Współcześnie wśród większości społeczeństw krajów zachodnich, liberalne idee tracą na popularności. W poniższym tekście sugeruję, że powody tego stanu są dwa. Pierwszym jest zbytnia wiara ludzi w państwo, a dokładniej w to, że państwo pozostanie w rozmiarach jakich sobie życzą. Drugim — zbytnie skupianie się na wadach dobrowolnej współpracy w ramach wolnego rynku. W szczególności, mam tu na myśli powszechne przekonanie, że w przypadku wystąpienia tzw. zawodności rynku państwo nie tylko ma możliwość jego skorygowania, ale także zrobi to bez nadużywania swojej władzy.
Artykuł będzie miał następującą strukturę: w pierwszej części będę argumentował, że instytucje polityczne, pomimo najlepszych intencji, nigdy nie są w stanie wyznaczyć samym sobie skutecznych granic, a przynajmniej jest to bardzo mało prawdopodobne. Druga część będzie poświęcona wyjaśnieniu mojego poglądu, że im bliżej jesteśmy instytucji dobrowolnych, nawet w ich wypaczonych i zniekształconych formach, tym lepiej.
I
W odpowiedzi na dostrzegalne gołym okiem problemy związane z utrzymaniem władzy państwowej w zaplanowanych granicach, filozofowie polityczni sformułowali wiele propozycji rozwiązań prawnych. Skupię się na trzech najpopularniejszych z nich. Kategorie rozwiązań omówione poniżej to:
1) Ograniczenia konstytucyjne
2) Trójpodział władzy
3) Przekazanie możliwości wyboru i podejmowania decyzji obywatelom
Ograniczenia konstytucyjne
Wzorcowym wręcz ustrojem konstytucyjnym są Stany Zjednoczone. Mówi się, że mają one nie tylko najdłuższą, ale także najbardziej dojrzałą tradycję ustrojową, na której inne kraje oparły swoje ustawy zasadnicze. Rozsądnym więc jest założenie, jeśli uda nam się znaleźć problem w tym właśnie systemie, to możemy założyć, że będzie on obecny w każdym innym kraju, w którym konstytucja jest traktowana jako gwarancja porządku i praworządności. Poruszane tu zastrzeżenia dotyczące znaczenia i skuteczności konstytucji jako najwyższego prawa mają charakter zarówno teoretyczny, jak i empiryczny.
Od samego początku funkcjonowania idei, że jakiś dokument opracowany przez państwo (a dokładniej przez dawno zmarłych ludzi) może zabezpieczyć wolność obywateli przed samym państwem, pojawiali się myśliciele zgłaszający zastrzeżenia i krytykę.
Pierwsza i najbardziej oczywista kwestia dotyczy tego, że prawodawcy (autorzy konstytucji) nie są wszechwiedzący i mogą popełniać błędy, co oznacza, że dokument, który tworzą, również może być obarczony błędami. Pod wpływem ducha swoich czasów mogą oni zawrzeć w dokumencie pewne idee, które są wyraźnie nieliberalne. Jednym z pierwszych anty konstytucjonalistów opierających się na przekonaniu, że konstytucja Stanów Zjednoczonych jest błędna, ponieważ popierała niewolnictwo, był William Lloyd Garrison (Finkelman, 2000).
To jednak nie jedyny problem związany z teoretyczną istotnością konstytucji. Ponieważ jest to tylko kawałek papieru, może zawierać stwierdzenia, które nie mają żadnego związku z tym, co jest faktycznie dobre. Dlatego oczywiście konstytucja może wyrządzić szkodę, jeśli zawiera przepisy sprzeczne z wolnością lub równością. Jednak nawet jeśli tak nie jest, jeśli konstytucja doskonale opisuje najbardziej etyczną strukturę wszechświata, to jej istnienie również nie ma większego uzasadnienia. Innymi słowy: jeśli konstytucja mówi o tym, co już istnieje pod nazwą „prawa naturalnego”, to ma ona charakter wyłącznie opisowy i nie wnosi nic nowego do rzeczywistości; kiedy zaś stwierdza coś przeciwnego, jest szkodliwa i powinna zostać odrzucona (Spooner, 1870).
Załóżmy jednak najlepszy możliwy scenariusz — a mianowicie, że konstytucja została napisana przez ludzi o najlepszych intencjach i że stara się ona odpowiadać ładowi naturalnemu. Problem polega na tym, że konstytucja — będąc tylko dokumentem — nie może sama egzekwować swoich postanowień. Porządek w niej zawarty musi być strzeżony przez konkretnych ludzi, a mianowicie przez sądownictwo i władzę wykonawczą. Dlatego też, dopóki ludzie (sędziowie i urzędnicy) są omylni, nawet najlepsza konstytucja nie gwarantuje pełnego porządku. Już od samego początku istnienia konstytucji Stanów Zjednoczonych niektórzy twierdzili, że została ona błędnie zinterpretowana, ponieważ należałoby ją rozumieć jako znoszącą niewolnictwo, a jednak niewolnicy nadal istnieją (Spooner, 1860). Nawet dzisiaj rozumienie konstytucji zmienia się cały czas, co można zaobserwować w zmianach orzeczeń Sądu Najwyższego (np.: sprzeczne orzecznictwo w sprawach Roe v. Wade i Dobbs v. Jackson Women's Health Organization; Hasnas, 1995)
Widzimy więc, że nawet w Stanach Zjednoczonych konstytucja nie gwarantuje praworządności. Można ją interpretować w dowolny sposób, aby udowodnić rzeczy, którym ojcowie założyciele z pewnością by się sprzeciwili. Kiedy uświadomimy sobie, jak daleko Stany Zjednoczone odeszły od swojego pierwotnego kształtu i ram instytucjonalnych, podążając ścieżką interwencjonizmu i etatyzmu, zobaczymy, że samo posiadanie konstytucji nie wystarczy, aby zapewnić liberalny porządek. Trzeba być bardzo naiwnym, aby wierzyć, że jakiekolwiek prawo stworzone przez państwo może skutecznie osłabić państwo.
Trójpodział władzy
Kolejnym pomysłem na ograniczenie władzy państwa jest podział władzy państwowej między różne organy, które będą się wzajemnie kontrolować. W takim przypadku np. władza sądownicza nie miałaby interesu w twierdzeniu, że władza wykonawcza ma prawo nadużywać swoich uprawnień, natomiast władza ustawodawcza nie miałaby interesu w przyznawaniu większych przywilejów sądownictwu i tak dalej. Można jednak łatwo zadać pytanie, dlaczego te różne organy miałyby w jakimkolwiek stopniu powstrzymać wzrost władzy państwa? W scenariuszu, w którym każda władza zyskuje na rozszerzeniu swoich uprawnień, żadna z nich nie byłaby zainteresowana przeciwstawianiem się temu procesowi. Twierdzenie, że władze będą ze sobą walczyć, jest jak twierdzenie, że moja lewa noga życzyłaby sobie złamania prawej po to, aby mieć więcej butów dla siebie. Jest jednak zupełnie odwrotnie: moje nogi będą współpracować, aby zaprowadzić mnie do sklepu i kupić buty dla obu z nich. Analogicznie, władza ustawodawcza będzie tworzyć skomplikowane przepisy, aby zapewnić pracę władzy sądowniczej, a władza sądownicza będzie orzekać na korzyść innych władz (Hoppe, 2013).
Co więcej, wszystkie władze mają wspólny interes w zwiększaniu dochodów budżetowych, ponieważ każdy funkcjonariusz państwa, bez względu na to, gdzie pracuje zainteresowany jest zarabianiem jak najwięcej. Idea podziału władzy jest jedną z najbardziej dziecinnych idei w dziedzinie filozofii politycznej. Nie bez powodu jest ona wdrażana w wielu krajach na całym świecie (gdyby była skuteczna w kontrolowaniu państwa, państwa nie byłyby skłonne jej przyjąć). Podsumowując, musimy zgodzić się z Hoppe, gdy mówi on, że
Jeśli zasadę, na której opiera się rząd — monopol sądowniczy i prawo nakładania podatków — uzna za sprawiedliwą, to wszelkie wysiłki, żeby ograniczyć władzę rządu i zapewnić ochronę wolności i własności jednostki, pozostaną daremne. (Hoppe, 2007, p. 320).
Przekazanie możliwości wyboru i podejmowania decyzji obywatelom
Ostatnim rozwiązaniem, wartym analizy, jest przekazanie prawa decydowania ludziom. Powszechnie zrównuje się demokrację z wolnością. Ludzie dostrzegają, że tam, gdzie jest dobrobyt, istnieje również demokracja. Nie dostrzegają jednak, że jest to jedynie korelacja, a nie pełen związek przyczynowo skutkowy. Przeciwieństwem wolności jest totalitaryzm, natomiast przeciwieństwem demokracji jest autokracja. Są to dwa zupełnie różne aspekty (Hayek, 1960). Nie ma nic nieprawdopodobnego w scenariuszu, w którym wyborcy wybierają bardziej totalitarny i kontrolujący stan rzeczy niż byłoby to możliwe bez głosowania. Możemy znaleźć wiele przykładów, kiedy w imię bezpieczeństwa, patriotyzmu, ochrony przed obcokrajowcami itp. ludzie wybierali bardziej protekcjonistycznych polityków (Cowen and Trantidis, 2020). Jednym z powodów może być popadanie w różnego rodzaju uprzedzenia, zwłaszcza ignorowanie kosztów swoich błędnych decyzji, ponieważ są one rozłożone na wszystkich obywateli (Caplan, 2007). Jednak nawet gdyby wszyscy obywatele byli w pełni świadomi swoich interesów i sposobów ich realizacji, sam mechanizm demokratyczny nadal nie gwarantowałby możliwości znalezienia najlepszego rozwiązania, czyli takiego, które jest preferowane przez największą liczbę wyborców (Gehrlein, 1983). Dzieje się tak, ponieważ mechanizm liczenia głosów, w którym ludzie wybierają spośród danych alternatyw, nie gwarantuje tego, że wpływy władz rządowych będą takie same jak życzyli sobie tego wyborcy. System przekształcania głosów w mandaty w rządzie może zarówno wykluczać niektóre partie, jak i nadawać nieproporcjonalną władzę innym.
Co więcej, mimo że w systemie demokratycznym władza leży w rękach obywateli, decyzje dalej podejmuje państwo. Dostępne możliwości w ramach wyborów w systemie demokratycznym są zazwyczaj jak najbardziej zbliżone do preferencji uśrednionego wyborcy. Powodem tego jest fakt, że im bardziej skrajnie lewicowe lub prawicowe poglądy reprezentuje kandydat, tym szerszy elektorat pozostawia on innym kandydatom. Najbardziej racjonalnym działaniem w takim systemie jest promowanie wartości bliskich jak największej liczbie wyborców, co oznacza zajmowanie pozycji w środku sceny politycznej. Nie jest więc zaskakujące, że obserwacje potwierdzają, iż kandydaci zachowują się w ten sposób (Westley, Calcagno and Ault, 2004). W takim przypadku wybór oferowany przez państwo jest dość iluzoryczny. W rzeczywistości wszystkie siły polityczne są coraz bardziej do siebie podobne i różnią się jedynie w niektórych drobnych aspektach.
Największym problemem demokracji jest jednak to, że to, co ludzie deklarują, nie zawsze pokrywa się z tym, co faktycznie robią. Jeśli zapytamy ludzi, czy chcą mieć Ferrari, większość z nich odpowie, że tak. Gdyby jednak ci sami ludzie mieli ciężko pracować, ograniczyć wydatki i oszczędzać pieniądze po to, aby kupić swój wymarzony samochód, nie zrobiliby tego. Ponadto, ludzie są proszeni o dokonanie wyboru tylko co 4 lub 5 lat. W tym czasie okoliczności mogą ulec zmianie, sprawiając, że poprzednie decyzje będą inne od tych, które podjęliby teraz. Innymi słowy, demokracja, aby reprezentować rzeczywiste preferencje wyborców, wymagałaby utrzymywania przez nich przez stabilnych preferencji przez cały czas i ograniczenia wyboru do wąskiego zakresu, zgodnie z koncepcją „preferencji demonstrowanej”. Ta koncepcja jednak nie jest w stanie się obronić przed krytyką (Rothbard, 2011)
Z powyższych rozważań jasno wynika, że rozwiązania najczęściej proponowane w celu ograniczenia władzy państwa są raczej konstrukcjami teoretycznymi, które w rzeczywistości mają bardzo małą siłę oddziaływania. Nawet jeśli w niektórych sytuacjach „działają”, to tylko dzięki szerszemu środowisku instytucji społecznych, a nie ze względu na swoją wewnętrzną solidność. Szaleństwem byłoby wierzyć, że rządzący naprawdę wprowadziliby jakąś instytucję prawną zdolną do ograniczenia ich własnej władzy. Politycy posiadaja swoje własne funkcje użyteczności, dlatego każdy ich ruch, czy też każda tworzona przez nich ustawa, musi działać w ich interesie. „Ograniczenia” są niczym więcej niż elementem propagandy. Takie postulaty jak „wolne sądy” czy „uczciwe wybory” nigdy nie mogą być wdrożone w stopniu większym niż chce tego rząd, ponieważ sędziowie są opłacani z budżetu, a zasady demokratycznych procedur są dyktowane przez tych, którzy już zostali wybrani.
II
Jeśli chcemy funkcjonować w społeczeństwie, w którym nasze prawa są gwarantowane przez coś więcej niż tylko dobrą wolę rządzących, musimy ponownie zadać pytanie: kto będzie pilnował samych strażników? Postaram się tutaj zaproponować odpowiedź na to pytanie.
Jedynym rozwiązaniem, jakie widzę, jest zmiana instytucji społecznych. Ponieważ ramy prawne społeczeństwa zależą od podstaw, na których można je zbudować, „miękkie” instytucje odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu organizacji społecznej. Pierwszym i najbardziej oczywistym elementem tej zmiany powinno być uświadomienie ludziom wszystkiego, co zostało powiedziane powyżej, czyli że państwo nie ma żadnych wewnętrznych ograniczeń, a jedyną rzeczą, która może je powstrzymać, jest wola obywateli (Murphy, 2020). Dokładnym rozwiązaniem, które moim zdaniem nie tylko przyniesie pożądany skutek, ale także będzie krokiem w kierunku uświadomienia ludziom różnicy między ich państwem a ojczyzną, jest separatyzm. Możliwość przeciwstawienia się niektórym politykom w Warszawie, Londynie, Wiedniu czy Rzymie, a następnie ogłoszenia, że od tej pory jakiś region staje się niepodległym państwem, jest również w silnej zgodzie z wartościami liberalnymi. Zakazanie tego, natomiast, jest antyliberalne, więc nie może być uważane za środek ochrony wolnościowej polityki (von Mises, 1983, 2010). Co więcej, takie właśnie rozwiązanie, społeczna akceptacja i aprobata separatyzmu, mogłoby sprawić, że faktyczna separacja stałaby się zbędna, ponieważ sama jej groźba wystarczyłaby, aby przywódcy zaczęli dbać o obywateli i starali się zatrzymać ich w danym kraju. Mechanizm ten byłby w pewnym sensie podobny do dobrze znanego w ekonomii pojęcia „konkurencji potencjalnej” (Rothbard, 2012).
Można podnieść wobec tej propozycji zastrzeżenie, że im mniejszy kraj, tym większe zagrożenie, że zostanie on przejęty przez jakiś podmiot gospodarczy. Po przejęciu państwo straci swoją władzę i będzie podlegać „wielkiemu biznesowi” (Zywicki, 2015). Problem z tym stwierdzeniem polega na tym, że im mniejsze państwo, tym również mniejszy rynek, który można przejąć. Dlatego też bardziej efektywne jest lobbowanie w Kongresie Stanów Zjednoczonych w celu uzyskania pewnych przywilejów (w postaci ceł lub innych rodzajów subsydiów) niż próba przekonania księcia Hansa-Adama II do przyznania monopolu na rynku Liechtensteinu. Pierwsze rozwiązanie może zapewnić wyłączny dostęp do ponad 300 mln klientów, drugie — do mniej niż 40 000. Jeśli wyobrazimy sobie scenariusz, w którym cały świat składa się z tysięcy małych krajów takich jak Liechtenstein, to aby zdobyć rynek tak duży jak współczesne Stany Zjednoczone, potencjalny monopolista musiałby (zakładając, że w każdym mikro-kraju jest tylko jeden polityk — monarcha) przekonać ponad 8000 polityków do przyznania mu przywilejów. To 15 razy więcej niż łączna liczba decydentów federalnych w USA. Innymi słowy, aby uzyskać tyle samo przywilejów, ile można osiągnąć poprzez lobbing w Waszyngtonie, w scenariuszu obejmującym setki tysięcy krajów podobnych do Liechtensteinu, koszty byłyby 15 razy wyższe1. To prawda, że przejęcie jednego mikropaństwa może być łatwiejsze niż przejęcie większego, ale zyski z tego tytułu są tak małe, że koszty pozyskania nowego klienta znacznie je przewyższają.
Załóżmy jednak na chwilę, że podbój tak małego państwa jest w jakiś sposób opłacalny. Jakie byłyby wtedy cele podbijającej firmy? Wyobraźmy sobie, że marka samochodów H podbiła kraj X. Oczywistą konsekwencją będzie to, że obywatele X będą zmuszeni jeździć samochodami produkowanymi przez H, która jest teraz monopolistą na rodzimym rynku. Jaki byłby więc cel H? Uzyskać jak najwięcej korzyści od obywateli X. Oznacza to, że H chce, aby obywatele X wydawali jak najwięcej na ich samochody. Aby to osiągnąć, H może zadbać o to, aby żadna inna firma nie mogła realizować takiego samego celu (np. firma A produkująca smartfony). Oznacza to, że w najlepszym interesie H leży zapewnienie obywatelom X wszystkich towarów, których H nie produkuje (smartfony, rowery, telewizory, łóżka...), po jak najniższych cenach. Oznacza to wprowadzenie wolnego handlu z innymi krajami. Gdyby H zaangażowało się w politykę protekcjonistyczną, np. podnosząc cła, które musi płacić A, ceny smartfonów A wzrosłyby, a obywatele X mieliby mniej pieniędzy do wydania na samochody H.
Firma, która „prywatnie” przejmuje państwo, ma dłuższy horyzont czasowy planowania gospodarczego i politycznego, podobnie jak monarcha, który „posiada” dany kraj (Hoppe, 2001)2. Z tego powodu też utrzyma kraj w lepszym stanie niż tymczasowi zarządcy wybierani na 4 lub 5 lat. Nie ma znaczenia, czy głową państwa jest książę, czy prezes zarządu. Stosunki własnościowe funkcjonują w bardzo podobny sposób, zapobiegając upadkowi kraju. Nie bez powodu w dwóch przypadkowych krajach o podobnym stopniu autokracji, różniących się jedynie tym, na ile dyktator jest zainteresowany prowadzeniem działalności gospodarczej (niech to będzie, z jednej strony, jakiś kraj afrykański, a z drugiej, jakiś kraj z Półwyspu Arabskiego), standard życia jest wyższy w kraju, w którym aspekty gospodarcze są ważniejsze, a własność prywatna szanowana. Z tego samego powodu lepiej jest, aby państwo było przejęte przez wielki biznes, niż aby to ono go przejmowało.
Jednym z najczęstszych argumentów przeciwko polityce leseferyzmu jest twierdzenie, że może pojawić się firma, która stanie się monopolistą i w skutek tego sięgnie po władzę nad ludźmi. Ludzie nie dostrzegają jednak, że już teraz, sytuacja w systemie państwowym a ma już miejsce. Stąd najgorszy możliwy scenariusz w przypadku istnienia jedynie prywatnego biznesu w ramach społeczeństwa bezpaństwowego jest scenariuszem bazowym w przypadku istnienia władzy państwowej.
Wnioski
Secesjonizm jest tylko jednym z przykładów tego, jak zmiana nastawienia społeczeństwa do państwa (w tym przypadku jego integralności) może osłabić jego władzę i poprawić sytuację obywateli. Inne zmiany, które mogą pomóc w ochronie wartości liberalnych, to: podważanie koncepcji tzw. dóbr publicznych i idei, że powinny one być zapewniane przez państwo (Hoppe, 1989; Wiśniewski, 2018); sprzeciwianie się państwowemu monopolowi na produkcję pieniądza (Hülsmann, 2008) lub pokazywanie, jak straszne są konsekwencje interwencji rządowych w jakimkolwiek innym sektorze (Jasiński, 2021; Ruwart, 2018). Ogólnie rzecz biorąc, każda zmiana w świadomości ludzi w kierunku bardziej pro-rynkowym jest dobrym krokiem na drodze do zabezpieczenia wartości liberalnych. Niemniej jednak, głównym celem tego artykułu, na którym chciałem się skupić, jest problem, przed którym stoi filozofia liberalna. Kiedy zrozumiemy, skąd biorą się problemy, łatwo będzie znaleźć dla nich rozwiązanie. Ogólnym problemem jest to, że ludzie dziecinnie wierzą, że państwo może stworzyć formalne instytucje, które będą je samo kontrolować. Problem ten ma dwa wymiary. Po pierwsze, działania mające na celu ograniczenie władzy państwa nie leżą w interesie polityków. Dlatego każda tworzona przez nich ustawa, która wygląda na ograniczającą ich władzę, musi być w rzeczywistości tworzona w sposób zgodny z ich pragnieniami – czyli reelekcją i uszczknięciem sobie większego kawałka tortu gospodarczego. Jednak nawet gdyby w przypływie oświecenia i dobrej woli niektórzy politycy stworzyli ustawę, która miałaby naprawdę chronić obywateli, to państwo, jako ostateczny sędzia, decyduje o tym, czy dane działanie jest zgodne z prawem, czy nie. Dopóki państwo jest ostatecznym decydentem i monopolistą w zakresie stosowania przymusu, może robić, co chce. Jedynym sposobem na powstrzymanie państwa jest istnienie czegoś większego ponad nim. Przekonanie, że możemy poprosić państwo o stworzenie instytucji prawnych ograniczających jego własną władzę, należy włożyć między bajki.
Największym zadaniem dla filozofii liberalnej jest nauczenie ludzi, że sam fakt, iż państwo mówi „możecie mi zaufać”, nie oznacza, że rzeczywiście można mu zaufać. Że jedyną rzeczą, która ma prawdziwe znaczenie dla polityków, jest ich własny interes. Że dopóki ludzie wierzą w demokrację, konstytucję, trójpodział władzy czy cokolwiek innego, politycy będą grać tą kartą i udawać, że im też na tym zależy. Jednak to wszystko tylko pozory.
Źródło ilustracji: pixabay.

