Autor: Jakub Juszczak
- Gorącym tematem pojawiającym się ostatnio w dyskusji społecznej, także w ramach ruchu libertariańskiego, jest spodziewana ustawa o związkach partnerskich
- Dyskusja ta odnosi się głównie do zgodności takiej instytucji z doktryną libertarianizmu.
- Pojawienie się tej dyskusji należy uznać za pozytywny symptom, gdyż świadczy ona o pobudzeniu intelektualnym i rozwoju ruchu.
- Argumentacja obydwu stron jest jednak niepełna.
- To, co pozostaje poza dyskusją, to kwestie prawne i rzeczywista pozycja prawna związków partnerskich.
- Analiza prawna pokazuje, że w praktyce związki nieformalne już teraz wywołują albo mogą (w przypadku woli zainteresowanych) wywołać skutki prawne w oparciu o istniejące instytucje. Wątek ten jest jednak prawie nieporuszany w dyskusji.
- Część kwestii — np. prawo do wiedzy o stanie pacjenta — jest przedstawiana błędnie bądź niepełnie.
- W świetle tego budzi wątpliwości konieczność istnienia związków partnerskich jako instytucji publicznoprawnej (a więc związanej z autorytetem państwa).
- Jeżeli już szukamy jakiś regulacji, istnieją prostsze narzędzia, których zastosowanie nie będzie sprzeczne z strategią libertariańską, a mogą one dać podobny rezultat.
- Opowiadanie się za korzyściami z certyfikacji związków oznacza poparcie interwencji państwa, co jest trudne do pogodzenia z perspektywy samej teorii libertarianizmu.
- Poparcie dla certyfikacji tego typu relacji buduje również niekorzystną i nielibertariańską postawę mentalną, polegającą na przyzwyczajaniu społeczeństwa do interwencji państwa. Może mieć skutki głęboko nielibertariańskie w przyszłości.
- Poparcie dla związków partnerskich może po części być odczytane jako poparcie dla całego programu dot. kwestii obyczajowych, zawierającego szerszą penalizację mowy nienawiści.
- W kwestii powyższego, należy dbać o jasny przekaz ruchu libertariańskiego i unikać sojuszów taktycznych z ugrupowaniami kolektywistycznymi i socjalistycznymi, nawet jeżeli grozić może to zmniejszeniem zakresu wolności.
Wprowadzenie
Dyskusja nad głośnym projektem ustawy o związkach partnerskich rozgrzewa nie tylko społeczeństwo i polityków. Nie ominęła ona do pewnego stopnia środowiska libertariańskiego, czy szerzej mówiąc — wolnościowego. Pojawiły się więc zdania zdecydowanie popierające jej wprowadzenie jak i odrzucające wspomnianą instytucję.
W chwili, gdy to piszę (lipiec 2024), nie posiadamy opublikowanego projektu ustawy, będącego obecnie w fazie rządowego procesu legislacyjnego. Znamy jednak jego założenia i brzmienie niektórych norm, które będą tam zawarte. Dlatego można się na ich temat wypowiedzieć z pewnym stopniem pewności. Założenia te prezentują się następująco:
- Związek rejestrowany zawierany będzie przed Urzędem Stanu Cywilnego jako organem państwowym.
- Nie zakłada się powstania wspólności majątkowej wraz z powstaniem związku (wspólności majątku oraz zobowiązań powstałych w trakcie trwania związku). Wspólność ta będzie mogła być jednak zawarta umownie w formie aktu notarialnego.
- Zawarcie wyżej wspomnianej wspólności pozwoli na wspólne rozliczanie się (najpewniej z podatku dochodowego od osób fizycznych — JJ)
- Umożliwione zostanie ustawowe dziedziczenie po partnerze oraz zwolnienie z podatku od spadku i darowizn oraz podatku od czynności cywilnoprawnych.
- Wprowadzona zostanie też możliwość objęcia partnerki/partnera ubezpieczeniem zdrowotnym oraz reprezentowania partnerki/partnera przed urzędami i sądami.
- Zakłada się też wprowadzenie prawa do renty rodzinnej w przypadku śmierci partnerki/partnera i do zasiłku opiekuńczego w przypadku konieczności sprawowania opieki nad chorą partnerką/chorym partnerem.
Dyskusja nad projektem ustawy dotyczącym tych zagadnień uwidacznia nie tylko zakres samego problemu, jakim jest regulacja związków nieformalnych. Pokazuje ona szerszy zakres problemów, świadczących o fermencie intelektualnym w ruchu libertariańskim. Zagadnienia poruszane w trakcie dyskusji są bowiem następujące: Jaki powinien być stosunek libertarian do prawa publicznego i jego stosowania do celów poszerzania wolności? Czy można poszerzać wolność za pomocą prawa publicznego, nie sprzeniewierzając się ideom wolnościowym? A może państwo powinno zostać odseparowane całkowicie od prawa prywatnego? Oraz nareszcie, jak odnosić się w marszu do wolności do innych, nielibertariańskich nurtów? Zagadnienia te poruszają nie tylko wątki taktyki politycznej, ale dotykają samej istoty libertarianizmu jako idei. Pod tym kątem, warto przyjrzeć się powyższej kwestii.
Pozwolę sobie, odwołując się do teorii libertarianizmu oraz teorii i historii prawa, zaprezentować własne rozważania i argumentację w powyższej kwestii. Istotny nacisk położę jednak na kwestie prawne, jako że dyskusja nie jest dobrze ugruntowana w obecnych regulacjach. Bliższe przyjrzenie się problemowi od kwestii prawnej (Pkt. 5) pokazuje, że obecne rozwiązania oparte o prawo cywilne, a zwłaszcza orzecznictwo sądów powszechnych, nie pozwalają na postawienie jednoznacznych wniosków. Nie dość, że relacje nieformalne są zupełnie obojętne z kwestii prawnej, to jeszcze stawiają takowe zupełnie „poza prawem” z uwagi na fakt, iż nie istnieje jakakolwiek forma instytucjonalizacji konkubinatów i związków partnerskich[1], pomimo braku instytucji takiej, jaka występuje np. we Francji pod postacią paktu solidarności cywilnej. Rozważania te prowadzą mnie do wniosku, że poparcie dla instytucji związków partnerskich, wprowadzanych przez państwo, nie jest najlepszą decyzją jaką może podjąć libertarianin. Szczególnie mając wiedzę prawną dotyczącą tego, jak wygląda sytuacja prawna dot. związków nieformalnych. Stan pozostawania w nieformalnej relacji już teraz wywołuje pewne skutki prawne w relacji z państwem, podobne do tych generowanych przez instytucję małżeństwa — wystarczy więc co najwyżej nieco rozszerzyć owe regulacje. Ponadto — wyrażam uzasadnione wątpliwości co do ogólnego kierunku legislacyjnego dotyczącego aktualnych uregulowań prawnych, który może iść w kierunku zmniejszania, a nie zwiększania wolności. Stąd jako osoba, której wolność, własność, sprawiedliwość, wolny rynek są szczególnie bliskie, nie mogę jej poprzeć. Dlaczego?
1. Jest to kontynuacja nieuprawnionej ingerencji państwa w prawo prywatne i wolność umów.
Wszystkiego rodzaju umowy między ludźmi, w tym umowa małżeństwa, są przedmiotem prawa prywatnego. Prawo to wykształciło się oddolnie, w wyniku ewolucji prawa zwyczajowego, stosowania go oraz poddawania ciągłej krytyce przez jurystów (jak miało to miejsce w Rzymie oraz potem w systemie common law w krajach anglosaskich). Dopiero relatywnie niedawno (XVIII-XIX w.) prawo to zostało skodyfikowane w ramach jednego aktu. Natomiast, wcześniejsze akty prawne kształtujące kwestie prawa prywatnego regulowane były główne zwyczajowo oraz przez prawo kanoniczne. Do funkcjonowania prawa prywatnego państwo nie jest konieczne. Co więcej, można wskazać przekonywujące argumenty na to, że interwencje prawodawcze państwa w jego zakres są szkodliwe.
Jak już zasygnalizowałem, istnieje także inny rodzaj norm, które powszechnie można określić mianem prawa. Tym zbiorem norm jest prawo publiczne. W jego skład wchodzą przede wszystkim normy ustrojowe i administracyjne, stanowiące legitymizację interwencji państwa. Do norm tych należą przede wszystkim Konstytucja bądź inne ustawy zasadnicze, prawo podatkowe (Ordynacja podatkowa, ustawy materialne, ustanawiające same podatki, karne prawo skarbowe), prawo administracyjne (regulujące działanie urzędów), prawo karne materialne i procesowe oraz wykonawcze (Kodeks karny, Kodeks wykroczeń, Kodeks postępowania karnego, kodeks postępowania w sprawie o wykroczenia, kodeks karny wykonawczy) Można obrazowo wskazać, że prawo publiczne, patrząc na nie z perspektywy libertariańskiej, jest swoistym „destylatem” z możliwości państwa do realizacji aktów przemocy. Wskazuje ono, jak państwo zamierza stosować przemoc oraz jak nakładać będzie za jego pomocą obowiązki ciążące na mieszkańcach terenu, na którym sprawuje monopol na użycie siły. Dla libertarianina więc, cytując Henry’ego Davida Thoreau, „najlepszy rząd to ten, który nie rządzi wcale”[2], a więc takie, które prawa publicznego nie ma.
Wspomniane interwencje w kształt umowy małżeństwa polegają na dodawaniu wymogów, które strony umowy muszą spełnić w odniesieniu do jej ważności, reglamentacji zawierania kontraktów (np. konieczność obecności urzędnika z Urzędu Stanu Cywilnego, konieczność wcześniejszego wydania aktu stanu cywilnego, itp.). W rozumieniu prawa prywatnego, małżeństwo jest umową zawieraną przez strony umowy i nie ma konieczności ani potrzeby obecności stron trzecich (choć warto podkreślić, że historia i zwyczaj wykształciły instytucję świadka, co miało znaczenie dowodowe w czasach ograniczonego użycia pisma). Proponowane rozwiązania w tym zakresie przypominać mają obecną regulację małżeństwa,Nie mniej jednak, w praktyce oznaczają one stworzenie instytucji quasi-małżeństwa, pozbawionego większości istotnych jego cech związanych z prawem prywatnym, ograniczoną do elementów publicznoprawnych, czyli związanych z uprawnieniami i przywilejami nakładanymi przez samo państwo. Pod kątem teorii prawa i spójności systemu prawnego instytucja związku partnerskiego budzi więc daleko idące wątpliwości. O ile w przypadku „zwyczajnego małżeństwa” reguluje ono, nieco upraszczając, następujące kwestie:
- kwestie majątkowe (Co do kogo należy? Czy zachodzi wspólnota majątkowa w zakresie majątku uzyskanego w trakcie trwania małżeństwa?),
- kwestie alimentacyjne wobec małżonka (Kto na kogo płaci i z jakiego tytułu?),
- kwestie wyłączności utrzymywania kontaktów płciowych (Kto z kim może spółkować?), oraz
- powiązane z poprzednią kwestie kurateli nad dziećmi z tegoż oraz alimentacji na ich rzecz (Kto jest ojcem, a więc w konsekwencji kto może [współ]decydować w sprawie dzieci, a także kto płaci na dzieci?) a także
- w wyniku działania prawa publicznego wywołuje pewne, ustalone przez państwo, skutki na tym polu (ustawowe testowanie i spadkobranie, zwolnienie z podatków),
to związek partnerski ma regulować kwestie majątkowe, alimentacyjne i wywoływać skutki publicznoprawne. Dwie pierwsze kwestie mogą przyjąć charakter zwyczajnej dobrowolnej umowy, bez angażowania do tego państwa i narażania kolejnej sfery życia prywatnego na interwencję prawną. Kwestia pierwsza może być rozwiązana przez umowę o współwłasności albo wspólne przystąpienie do umów, co dzieje się już i obecnie w ramach np. umów kredytowych zawieranych przez banki. Zatem, do osiągnięcia podobnego skutku nie była konieczna interwencja państwa, a wola zainteresowanych stron — dla przykładu, podobny skutek w zakresie majątku wspólnego oraz wspólnych zobowiązań, co małżeństwo, wywołać może zawarcie umowy spółki jawnej — do czego jeszcze nawiążę. Skutki publicznoprawne są tylko i wyłącznie efektem interwencji państwa i nie miałyby miejsca w bezpaństwowym ładzie libertariańskim. Tym bardziej budzi wątpliwość fakt dołączenia instytucji publicznoprawnej do i tak zetatyzowanego prawa prywatnego.
2. Instytucja związków partnerskich jest wątpliwa z perspektywy libertariańskiego celu oddzielenia państwa od wpływu na prawo prywatne.
Nie należy leczyć interwencji legislacyjnej za pomocą aktu prawnego, poprzez kolejną interwencję, która „nadbuduje” na ów gmach prawa publicznego o kolejny wyjątek — zasada ta nie jest tylko zdroworozsądkową regułą polityczną, ale też ważną regułą, którą pozostawił nam Murray Rothbard. I choć jako człowiek nie był na pewno nieomylny, sądzę, że reguła politycznego działania libertarian pozostawiona przez niego, zasługuje na wysłuchanie i uwzględnienie w dyskusji. Oto i ona:
Skąd mamy wiedzieć, czy określone półśrodki lub tymczasowe rozwiązania mają być przyjmowane z radością jako krok do przodu, czy potępione jako oportunistyczna zdrada? Są dwa niezwykle ważne kryteria, które pomagają rozstrzygnąć ten problem: 1) bez względu na to, jakie są zadania pośrednie, zasadniczy cel wolnościowy musi zawsze pozostawać na pierwszym miejscu; 2) żadne kroki ani środki nie mogą nigdy w sposób jawny lub ukryty stać w sprzeczności z zasadniczym celem. Rozwiązania doraźne mogą nas nie zadowalać w pełni, ale muszaą zawsze pozostawać w zgodzie z ostatecznym celem. W przeciwnym razie cel doraźny będzie przeszkadzał w realizacji dalekosiężnego i będziemy mieli do czynienia z oportunistyczną likwidacją libertariańskich założeń.[3]
Mając na względzie powyższą zasadę, należy zastanowić się, jak odnieść do niej propozycję legislacyjną dot. związków partnerskich? Nie mam wątpliwości, że libertarianie ją popierający uważają — i mają ku temu całkowite prawo — że stawia ona za cel ostateczny stworzenie systemu bezpaństwowego opartego o prawo prywatne, czyli jedyne prawo zgodne z libertarianizmem i będące jednocześnie wyrazem prawa naturalnego. Związki partnerskie, nawet uregulowane przez państwo, mają być więc elementem drogi do pełnej swobody zawierania umów.
Mam jednak wątpliwość co do tego, czy środek, jakim jest wprowadzenie kolejnej ustawy zwiększającej kompetencje państwa do rejestracji i certyfikacji zachowań międzyludzkich, jest zgodny z celem libertarianizmu. Teoretycznie, jak wskazują zwolennicy ustawy, zakres wolności zostaje zwiększony. Sęk w tym, że w ukryty sposób do kolejnych relacji międzyludzkich wkracza interweniujące państwo, nie tylko uznając ich istnienie, ale nadając pewne przywileje. Tak więc na jednym odcinku władza państwa faktycznie się zmniejsza, ale na kolejnym zwiększa się. Mając to na względzie, nie mogę ostatecznie potraktować poparcia instytucji związków partnerskich jako koncepcji lepszej od np. wprowadzenia ulg podatkowych dla konkubinatów, jeżeli te są w stanie udowodnić wspólne pożycie (np. poprzez dowody wspólnego utrzymywania gospodarstwa domowego). Jako że nie zachodzi tam żadna certyfikacja — władza państwa nie jest rozszerzana poza to co jest obecnie, a co więcej, jest ograniczana — nie budzi ona takich zastrzeżeń. Jeżeli zaś zwrócimy uwagę na „efekt zapadki” w zakresie regulacji różnych aspektów życia przez państwo, o którym pisał Robert Higgs, należy umieścić owe rozważania nie tylko w odniesieniu do perspektywy krótkoterminowej, ale i w dłuższej perspektywie czasowej. Nie jest bowiem pewne, co może być kolejnym krokiem legislacyjnym państwa.
Nie jest to jednak jeszcze koniec szerokiego zbioru skutków, jakie mogą wystąpić. Ustawa taka tworzy jeszcze jeden negatywny z perspektywy wolnościowej precedens, o czym poniżej.
Społeczeństwo
3.Instytucja związków partnerskich tworzy bardzo zły precedens, dający szansę na certyfkację przez państwo kolejnej sfery życia.
Jest to raczej argument z zakresu kultury prawnej, aniżeli prawa jako takiego. Niemniej jednak nie jest on jednak mniej ważny. W cywilizacji Okcydentu przyjęte jest, że obywatel czy poddany ma prawo robić wszystko, co nie jest jednoznacznie i w sposób jasny zakazane przez prawo. Na tym fundamencie oparty jest liberalizm, a w konsekwencji także, libertarianizm. To państwo ma nam udowodnić, czego mamy nie robić i dlaczego, a nie odwrotnie. Niestety od wielu lat obserwujemy, że w praktyce obywatele rozumują zupełnie inaczej — bardzo boją się samodzielnego i oddolnego zaangażowania się w cokolwiek, oraz czują się bezpieczniej, posiadając „glejt” czy inny certyfikat państwa. Do pewnego stopnia jest to dalej dziedzictwo PRL-u, a ponadto zjawisko to może mieć też źródło w socjalizacji szkolnej i dotychczasowych doświadczeniach w relacjach z państwem. Nie należy więc, do pewnego stopnia, dziwić się, że instytucja ta znajduje poparcie wśród libertarian o „dobrych zamiarach”, mających takie a nie inne doświadczenie z polskim państwem — jest to bowiem rozwiązanie niewątpliwie najprostsze w chwili obecnej. Oddaje się jednak kolejną sferę życia pod władzę Lewiatana, z szczególnego rodzaju zachowania, przypominającego przynajmniej częściowo mentalne niewolnictwo, a na pewno brak możliwości poradzenia sobie bez niego.
Jak więc rozwiązać dany problem? Na pewno nie przez kontynuację obecnego stanu rzeczy, tylko poprzez trwałe i niezłomne sprzeciwianie się interwencji urzędniczej, powołując się na swoje prawa. To urzędnik powinien bać się przekroczenia uprawnień, a nie obywatel interwencji państwa. I tak samo jest w przypadku związków partnerskich, małżeństw czy każdej sfery (ograniczonej już niestety dość wydatnie) wolności jednostki. Wzmacnianie przekonania o konieczności interwencji czy certyfikacji państwa nie jest zachowaniem libertariańskim i nie daje żadnej pewności, że będzie to interwencja ostateczna, za którą nie pójdą inne regulacje. Może być tak, że certyfikacja ta będzie tak samo traktowana przez różne organy państwa. Istnieją bowiem empiryczne przesłanki wskazujące na to, że i to nie zawsze działa, a obywatel zostanie odesłany od Annasza do Kajfasza (tu na przykładzie hulajnogi z siedziskiem, stanowiącej pewien rodzaj szarej strefy prawnej, który wręcz „rozbraja” polskie państwo).
4. Jest to element pakietu programowego, który ma w sferze wolności osobistej charakter wybitnie nielibertariański.
Jest tajemnicą poliszynela, że projekt instytucji prawnej związków partnerskich jest elementem realizacji programu wyborczego i koalicyjnego, skierowanego na uzyskanie poparcia mniejszości seksualnych, ale też lewicowej obyczajowo części społeczeństwa. Do pakietu tego należą też przepisy karne rozszerzające zakres karania za mowę na podstawie art. 256 i 257 Kodeksu karnego mowiącego o tożsamości płciowej i orientacji, określane powszechnie „penalizacją mowy nienawiści”. Przepisy te obecnie są przedmiotem rządowych prac legislacyjnych i mogą trafić pod obrady Sejmu. Projekt ten odrzucony musi być przez libertarian na dwóch gruntach:
- Nie jest agresją w rozumieniu libertariańskim akt mowy, niebędący realną i prawdopodobną groźbą dokonania agresji na czyjeś mienie czy ciało (własność materialną). Większość aktów rzekomej „mowy nienawiści” nawet jeżeli wyraża pogardę i nie jest do obrony z żadnej racjonalnie dającej się przyjąć pozycji, nie jest jednak agresją w rozumieniu libertariańskim[4].
- Ze względu na zawarcie w przepisie karnym klauzul generalnych, takich jak „nawoływanie do nienawiści” czy „znieważanie na tle tożsamości płciowej”, budzi poważne wątpliwości interpretacyjne (także w ramach obecnej, węższej definicji), wywołuje efekt mrożący w stosunku do wypowiedzi kontrowersyjnych, choć niekoniecznie karygodnych. Nie jest wykluczone, że ze względu na niespełnienie istotnej zasady określoności czynu w ustawie karnej (łac. nullum crimen sine lege certa), wspomniany projekt może łamać Konstytucję. Obywatel, nawet w ramach tak ograniczającego wolność ustroju jak obecny, ma absolutne prawo do tego, by norma ustawowa skonstruowana była w sposób jasny i czytelny. Z konieczności więc, przepisy dot. mowy nienawiści, jako związane z subiektywnym uznaniem zarówno sądu, jak i oskarżonego, oraz osób postronnych, w najlepszych nawet okolicznościach budzą daleko idące wątpliwości konstytucyjne. Są też przedmiotem opracowań badaczy prawa. Tematyka tzw. mowy nienawiści jest tak szeroka, że debata na jej temat wciąż trwa, podkreślając piętrzące się, zarówno przed badaczami, jak i praktykami prawa, problemy, związane m.in z podejściem do zjawiska nienawiści czy doktryn totalitarnych[5].
Możliwe jest, oczywiście, oddzielenie sprawy związków partnerskich od zmiany Kodeksu karnego. Natomiast obydwa projekty prawne w swej istocie, z perspektywy libertariańskiej, mają charakter etatystyczny — ich istotą jest to, że: Państwo ma prawo i będzie mówić ludziom, co im wolno, co nie oraz certyfikować każdą dziedzinę życia. Jeszcze bardziej.
O ile należy chwalić każdego, gdy idzie w dobrym kierunku i proponuje prowolnościowe reformy, nawet jeżeli nie jest libertarianinem, nie uważam tworzenia kolejnej regulacji poszerzającej władzę państwa, a przez to wątpliwą z perspektywy wolności, za jedną z nich. Na pewno moje stanowisko będzie potraktowane przez krytyków za może zbyt daleko idący „puryzm”, natomiast nie jestem pewien, na ile możliwe jest w chwili obecnej zrealizowanie jednego postulatu bez drugiego, nawet jeżeli jest to teoretycznie możliwe do osiągnięcia. Ten brak pewności kieruje mnie więc do wstrzymania się z poparciem.
Pozostaje też często zapominany przez libertarian drugi aspekt, niezwiązany tak bezpośrednio z podziałami partyjnym i walką polityczną — mianowicie aspekt polityki obyczajowej. Nie szedłbym może tak daleko jak Murray Rothbard, że mamy tutaj jednoznaczną formę kolejnego Kulturkampfu o jakim pisał (w dość alarmistyczny i krzykliwy sposób, do czego miał zresztą tendencję) w latach 90., w ramach sojuszu z paleokonserwatywną prawicą. Sama historia tego sojuszu, jak i poprzedniego z Nową Lewicą, pokazuje jednak, że ocena owoców jego pracy budzi daleko idące kontrowersje. Stąd, nie można jednoznacznie powiedzieć, że Rothbard poszedł odpowiednią drogą, bądź sposób w jaki uczestniczył w ramach sojuszy, był jednoznacznie korzystny dla libertarianizmu. Jest to jednak problem tak szeroki, że jest przedmiotem treści artykułów naukowych i dysertacji naukowych (w szczególności dr. Norberta Slenzoka czy dr. Marcina Chmielowskiego)[6].
Pokazuje to doskonale, że libertarianie muszą dość ostrożnie dobierać sobie sojuszników i rozważnie selekcjonować inicjatywy ponad środowiskowe, którym udzielają poparcia. Marsze równości to nie tylko przecież same hasła na rzecz mniejszości seksualnych, ale też hasła skierowane przeciw kapitalizmowi (który miał rzekomo „wywołać całą tą złą sytuację”, choć pozwolił na niezrównane uniezależnienie się jednostek od poglądów większości, państwa czy rodziny). Hasła realizacji kolektywnych „praw gejów”, „praw lesbijek” itp. łączone są z skrajnie antykapitalistycznym programem gospodarczym i antyindywidualistycznym interwencjonizmem, a zwolennicy tychże idą ramię w ramię ze skrajną lewicą.
Oczywiście — trudno tu generalizować i stosować znienawidzone przez libertarian oraz „austriaków” agregaty zamiast analizy postępowania poszczególnych jednostek. Natomiast nie należy tej tendencji ignorować. Nie chcę być jako libertarianin wiązany z ruchem, który zaraz po wprowadzeniu uprawnień dla mniejszości seksualnych, zacznie budować socjalizm — o ile wpierw nie wprowadzi socjalizmu by „w przyszłości” uprawnienia te zrealizować. Postawa, jaką prezentuję w odniesieniu do życia publicznego, musi być w tej kwestii jasna i stanowić klarowny komunikat, tj. jasno obwieszczać za czym stoję, co popieram, a czego nie popieram: Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie (Mt 5,37 in primo). Jestem może człowiekiem małej wiary w zdolność ludzi do myślenia abstrakcyjnego, ale sądzę, że trudno byłoby mi potem wytłumaczyć się w tej kwestii nawet z taktycznego sojuszu ze skrajną lewicą, gdy deklaruje ona otwartą chęć zniszczenia tego, co jest dla mnie najdroższe.
Zadaniem libertarian jest, zachowując szacunek dla godności jednostek, głoszenie swoim postępowaniem i poglądami prawdy, wedle której jedyne prawa jakie istnieją, to nie prawa grup mniejszościowych, grup dyskryminowanych jako takich, tylko prawa jednostek dyskryminowanych w wyniku działania państwa. To państwo, nie rynek, kapitalizm czy rzekomy „patriarchat” narusza nasze prawa. Najmniejszą mniejszością jest zawsze jednostka, jak to mawiała Ayn Rand. Wołanie państwa na pomoc w kwestii związków partnerskich nic nie da, bo to co państwo daje, zawsze może łatwo odebrać. Trzeba przypominać, że pewne uprawnienia jak możliwość dokonania aborcji były traktowane bardzo arbitralne przez reżimy komunistyczne — co pokazuje przykład wczesnego ZSRR i późniejszych rządów Stalina, który (dozwoloną wcześniej) aborcję zakazał z uwagi na cele demograficzne, przykład Rumunii czy przykład ChRL, w której aborcja w pewnych przypadkach był wręcz nakazywana jako realizacja programu jednego dziecka[7]. Przykładów nie szukajmy daleko — nie można zapominać o Akcji Hiacynt, zorganizowanej przez reżim ideologicznej (i w zakresie pozostałego majątku — także prawnej) poprzedniczki SLD, jakim była PZPR. Istotą podejścia lewicowego jest więc nie wolność osobista jako taka, a arbitralność państwa w uznawaniu wolności jednostki oraz jej granic, za czym idzie uzależnienie jednostki od państwa. Jest wręcz szokujące, że osoby domagające się praw dla mniejszości, domagają się ich uznania i akceptacji od państwa, które je wpierw łamało oraz nie daje żadnych gwarancji powstrzymania się od tego w przyszłości. Przypominanie i uświadamianie tego wszystkiego to jednak praca u podstaw, którą trzeba realizować na co dzień. Samo w sobie poparcie ustawy o związkach partnerskich raczej się do tego nie przyczyni.
5. Problemy podnoszone w ten sposób da się rozwiązać prościej, bez tworzenia wspomnianej instytucji w oparciu o istniejące (sic!) instytucje
Warto dyskutować o instytucji związków partnerskich w ogóle, ale najlepiej w ramach konkretnego systemu prawnego. Nie jest do końca prawdą to, co bywa często sugerowane, że związki niesformalizowane prawnie nie wywołują żadnych skutków prawnych, ani że państwo nie daje im pewnych przywilejów we wzajemnych relacjach, jak i też z innymi obywatelami. Wspólne zamieszkiwanie (kohabitacja) nie jest uznana co prawda jako jedna instytucja, ale nie jest prawnie obojętna i osoby decydujące się na nią już teraz chronione są przed skrajnymi ingerencjami państwa. Oto i one:
- Prawo karne — Art. 115 § 11 Kodeksu karnego tworzy definicję osoby najbliższej, którą jest małżonek, wstępny, zstępny, rodzeństwo, powinowaty w tej samej linii lub stopniu, osoba pozostająca w stosunku przysposobienia oraz jej małżonek, a także osoba pozostająca we wspólnym pożyciu. Jakie są tego najważniejsze, praktyczne konsekwencje? Taka osoba nie podlega odpowiedzialności karnej za ukrycie osoby, z którą pozostaje we wspólnym pożyciu (por. art. 239 kk). Tak więc to co, co w przypadku dwóch obcych osób byłoby przestępstwem, w relacji nieformalnej dwóch osób, także tej samej płci, jak i konkubinatów. Podobnie, już na gruncie kodeksu postępowania karnego, osoba taka może odmówić składania zeznań, tak jakby była małżonkiem (art. 182 kpk). Regulacja nie wyłącza swoim brzmieniem objęcie jej dobrodziejstwem więcej niż jednej osoby.
- Prawo zobowiązań — Art. 691 kodeksu cywilnego wskazuje na to, że stosunek najmu po zmarłym najemcy, jeżeli stale z owym najemcą zamieszkiwała, wstępuje m.in. osoba, która pozostawała faktycznie we wspólnym pożyciu z najemcą.
- Uprawnienie pacjenta do dysponowania informacją — 31 ust. 6 wskazuje na uprawnienie do udzielenia osobie bliskiej informacji o stanie pacjenta, jeżeli ten jest nieprzytomny bądź niezdolny do zrozumienia znaczenia danej informacji. Osobą bliską jest wedle art. 3 ust. 2 tej samej ustawy osoba pozostająca we wspólnym pożyciu lub (dowolna!) osoba wskazana przez pacjenta. Tym bardziej preferencyjna, że nie wymaga nawet wspólnego pożycia zainteresowanych, a jedynie deklaracji.
- Darowizny i spadki — Na podstawie art. 4 ust. 1 pkt. 6 ustawy o podatku od spadków i darowizn, nabycie w drodze darowizny praw do rachunku oszczędnościowo-kredytowego przez osobę pozostającą faktycznie we wspólnym pożyciu małżeńskim z posiadaczem rachunku oszczędnościowo-kredytowego w kasie mieszkaniowej, pod warunkiem przeznaczenia środków zgromadzonych na tym rachunku na cele mieszkaniowe, jest zwolnione od opodatkowania. Warto jednak podkreślić, że ze względu na w dużej mierze historyczną rolę kas mieszkaniowych, sama norma jest również historyczna.
- Piecza nad dzieckiem — niezależnie kwestii od istnienia związku partnerskiego, który nie dotyka bezpośrednio aspektu pieczy nad dzieckiem, prawnymi opiekunami dziecka są zawsze jego ojciec i matka (art. 93 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego), względnie tylko matka jeżeli ojciec nie jest znany. W przypadku śmierci matki dziecka, pojawia się problem opieki nad nim, szczególnie istotny w przypadku, gdy wychowywane było nie przez biologicznego rodzica. Problem ten, bez względu na to, czy proponowana instytucja związku partnerskiego ma obejmować kwestie opieki nad dzieckiem czy też nie, jest i był podnoszony przez zwolenników takiej ustawy, nawet jeżeli zaproponowana ustawa nie porusza wspomnianego problemu. Nawet jednak tutaj — dzięki art. 149 Kodeksu — sąd, jeżeli tylko nie stoi temu na przeszkodzie dobro dziecka, opiekunem jego powinna zostać osoba wskazana przez rodzica. O ile można zastanawiać się z perspektywy libertariańskiej, na ile sąd powinien decydować o opiece nad dziećmi w przypadku jasnej woli rodzica (którą można wyrazić m.in. w testamencie), tym niemniej obecna traktuje na równi wszystkie osoby, znajdujące się w podobnej sytuacji, bez względu na ich orientację.
Dość zauważyć, że większość tych uprawnień (za wyjątkiem k.c. i części norm k.r.i.o.) związana jest z szczególnie wrażliwymi sferami działania państwa, jakimi jest wymiar sprawiedliwości oraz służba zdrowia.
Najbardziej libertariańską reformą, jako pewien etap bardziej fundamentalnych zmian, byłoby zniesienie podatku od spadku i darowizn, podatku dochodowego, ustanowienie pełnej możliwości dysponowania przez rodziców prawami rodzicielskimi (w tym ich przeniesieniem), a następnie sprywatyzowanie służby zdrowia, ukoronowane całkowitym oddzieleniem prawa prywatnego od państwa i to tylko w drodze do utworzenia całkowicie bezpaństwowego społeczeństwa etap. Szybko to się jednak nie zdarzy.
Możemy w prosty sposób podać prostszą metodę rozwiązania przynajmniej pewnego zakresu problemów w relacji między obywatelem a państwem, jakie zostały tu podniesione. Rozwiązania te dotyczą tak związków jedno- jak i różnopłciowych. Można więc rozszerzyć tzw. 0 grupę podatkową o osoby pozostające faktycznie w wspólnym pożyciu. Art. 4 ustawy o podatku od spadków i darowizn wyłącza z podatku od spadku i darowizn część spadków i darowizn, a art. 4a zwalnia z opodatkowania wszystkie darowizny określonych najbliższych osób, które nastąpiły, o ile zostały one dokonane na rachunek bankowy i zgłoszą nabycie właściwemu urzędowi skarbowemu. Do zwolnienia osób pozostających w wspólnym pożyciu, bez względu na ich płeć, wystarczyłoby dodać je do wymienionego katalogu poprzez nowelizację ustawy. Dowodzenie, czy dana osoba pozostaje we wspólnym pożyciu — sprawa teoretycznie mogąca sprawiać najwięcej problemów — może nastąpić poprzez wskazanie wspólnych rozliczeń, wspólnie zaciągniętych zobowiązań, bądź w inny sposób. Rozszerzyć można też, na podobnej zasadzie i na gruncie podatku dochodowego, prawo wspólnego rozliczenia się z tego podatku, na osoby pozostające faktycznie w wspólnym pożyciu, tak jak ma to obecnie miejsce w przypadku małżeństw. Propozycje te bezspornie są też zgodne z zasadami libertarianizmu — bez wątpienia bowiem zmniejszają ucisk podatkowy państwa i powodują jego wycofanie z wielu dziedzin życia.
Pewne działania mogą podjąć już teraz same zainteresowane tym tematem osoby, po to, aby poprawić swoją sytuację prawną. Istotnym elementem instytucji małżeństwa jest wspólność majątkowa (która jednak może być zniesiona intercyzą), co przekłada się na wspólne rozliczanie się z wspólnie zaciągniętych zobowiązań w trakcie jego trwania oraz po jego (ewentualnym) zakończeniu — podział majątku. Do pewnego stopnia przypomina więc to umowę spółki cywilnej (art. 860 kodeksu cywilnego), która tworzona jest przez osoby fizyczne do realizacji wspólnego celu gospodarczego. Spółka cywilna nie musi prowadzić działalności gospodarczej, a może być powołana do każdego celu zgodnego z zasadami współżycia społecznego. Dlatego stosować mogą go zarówno konkubinaty jak i związki jednopłciowe[8]. Umowa spółki, tylko do celów dowodowych, wymaga jednak formy pisemnej. Nie jest konieczne sporządzenie jej w formie aktu notarialnego. Jeszcze inną formą zabezpieczenia swoich interesów, zwłaszcza w odniesieniu do nieruchomości, czy wartościowego mienia ruchomego, jest współwłasność w częściach ułamkowych — dom byłby wtedy w 1/2 własnością każdego z właścicieli, partnerów w związku. Ale nawet w braku takiej umowy — praktyką sądową jest rozwiązywanie takich sporów tak, jakby współwłasność jednak istniała — choć trwa to dłużej, jest kosztowne i wymaga wykazania dowodów przez zainteresowane strony[9].
6. Podsumowanie
Wartością ruchu libertariańskiego jest to, że poza ścisłym przestrzeganiem podstawowych zasad prawa naturalnego (aksjomatów), istniejących w odniesieniu do własności ciała i mienia ludzi, różnimy się i potrafimy jak chyba żadne inne środowisko dyskutować o tych rozbieżnościach, nie określając drugiej strony jako „mniej libertariańskiej”. Dość wspomnieć tu dyskusję o aborcji, w której brał udział m.in Walter Block oraz dr Jakub Bożydar Wiśniewski. Omówiony dziś temat jest najwidoczniej kolejnym z nich, choć ograniczonym zapewne do grona do polskich libertarian. Przedstawiając swój pogląd i licząc na jego zrozumienie oraz rozważenie przez zainteresowanych libertarian, zachęcam do dalszej polemiki i dyskusji. W końcu, jak to napisał David Friedman „może są dwaj libertarianie, którzy zgadzają się ze we wszystkim, ale ja nie jestem jednym z nich”[10].
Bardzo fajnie, tylko dosłownie wszystkie te argumenty odnoszą się także do ujętej w prawie państwowym instytucji "tradycyjnego małżeństwa", czyli związku mężczyzny i kobiety.
Odpowiedz
Racja. Natomiast, w przeciwieństwie do związków partnerskich, instytucja małżeństwa powstała oddolnie, do całkiem niedawna nie była prawie regulowana prawem stanowionym i dopiero od rewolucji francuskiej regulowana jest przepisami prawa stanowionego. Nikt nie tworzył więc instytucji, która miałaby rozwiązywać problemy spowodowane przez rząd bądź istniejące głównie retorycznie. W przypadku związków partnerskich tak jednak jest. Likwidacja stanowionego prawa w tym zakresie nie spowodowałaby likwidacji instytucji małżeństwa. Ale likwidacja prawa stanowionego, o jakim wspominam powyżej (prawo podatkowe w szczególności) zlikwidowałaby jakikolwiek pretekst do nawoływania na rzecz instytucji związku partnerskiego. Pozdrawiam! Autor tekstu.
Odpowiedz
No więc właśnie w tym rzecz. Małżeństwo oczywiście powstało oddolnie, ale z czasem uzyskało sankcje państwową i pewne państwowe przywileje, we współczesnej Polsce np. podatkowe. "Związki partnerskie" powstały też oddolnie (aczkolwiek w naszej kulturze dużo później) i do niedawna wręcz wbrew państwu - państwo z nimi walczyło przy pomocy prawa karnego. Nie można więc powiedzieć, że są wymysłem państwowych biurokratów. Nie może więc dziwić, że uczestnicy takich związków domagają się zrównania prawnego z uczestnikami małżeństw tradycyjnych. Ja uważam, że mają rację.
Oczywiście można powiedzieć, że w społeczeństwie liberalnym sprawa nie będzie miała takiego znaczenia. Nie będzie podatku dochodowego, nie będzie więc "wspólnego rozliczania". Szpitale będą prywatne i same będą ustalać zasady odwiedzin. Itd. Ale póki co do tego nam daleko.
Odpowiedz