Powrót
Recenzje

Juszczak: Libertarianie na księżyc! Recenzja nowego wydania powieści Roberta A. Heinleina Luna to surowa pani

0
Jakub Juszczak
Przeczytanie zajmie 7 min
Juszczak_Libertarianie na księżyc. Recenzja nowego wydania powieści Roberta A. Heinleina Luna to surowa pani
Pobierz w wersji
PDF EPUB MOBI

Dzikie i wolne przestrzenie, niska gęstość zaludnienia, brak władzy państwa — brzmi jak idealne miejsce do stworzenia własnego społeczeństwa. Kiedyś dziać się tak mogło na Dzikim Zachodzie. Nam, żyjącym w teraźniejszych czasach, pozostał kosmos. Wciągającą historię wyłaniającego się, wolnościowego społeczeństwa, mocno inspirowaną historią rodzimych dla autora Stanów Zjednoczonych, opisał Robert A. Heinlein w powieści Luna to surowa pani. Na tyle wciągającą, że jeden z istotniejszych autorów libertariańskich David D. Friedman, swoje dzieło Machinery of Freedom dedykuje właśnie Heinleinowi i przypisuje mu przekonanie go do poparcia anarchokapitalizmu. Sam też określa przedstawiony w książce ustrój, w warunkach tam opisanych, za jeśli nie całkowicie możliwy do realizacji, to prawdopodobny. Podobnie było w przypadku agorysty Samuela Konkina, niecodziennego i oryginalnego kontynuatora myśli Rothbarda. Powrót więc tej powieści na półki księgarń — a w skutek tego, do domów Czytelników — to wielkie wydarzenie, które zawdzięczamy Wydawnictwu Mag. Jak widać na przykładzie życiorysów ważnych przedstawicieli libertarianizmu — mogą wygłaszać setki prelekcji, ale jeżeli nie przekonają serc — nic to nie da. 

W niniejszej recenzji nie będę opisywał ani przybliżał szczególnie elementów fabularnych występujących w książce. Pozostawię to Czytelnikom do samodzielnego odkrycia. Historia ta bowiem mogłaby się wydarzyć w zupełnie innych warunkach, z innymi bohaterami i na innej planecie. Nie w tym leży też moja specjalizacja. Pozwolę sobie więc zrecenzować tę powieść tak, jak robiłby to raczej badacz doktryn politycznych albo ekonomista, sympatyzujący z libertarianizmem, aniżeli krytyk literacki. 

Pewnym problemem beletrystyki poruszającej tematy bliskie libertarianom, co pokazuje przykład powieści Ayn Rand Atlas Zbuntowany i Źródło, jest to, że o ile są one często bardzo dobre pod względem fabularnym, to są też strasznie „przegadane” ideologicznie. Nawet ich zadeklarowani miłośnicy przyznają często, że tu i ówdzie można by skrócić monologi i wywody, a sama zaś powieść zamienia się w niepotrzebnie długi traktat filozoficzny czytany ustami bohaterów wraz z podziałem na role. Rand jest tu wręcz wzorcowym przykładem popełniania tego błędu. Nie popełnia go jednak Heinlein— wplata on, zazwyczaj poprzez pytania albo wypowiedzi prof. Bernarda de La Paza, elementy filozofii politycznej libertarianizmu. Najdłuższy monolog — przemówienie profesora na Konwencji Konstytucyjnej Luny — zawiera się w objętości dwóch stron. Jest on, moim zdaniem, tak dobrze napisany, że powinno się go czytać studentom na pierwszym wykładzie z prawa konstytucyjnego, jako przestrogę przed państwem i jego siłą. Sam de La Paz jest prawdopodobnie wzorowany na prof. Robercie LeFevre, znanym libertarianinie, twórcy Freedom School, nauczycielowi całych pokoleń libertarian. Większość treści politycznych czy filozoficznych wprowadzana jest drogą dyskusji i metodą sokratejską — poprzez zadawanie pytań. Metoda ta jest znacznie bardziej naturalna niż podobne wywody autorstwa Rand — tym bardziej, że zaszczepiają one Czytelnikom ciekawość poprzez pozwolenie im na dojście do danego poglądu samodzielnie, nie „wyręczając” ich poprzez zarzucanie faktami. Daje też większą szansę na utożsamienie się, jeśli nie z bohaterami, to z duchem rewolucji przebiegającej na Lunie. 

Autor niniejszego tekstu opublikował szereg recenzji innych książek, oto jedna z nich:
Juszczak_Recenzja książki Stevena E. Koonina Kryzys klimatyczny

Recenzje

Juszczak: Recenzja książki Stevena E. Koonina „Kryzys klimatyczny?"

Przechodzimy tu do następnego aspektu — świat przedstawiony przez autora jest ciekawy i wciągający dla każdego choćby tolerującego fantastykę naukową. Heinlein z niezwykłą wręcz zręcznością „dozuje” w odpowiednich ilościach wątki dotyczące nowoczesnych technologii, szokujące w latach 60., a i dziś wręcz trudne do wyobrażenia niewyobrażalne: podziemne farmy, karabiny laserowe czy technologia laserowa, samoświadome komputery, silniki używające rozkładu materii jako napędu, tak jakby był to chleb powszechni. Podobnie dozowany jest Czytelnikowi świat przedstawiony, co nie przytłacza swoim skomplikowaniem — a to akurat coś, co mogliby się uczyć autorzy sci-fi i dziś. Bohaterowie, biorąc udział w wolnościowej rewolucji, nie są motywowani ideologicznie — nie mają często dokładnego obeznania w ideach, nie są specjalistami w filozofii politycznej. I nie muszą, a nawet to do pewnego stopnia dla nich lepiej. Heinlein, dobrze rozumiejąc, co może skłonić człowieka do realizacji czynów ostatecznych, ukazuje ludzką, niedoktrynalną stronę motywacji w walce rewolucyjnej. Mieszkańcy Luny nie walczą w imię Rothbarda, libertariańskich aksjomatów czy abstrakcyjnego „ładu spontanicznego”, okopując się za barykadami zbudowanych z grubych tomiszczy. Idą do boju za rzeczy bardzo przyziemne — swoje rodziny, przyjaciół, szczególnie pojmowaną ojczyznę i prosto pojmowaną wolność, rozumianą tak, że „nikt nie będzie mówił mi ani mojej rodzinie jak mamy żyć”. Nie muszą czytać ton ksiąg, by wiedzieć, co i dlaczego chcą. „Luniacy” chcą, aby zostawiono ich w spokoju, w całej swojej różnorodności, a trzeba przyznać, że różnorodni są bardzo. Autentyczność i przyziemność motywacji bohaterów jest tu czymś, czego często przeintelektualizowani libertarianie mogą się nauczyć wykorzystywać — książek wybitnych libertarian nie należy odkładać całkowicie na bok, ale trzeba umieć prostymi słowy wyłożyć ludziom wynikające z nich wnioski oraz wyjaśnić, dlaczego to wszystko jest takie ważne. Tylko wtedy ludzie — gdy zrozumieją, że państwo stanowi zagrożenie dla ich codzienności i normalnych relacji międzyludzkich, a wolność może im w tym pomóc —będą szerzej popierać idee libertariańskie. Gaspada, wężykiem, wężykiem! Inaczej nici z „akapu” albo chociaż odrobiny więcej wolności. 

darowizna.jpg

Kilka słów chciałbym poświęcić tłumaczeniu książki, które zostało dokonane przez Wojciecha Próchniewicza — tym bardziej że sam tłumacz ostatnią stronę książki postanowił poświęcić na krótką notkę dotyczącą swojego dzieła, zaznaczając wyraźnie, że od „rasizmu, seksizmu i libertariańskiego skrzywienia” czasem „bolały go zęby” (s.397)[1]. Tłumacz wywiązał się z swojej pracy bardzo profesjonalnie. Nowe tłumaczenie, w przeciwieństwie do poprzedniego, autorstwa Przemysława Znanieckiego, które opracowano w latach 90. jest zauważalnie lepsze — jest „płynniejsze”, mowa bohaterów oddana jest w bardziej naturalny sposób. Pozwala także na swobodniejsze i szybsze czytanie oraz lepszą immersję w świat przedstawiony. Moim zdaniem poprzednie tłumaczenie niezbyt dobrze oddało dynamikę dialogów bohaterów, przetłumaczonych dość formalnie. Pan Próchniewicz, pozwalając sobie na nieco większą inwencję twórczą, lepiej dostosował je do naszego języka. Wpływa na to na pewno dotychczasowe doświadczenie tłumacza nowego wydania w translacji książek sci-fi. Nawet jednak najlepsze tłumaczenie ma swoje błędy. Na stronie 159 tłumacz przetłumaczył uncję trojańską jako „uncję Troy”, co jest dość nieporadnym tłumaczeniem. Nazwa tej jednostki wagi złota pochodzi od francuskiego miasta Troyes, sama zaś nazwa „uncja trojańska” jest w powszechnym użyciu. Aż dziwi, że nie wyłapała tego korekta, tym bardziej że kontekst — złoto — nie powinien nastręczać problemów interpretacyjnych. 

Na stronie 311 tłumacz słusznie zdecydował się pozostawić angielskie „Nips” w oryginale (jako „Nipy”). Słowo to jest nacechowanym negatywnie określeniem Japończyków powszechnym w amerykańskim angielskim. Określenie to znane jest co najmniej od czasów działań zbrojnych na Pacyfiku w czasie II wojny światowej i pochodzi najpewniej od japońskiego „Nippon” albo „nipponjin” oznaczającego odpowiednio w tym języku Japonię oraz Japończyka. Decyzja o tyle niefortunna, że co prawda nie jest trudno znaleźć właściwe rozumienie tego słowa w internecie, lecz zasadniczo znane jest ono właściwie tylko osobom zainteresowanym tematem wojny na Pacyfiku albo kulturą japońską, zaburzając tym samym immersję. Rozumiem jednak, że nie mamy w j. polskim jasnego odpowiednika. Skoro jednak Luniacy posługują się szeroko rusycyzmami (spasiba, Bog, Bożemoj, Gospodin, Gaspaża…), może rosyjskie „Japoszki” byłyby rozwiązaniem problemu[2]? Na szczęście, wartość dodana nowego tłumaczenia, w porównaniu z poprzednim, przewyższa owe niezgrabności językowe, a autor wywiązał się z samej kwestii tłumaczenia bardzo profesjonalnie — chylę czoła! Tym bardziej, że na swój sposób „wskrzesza” on tą książkę z niebytu literackiego. 

Odnotowałem też poprawny gramatycznie i znany dawniej z słowników języka polskiego, acz niewątpliwie wciąż brzmiący niezręcznie feminatyw wyrazu gość — „gościni”. Dla niektórych — konieczny element zmiany języka. W moim odczuciu niekoniecznie, tym bardziej że szacunek żeńskim rozmówcom wolę okazywać w czynach i kurtuazji, nie zaś w nieporęcznie brzmiących feminatywach, nawet jeśli wcześniej pojawiały się w użyciu i nie są jako-tako nowe. Jako stara „konserwa” uważam, że nie można obarczać tylko i wyłącznie PRL za to, że formy te zniknęły. Ocenę jednak, zgodnie z zasadą „żyj i pozwól żyć”, pozostawiam Czytelnikom. Swoboda każdego człowieka w wyborze formy wypowiedzi (nawet jeżeli niektórych sam bym nie użył) jest czymś naturalnym i oddającym różnorodność świata, w przeciwieństwie do decyzji organów państwa, mówiącej, że wszyscy muszą mówić i pisać tak samo, zgodnie z zasadą Gleichschaltung czy urawniłowki. To pozostawmy na stepach Azji. 

Heinleina polecać można w ciemno, tak będzie i w tym przypadku. Jest to książka idealna tak na lato, jak i dla miłośników libertarianizmu, jako forma urozmaicenia pomiędzy lekturą Ludzkiego działania Misesa i Etyki wolności Rothbarda, ale też dla laika, który chce przeczytać coś dobrego i niezwykłego. Tym bardziej, że powieść ma nie tylko walor filozoficzny, ale przede wszystkim — jest wciągającą historią fantastycznonaukową. Na tyle, by zarezerwować sobie na czytanie całą noc. 

Źródło ilustracji: facebook.com, korzystanie na prawach cytatu.

Bibliografia i przypisy
Kategorie
Kultura Recenzje Teksty


Nasza działalność jest możliwa dzięki wsparciu naszych Darczyńców, zostań jednym z nich.

Zobacz wszystkie możliwości wsparcia

Wesprzyj Instytut, to dzięki naszym Darczyńcom wciąż się rozwijamy

Czytaj również

Bourgeois-Dignity.jpg

Recenzje

Boudreaux: Recenzja książki „Burżuazyjna godność”

A jeśli jakiś epizod z historii ludzkości wymaga wyjaśnienia, to jest to właśnie rewolucja przemysłowa — „eksplozja bogactwa”, jak nazywa to historyk Steve Davies, lub „wielki fakt”, jak pisze sama McCloskey. Czytelnikom tego czasopisma nie trzeba tłumaczyć, że wielki fakt jest zarówno faktyczny, jak i wielki — wielki tak w sensie dużych rozmiarów i rezultatów, jak i w znaczeniu błogosławieństwa dla ludzkości.

Juszczak_Recenzja_Sieron

Recenzje

Juszczak: Recenzja książki Arkadiusza Sieronia „Jak osiągnąć nieprzebrane bogactwo i finansową niezależność..."

Cel jaki Autor proponuje Czytelnikowi też nie jest wygórowany, a jest w zasięgu większości społeczeństwa.

Kwaśnicki_Mit-przedsiębiorczego-państwa-recenzja_male.png

Recenzje

Kwaśnicki: Mit przedsiębiorczego państwa – recenzja

Czy za moje moje liberalne poglądy odpowiedzialne jest państwo?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.