Powrót
Etyka

McMaken: Czy rząd ma prawo karać za brak posłuszeństwa?

0
Ryan McMaken
Przeczytanie zajmie 9 min
McMaken_Czy rząd ma prawo karać za brak posłuszeństwa
Pobierz w wersji
PDF EPUB MOBI

Źródło: mises.org

Tłumaczenie: Jakub Juszczak

W Stanach Zjednoczonych pojęcie „zdrady stanu” przeżywa w ostatnich latach swoisty renesans na lewicy. Niegdyś było ono jednak bardziej popularne na prawicy. W czasach zimnej wojny konserwatyści często używali tego słowa, domagając się wygnania lub egzekucji swoich ideologicznych wrogów. Obecnie aktywiści antyimigracyjni często określają swoich przeciwników politycznych mianem „lobbystów zdrady”.

Ale właśnie na lewicy pojęcie to wydaje się mieć obecnie najbardziej oddanych zwolenników. Na przykład Robert Reich jest pewien, że Donald Trump jest winny zdrady stanu. Sam zaś Trump jest oskarżany o zdradę stanu co najmniej od 2018 roku, co uzasadnia się różnymi rzekomymi czynami, jak np. „zmową” z Rosjanami. W następstwie zamieszek z 6 stycznia nie brakowało komentarzy potępiających zwolenników Trumpa jako winnych zdrady.

Z drugiej strony ci, którzy podejrzewają — słusznie zresztą — że ani Trump, ani jego zwolennicy nie zrobili niczego, co podpadałoby pod prawną definicję zdrady, często sięgają po łagodniejszy zarzut odnoszący się do „podburzania przeciw władzy”.

Żaden z tych terminów nie może odnosić się do społeczeństwa mieniącym się wolnym. Pojęcia takie jak „zdrada stanu” i „podburzanie” opierają się na założeniu, że członkowie społeczeństwa mogą w jakiś sposób zdradzić panujący system polityczny i że utrzymanie go jest czymś, co każdy powinien wysoko cenić. Co gorsza, użycie tych terminów sugeruje, że skoro rzekome przestępstwa zostały wymierzone w funkcjonariuszy reżimu, to osoby winne zdrady lub podburzania powinny podlegać surowszym karom.

W ramach wolnego społeczeństwa uznaje się jednak, że nikt nie jest „winien” wykazywania się wobec rządu posłuszeństwem, lojalnością czy poparciem. W wolnym społeczeństwie agenci rządowi, tacy jak amerykańscy żołnierze czy policja waszyngtońskiego Kapitolu, nie byliby osobami zasługującymi na przywileje prawne, które wykraczałyby ochroną prawną poza przysługujące każdemu zwyczajne uprawnienia. W wolnym społeczeństwie to, co jest zdradą jednego dnia, nagle przestało by nią być następnego dnia, tylko dlatego że nastąpiła zmiana osób u steru państwa.

Niestety, zdrada stanu i podburzanie (różnego rodzaju) od dawna są przestępstwami według prawa federalnego. Co więcej, większość konstytucji stanowych i statutów stanowych zawiera własne przepisy dotyczące ścigania tych „przestępstw”, którym towarzyszą często surowe kary. Przepisy te, w zasadzie na każdym szczeblu rządowym, nie są ani konieczne, ani rozsądne i istnieją głównie po to, aby zwiększyć władzę reżimu państwa nad bezradnymi podatnikami czy poddanymi.

Nadszedł czas, aby całkowicie usunąć przestępstwa zdrady i podburzania do niej z amerykańskiego systemu prawnego i konstytucji.

Poddani nie są zobowiązani wobec reżimu w żaden sposób

Używanie terminów takich jak „zdrada” i „zdrajca” utrwala mit, że Amerykanie są coś winni panującej władzy albo że monopol tegoż reżimu na stosowanie przymusu opiera się w jakiś sposób na wolnym i dobrowolnym porozumieniu, tj. rzekomej „umowie społecznej” zachodzącej pomiędzy owym reżimem a tymi, którzy żyją pod jego rządami.

Tak zwana „umowa społeczna” nie jest w żadnym wypadku jakąkolwiek umową. Widoczne jest to w tym, że tylko jedna jej strona jest zobligowana do „wywiązywania się” z rzekomego zobowiązania. Mówi się nam, że my, zwykli ludzie, musimy płacić podatki i być lojalni wobec reżimu, co ma być „ceną, jaką płacimy za życie w cywilizacji” lub dlatego, że rząd „zapewnia nam bezpieczeństwo”. Jeśli nie dotrzymamy warunków „umowy”, to prawdopodobnie wylądujemy w więzieniu. Ale co się dzieje, kiedy to sam reżim nie dotrzymuje warunków tej „umowy”? Co dzieje się, gdy rząd pozwala na takie rzeczy jak zamach na World Trade Center lub gdy władza państwa przyzwala na nielegalną imigrację, rozdając darmowe mieszkania i gotówkę każdemu, kto się pojawi? Co się dzieje, gdy policjanci odmawiają walki z zamachowcem w szkole, uznając, że ich własne bezpieczeństwo funkcjonariuszy jest ważniejsze? Czy umowa zostaje wtedy unieważniona? Oczywiście, że nie. Ty, drogi poddany, jesteś zobowiązany do płacenia za tę umowę społeczną bez względu na to, jak zachowuje się druga strona „umowy”. A co jeśli reżim nie dostarczy tej deklarowanej „cywilizacji” lub bezpieczeństwa w ramach zawartej „umowy”? Cóż, wtedy prawdopodobnie zostaniesz poinformowany o tym, że po prostu nie płacisz wystarczająco wysokich danin. Pomysł, że można zdradzić rząd lub zbuntować się przeciwko tak zakłamanej umowie jest więc absurdem.

Zwrócił na to uwagę już w połowie XIX wieku słynny amerykański libertarianin, Lysander Spooner. Jak pokazał on w swoim eseju „Konstytucja bez autorytetu” z 1867 r., Amerykanie nie są moralnie związani Konstytucją USA ani zobowiązani wobec reprezentantów rządu do niej się odwołującego. Relacja między przeciętnym Amerykaninem a rządem USA nie ma charakteru kontraktu. W najlepszym razie Konstytucja była tylko umową zawartą pomiędzy tymi, którzy ją ratyfikowali, a reżimem państwa. Niestety, ludzie ci od dawna już nie żyją.

Jak pisze Spooner, jeśli dana osoba nie przedstawi wyraźnej zgody i aprobaty dla Konstytucji oraz zawartego w niej rozumienia terminu zdrady (by wymienić chociaż to pojęcie), to nie można o niej powiedzieć, że jest jakimkolwiek zdrajcą:

Wyraźnie więc widać, że indywidualna zgoda jest konieczna, aby umiejscowić pojęcie zdrady; jeżeli ktoś nie wyraził zgody na rząd, to nie jest wiarołomstwem, kiedy odmawia jego poparcia. Natomiast decydując się walkę z nim, działa jako oczywisty wróg, ale nie zdrajca lub fałszywy przyjaciel.[1]

Reżim i jego funkcjonariusze nie są uprzywilejowani

Kluczową przesłanką leżącą u podstaw koncepcją zdrady stanu i podburzania przeciwko państwu jest przekonanie, że pracownicy rządowi i własność rządowa są w jakiś sposób uprzywilejowane. Przestępstwa skierowane w stronę policji rządowej, żołnierzom rządowym, biurokratom i własności rządowej są uważane za szczególnie ciężkie, stąd zasługują na cięższe wyroki. Oznacza to, że normy prawne regulujące „zdradę stanu" i „podburzanie przeciw rządowi” są w istocie podobne do przepisów o tak zwanych przestępstwach z nienawiści, w których oskarżeni podlegają zaostrzonym karom ze względu na szczególny status albo pochodzenie ofiary.

Przeciwnicy ustawodawstwa dotyczącego przestępstw z nienawiści od dawna wskazują, że przestępstwa te powinny być oceniane na podstawie jego charakteru, a nie tego, czy dana osoba jest członkiem jakiejś arbitralnie chronionej klasy. Krytycy ci mają rację. Niestety, nie zauważają oni, że ta sama przesłanka jest stosowana w przypadkach zdrady i podburzania: przestępstwa te są traktowane surowiej przez prawo, ponieważ ofiary są członkami specjalnie chronionej klasy.

Co więcej, jak oni wskazują, mordowanie ludzi i kradzież mienia są już nielegalne. Tak więc jeśli rzekomy zdrajca lub insurekcjonista wtargnie na własność rządową, zdewastuje tę własność lub zaatakuje pracowników rządowych, wszystkie te czyny są same z siebie przestępstwem. Wysadzanie budynków z ludźmi w środku też jest uprzednio zakazane. Mordowanie ludzi jest samo w sobie nielegalne, niezależnie od tego, czy ci ludzie noszą państwowy mundur czy nie.

Dlatego więc przestępstwa takie jak zdrada stanu i podburzanie przeciw rządowi istnieją przede wszystkim po to, by obwieścić wszem i wobec, że funkcjonariusze rządowi oraz własność rządu są bardziej wartościowe niż ludzie i własność produktywnego sektora prywatnego.

Co nie było zdradą wczoraj, dzisiaj już nią jest

W wolnym społeczeństwie charakter prawny przestępstwa nie zmienia się z dnia na dzień tylko dlatego, że rządzi ktoś inny. W przypadku zdrady i podburzania do niej jest to jednak powszechne i zdarzyło się w Ameryce co najmniej raz. Po rozpoczęciu otwartych działań wojennych pomiędzy koloniami amerykańskimi a Imperium Brytyjskim w kwietniu 1775 roku, wielu amerykańskich secesjonistów zaangażowało się w niezliczoną liczbę działań, które zgodnie z brytyjskim prawem były jasno zdefiniowane jako zdrada i podburzanie do niej.

Nie powstrzymało to jednak Amerykanów przed odwróceniem tych norm prawnych i ogłoszeniem wszystkich przeciwników secesji zdrajcami. Na przykład 5 czerwca 1776 r. Kongres Kontynentalny wydał proklamację stwierdzającą, że:

Wszystkie osoby, członkowie kolegiów lub zobowiązani do wierności wobec którejkolwiek ze Zjednoczonych Kolonii, jak opisano powyżej, którzy będą prowadzić wojnę przeciwko którejkolwiek ze wspomnianych kolonii w tej samej kolonii lub będą popierać króla Wielkiej Brytanii lub innych wrogów wspomnianych kolonii lub któregokolwiek z takich wrogów w tej samej kolonii, udzielając mu lub im pomocy, są winni zdrady przeciwko wspomnianej kolonii.

Zwróćmy uwagę, że wedle wskazanej definicji zdrady stanu nie trzeba się nawet angażować się w jawne działania przeciwko reżimowi państwa. Zdrajca musi być jedynie „stronnikiem króla Wielkiej Brytanii”. Innymi słowy, ludzie, którzy nie byli zdrajcami w 1775 r., zostali nimi w 1776 r. na podstawie niewiele więcej niż faktu, że inna grupa ludzi ogłosiła się prawowitymi monopolistami terytorialnymi na użycie siły. (Na ironię, zdradzieckie grupy określające wcześniejszych nie-zdrajców jako zdrajców obecnie, dobitnie ilustruje moralną niespójność współczesnych państw).

Na tym jednak Kongres Kontynentalny nie poprzestał. Deklaracja z 5 czerwca zalecała ponadto:

ustawodawcom poszczególnych Zjednoczonych Kolonii, aby uchwalili przepisy karne, w sposób jaki uznają za odpowiedni, karzące osoby należące do ich stanu, którym zostanie udowodnione, że dopuściły się któregokolwiek z opisanych czynów.

W następstwie tej deklaracji, wszystkie kolonie za wyjątkiem Georgii uchwaliły własne ustawy o zdradzie stanu.

Amerykanie nie są oczywiście pionierami tego haniebnego zjawiska. Historia dostarcza wielu przykładów, w których zmiany reżimu robiły z lojalnych działaczy zdrajców i buntowników w ciągu kilku godzin, a to wszystko w zależności od tego, który reżim sprawował faktyczną władzę. Fale secesji i ruchów dążących do niezależności politycznej, które nadeszły po II wojnie światowej i zimnej wojnie, zmieniły definicję zdrady i lojalności obowiązującą wobec setek milionów ludzi, a wszystko to w oparciu o to, gdzie wytyczono nowe, arbitralne granice państwowe.

Zniesienie karalności zdrady stanu i buntu

Prawny język podburzania przeciw władzy i zdrady stanu pozostaje wciąż istotny dla władz ze względu na znaczenie propagandowe. Rządy, definiując zdradę stanu w aktach prawnych, deklarują osiągnięcie statusu monopolisty na użycie siły na danym terytorium i ostrzegają tym samym, że reżim będzie karał wszelkie wyzwania rzucone władzy ostrzej, aniżeli pospolite przestępstwa przeciw mieniu czy życiu. W przypadku podburzania, państwa deklarują, że będą karać nawet słowa, które podważają monopol państwa. Jak ujął to historyk Mark Cornwell w swoim studium zdrady w Cesarstwie Austriackim, reżimy „wykorzystywały zdradę jako potężne narzędzie moralne do zarządzania lojalnością”.

Władze wiedzą, że prawa o zdradzie stanu i podburzaniu przeciw rządom znacząco wykraczają poza przeciętne problemy odnoszące się do aspektów prawa oraz porządku. Są one bowiem istotnym elementem umacniania władzy państwowej.

Jednak samo usunięcie tego języka z konstytucji federalnej i stanowej nie wystarczy. Historia pokazała, że rządy traktują brak jasno wyrażonego zakazu jako zgodę na niekończący się szereg nowych i obraźliwych przepisów. Bardziej obiecujący wydaje się raczej język podobny do tego z Pierwszej Poprawki: „Kongres/władza ustawodawcza nie może stanowić prawa w celu tworzenia lub karania zdrady czy podburzania (...)”. I tak dalej.

To oczywiście również byłoby niewystarczające, ponieważ żadna pisana karta praw lub konstytucja nie jest sama w sobie odpowiednia, aby zapobiec despotyzmowi. Jednak taka frazeologia służyłaby jako przydatne narzędzie propagandy głoszące, że „zdrada stanu” i „podburzanie” są w swej istocie pojęciami, które istnieją w celu ochrony reżimów, a nie ludzi.

Źródło ilustracji: Pixabay

Bibliografia i przypisy
Kategorie
Etyka Filozofia polityki Teksty Tłumaczenia

Czytaj również

Wojtyszyn_fragment-doktoratu1.jpg

Filozofia polityki

Wojtyszyn: Wolnorynkowy porządek społeczny

Wielkim non sequitur popełnianym przez obrońców państwa, wliczając w to filozofów z nurtu klasycznego arystotelizmu i tomizmu, jest dokonywanie przeskoku ze stwierdzenia o konieczności istnienia społeczeństwa do stwierdzenia o konieczności istnienia państwa.

Carden_Zawodnosc-rynku.jpg

Interwencjonizm

Carden, Horwitz: Czy zawodność rynku to dostateczny powód dla rządowej interwencji?

Wytykanie niedoskonałości rynku nie usprawiedliwia ipso facto interwencji rządowej, a jedyną pewną metodą określania, czy „zawodność” rynku to faktycznie „zawodność”, jest porównanie do nieosiągalnego, teoretycznego ideału.

Johnson_Niebezpieczeństwo-rządowego-paternalizmu.jpg

Filozofia polityki

Johnson: Niebezpieczeństwo rządowego paternalizmu

Studenci zawsze pytają: „dlaczego rząd nie wkroczył wcześniej?"


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.