Autor: Robert Murphy
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Marcin Zieliński
Wersja PDF
W ostatnim artykule przedstawiłem Misesowskie podejście do prakseologii, czyli nauki o ludzkim działaniu. W przeciwieństwie do pozytywistycznego stanowiska głównego nurtu, według którego wszystkie teorie ekonomiczne muszą wyprowadzać falsyfikowalne prognozy, które można testować, Ludwig von Mises wierzył, że wszystkie wiążące teorematy ekonomii muszą zostać wydedukowane z aksjomatu, że „ludzie działają”[1].
Wielu czytelników wysłało mi maile kwestionujące poglądy Misesa. Głównym zagadnieniem był problem, czy psychologia powinna korzystać z metod eksperymentalnych. Mimo wszystko psychologia także zajmuje się istotami ludzkimi, a w szczególności ich stanami psychicznymi i skłonnościami. Więc czy Austriacy wierzą, że metody nauk przyrodniczych – innymi słowy, sformułowanie hipotezy, która jest potem przedmiotem eksperymentalnej weryfikacji lub odrzucenia – są równie nieodpowiednie dla psychologii, jak dla ekonomii?
W odpowiedzi wykazałem, że Mises całkiem jasno nakreślił linię podziału pomiędzy psychologią a prakseologią: psychologia zajmuje się teoriami wyjaśniającymi, dlaczego ludzie wybierają określone cele, lub jak ludzie będą działać w danych okolicznościach. Prakseologia natomiast zajmuje się logicznymi implikacjami faktu, że ludzie mają określone cele oraz że działają, żeby je osiągnąć. Z powodu tej różnicy, może być całkowicie odpowiednim dla psychologów stosować eksperymentalne testowanie hipotez, ale kompletnie błędnym dla ekonomistów podobne małpowanie metod fizyki.
I. Prawo psychologiczne
Żeby zilustrować różnice, porównajmy „prawa” z poszczególnych dyscyplin. Psychologowie przeprowadzili wiele eksperymentów potwierdzających pozorną prawdziwość „efektu przechodnia”, oznaczającego, że jest mniej prawdopodobne, że ludzie pomogą komuś (na przykład kierowcy, któremu się zepsuje samochód), jeśli w pobliżu znajduje się dużo innych przechodniów. To pozorne prawo ma charakter czysto intuicyjny: osoba, która ma pomóc przy naprawie samochodu tego kierowcy w dużym mieście, pomyśli sobie, „może ktoś inny, bardziej odpowiedni niż ja, zatrzyma się i pomoże tamtej osobie”. Z kolei osoba, która ma pomóc mu naprawić samochód w rejonie wiejskim, będzie zdawać sobie sprawę, że jest jedyną, która może mu pomóc. Paradoksalnie, jest bardziej prawdopodobne, że kierowca otrzyma pomoc, jeśli samochód zepsuje się mu we względnie niezamieszkałym rejonie.
Mimo że brzmi to przekonująco i rzeczywiście zdaje się być zgodne z naszymi osobistymi doświadczeniami, to czy jest to naukowo potwierdzona teoria? Jedynym sposobem na przetestowanie tego jest przygotować kontrolowany eksperyment. Nie możemy stwierdzić za pomocą dedukcji a priori, czy efekt przechodnia jest prawdziwy, ponieważ nie mamy żadnych oczywistych aksjomatów, z których moglibyśmy wyprowadzić proces dedukcyjny. Nie wystarczy przetestować, jaki jest przeciętny czas reakcji w dużych miastach i terenach wiejskich, ponieważ nie mamy w obydwu przypadkach do czynienia z tą samą populacją. (Może się okazać, że większość ludzi w dużych miastach jest, na przykład, podła.)
Zatem psychologowie przeprowadzają eksperymenty, w których obiekt sam się umieszcza w pokoju i może rozmawiać przez interkom z innymi „obiektami” (z których część to prowokatorzy). W trakcie rozmowy, jeden z prowokatorów „przypadkowo” wspomina, że cierpi na padaczkę. Następnie ten wspólnik (o którym prawdziwy obiekt badania myśli, że jest też przedmiotem badań) udaje atak padaczki przez interkom. Psychologowie obserwują wtedy, czy prawdziwy przedmiot badań wstanie i opuści pokój, żeby poszukać pomocy dla ofiary padaczki. Przyglądając się ze zdziwieniem i powtarzając próby, psychologowie odkrywają, że tym mniej jest prawdopodobne, że przedmiot badań opuści pokój i poszuka pomocy, im więcej ludzi uczestniczy w rozmowie przez interkom. W szczególności, jeśli przedmiot badania jest jedyną osobą rozmawiającą z ofiarą w chwili, gdy dochodzi do „ataku”, jest niemal pewne, że wstanie i poszuka pomocy. Ale jeśli jest tylko jedną z tuzina osób konwersujących przez interkom, to jest znacznie mniej prawdopodobne, że wstanie.
Oczywiście nawet to eksperymentalne potwierdzenie nie dowodzi uniwersalnej prawdziwości efektu przechodnia. Mogło się zdarzyć tak, że mimo najlepszych chęci, psychologowie nie zebrali w rzeczywistości próby reprezentacyjnej. Co więcej, nawet jeśli efekt przechodnia jest prawdą dla obecnej populacji ludzkiej, to nie istnieje sposób, żeby zapobiec powstaniu, kulturowo lub genetycznie, za sto lat nowego gatunku ludzi, których nie będzie dotyczył efekt przechodnia. Tak jak każde „prawo” nauk przyrodniczych, tak „prawa” psychologiczne (dopóki będą potwierdzane za pomocą metod eksperymentalnych) są tylko tymczasowe.
II. Prawo ekonomiczne (prakseologiczne)
Jako przeciwny przypadek przeanalizujmy typowe prawo ekonomiczne. Jeśli rząd tworzy deficyt, to stopa procentowa będzie wyższa niż byłaby w innym przypadku. Teraz to prawo też wydaje się zdroworozsądkowe (tak jak efekt przechodnia), ale jest czymś więcej: jeśli tylko ekonomista zadba o sprecyzowanie definicji terminów, to może on faktycznie dowieść tego stwierdzenia na gruncie czystej logiki. Nie ma powodu, żeby gdzieś iść i „testować,” czy jest ono prawdziwe, gdyż mija się to z celem. Jest to równie bezsensowne jak „testowanie,” czy wewnętrzne kąty trójkąta (w geometrii euklidesowej) mają sumę 180 stopni.
W czasie lat 80. wielu apologetów rozrzutności administracji Reagana używało statystyk w celu zaprzeczenia prawom prakseologii. Pokazywali oni, że wbrew temu, co twierdzą ludzie zadręczający się „efektem wypychania”, duży deficyt w latach 80. wcale nie korelował z dużym wzrostem stóp procentowych. Zatem, wydawało się, gospodarka może jednocześnie przejeść oszczędności i zachować je; rekordowy deficyt wcale nie był zły!
Murray Rothbard wyjaśnił, na czym polega absurdalność tego argumentu. Statystyka, wykazywał, nie może być silniejszym argumentem niż logika. Kiedy rząd tworzy deficyt (tj. wydaje więcej pieniędzy niż otrzymuje z podatków i innych wpływów), to z konieczności musi to prowadzić do redukcji oszczędności dostępnych sektorowi prywatnemu. Inaczej mówiąc, jeśli rząd zaleje rynek miliardami dolarów w nowych obligacjach, to ich podaż nieodmiennie będzie wyższa niż byłaby w innym przypadku, co oznacza, że stopa procentowa oczyszczająca rynek (market-clearing interest rate; odwrotność ceny obligacji) musi być wyższa niż w innym przypadku.
Zatem w normalnej sytuacji w latach 80. (z dowolnych przyczyn[2]) stopa procentowa spadłaby znacząco w porównaniu z jej wysokim poziomem w latach 70. Ale ponieważ Reagan stworzył w tym samym czasie ogromny deficyt, to stopa procentowa została powstrzymana przed spadkiem, który miałby w innej sytuacji miejsce. Bez uprzedniego poznania teorii pokazującej związek między oszczędnościami, deficytem i stopą procentową, statystyk patrzący na dane ekonomiczne ma kłopot ze znalezieniem czegoś innego niż zmieniające się (i często fałszywe) wzory. W szczególności nie ma sposobu, żeby „testować” konkurencyjne interpretacje ery Reagana, ponieważ ekonomiści nie są w stanie ustanowić takich samych „warunków wstępnych” i wykonać eksperyment ponownie, tym razem ze zrównoważonym budżetem.
Na zakończenie powiedzmy, iż austriacka pozycja metodologiczna pozostaje monolitem. To prawda, że inne dyscypliny zajmujące się istotami ludzkimi, takie jak psychologia, mogą korzystać z metod eksperymentalnych. Jednakże, o ile ktoś wierzy (tak jak Mises), że właściwa ekonomia jest podzbiorem prakseologii, o tyle jest jasne, że wszystkie teorematy ekonomiczne muszą być logicznie wydedukowane z aksjomatu działania. Z austriackiej perspektywy kopiowanie metod od fizyków jest całkowitym pomyleniem natury i celu teorii ekonomii.
[1] Oprócz oczywistego dla każdego aksjomatu działania, niektóre teorematy ekonomiczne wymagają także dodatkowych założeń, takich jak „praca wymaga wysiłku” czy „praca jest rzadka w relacji do ziemi”.
[2] Oczywiście apologeci Reagana mogą twierdzić, że to jego polityka przyczyniła się do tendencji spadkowych, jeśli chodzi o stopy procentowe oraz, że zrównoważony budżet (biorąc pod uwagę obniżkę podatków w 1981 r.) był politycznie niemożliwy. Tak mogło oczywiście być. Ale ja się skupiam na tym, że rekord Reagana nie obala „efektu wypychania”.
Niestety ekonomia i psychologia podkupują podstawowy aksjomat prakseologii - ludzie nie działają świadomie :)
Odpowiedz
Stary wpis, ale mnie zaciekawił: w jaki sposób powszechne działanie ludzi może być nieświadome? Zbiorowa hipnoza, narkotyzowanie?
Odpowiedz