszcze inaczej w zależności czy 51% ma jeden kontrahent czy trzeba robić wezwanie itp. W każdym razie tutaj cena za 51% akcji firmy a wycena giełdowa jednej akcji to dwie różne sprawy.
Jednak wszystko stanie się jasne gdy popatrzymy na to przez pryzmat arkusza zleceń. Czyli jest sesja i są:
zlecenia zakupu - kupię za 1 zł
zlecenia sprzedaży sprzedam za 1,1
i teraz jeżeli wystawisz zlecenie kupuję 100 to zapłacisz 110, zlecenie sprzedam 100 da Ci 100.
Ponadto kupując akcje w większej ilości wyczerpujesz w końcu najlepszą ofertę i jeżeli chcesz kupić więcej musisz korzystać z oferty tych co powiedzieli sprzedamy za 1,2. Podobnie jak już zaspokoisz potrzeby tego co chciał za 1 a nadal będziesz chciał sprzedawać to będziesz musiał przyjąć gorsze oferty czyli 0,9 itd.
Zatem od tej strony zdanie jak najbardziej logiczne i zgodne z rzeczywistością :)

Odpowiedz

Piotr

Dla uproszczenia przyjmijmy że ilość akcji jest ograniczona i ustalona na jednym poziomie. Zwiększając swój popyt na kolejne akcje przy nie zmienionej ich podaży musi skutkować zwiększeniem ich ceny. Odwrotnie- przy tych samych warunkach, zmniejszenie popytu na akcje musi skutkować spadkiem ich ceny. Autor w stosunku do zagadnienia opodatkowania popełnia jeden błąd- zakłada że nałożenie podatku skutkuje proporcjonalnym wzrostem ceny opodatkowanego dobra (innymi słowy dochodzi do przerzucenia podatku w przód na konsumenta) co jest niezgodne z austriackim paradygmatem. Ceny dóbr wyznaczają krzywe podaży i popytu a nie koszty produkcji. Więc jeśli te krzywe nie ulegają zmianie to nałożenie podatku i tym samym zwiększenie kosztów nie może zmienić ceny finalnego dobra (vide Rothbard.Interwencjonizm czyli władza a rynek)

Odpowiedz

Piotr

Jeszcze jedna uwaga odnośnie teorii opodatkowania:
Podatek proporcjonalny w wysokości na przykład 10% jest równie niesprawiedliwy i arbitralny co jakikolwiek inny podatek progresywny. Nie istnieje żadna teoria która uzasadniałaby mniejszą szkodliwość czy też mniejszą niesprawiedliwość podatku proporcjonalnego w stosunku do progresywnego.

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.