Autor: Mateusz Machaj
Źródło: biblotekacyfrowa.pl
Artykuł niniejszy jest fragmentem książki (s. 61-70) dr hab. Mateusza Machaja pt. „Esej o teorii firmy”. Publikacja za zgodą autora.
Co i jak kalkuluje przedsiębiorca, gdy oblicza zyskowność projektu? Widzieliśmy, że kalkulacja może służyć ocenie historycznej akumulacji kapitału. Zarówno w sensie węższym – gdy porównujemy bardziej przeszłe koszty do mniej przeszłych przychodów i przez to możemy zmierzyć faktyczne przepływy pieniężne – jak i w sensie szerszym, gdy oprócz tych przepływów przykładamy wagę do tego, gdzie zgromadzona wartość kapitałowa została ulokowana (np. w rosnącej bieżącej wartości aktywów i czynników produkcji). Przedsiębiorcze działanie i kalkulowanie nie ogranicza się jednakże do arytmetyki historycznej, czy nawet historyczno-bieżącej (gdy porównujemy ceny przeszłe i teraźniejszą wartość). Przedsiębiorcze działanie to przede wszystkim implementowanie konkretnej wizji dotyczące przyszłości. A zatem w jego logikę jest wpisane posługiwanie się cenami przyszłymi, a w zasadzie ich wizją
W tym miejscu dochodzimy do mglistości pojęcia kalkulacji. Biznesplan nie jest bowiem tak naprawdę żadnym planem w takim sensie jak architektoniczny projekt budynku. W przypadku stawiania budynku architekt posługuje się jasnymi obiektywnymi kryteriami osadzonymi w rzeczywistości poddanej twardym prawom fizyki. W przypadku działania biznesowego te parametry nie są znane. Przedsiębiorca zgaduje tak naprawdę, jakie mogą być w przyszłości. Jego „planowanie” jest więc czystym spekulowaniem. Opiera się bowiem na szacowaniu tego, jakie będą przyszłe ceny i przyszła grupa klientów. Te parametry mogą być względnie swobodnie zmieniane w głowie człowieka czy pliku excelowskim. Zależą bowiem od wielu różnych niedookreślonych czynników. Z tego również względu niektórzy przedstawiciele teorii zarządzania rekomendują porzucenie idei biznesplanu na rzecz idei biznespłótna – business canvas (Blank 2013). W tym rozmyślnym podejściu chodzi o to, aby zdać sobie sprawę z ruchomości wszystkich parametrów przypisywanych danemu gospodarczemu projektowi.
Ponieważ do żadnego gospodarczego scenariusza nie istnieją przypięte kalkulacyjne parametry, to przedsiębiorca (poniekąd arbitralnie) selekcjonuje wybrane metody produkcji i wybrane „funkcje produkcji” (Hülsmann 1999, s. 64). Dlatego samo mówienie o tym, że przedsiębiorcy „kalkulują”, może być niezwykle mylące. Informacje, które są dla nich obiektywnie dostępne, to zrealizowane ceny historyczne (przeszłość) oraz aktualne oferty cenowe (teraźniejszość). I one faktycznie, jak widzieliśmy, stanowią cenne źródło informacji. Ceny bieżące wyważają to, jak przyszłość postrzegają inni przedsiębiorcy, a ceny historyczne mówią nam coś o przeszłych zwyczajach ludzi o tym, co zaspokaja ich konsumenckie potrzeby. Te zaszłości są nieustannie interpretowane przez przedsiębiorców poprzez próbę ich Weberowskiego „rozumienia” (verstehen). Ponieważ ludzie nie są kompletnie chaotycznymi istotami, to badanie ich przeszłości może nam dużo powiedzieć o ich przyszłych wyborach. Bez wątpienia trudno ten czynnik przecenić w tym, jak funkcjonują firmy i jak realizują swoje strategie. Nie jest to jednak finał ich przedsiębiorczej działalności, gdyż pełny sukces jest mierzony umiejętnością trafnego przewidzenia poziomów przyszłych cen oraz obrotu im odpowiadającego.
Przykładowo, dzisiejszy producent komputerów operuje trzema umownymi zmiennymi, gdy chodzi o ceny. Ma informacje historyczne o tym, jak wiele komputerów i przy jakich cenach kupowali konsumenci (włącznie z dystrybucją na poszczególne marki). Ma informacje o tym, jakie są bieżące ceny komponentów komputerów, czyli ile trzeba dzisiaj zapłacić za koszty ich produkcji. Te bieżące obiektywne informacje musi skonfrontować z oczekiwanymi cenami i obrotami za parę miesięcy i kolejne lata. Te dane nie są dostępne, więc decyzja firmy o produkcji w oczekiwaniu na zyski i akumulację kapitału jest osądem, żeby nie powiedzieć trochę zgadywaniem. Nawiązuję do tego, co omawialiśmy w rozdziale pierwszym o tym, że krzywa kosztu krańcowego może być w jakimś marginesie określona, ale krzywa przychodu krańcowego jest chmurą różnych potencjalnych scenariuszy.
Z tego względu Kirznerowska koncepcja odkrywanych przez przedsiębiorców „szans na zysk” (profit opportunities) nie ma do końca fortunnego sformułowania (Kirzner 1985). „Odkrywanie” sugerowałoby, że te możliwości gdzieś faktycznie istnieją i są wyselekcjonowane przez przedsiębiorców. Przykładowo przedsiębiorca stawałby przed wyborem dwóch alternatywnych sposobów produkowania, z których jeden dawałby na przykład 20% rentowności, a inny 5% (w danym czasie). W rzeczywistości te zyskowności obiektywnie nie istnieją, a dopiero któraś z nich zrealizuje się za jakiś czas w wyniku podjętych przez konsumentów wyborów (Foss and Klein 2010; McCaffrey 2015). Przedsiębiorcy różnią się w swoich percepcjach przyszłości i stąd niezgodność w ich interpretacjach i heterogeniczność ich oczekiwań.
Element spekulacji w działaniu firmy jest nierozerwalny z jej istnieniem, ponieważ żaden zestaw obecnie dostępnych informacji nie daje pewności projekcji dotyczących danych przyszłych. Z dzisiejszych informacji o rynkach nie da się idealnie wykoncypować informacji o przyszłych cenach. Dlatego przedsiębiorcy nie posiadają jakiejś tajemnej wiedzy, do której inni nie mają dostępu[1]. Przedsiębiorcy nie dokonują również odkrywania czegoś, co niedostępne. Nie da się odkryć przyszłości, gdy pozostaje ona jeszcze niezmaterializowana i de facto niezdeterminowana. Dopiero z czasem się materializuje, a wraz jej materializacją następuje faktyczna kapitalizacja zysków i strat, która premiuje jedne wybory kosztem pozostałych. Przyszłość jest nieustannie tworzona na nowo.
Czy musimy zakładać jakieś specyficzne atrybuty w działaniach przedsiębiorców i menedżerów? Czy możemy podać jakieś cechy, które przesądzają o byciu lepszym bądź gorszym przedsiębiorcą? O ile sama przyszłość jest niepewna i o ile nie istnieje jej rachunek prawdopodobieństwa, to trudno o wskazanie twardej zależności. Jednakże nasze doświadczenie rzeczywistości podpowiada nam, że istnieje jakaś ciągłość i współzależność przeszłości od przyszłości. Wiemy też, że ludzie i społeczna rzeczywistość wokół, choć ulegają zmianom, to nie ulegają nieustannym zmianom rewolucyjnym z dnia na dzień. To oznacza, że właściwie rozpoznawanie trwałych zależności i niuansów w rzeczywistości wokół jest jedną z przydatnych przedsiębiorczych cech. Na pewno wiedza o psychologii, społeczeństwie, znajomość relacji międzyludzkich, ogólny iloraz inteligencji, umiejętności społeczne, a także znajomość realiów poszczególnych rynków oraz rutyn funkcjonowania na nich to czynniki, których nie należy nie doszacować w wielkiej przedsiębiorczej działalności. Przeszła informacja jest częstokroć przydatna w przyszłych działaniach, aczkolwiek kluczem jest jej trafna interpretacja. Gra ona swoją rolę, choć nie przesądza deterministycznie o tym, że dana firma musi (bądź nie) odnieść sukces. Z tego też względu należy być ostrożnym w ocenianiu ex post przedsiębiorczych błędów, które po wszystkim łatwo potępiać (zobacz rozdział czwarty).
Tak samo jak nie musimy przyjmować założeń o konkretnej wiedzy przedsiębiorcy i agentów firm (jakkolwiek mogłyby się okazać pomocne), analogicznie nie musimy przyjmować założeń dotyczących ich motywów działania. Ujęcie neoklasyczne zdaje się przyjmować specyficzną preferencję przedsiębiorcy, analogiczną do homo oeconomicusa: firma ma wybierać największy możliwy zysk. Jak widzieliśmy w rozdziale pierwszym, świadomy wybór wymaga znajomości dostępnych opcji. Inżynier stawiający budynek w zasadzie zna dostępne opcje architektoniczne. Firma podejmująca decyzję o sposobie produkcji i sprzedaży nie ma przed sobą wachlarza rzeczywistych rezultatów, ponieważ nie wiadomo do końca, jaka będzie przyszłość. Nie można zatem sobie wyważyć ex ante, które rozwiązanie faktycznie maksymalizuje zysk (jest to możliwe w neoklasycyzmie przy założeniu znanych i przyjętych krzywych MR i MC). Nie można zatem również założyć, że firma maksymalizuje zyski tak samo, jak inżynier może minimalizować zużycie energii na budowie. Co więcej, firmy przecież mogłyby nawet świadomie nie maksymalizować zysku, a jedynie zapewnić sobie dostateczny do dalszego trwania.
Na szczęście niemożliwość dookreślenia motywów działań przedsiębiorcy nie powstrzymuje nas przed opisem przebiegu procesu rynkowego, bowiem pewne sztywne ekonomiczne zależności istnieją niezależnie od dodatkowych uszczegółowionych warunków (Boulding 1952, s. 42). Kapitalizacja zysków i strat działa niezależnie od tego, jakie pobudki kierują firmami. Efekty gospodarczych procesów są porządkowane przez pryzmat rezultatów i niezależnie od przyjmowanych motywów. Jak trafnie opisał to Alchian, wystarczą faktyczne pozytywne zyski – a więc koszty mniejsze od przychodów – by opisać przebieg procesu rynkowego:
W systemie gospodarczym osiąganie zysków jest kryterium selekcjonującym lepsze i przeżywające firmy. To kryterium jest zastosowane przez bezosobowy mechanizm rynkowy w Stanach Zjednoczonych i może być całkowicie niezależne decyzyjnie od indywidualnych jednostek, od zestawu różnych sprzecznych motywów i umiejętności, a nawet od znajomości tego kryterium przez jednostki. Powód jest prosty. Zrealizowane dodatnie zyski, nie maksymalne zyski, są miarą sukcesu i przetrwania. Nie jest istotne, jaki proces rozumowania albo jaka motywacja prowadzą do tego sukcesu. Sam fakt jego osiągnięcia jest wystarczający. Oto kryterium, w jaki system rynkowy selekcjonuje tych, co przeżywają: ci, którzy realizują dodatnie zyski przetrwają, a ci, którzy osiągają straty, znikają (Alchian 1950, s. 213).
Dlatego niepewność psychologiczna, nieznajomość motywów i wiedzy przedsiębiorców, czy też nieodgadnioność przyszłości nie są przeszkodami w opisie efektywności procesu imputacji wartości oraz znaczenia kalkulacji pieniężnej. Wiemy, że te firmy, które lepiej trafiają w gusta konsumentów, przetrwają. Niezależnie od tego, jakie są motywy i wiedza tych firm. Wiemy również, że nawet jeśli w przeszłości trafiły, to w kolejnych rundach i rozdaniach znowu przeżyją te firmy, które trafiają w gusta konsumentów. Alchian w pewnym momencie używa obrazowej analogii stacji benzynowych. Jeśli mamy wiele aut pokonujących bardzo długą trasę, wymagającą wielu tankowań, to wiemy, że do celu dotrą te, które trafią na stacje. Nawet jeśli nie mają dostępnej mapy istniejących stacji. I to niezależnie od tego, jakimi kryteriami się będą kierować. Kolokwialnie i łopatologicznie: do końca dojedzie ten, kto zatankuje.
Podobnie jest z firmami, które nie posiadają map przyszłości. Nie są nawet w stanie dokładnie odczytać decyzji konsumenta z badań ankietowych. Firma Irydium, założona przez Motorolę pod koniec lat 80. XX wieku, przeprowadziła badania konsumentów, którzy na pytanie, czy chcieliby za adekwatną cenę korzystać z wygodnego telefonu komórkowego o zasięgu satelitarnym, odpowiedzieli, że tak (Carroll i Mui 2010, s. 216). Tylko cóż z tego, skoro przez kolejnych kilka lat pojęcia „adekwatnej ceny” oraz „wygodnego” telefonu uległy radykalnej zmianie i po pojawieniu się produktu klienci jednak byli nim niezainteresowani. To jest jedynie przykład zmiany otoczenia, w którym była przeprowadzana ankieta, ale nawet bez zmian czynników wkoło tego typu konsumenckie ankiety posiadają poważne wady. Po pierwsze, badają one tak naprawdę psychologiczne nastawienie, które nie musi być wiążące prakseologicznie. Weźmy chociażby kwestię rozkładania produktów na półkach w sklepie. Co powinno być bardziej na widoku, a co nie? Które produkty należy uzupełnić, a których w przyszłości nie zamawiać? Ta wiedza jest odkrywana prakseologicznie, poprzez antropologię konsumenta, czyli realne wybory przy zakupach[2]. Co więcej, może też istnieć rozziew między tym, co klienci mówią, a robią. Przykładowo większość Polaków może się oburzyć raportem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, z którego wynika, że kilka procent analogicznych produktów w Niemczech ma lepszy skład niż ich odpowiedniki w Polsce (UOKiK 2018). Cóż z tego oburzenia jednak, jeśli w codziennych zakupach większość konsumentów wybierze z półki tańsze przekąski, nawet jeśli masło zostało w nich zastąpione olejem palmowym. A dla firm ważniejszy od oburzenia w mediach społecznościowych jest w tym wypadku strumień rzeczywistego przychodu (inna sprawa, że dobrze przeprowadzona kampania w takich mediach może faktycznie doprowadzić do odwrócenia sytuacji i zwyczajów zakupowych ludzi).
Po drugie, ludzie sami mogą nawet do końca nie wiedzieć, czego będą chcieli za jakiś czas. Badanie ankietowe przed 2007 r. dotyczące telefonów komórkowych zapewne by nie wykazało, że przygniatająca większość ludzi deklaruje potrzebę posiadania małego komputera w kieszeni z dotykowych ekranem, który tylko od czasu do czasu oferuje korzyści telefonu. A jednak dziś przygniatająca liczba ludzi w ten sposób z owych urządzeń korzysta i trudno byłoby im sobie wyobrazić powrót do prymitywnych modeli telefonu komórkowego.
Na koniec tego poddziału wypada wspomnieć o aspekcie instytucjonalnym, to jest reguł prawnych, ustalających porządek własnościowy. Kalkulowanie pieniężne odbywa się w otoczeniu poszanowania praw własności do przedmiotów, którymi dysponują posiadacze czynników produkcji. Jest to warte uwagi, żeby zrozumieć autentyczne społeczne korzyści kalkulacji, której nie sposób oderwać od ładu prawnego. Można sobie wyobrazić Hobbesowską anarchię, czyli sytuację, w której o władzę walczą między sobą rozmaite gangi bez fundamentalnego poszanowania dla czyichkolwiek uprawnień. W toku takich walk jednego dnia wielu ludzi traci swoje życie i własność. Czy w takich warunkach może być prowadzona kalkulacja pieniężna? Jak najbardziej. W końcu można kalkulować, jakie ponosi się koszty militarne, można również handlować różnymi czynnikami i wykorzystywanymi w walce dobrami (oraz łupami). Tego typu szacowanie oznacza jednakże innego rodzaju kalkulowanie, w szczególności kalkulowanie, jak bardzo opłaca się pozbawienie innych życia i zasobów. W Hobbesowskim stanie natury łupieżcza kalkulacja wyklucza planowanie długookresowe, w tym wdrażania trwałych produktywnych innowacji, a przy tym umniejsza planowanie takich zdarzeń, które prowadzą do obustronnie korzystnych transakcji handlowych. Sprzyja pozyskiwaniu bogactwa w sposób bardzo jednostronny.
Dlatego w opisie procesu racjonalnej pieniężnej wyceny rolę odgrywa charakter ładu społecznego, w którym jest prowadzona. Nie trzeba zresztą posługiwać się skrajnym przykładem Hobbesowskiego rozpadu społecznego. Wystarczy autentyczny długofalowy historyczny problem przemysłu niewolniczego. Korporacje zajmujące się niewolniczym handlem transatlantyckim operowały rachunkiem ekonomicznym. Nawiązywały odpowiednie relacje z lokalnymi plemionami afrykańskimi, które sprzedawały na cały świat niewolniczą siłę roboczą (np. wziętych do niewoli przedstawicieli innych plemion). Opłacali w ten sposób rentę niewolniczą (opłatę za schwytanie i trzymanie w więzieniu). Następnie inwestowali w szlaki transportowe, co wymagało wynajmu ludzi, odpowiednio przeszkolonej załogi. Nie tylko marynarzy, ale także najemników zdolnych utrzymać dyscyplinę wśród więźniów. Do tego dochodziły zakupy statków i niezbędnego wyposażenia. Z podróżami atlantyckimi wiązały się również ryzyka. Obejmowało to ryzyko epidemii, buntu, a także niekorzystnych warunków pogodowych. Zmuszało to korporacje niewolnicze do ubezpieczania się. Wszystkie te koszty można było zestawić z osiąganymi ze sprzedaży niewolników przychodami i przeprowadzać kalkulację opłacalności biznesu niewolniczego. Trudno jednak byłoby to zjawisko określić jako społecznie korzystne. Było bowiem skrajnym wyzyskiem, na którym korzystała wąska grupa interesantów. Stąd istotne jest pamiętać, że kalkulacja jako narzędzie racjonalizacyjne produkcji nie jest sama w sobie zawsze korzystna. O jej korzyściach zawsze rozstrzyga przyjęty wcześniej model ładu prawnego[3].
Nie bez powodu więc dziedziną bardzo bliską teorii firmy jest dyscyplina określana jako etyka w biznesie.
Kalkulacja w praktyce manifestuje jakąś formę praw własności. Gdy przedsiębiorca zestawiając ze sobą możliwe koszty oraz wyimaginowane przyszłe przychody, podejmuje przy tym decyzje alokacyjne, to znaczy stwierdza, że dane czynniki produkcji należy wykorzystać w określony sposób. Wymaga to zatem możliwości bezpośredniego decydowania o tym, co faktycznie się z nimi dzieje. Czy to oznacza, że przedsiębiorca musi być właścicielem? Bynajmniej. Jak zgrabnie pokazują Klein i Foss (2017, s. 210-214), istotna, lecz nie całkowita część osądu przedsiębiorczego może być delegowana na inne szczeble. Jakaś część tego osądu jednakże pozostaje na barkach samego właściciela. Nawet jeśli jego rola ogranicza się w skrajnym przypadku tylko do „trzymania” większościowego pakietu akcji spółki, to i tak jest to jakiś przedsiębiorczy osąd, aby nie zmieniać formuły działalności i dalej zatrudniać obecny zarząd, w którym się pokłada zaufanie.