Źródło: aier.org
Tłumaczenie: Jakub Juszczak
25 kwietnia laureat Nagrody Banku Szwecji im. Nobla, ekonomista Joseph Stiglitz, zastosował pewną paralelę, aby opowiedzieć się za odgórną regulacją gospodarki, a w zasadzie wszystkich interakcji społecznych. Oto, co „zatweetował” na portalu X (niegdyś Twitter — przyp. tłum.):
Nikt nie jest prawdziwie wolny bez zasad i regulacji. Jest to kontrintuicyjne? Pomyśl o światłach stopu. Bez nich czekałoby na nas komunikacyjne pandemonium korki. Dzięki nim zatrzymuję się po to, abyś Ty mógł przejechać i vice versa. Oboje mamy swobodę poruszania się w sytuacji występowania mniejszej liczby korków i wypadków. Ta sama idea odnosi się do gospodarki i życia.
Stiglitz chce, byśmy wyobrazili sobie, że istnieją tylko dwie alternatywy: a) chaotyczny świat w stylu „Mad Maxa”, w którym dosłownie nie ma znaków drogowych ani żadnych zasad, lub b) uporządkowany świat, w którym naszym życiem rządzi dyktat rządowych mandarynów o wybałuszonych oczach, działających pod przykrywką posiadania „fachowej wiedzy” z zakresu zaawansowanej etyki utylitarystycznej „większego dobra”. Stiglitz najzwyczajniej powtarza hobbesowską logikę koncepcji „stanu natury” zauważając, że nawet bardzo zły i agresywny władca jest lepszy niż chaos i ciągła wojna wszystkich ze wszystkimi.
Filozof polityczny Russell Hardin zwrócił uwagę na oczywistą wadę tego rozumowania. Prawdą jest, że jest nam prawdopodobnie lepiej z jakąś formą rządów niż ze społecznym „pandemonium i impasem”. Ale jaką formę rządów wybrać? Wszystko, co uzasadniał Stiglitz, to tak naprawdę potrzeba zarządzania i prowadzenia zasad które pozwalają nam koordynować nasze oczekiwania i organizować nasze działania tak, aby ruch drogowy przebiegał płynnie. Jak ujął to Hardin:
Co uzasadnia zastosowanie przymusu przez konkretny rząd? Jest to kwestia znacznie bardziej złożona niż teoretyczne uzasadnienie przymusu stosowanego przez jakikolwiek rząd w ogóle. Każda rzetelna i przekonująca odpowiedź na to pytanie musi odnosić się do alternatyw innych niż stan natury. Jeśli naszą początkową motywacją jest zasada państwa opiekuńczego, to musimy porównać skutki innych możliwych form rządu ze skutkami tej wymienionej”. (odmienne zaznaczenie w oryginale).[1]
Sformułowanie Stiglitza jest tendencyjne: rząd lub nierząd — wybieraj! Ale w rzeczywistości istnieje wiele form systemów rządów opartych na regułach, które nie angażują rządu w żaden bezpośredni sposób. Jak powstałby taki system?
Na to pytanie, przynajmniej od czasów szkockiego oświecenia, można odpowiedzieć dwoma słowami: Spontaniczny porządek. Spontaniczne porządki to wyłaniające się wzorce społeczne, które szybko stają się regułami, ponieważ powszechnie uznaje się, że takie zasady — na przykład idea działania świateł stopu w ruchu drogowym — jest oczywiście dobrym pomysłem. Egzekwowanie tych wyłaniających się zasad może być realizowane w dużej mierze przez to, co Adam Smith nazwał „przyzwoitością”, a nie przez uzbrojonych funkcjonariuszy państwa.
Tego rodzaju reguły, które Friedrich August von Hayek nazywał „prawem”, różnią się znacznie od państwowego ustawodawstwa, które jest produktem formalnego procesu legislacyjnego i jest zazwyczaj egzekwowane przez uzbrojonych pracowników państwa. Ekspansja państwa zmniejsza zakres działania tego, co Lord Moulton nazwał „stanem środka”, czyli zasady, których przestrzegamy, ale które nie są formalnie egzekwowane.
Dziesięć lat temu Edward Stringham opublikował ważną pracę pt. „Private Governance”. W publikacji tej autor zauważył, że rozwiązania wielu problemów, które wydają się popychać nas w kierunku chaosu, są w rzeczywistości potencjalną formą stworzenia przez kogoś systemu zarządzania działającego niemal automatycznie. Ogólny problem gier kooperacyjnych opartych na zaufaniu lub gier w rodzaju „polowania na jelenia” wydaje się niepokoić potencjalnych nabywców. Nie mogą być bowiem pewni, czy używany samochód jest sprawny, czy też jest zepsuty, ponieważ samochody to skomplikowane maszyny. Co ma zrobić zdezorientowany nabywca? Stiglitz powiedziałby, że aby uniknąć pandemii i impasu na rynkach motoryzacyjnych, urzędnicy państwowi muszą użyć siły, aby narzucić porządek.
Zauważmy jednak, że problem, który wydaje się trapić kupującego jest w rzeczywistości problemem sprzedającego. Nikt nie kupi jego samochodów po odpowiednio wysokiej cenie, nawet jeśli są to samochody wysokiej jakości, ponieważ jakość samochodu jest trudna do oceny. Zamiast jednak zlecać inspektorom rządowym poświadczanie jakości, sprzedawcy na rynkach samochodów używanych opracowali dwa rozwiązania: gwarancje i marki. Gwarancja mówi, że zapłacę za naprawę wszystkiego, co jest nie tak z samochodem przez okres kilku lat, który jest wystarczająco długi, aby dowiedzieć się, czy samochód ma poważne wady. Nazwa marki jest zaś swoistym „zakładnikiem ekonomicznym”, aktywem kapitałowym, które traci na wartości, jeśli obietnice sprzedawcy nie zostaną dotrzymane.
Co ciekawe, konsument nie musi nawet płacić za gwarancję! Fakt, że sprzedawca jest skłonny zaoferować gwarancję „minimalnej jakości” za ułamek ceny samochodu jest zapewnieniem, że samochód jest dobrej jakości. Krajowe sieci franczyzowe samochodów używanych, takie jak CarMax, rozwiązały ten „nierozwiązywalny” problem, ponieważ mogą osiągnąć większe zyski, sprzedając produkty wysokiej jakości po wyższych cenach. CarMax wie więcej o samochodach, które sprzedaje niż jakiś znudzony swoją pracą regulator rządowy mógłby potencjalnie odkryć podczas pobieżnej inspekcji.
W ostatecznym rozrachunku, system „prywatnego zarządzania” działa więc lepiej niż ten upragniony przez Stiglitza, w celu urzeczywistnienia jego celu powszechnej biurokratycznej kontroli na potrzeby „życia i gospodarki”
Źródło ilustracji: Pixabay