Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Mateusz Czyżniewski
Szkic tego artykułu pierwotnie wygłoszono jako wykład na konferencji „South Royalton Conference on Austrian Economics” odbywającej się w 1974 roku. Uzupełniony tekst w postaci artykułu naukowego opublikowano następnie w książce Economic Controversies.
Dzieje austriackiej teorii pieniądza można zasadniczo podsumować odnosząc się monumentalnego dzieła Teoria pieniądza i kredytu Ludwiga von Misesa, o opublikowanego w 1912 roku[1]. Podstawowym osiągnięciem Misesa było wykorzystanie teorii użyteczności krańcowej, opracowanej przez ekonomistów austriackich i innych ekonomistów marginalistycznych jako narzędzia do wyjaśnienia istoty zjawisk ekonomicznych takich jak popyt konsumpcyjny czy ceny rynkowe, a następnie zastosowanie ich do analizy zjawisk popytu na pieniądz oraz kształtowania się jego wartości rynkowej. Miało to fundamentalne znaczenie w odniesieniu do opisu istoty istnienia oraz zachodzenia zmian cen rynkowych. Teoria pieniądza nie musiała już być oddzielona od ogólnej teorii indywidualnego działania, teorii użyteczności czy praw kształtowania się poziomów podaży, popytu czy cen. Nie musiała już cierpieć z powodu izolacji w odniesieniu do koncepcji „prędkości obiegu pieniądza”, „poziomu cen” czy „równań wymiany”.
Stosując analizę popytu i podaży w odniesieniu do pieniądza, Mises posłużył się koncepcją ekonomisty Wicksteeda: podaż to całkowity zasób danego towaru w danym czasie, a popyt to całkowite zapotrzebowanie rynkowe na zdobycie i utrzymanie sald gotówkowych. Oba z nich są wypadkową preferencji poszczególnych jednostek krańcowych pieniądza umieszczonych na skalach wartości ludzi (działających na rynku – przyp. tłum.). Koncepcja Wicksteeda jest szczególnie adekwatna w odniesieniu do pieniądza z kilku powodów. Po pierwsze, ponieważ podaż pieniądza jest albo skrajnie stała w stosunku do bieżącej produkcji — jak w przypadku standardu złota — albo jest określana egzogenicznie dla rynku przez władze państwowe. Po drugie i najważniejsze, ponieważ pieniądz, wyjątkowo wśród towarów pożądanych na rynku, jest nabywany nie po to, aby go skonsumować, ale aby go czasowo przechowywać w celu dokonywania aktów wymiany w przyszłości. Popyt na posiadanie staje się zatem właściwym pojęciem do analizy wyjątkowo szerokiej funkcji pieniądza, jaką jest posiadanie go jako rezerwy w celu jego późniejszej sprzedaży. Mises potrafił również wyjaśnić popyt na salda gotówkowe jako wypadkową krańcowych użyteczności dóbr na skalach wartości, które są ściśle porządkowe dla każdej jednostki. W swojej analizie Mises wykorzystał spostrzeżenia swojego austriackiego kolegi Franza Cuhela i opracował teorię użyteczności krańcowej, która była ściśle porządkowa i pozbawiona wszelkich śladów błędu polegającego na założeniu wymierności (liczbowej porównywalności – przyp. tłum.) użyteczności.
Względna użyteczność jednostek pieniądza w porównaniu z innymi dobrami określa popyt każdej osoby na salda gotówkowe, czyli ile z jej dochodu lub bogactwa zostanie zatrzymanych w kieszeni, a ile zostanie wydanych w danych celach. Stosując prawo malejącej (porządkowej) użyteczności krańcowej pieniądza oraz pamiętając o tym, że „użycie” pieniądza polega na tym, że jest on przeznaczony do aktów teraźniejszej oraz przyszłej wymiany, Mises doszedł pośrednio do koncepcji opadającej krzywej popytu[2] na pieniądz w stosunku do siły nabywczej danej jednostki monetarnej. Siła nabywcza jednostki pieniężnej, którą Mises nazwał również „obiektywną wartością wymienną”[3] pieniądza, była wówczas określona jak w zwykłej analizie podaży i popytu przez przecięcie się krzywej podarzy pieniądza oraz wykresu popytu na gotówkę. Możemy to zobaczyć wizualnie, umieszczając siłę nabywczą jednostki pieniężnej na osi Y, a ilość pieniądza na osi X standardowego, dwuwymiarowego wykresu przedstawiającego cenę dowolnego dobra w stosunku do jego ilości. Mises zakończył analizę, wskazując, że całkowita podaż pieniądza w danym momencie nie jest ani większa, ani mniejsza niż zagregowana suma wszystkich indywidualnych sald pieniężnych w danym momencie. Każda ilość pieniądza w społeczeństwie pozostaje w czyimś posiadaniu w danym okresie, a zatem znajduje się w czyimś bilansie pieniężnym — żadna ilość pieniądza nie jest poza obiegiem i wykorzystaniem ekonomicznym.
Choć dla wygody analizę Misesa można przedstawić na zwykłym wykresie podaży i popytu, gdzie siła nabywcza jednostki pieniężnej służy jako ekwiwalent ceny pieniądza, to opieranie się wyłącznie na takim uproszczonym diagramie fałszuje rozważania teoretyczne. Jak bowiem zauważył Mises w swojej błyskotliwej analizie, której wnioski wciąż nie zostały przyswojone przez przedstawicieli głównego nurtu ekonomii, siła nabywcza jednostki pieniężnej nie jest po prostu odwrotnością tzw. poziomu cen towarów i usług. Opisując zalety pieniądza jako ogólnego środka wymiany i to, jak ten środek wyłonił się na rynku, Mises zwrócił uwagę na to, że jednostka pieniężna służy jako jednostka rozliczeniowa (w transakcjach – przyp. tłum) oraz jako wspólny mianownik wszystkich innych cen. Ponadto sam towar pieniężny pozostaje w stanie barteru ze wszystkimi innymi towarami i usługami. Tak więc w stanie barteru nie ma jednolitej „ceny jajek”. Jednostka jaj (powiedzmy, jeden tuzin) będzie miała wiele różnych „cen”: cenę „masła” w przeliczeniu na funty masła, cenę „kapelusza” w przeliczeniu na kapelusze, cenę „konia” w przeliczeniu na konie itd. Każde dobro i usługa będą miały niemal nieskończoną liczbę cen w odniesieniu do każdego innego dobra i usługi. Gdy jeden towar, powiedzmy złoto, zostanie wybrany jako środek wymiany, każdy inny towar oprócz złota będzie miał jednolitą cenę, tak że wiemy, iż cena jajka wynosi jeden dolar za tuzin, cena kapelusza to dziesięć dolarów itd. Jednak, gdy każdy towar i usługa z wyjątkiem złota ma teraz jedną cenę w przeliczeniu na pieniądz, sam pieniądz ma praktycznie nieskończoną liczbę indywidualnych cen w przeliczeniu na każdy inny towar czy usługę. Innymi słowy, cena dowolnego dobra jest tym samym, co jego siła nabywcza w odniesieniu do innych dóbr i usług. W ramach barteru, jeśli cena tuzina jajek wynosi dwa funty masła, siła nabywcza tuzina jajek to inaczej dwa funty masła. Siłą nabywczą tuzina jajek będzie również jedna dziesiąta kapelusza, i tak dalej. I odwrotnie, siła nabywcza masła to jego cena w przeliczeniu na jajka. W tym przypadku siła nabywcza funta masła to pół tuzina jajek. Po pojawieniu się pieniądza siła nabywcza tuzina jaj jest taka sama jak jego cena w pieniądzu, w naszym przykładzie — jeden dolar. Siła nabywcza funta masła będzie wynosić 50 centów, kapelusza — dziesięć dolarów itd.
Jaka jest zatem siła nabywcza, czyli cena dolara? Będzie to ogromna konstelacja kombinacji wszystkich dóbr i usług, które można kupić za dolara, czyli wszystkich dóbr i usług w gospodarce. W naszym przykładzie powiedzielibyśmy, że siła nabywcza dolara równa się jednemu tuzinowi jaj, lub dwóm funtom masła, lub jednej dziesiątej kapelusza, i tak dalej, w całej rozważanej gospodarce. Krótko mówiąc, cena lub siła nabywcza jednostki pieniężnej będzie zbiorem ilości alternatywnych dóbr i usług, które można kupić za dolara. Ponieważ ten zbiór jest heterogeniczny (niejednorodny względem preferencji działającego człowieka — przyp. tłum.) i specyficzny (ma konkretne, unikalne zastosowania produkcyjne — przyp. tłum.), nie można go zsumować w jakiejś jednostkowej liczbie określającej poziom cen.
Fałszywość koncepcji poziomu cen pokazuje także analiza przeprowadzona przez Misesa, gdzie wykazał, jak dokładnie rosną ceny (czyli spada siła nabywcza pieniądza) w odpowiedzi na wzrost ilości pieniądza (oczywiście przy założeniu, że indywidualne rozkłady popytu[4] na salda gotówkowe lub, ogólniej, indywidualne skale wartości pozostają stałe (caeteris paribus). W przeciwieństwie do ścisłego neoklasycznego rozdziału ilości pieniądza oraz ogólnego poziomu cen od względnych cen poszczególnych dóbr i usług, Mises pokazał, że zwiększona podaż pieniądza wpływa w różny sposób na różne sfery rynku i tym samym nieuchronnie zmienia nierównomiernie względne ceny.
Załóżmy na przykład, że podaż pieniądza wzrasta o 20 procent. Nie będzie to, jak przyjmuje ekonomia neoklasyczna, po prostu ogólny wzrost wszystkich cen o 20 procent. Załóżmy najbardziej korzystny przypadek, który możemy nazwać modelem Anioła Gabriela. Anioł Gabriel zstępuje i w ciągu jednej nocy zwiększa stan gotówki każdego z nas o dokładnie 20 procent. Teraz wszystkie ceny nie wzrosną po prostu o 20 procent, ponieważ każda osoba ma inną skalę wartości, inny porządkowy ranking użyteczności, w tym względne użyteczności krańcowe dolarów i wszystkich innych dóbr na jego skali wartości. W miarę wzrostu zasobu dolarów każdej osoby, jej zakupy dóbr i usług będą się zmieniać zgodnie z ich nową pozycją na skali wartości w stosunku do dolarów. Zmieni się zatem struktura popytu, podobnie jak względne ceny i względne dochody działań produkcyjnych. Zmieni się kompozycja preferencji ludzi, która kształtuje siłę nabywczą dolara.
Jeśli względny popyt i ceny zmieniają się w modelu Anioła Gabriela, to zmienią się znacznie bardziej w trakcie realnego wzrostu podaży pieniądza. Jak wykazał Mises, w realnym świecie inflacja pieniądza jest kusząca właśnie dlatego, że zastrzyk (precyzyjne, punktowe dostarczenie ich w dane miejsce odbioru – przyp. tłum) nowych pieniędzy nie odbywa się zgodnie z modelem Anioła Gabriela. Zamiast tego rząd lub banki tworzą nowe pieniądze, które mają być wydane na konkretne towary i usługi. W ten sposób wzrasta popyt na te konkretne, wyselekcjonowane dobra, podnosząc ich ceny. Stopniowo nowe pieniądze rozchodzą się po gospodarce zwiększając popyt oraz ceny innych dóbr i usług. Dochód i bogactwo są redystrybuowane na rzecz tych, którzy otrzymują nowe pieniądze na początku procesu (dodania dodatkowego zasobu pieniądza – przyp. tłum.), kosztem tych, którzy otrzymują je późno, oraz tych o stałych dochodach, którzy nie otrzymują żadnych nowych pieniędzy[5]. W wyniku wzrostu ilości pieniądza dochodzi do dwóch rodzajów przesunięć w cenach względnych: 1) redystrybucji od późnych odbiorców do wczesnych odbiorców, która zachodzi w procesie inflacji oraz 2) trwałych przesunięć w bogactwie i dochodach, które zachodzą nawet po tym, jak efekty wzrostu podaży pieniądza same się zlikwidują. Nowa równowaga będzie bowiem odzwierciedlać zmieniony układ bogactwa, dochodu i popytu, wynikający ze zmian zachodzących w trakcie procesu inflacyjnego. Na przykład grupy ludzi o stałych dochodach trwale tracą na względnym bogactwie i dochodach[6].
Jeśli koncepcja jednolitego poziomu cen jest błędna, to tym bardziej błędne są wszelkie próby mierzenia zmian tegoż poziomu. Posługując się naszym poprzednim przykładem, załóżmy, że w pewnym momencie za dolara można kupić tuzin jaj, jedną dziesiątą kapelusza lub dwa funty masła. Jeśli dla uproszczenia ograniczymy dostępne dobra i usługi tylko do tych trzech, to opisujemy siłę nabywczą dolara w tym czasie. Załóżmy jednak, że w następnym momencie, być może z powodu wzrostu podaży dolarów, ceny rosną, tak że masło kosztuje 1 dolara za funt, kapelusz 12 dolarów, a jajka 3 dolary za tuzin. Ceny rosną, ale nie równomiernie i wszystko, co możemy teraz powiedzieć ilościowo o sile nabywczej dolara, to to, że wynosi ona cztery jajka, jedną dwunastą kapelusza lub jeden funt masła. Nie wolno próbować grupować zmian w sile nabywczej dolara w jeden uśredniony indeks. Każdy taki indeks wyłania jakąś ogólną całość dóbr, których ceny względne pozostają niezmienione, tak że całościowe uśrednienie może dać miarę zmian siły nabywczej samego pieniądza. Widzieliśmy jednak, że ceny względne nie mogą pozostać niezmienione, a tym bardziej wartości, jakie jednostki przypisują tym towarom i usługom[7].
Tak jak cena dowolnego dobra ma tendencję do ujednolicania się, tak cena lub siła nabywcza pieniądza — jak wykazał Mises —będzie miała tendencję do ujednolicania się w całym obszarze jego użytkowania. Siła nabywcza dolara będzie taka sama na całym obszarze Stanach Zjednoczonych. Podobnie w epoce standardu złota, siła nabywcza jednostki złota była jednolita na wszystkich obszarach, gdzie złoto było w użyciu. Krytycy, którzy wskazują na utrzymujące się tendencje zachodzenia różnic w cenie pieniądza pomiędzy poszczególnymi lokalizacjami, nie rozumieją austriackiej koncepcji tego, czym tak naprawdę jest dobro lub usługa. Towar nie jest definiowany przez jego właściwości technologiczne, ale przez jego jednorodność w stosunku do wymagań i życzeń konsumentów. Łatwo jest wyjaśnić, na przykład, dlaczego cena pszenicy w Kansas nie będzie taka sama jak cena pszenicy w Nowym Jorku. Z punktu widzenia konsumenta w Nowym Jorku pszenica, choć właściwie identyczna[8] w obu miejscach, jest w rzeczywistości dwoma różnymi towarami: jeden to „pszenica w Kansas”, a drugi „pszenica w Nowym Jorku”. Pszenica w Nowym Jorku, będąc bliżej jego użytku, jest bardziej wartościowym towarem niż pszenica w Kansas i będzie miała wyższą cenę na rynku. Podobnie fakt, że technologicznie podobne mieszkanie nie będzie miało takiej samej ceny wynajmu w Nowym Jorku, jak w wiejskim Ohio, nie oznacza, że cena tego samego towaru w postaci mieszkania różni się zawsze. Mieszkanie w Nowym Jorku cieszy się cenniejszą i bardziej pożądaną lokalizacją, stąd będzie miało wyższą cenę na rynku. „Mieszkanie w Nowym Jorku” jest innym i bardziej wartościowym dobrem niż „mieszkanie na wsi w Ohio”, ponieważ odpowiednie lokalizacje są nieodłączną częścią danego dobra. W każdym przypadku dobro jednorodne musi być definiowane w kategoriach jego użyteczności dla konsumenta, a nie w kategoriach jego właściwości technologicznych.
Rozszerzając analizę: fakt, że koszty życia mogą być stale wyższe w Nowym Jorku niż w wiejskim Ohio, nie neguje tendencji do jednolitej siły nabywczej dolara w całym kraju. Te dwie lokalizacje tworzą bowiem inny zestaw dóbr i usług, przy czym rynek w Nowym Jorku dostarcza konsumentowi znacznie szerszy asortyment dóbr i usług. Wyższe koszty życia w Nowym Jorku są odzwierciedleniem większych korzyści lokalizacyjnych, bogatszej oferty dóbr i usług[9].
W swoim ważnym opisie historycznym rozwoju teorii cen międzynarodowych C.Y. Wu podkreślił istotny wkład Misesa i wskazał, że wyjaśnienie Misesa mieściło się w tradycji Ricarda i Nassau Seniora, który
[...] był pierwszym ekonomistą, który jasno wyjaśnił znaczenie klasycznej doktryny, że wartość pieniądza jest wszędzie taka sama oraz wykazał, że różnice w cenach towarów o podobnym składzie w różnych miejscach są do pogodzenia z założeniem równowartości pieniądza.[10]
Wskazawszy, że Mises doszedł do tej koncepcji niezależnie od Seniora, C.Y. Wu rozwinął następnie teorematy Misesa do rzekomych różnic lokalizacyjnych w kosztach utrzymania. Jak stwierdził Wu:
Dla niego [Misesa] ci, którzy wierzą w międzynarodowe różnice w wartości pieniądza, pominęli czynnik lokalizacyjny w naturze dóbr ekonomicznych. W przeciwnym razie powinni byli zrozumieć, że rzekome różnice są wytłumaczalne przez różnice w jakości oferowanych i pożądanych towarów.
Wu podsumował dyskusję następującym cytatem z Teorii pieniądza i kredytu Misesa:
Podsumowując, współczynnik wymiany występujący między dobrami i pieniądzem jest wszędzie taki sam. Ale ludzie i ich potrzeby nie są wszędzie takie same; to samo dotyczy towarów. Tylko wtedy, gdy pominiemy te rozróżnienia, będziemy mogli mówić o regionalnych różnicach w sile nabywczej pieniądza lub o tym, że życie jest droższe w jednym miejscu niż w drugim.[11]
Jeśli siła nabywcza pieniądza ma być wszędzie taka sama, to co się stanie, jeśli na świecie będzie współistnieć jeden lub więcej rodzajów pieniądza? Aby to wyjaśnić, Mises rozwinął analizę w duchu Ricarda w to, co miało być potem nazwane teorią siły nabywczej i parytetu kursów walutowych. Według tej koncepcji, rynkowy kurs wymiany między dwoma niezależnymi rodzajami pieniądza będzie miał tendencję do wyrównywania stosunku ich siły nabywczej (we wszystkich obszarach – przyp. tłum.). Mises wykazał, że analiza ta ma zastosowanie zarówno do kursu wymiany między złotem a srebrem — niezależnie od tego, czy oba te rodzaje pieniądza krążą obok siebie w tym samym kraju – jak i do niezależnych walut niepokrytych w złocie emitowanych przez dwa narody. Wu wyjaśnił różnicę między teorią Misesa a niestety bardziej znaną wersją teorii siły nabywczej i parytetu, przedstawioną nieco później przez Gustava Cassela. Wersja Cassela ignoruje nacisk ekonomistów austriackich dotyczący analizy wpływu rozbieżności lokalizacyjnych w analizie różnic dotyczących wartości technologicznie podobnych dóbr, a to z kolei uzupełnia szersze austriackie oraz klasyczne stanowisko, że siła nabywcza pieniądza odnosi się do zbioru konkretnych dóbr. W przeciwieństwie do tego, Cassel i neoklasycy rozpatrują siłę nabywcza pieniądza jako odwrotność jednostkowego poziomu cen. Wu stwierdził:
Teoria parytetu siły nabywczej zakłada, że kurs walutowy będzie w równowadze, gdy „siła nabywcza pieniądza” będzie równa we wszystkich krajach biorących udział w handlu. Jeśli termin siła nabywcza odnosi się do towarów, które są nie tylko podobne w składzie technologicznym, ale także znajdują się w tym samym położeniu geograficznym, teoria ta staje się klasyczną doktryną komparatywnej wartości pieniądza znajdującego w różnych krajach. Niestety termin siła nabywcza w odniesieniu do tej teorii oznacza niekiedy odwrotność ogólnego poziomu cen w danym kraju. Przy takiej interpretacji teoria ta staje się taka, że punkt równowagi w wymianie zagranicznej wynika z ilorazu między poziomami cen w różnych krajach. Jest to [...] błędna wersja teorii parytetu siły nabywczej.[12]
Niestety Cassel, zamiast poprawić błąd w swojej koncepcji siły nabywczej, wkrótce porzucił doktrynę pełnego parytetu na rzecz innego i słabszego twierdzenia, że tylko zmiany kursów walutowych odzwierciedlają zmiany w sile nabywczej – być może z powodu chęci użycia pomiarów i metod indeksowania do formułowania teorii[13].
Kiedy Mises zastosował teorię użyteczności krańcowej do ustalenia zasad kształtujących ceny pieniądza, stanął przed problemem, który później nazwano „austriackim kołem w rozumowaniu”[14]. Krótko mówiąc, kiedy ktoś szereguje jajka, wołowinę lub buty na swojej skali wartości, wycenia te dobra pod kątem ich bezpośredniego wykorzystania w konsumpcji. Takie wyceny są oczywiście niezależne od cen na rynku i poprzedzają ich wystąpienie. Ale ludzie żądają pieniędzy, aby następnie trzymać je w swoich saldach gotówkowych, nie w celu ewentualnego bezpośredniego wykorzystania ich do konsumpcji, ale właśnie po to, aby wymienić gotówkę na inne dobra, które zostaną wykorzystane w sposób bezpośredni. Tak więc pieniądz nie jest użyteczny sam w sobie, ale dlatego, że ma uprzednią wartość wymienną, ponieważ był i prawdopodobnie będzie wymienialny na inne dobra. Krótko mówiąc, pieniądz jest pożądany, ponieważ ma uprzednio istniejącą siłę nabywczą. Popyt na niego nie tylko nie jest niezależny od jego istniejącej ceny na rynku, ale wynika właśnie z tego, że ma już swoją cenę rozpatrywaną w kategoriach innych towarów i usług. Lecz jeśli popyt na pieniądz, a więc i jego użyteczność, zależy od jego istniejącej wcześniej ceny lub siły nabywczej, to jak w takim razie ta cena może być wyjaśniona przez występowanie popytu? Wydaje się, że każda austriacka próba zastosowania teorii użyteczności krańcowej do problematyki pieniądza jest nierozerwalnie uwikłana w błędne koło w rozumowaniu. Z tego powodu ekonomia głównego nurtu nie była w stanie zastosować teorii użyteczności krańcowej do wyjaśnienia wartości pieniądza i dlatego poszła w wieloprzyczynowe (lub nie przyczynowe) koncepcje Walrasowskie.
Misesowi udało się jednak rozwiązać ten problem w 1912 roku, opracowując tzw. teoremat regresji. W skrócie, Mises twierdził, że popyt na pieniądze lub salda gotówkowe w chwili obecnej — powiedzmy w danym dniu X — opiera się na fakcie, że pieniądze w dniu poprzednim, czyli w dniu X-1, miały pewną siłę nabywczą. Siła nabywcza pieniądza w dniu X jest określona przez interakcję w dniu X pomiędzy podażą pieniądza a popytem na salda gotówkowe w tym dniu, który z kolei jest określony przez użyteczność krańcową pieniądza dla jednostek w dniu X. Natomiast ta użyteczność krańcowa — a zatem i popyt — ma nieunikniony składnik historyczny: fakt, że pieniądz miał wcześniejszą siłę nabywczą w dniu X-1, a zatem ludzie wiedzą, że ten towar ma funkcję pieniężną i będzie wymienialny w przyszłych dniach na inne dobra i usługi. Ale co w takim razie decydowało o sile nabywczej pieniądza w dniu X-1? Ponownie, siła nabywcza była określona przez podaż i popyt na pieniądz w dniu X-1, a to z kolei zależało od faktu, że pieniądz miał siłę nabywczą w dniu X-2. Czy nie jesteśmy jednak uwikłani w nieskończoną regresję, bez możliwości ucieczki z błądzenia w koło i wskutek tego pozostaniemy bez ostatecznego wyjaśnienia? Odpowiedź brzmi nie. Musimy przesunąć proces imputacji w czasie do momentu, w którym towar pieniężny nie był używany jako środek wymiany pośredniej, ale był pożądany wyłącznie dla własnego, bezpośredniego użytku. Cofnijmy się do drugiego dnia, w którym jakiś towar — powiedzmy złoto — był używany jako środek wymiany. Tego dnia złoto było pożądane w pewnym stopniu dlatego, że ma istniejącą siłę nabywczą jako pieniądz, czy raczej jako środek wymiany w odniesieniu do pierwszego dnia. Ale co się stało w tym pierwszym dniem? W tym dniu popyt na złoto zależał od tego, że złoto miało siłę nabywczą pochodzącą z przeszłości, a więc przesuwamy analizę do ostatniego dnia wymiany barterowej. Popyt na złoto w ostatnim dniu barteru miał charakter czysto konsumpcyjny i nie miał w sobie żadnego historycznego składnika odnoszącego się do jakiegokolwiek poprzedniego dnia (innymi słowy, do przeszłości, gdzie mogłaby zachodzić wymiana pośrednia – przyp. tłum.). W barterze bowiem każdy towar był pożądany wyłącznie z uwagi na jego aktualne zastosowanie konsumpcyjne. Złoto nie było wyjątkiem w tym aspekcie. W pierwszym dniu używania złota jako środka wymiany, zaczęło ono mieć dwa składniki wpływające na popyt na niego: po pierwsze, na użytek konsumpcyjny, jaki istniał w barterze, a po drugie, na użytek pieniężny, czyli zastosowanie go jako środka wymiany, który miał składnik historyczny wpływający na jego użyteczność. Krótko mówiąc, popyt na pieniądz można prześledzić w czasie do ostatniego dnia barteru, w którym to momencie znika element czasowy w popycie na towar pieniężny, a siły sprawcze w obecnym popycie i sile nabywczej pieniądza są w pełni i całkowicie uzasadnione.
Teoremat regresji Misesa nie tylko w pełni wyjaśnia obecny popyt na pieniądz i integruje teorię pieniądza z teorią użyteczności krańcowej, ale także pokazuje, że pieniądz musiał powstać właśnie w taki sposób — rynkowy — gdy ludzie stopniowo zaczęli używać jakiegoś wcześniej wartościowego towaru jako środka wymiany. Żaden pieniądz nie mógł powstać ani w wyniku społecznego porozumienia o uznaniu jakiejś wcześniej bezwartościowej rzeczy za „pieniądz” ani w wyniku nagłego pojawienia się pustego pieniądza (zadekretowanego przez rząd – przyp. tłum.). W tych bowiem przypadkach towar pieniężny nie mógłby mieć wcześniejszej siły nabywczej, która mogłaby być uwzględniona w żądaniach jednostek dotyczących pieniądza. W ten sposób Mises wykazał, że retrospektywny wgląd Carla Mengera w sposób powstawania pieniądza na rynku nie był jedynie spostrzeżeniem o historycznym znaczeniu, lecz nieuniknioną, teoretyczną koniecznością. Z drugiej strony chociaż pieniądz musiał powstać jako bezpośrednio użyteczny towar — na przykład złoto — to w świetle teorematu regresji nie ma powodu, dla którego takie bezpośrednie zastosowania muszą trwać dalej, aby towar mógł być używany jako pieniądz. Złoto lub jego substytuty, raz ustanowione jako pieniądz, mogą stracić lub zostać pozbawione funkcji bezpośredniego użycia i nadal być stosowane jako pieniądz. Jest tak ponieważ historyczne odniesienie do siły nabywczej z poprzedniego dnia będzie już ustanowione[15].
W swoim obszernym traktacie Ludzkie działanie z 1949 roku, Mises skutecznie obalił wcześniejszą krytykę teorematu regresji przeprowadzoną przez Andersona i Ellisa[16]. Gilbert twierdził, że teoria nie wyjaśnia, jak można wprowadzić nowy pieniądz papierowy, gdy poprzedni system monetarny się załamie. Przypuszczalnie chodziło mu o takie przykłady jak niemiecka Rentenmarka po gwałtownej inflacji w 1923 roku. Jednak o to, że nowy pieniądz papierowy nie został wprowadzony de novo. Złoto i waluty obce istniały już wcześniej, a Rentenmarka mogła być i była wymieniana na te wcześniej istniejące pieniądze. Co więcej, została wprowadzona w stałej relacji do poprzedniej, skrajnie zdeprecjonowanej marki[17].
Patinkin skrytykował Misesa za rzekome stwierdzenie, że użyteczność krańcowa pieniądza odnosi się do użyteczności krańcowej dóbr, na które wymienia się pieniądze, a nie do użyteczności krańcowej posiadania samych pieniędzy. Zarzucił też Misesowi, że w innych częściach Teorii pieniądza i kredytu niekonsekwentnie trzyma się tego drugiego poglądu. Patinkin był jednak w błędzie. Koncepcja Misesa dotycząca użyteczności krańcowej pieniądza zawsze odnosi się do użyteczności posiadania pieniądza. Misesowi w teoremacie regresji chodzi o coś innego, a mianowicie o to, że użyteczność krańcowa posiadania pieniądza sama w sobie opiera się na uprzednim fakcie, że pieniądz można wymienić na dobra, czyli w związku z uprzednią siłą nabywczą pieniądza w odniesieniu do towarów. Krótko mówiąc, ceny pieniężne towarów, czyli siła nabywcza pieniądza musi najpierw zaistnieć, aby pieniądz miał użyteczność krańcową. Stąd sformułowanie teorematu regresji nie popada w błądzenie w koło[18].
Współczesna ekonomia ortodoksyjna porzuciła poszukiwanie wyjaśnień przyczynowych na rzecz Walrasowskiego świata „wzajemnej determinacji”, związanego jednoznacznie z dzisiejszą modą na stosowanie ekonomii matematycznej. Sam Patinkin nieprzekonująco zaakceptował pułapkę teorii obiegu okrężnego. Twierdzi on, że analizę rynku („eksperyment rynkowy”) należy rozpocząć od badania użyteczności, a jej badanie rozpoczął od ustalenia poszczególnych cen („eksperyment indywidualny”). Z charakterystyczną dla siebie arogancją, Samuelson i Stigler zaatakowali austriackązatroskanie o unikanie błędnych kół w rozumowaniu, aby skupić się na związkach przyczynowych. Samuelson odwołał się do Walrasa, który rozwinął ideę „równowagi ogólnej, w której wszystkie wielkości są jednocześnie określane przez współzależne relacje”, co przeciwstawił „obawom literatów” (czyli ekonomistów piszących po angielsku) występowanie kolistości w rozumowaniu[19]. Wobec tego, Stigler odrzucił myśl Böhm-Bawerka przez:
[...] niezrozumienie niektórych z najbardziej istotnych elementów współczesnej teorii ekonomii czyli koncepcji wzajemnej determinacji oraz równowagi (rozwiniętych dzięki zastosowaniu teorii równoczesności uzyskiwania rozwiązań równań). Wzajemna determinacja [...] jest odrzucana na rzecz starszej teorii przyczynowo skutkowej.
Ponadto Stigler dodał kąśliwą uwagę, że „Böhm-Bawerk nie posiadał umiejętności matematycznych”[20].
W ten sposób ortodoksyjni ekonomiści odzwierciedlają niefortunny wpływ metody matematycznej na ekonomię. Idea wzajemnej determinacji — tak przedstawiona w matematycznym ujęciu — jest adekwatna dla teorii fizycznych, które próbują wyjaśnić nieumotywowane wolą ruchy materii fizycznej. Lecz w prakseologii, ogólnej teorii ludzkiego działania, której ekonomia jest najlepiej opracowaną częścią, przyczyna jest znana: dążenie do realizacji celu danego człowieka. Zatem, w ekonomii właściwa metoda jest związana z analizą ludzkich postępowań, które zaczynają się w momencie wyboru celów, następnie doboru środków do ich realizacji a kończy na realizacji założonych pragnień.
W Ludzkim działaniu, Mises rozwinął austriacką teorię pieniądza, zadając druzgocący cios intelektualny koncepcji Walrasowskiej równowagi ogólnej. Aby osiągnąć taką równowagę, podstawowe dane gospodarki — ceny, technologia czy stan zasobów — muszą być zamrożone oraz postrzegane przez każdego uczestnika rynku jako zawsze niezmienne. Przy takim magicznym zatrzymaniu procesu, gospodarka prędzej czy później pogrążyłaby się w niekończącej się tułaczce stałych cen czy powtarzających się procesów produkcji, a każda firma zarabiałaby jedynie na jednolitej stopie procentowej[21] (lub, w niektórych konstrukcjach, na zerowej stopie procentowej). Idea pewności i stałości w tym, co Mises nazwał „gospodarką jednostajnie funkcjonującą” jest absurdalna. Mises pokazał, że w takim świecie stałości i pewności nikt nie utrzymywałby jakichkolwiek sald gotówkowych. Byłoby tak ponieważ każdy miałby doskonałe przewidywania na temat swoich przyszłych działań ekonomicznych. Zatem, nie byłoby sensu utrzymywać jakichkolwiek pieniędzy w celach zabezpieczenia się przed nieznaną przyszłością. Tak więc człowiek, który wiedział, że 1 stycznia 1977 roku wyda 5000 dolarów, pożyczyłby wcześniej wszystkie swoje pieniądze a potem otrzymałby je wraz z odpowiednimi odsetkami bez jakiegokolwiek ryzyka czy niepewności. Jak stwierdził Mises:
[...] Każdy dokładnie wie, jakiej ilości pieniądza będzie potrzebował w dowolnym momencie przyszłości. Dzięki temu może ulokować wszystkie otrzymywane fundusze w taki sposób, że termin ich płatności przypadnie w tym dniu, w którym będzie ich potrzebował. [...] Kiedy ostatecznie zostaje osiągnięta równowaga gospodarki jednostajnie funkcjonującej, nie istnieją już żadne zasoby gotówkowe.[22]
Lecz jeśli nikt nie trzyma gotówki, a popyt na salda gotówkowe spadnie do zera, wszystkie ceny wzrosną do nieskończoności. Wówczas cały system równowagi ogólnej rynku, który zakłada ciągłe istnienie wymiany pieniężnej, rozpadnie się. Mises podsumował to zagadnienie w następujący sposób:
Kolejną ułomnością konstrukcji myślowej gospodarki jednostajnie funkcjonującej jest to, że tkwi w niej niewypowiedziane założenie o istnieniu wymiany pośredniej i posługiwaniu się pieniądzem. [...] Gdzie nie istnieje niepewność co do przyszłości, tam nie ma potrzeby trzymania gotówki. Jeżeli [wszystkie] pieniądze trzeba trzymać w postaci gotówki, nie może istnieć żaden rodzaj pieniądza. [...] W systemie „statycznym” nie ma miejsca dla pieniądza. Tymczasem pojęcie gospodarki rynkowej bez pieniądza jest wewnętrznie sprzeczne.[23]
Samo pojęcie Walrasowskiej równowagi ogólnej jest nie tylko całkowicie nierealistyczne, ale wręcz zasadniczo niemożliwe, ponieważ w takim systemie nie da się utrzymać pieniądza a stąd wymiany monetarnej. Kolejnym wkładem Misesa w tę analizę było wykazanie, że niepewność, która nie jest tylko jednym z wielu „motywów” utrzymywania sald gotówkowych, jest kluczowym czynnikiem dla posiadania jakichkolwiek pieniędzy.
O tym, że takie problemy trapią obecnie ekonomię głównego nurtu, świadczy wykazanie przez F.H. Hahna, że znany model równowagi ogólnej Patinkina może uwzględnić istnienie popytu na pieniądz jedynie poprzez odwołanie się do takich pojęć, jak rzekoma niepewność co do dokładnych danych dotyczących przyszłej działalności gospodarczej oraz co do „niedoskonałości” rynku kredytowego. Żadne z nich — jak zauważył Hahn — nie jest zgodne z koncepcją równowagi ogólnej[24].
W odniesieniu do zjawiska podaży pieniądza, Mises powrócił do podstawowego spostrzeżenia autorstwa Davida Ricardo, że wzrost podaży pieniądza nigdy nie przynosi społeczeństwu żadnej ogólnej korzyści. Pieniądz bowiem różni się zasadniczo od dóbr konsumpcyjnych oraz produkcyjnych w co najmniej jednym istotnym aspekcie. Przy założeniu, że wszystko inne pozostaje niezmienione (klauzula caeteris paribus – przyp. tłum.), wzrost podaży dóbr konsumpcyjnych przynosi korzyści społeczeństwu, ponieważ jeden lub więcej konsumentów zrealizuje swoje pragnienia, co do finalizacji celów. To samo dotyczy wzrostu podaży dóbr produkcyjnych, które ostatecznie zostaną przekształcone w dobra finalne. Jest tak ponieważ produkcja sama w sobie jest procesem przekształcania zasobów naturalnych, pracy oraz innych dóbr kapitałowych w nowe formy pożądane przez konsumentów. Lecz pieniądz jest zupełnie inny. Nie jest on używany bezpośrednio do konsumpcji lub produkcji, lecz jest wymieniany na takie bezpośrednio użyteczne dobra. Jednak, gdy jakiś towar lub obiekt zostanie ustanowiony jako pieniądz, realizuje on maksymalną zdolność w odniesieniu do realizacji aktów wymiany. Wzrost podaży pieniądza nie powoduje żadnego wzrostu jakiejkolwiek immanentnej zdolności wymiennej pieniądza. Wszystko, co się dzieje, to rozcieńczenie siły nabywczej każdej jednostki pieniądza. Dlatego nigdy nie ma społecznej potrzeby zwiększania podaży pieniądza, ani z powodu rosnącej podaży towarów, ani z powodu wzrostu liczby ludności (chcących korzystać z pieniądza – przyp. tłum.). Ludzie mogą nabyć zwiększoną część sald gotówkowych przy stałej podaży pieniądza, wydając mniej i tym samym zwiększając siłę nabywczą swoich pieniędzy. Tym samym podnoszą oni ogólny poziom swoich realnych sald gotówkowych. Jak stwierdził Mises:
Pożytek z pieniądza uwarunkowany jest wielkością jego siły nabywczej. Żaden człowiek nie gromadzi określonej liczby monet ani pieniędzy o określonym ciężarze. Wszyscy chcą mieć zasób gotówkowy o określonej sile nabywczej. Funkcjonowanie rynku sprawia, że końcowa siła nabywcza pieniądza dąży do poziomu zapewniającego równowagę jego podaży i popytu na niego, toteż nie może wystąpić nadmiar lub niedobór pieniądza. Zarówno jednostka, jak i społeczeństwo zawsze odnoszą korzyść z wymiany pośredniej i posługiwania się pieniądzem, bez względu na to, czy podaż pieniądza jest duża, czy mała. Zmiany siły nabywczej pieniądza przyczyniają się do zmian w podziale bogactwa między poszczególnymi członkami społeczeństwa. Ci, którzy pragnęliby się wzbogacić na takich zmianach, mogą uznać podaż pieniądza za niewystarczającą lub nadmierną. Zamiar wzbogacenia się tym sposobem może spowodować przyjęcie rozwiązań, które miałyby doprowadzić do zmian siły nabywczej wywołanej czynnikami pieniężnymi. Nie można jednak ani udoskonalić, ani przywrócić istotnych cech pieniądza przez zmianę jego podaży. [...] Każda ilość pieniądza dostępnego w całej gospodarce wystarcza, aby wszystkim zapewnić możliwość korzystania z wszelkich udogodnień, jakie daje i może dać pieniądz.[25]
Świat stałej podaży pieniądza byłby podobny do tego z XVIII i XIX wieku, naznaczony udanym rozkwitem rewolucji przemysłowej, w którym zwiększone inwestycje kapitałowe zwiększały podaż dóbr, a ceny tych dóbr spadały, podobnie jak koszty produkcji[26]. Jak wykazała godna uwagi austriacka teoria cyklu koniunkturalnego, nawet inflacyjna ekspansja pieniądza i kredytu, która jedynie kompensuje sekularny spadek cen, spowoduje zakłócenia produkcji wywołujące cykl koniunkturalny.
Zatem, wobec przytłaczających argumentów przeciwko inflacyjnej ekspansji podaży pieniądza (także biorąc pod uwagę te argumenty, które nie zostały wyszczególnione w treści niniejszego opracowania), należy zadać pytanie, co tłumaczy utrzymywanie się trendu inflacyjnego we współczesnym świecie? Odpowiedź leży w sposobie dodawania nowych pieniędzy do gospodarki, a dokładniej w tym, że zdecydowanie nie odbywa się to zgodnie z modelem Anioła Gabriela. Na przykład rząd nie pomnaża podaży pieniądza dziesięciokrotnie w skali globalnej, wydając dekret dodający kolejne zero do każdej ilości pieniądza znajdującej się w gospodarce. W każdym systemie ekonomicznym, w którym nie obowiązuje 100–procentowy standard towarowy, podaż pieniądza jest kontrolowana przez rząd, bank centralny oraz odgórnie kontrolowany system bankowy. Instytucje te emitują nowe pieniądze i wprowadzają je do gospodarki, wydając je lub pożyczając faworyzowanym dłużnikom. Jak widzieliśmy, wzrost podaży pieniądza przynosi korzyści wczesnym odbiorcom, czyli rządowi, bankom i ich faworyzowanym dłużnikom lub kontrahentom, kosztem grup o względnie stałych dochodach, które otrzymują nowe pieniądze z opóźnieniem lub wcale. Stąd, ponoszą oni straty w realnych dochodach i bogactwie. Krótko mówiąc, inflacja monetarna jest metodą, dzięki której rząd, kontrolowany przez niego system bankowy oraz faworyzowane grupy polityczne są w stanie częściowo wywłaszczyć bogactwo innych grup społecznych. Osoby upoważnione do kontrolowania podaży pieniądza emitują nowe pieniądze dla własnej korzyści ekonomicznej, dokonując tego na koszt reszty społeczeństwa. Oddajcie rządowi monopol na emisję i podaż pieniądza, a rząd spowoduje rozrost tej podaży na swoją korzyść i na szkodę bezsilnych politycznie grup społecznych. Kiedy przyjmiemy austriackie podejście „indywidualizmu metodologicznego” oraz zdamy sobie sprawę, że rząd nie jest nadludzką instytucją oddaną wspólnemu dobru, lecz grupą jednostek oddanych wspieraniu swoich interesów ekonomicznych, wtedy powód nieodłącznego inflacjonizmu powodowanego przez rząd — monopolisty kontrolującego sferę pieniądza — staje się krystalicznie jasny.
Jak pokazuje austriacka analiza pieniądza, proces generowanej inflacji nie może trwać w nieskończoność, ponieważ rząd nie może w ostatecznym rozrachunku ciągle kontrolować tempa pogarszania się sytuacji pieniężnej skutkującej utratą siły nabywczej. Ostatecznym rezultatem polityki inflacji jest odejście społeczeństwa od korzystania z pieniądza (ludzie porzucają środek wymiany, który staje się bezwartościowy – przyp. tłum.) i całkowity upadek waluty. Mises badał przebieg galopującej inflacji (zarówno przed, jak i po pierwszym przykładzie takiego załamania w kraju uprzemysłowionym, czyli w Niemczech po I wojnie światowej). Inflacja taka przebiega na ogół w następujący sposób: Na początku rządowe zwiększenie podaży pieniądza i następujący po nim wzrost cen są traktowane przez społeczeństwo jako przejściowe. Ponieważ — jak to miało miejsce w Niemczech podczas I wojny światowej — początek inflacji jest często spowodowany nadzwyczajnymi wydatkami wojennymi, społeczeństwo zakłada, że po zakończeniu wojny warunki ekonomiczne, w tym ceny, powrócą do normy sprzed inflacji. W związku z tym rośnie zapotrzebowanie społeczeństwa na salda gotówkowe (większy popyt rezerwowy na pieniądz – przyp. tłum.) w oczekiwaniu na spodziewany spadek cen. W rezultacie ceny rosną nieproporcjonalnie i często w znacznie mniejszym stopniu niż podaż pieniądza. Równocześnie — mając na uwadze obserwowane zjawisko — władze monetarne stają się odważniejsze w realizacji polityki inflacyjnej. Podobnie jak w przypadku Asygnat wydawanych podczas rewolucji francuskiej, mamy tu do czynienia z magicznym panaceum na trudności rządu: wpompuj więcej pieniędzy do gospodarki, a ceny wzrosną tylko trochę! Zachęcone pozornym sukcesem władze stosują więcej tego, co tak dobrze działało, a inflacja monetarna postępuje coraz szybciej. Z czasem jednak oczekiwania i poglądy społeczeństwa dotyczące teraźniejszości oraz przyszłości gospodarczej ulegają zasadniczej zmianie. Ludzie zaczynają dostrzegać, że nie będzie już powrotu do przedwojennego stanu normalności. Nową normą jest ciągła inflacja cenowa — ceny będą ciągle rosły, a nie malały. Następuje faza druga procesu inflacyjnego polegająca na ciągłym spadku popytu na salda gotówkowe w oparciu o schemat: „Lepiej wydać moje pieniądze na X, Y i Z teraz, bo dobrze wiem, że w przyszłym roku ceny będą wyższe”. Ceny zaczynają rosnąć bardziej niż wzrost podaży pieniądza. Nadszedł wówczas punkt zwrotny (procesu inflacyjnego – przyp. tłum.).
W takim momencie uznaje się, że gospodarka cierpi na niedobór pieniądza, o czym świadczy fakt, że ekspansja monetarna wyprzedza wzrost cen. To, co obecnie nazywa się kryzysem płynności, występuje na szeroką skalę i pojawia się presja na większy wzrost podaży pieniądza. Jak napisał ekonomista ze szkoły austriackiej Bresciani-Turroni w swoim autorytatywnym studium niemieckiej hiperinflacji:
Wzrost cen spowodował intensywne zapotrzebowanie na środek wymiany, ponieważ obecnie istniejąca ilość nie była wystarczająca do celów przeprowadzenia antycypowanej ilości transakcji. Jednocześnie gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie państwa na pieniądz. [...] oczy wszystkich zwrócone były na Reichsbank. Nacisk wywierany na niego stawał się coraz bardziej natarczywy, a zwiększenie emisji pochodzące z banku centralnego jawiło się jako potencjalne remedium. [...] Władze nie miały więc odwagi, by oprzeć się naciskom tych, którzy domagali się coraz większych ilości papierowego pieniądza i odważnie stawić czoła kryzysowi, który [...] byłby niezaprzeczalnie skutkiem wstrzymania emisji banknotów. Woleli kontynuować stosowanie wygodnej metody ciągłego zwiększania emisji banknotów, umożliwiając w ten sposób kontynuację działalności, lecz jednocześnie przedłużając patologiczny stan niemieckiej gospodarki. Rząd podnosił płace proporcjonalnie do deprecjacji marki, a pracodawcy z kolei – aby uniknąć sporów — przyznawali ciągłe podwyżki płac pod warunkiem, że będą mogli podnieść ceny swoich produktów. [...] W ten sposób powstało błędne koło, stosunki wymiany uległy deprecjacji, ceny wewnętrzne wzrosły a równocześnie ciągle zwiększano emisje banknotów. Wzrost ilości pieniądza papierowego ponownie obniżył wartość marki w złocie a ceny ponownie wzrosły i tak dalej w kółko. [...] Przez długi czas Reichsbank — po przyjęciu fatalistycznej koncepcji, że wzrost emisji banknotów jest nieuniknioną konsekwencją deprecjacji marki — uważał za swoje główne zadanie nie regulację obiegu pieniądza, lecz przygotowanie dla gospodarki niemieckiej stale rosnących ilości pieniądza papierowego pobudzającego niepochamowany wzrost cen rynkowych. Centralny Bank Rzeszy poświęcił się całkowicie procesowi produkcji papierowych marek.
Sposób myślenia niemieckich władz monetarnych w szczytowym okresie hiperinflacji można ocenić na podstawie wypowiedzi prezesa Reichsbanku Rudolfa Havensteina:
Zupełnie nadzwyczajna deprecjacja marki stworzyła naturalnie szybko rosnące zapotrzebowanie na dodatkową walutę, którego Reichsbank nie zawsze był w stanie w pełni zaspokoić. Uproszczona produkcja banknotów o dużych nominałach pozwalała na wprowadzanie do obiegu coraz większych kwot. Ale te ogromne sumy ledwie wystarczają na pokrycie niezwykle zwiększonego zapotrzebowania na środki płatnicze, które właśnie w ostatnim czasie osiągnęło absolutnie niebotyczny poziom. [...] Prowadzenie instytucji drukującej banknoty Reichsbanku, która stała się niezwykle istotna, stawia przed naszym personelem najwyższe standardy pracy.[27]
Wydaje się, że Stany Zjednoczone wchodzą teraz w drugą fazę inflacji (patrząc z perspektywy roku 1975). Warto zauważyć, że ekonomiści tacy jak Walter Heller już podnieśli larum, że należy zwiększyć podaż pieniądza, aby przywrócić realne salda gotówkowe społeczeństwa, czyli w efekcie złagodzić niedobór realnych sald. Podobnie jak w Niemczech na początku lat dwudziestych, używa się argumentu, że ilość pieniądza nie może być winna rozdmuchaniu inflacji, ponieważ ceny rosną w większym tempie niż podaż pieniądza[28].
Faza trzecia inflacji to etap ostateczny — całkowity upadek waluty. Społeczeństwo podejmuje paniczną ucieczkę od pieniędzy w kierunku wartości dóbr realnych, czyli w kierunku dowolnego towaru. Psychologiczne rozumienie zamiarów społeczeństwa podpowiada nam, że ogólne intencje nie polegają na kupowaniu teraz czy kupowaniu później, ale na kupowaniu czegokolwiek się da — tu, natychmiast. Popyt wszystkich ludzi na salda gotówkowe dąży do zera.
Powód sympatii Misesa i innych austriackich ekonomistów dla standardu złota — im czystszego i mniej rozcieńczonego, tym lepiej — powinien być teraz zupełnie jasny. Nie chodzi o to, że ten „barbarzyński relikt przeszłości” ma jakąś fetyszystyczną atrakcyjność. Powodem jest to, że pieniądz znajdujący się pod kontrolą rządu i jego systemu bankowego podlega nieubłaganej presji dążenia w kierunku niepowstrzymanej inflacji monetarnej. Z kolei złoto nie może być produkowane w sposób arbitralny przez władze monetarne. Musi być wydobywane z ziemi podczas procesu wymagającego poświęcenia wycenialnych na rynku kosztów, który rządzi podażą każdego innego towaru rynkowego. Zasadniczo wybór jest następujący: złoto albo rząd. Wybór złota zamiast innych towarów rynkowych wynika z historycznego doświadczenia, że złoto (jak również srebro) jest wyjątkowo adekwatne jako towar do celów zastosowania stricte monetarnego. Jest tak m.in. z powodów przedstawionych kiedyś w pierwszym rozdziale każdego podręcznika do nauki o pieniądzach i bankowości.
Można by podnieść krytykę, że złoto również może zwiększać swoją ilość i że ten wzrost podaży — jakkolwiek ograniczony — również nie przyniesie społeczeństwu żadnych korzyści. Poza wspomnianym wyborem złoto kontra rząd, jest jeszcze jeden ważny aspekt: wzrost podaży złota zwiększa jego dostępność dla celów niepieniężnych, co jest zaletą, której nie dają ani oszukane waluty rządowe ani niepokryte depozyty wyprodukowane przez system bankowy „indywidualizmu metodologicznego”.
W przeciwieństwie do Misesowskiej teorii „monetarnego przeinwestowania” dotyczącej cykli koniunkturalnych — której to znaczny rozwój zawdzięczamy F.A. Hayekowi i innym ekonomistą austriackim — w odniesieniu do teorii pieniądza nie opracowano prawie nic, z wyjątkiem wspomnianych analiz autorstwa samego Misesa. Istnieją trzy mętne i powiązane ze sobą obszary, które wymagają dalszego rozwinięcia. Jednym z nich jest metoda, którą można by zastosować, aby uwolnić pieniądze spod kontroli rządu. Pierwszorzędne znaczenie miałby powrót do czystego standardu złota. Wymagałoby to po pierwsze, podniesienia „ceny złota” (a właściwie obniżenia definicji wagi dolara) drastycznie powyżej obecnej pseudoceny 42,22 dolarów za uncję, a po drugie, deflacyjnej transformacji obecnych depozytów bankowych w niemonetarne certyfikaty oszczędnościowe lub certyfikaty depozytowe. To, jaka powinna być dokładna cena, jest kwestią kolejnych badań. Początkowo propozycja Misesa dotycząca powrotu do standardu złota po cenie rynkowej oraz odmienna propozycja takich austriackich teoretyków monetarnych jak Jacques Rueff i Michael Heilperin dotycząca powrotu po celowo podwojonej cenie 70 dolarów za uncję wydawały się odległe od siebie. Jednak obecna (na rok 1975) cena rynkowa wynosząca około 160 dolarów za uncję znacznie zbliża do siebie drogi celowo wyższej ceny złota oraz wyższych cen rynkowych[29].
Drugim obszarem do badań jest sprawa wolnej bankowości w zestawieniu ze 100-procentową rezerwą obowiązkową dla depozytów bankowych w odniesieniu do złota. Teoria pieniądza i kredytu Misesa była jedną z pierwszych prac, która systematycznie rozwijała metodologiczny opis tego, w jaki banki kreują pieniądz poprzez ekspansję kredytu. Po niej austriacki ekonomista C.A. Phillips dokonał słynnego rozróżnienia między ekspansywnymi uprawnieniami poszczególnych banków a uprawnieniami systemu bankowego jako całości. Jednak jeden z tematów poruszonych przez Misesa pozostał wciąż nie rozwinięty. Dotyczy on systemu wolnej bankowości, czyli tego, gdzie banki nie są regulowane przez państwo, ale są ściśle rozliczane ze swoich zobowiązań dotyczących wykupu banknotów lub depozytów w standardowym pieniądzu. Operacje rynkowe związane z tymi instytucjami mają ściśle kontrolować ekspansję monetarną banków. Groźba runu na banki, w połączeniu z niemożnością ekspansji jednego banku w większym stopniu niż konkurenta utrzymuje ekspansję kredytową na minimalnym poziomie. Być może Mises nie docenił możliwości skutecznego działania kartelu bankowego na rzecz ekspansji kredytowej. Wydaje się jednak jasne, że szanse na ekspansję kredytową banków są mniejsze, gdy nie ma banku centralnego, który dostarczałby rezerw i był zarazem pożyczkodawcą ostatniej instancji (ostatniej szansy, gdy dany bank utraciłby płynność lub wypłacalność – przyp. tłum.)[30].
Wreszcie, istnieje powiązana z tym kwestia, której Mises nie rozwinął w pełni, a mianowicie dotycząca właściwego zdefiniowania pojęcia podaży pieniądza. W obecnej ekonomii głównego nurtu istnieją co najmniej cztery konkurencyjne definicje, od M1, przez M2 i M3 do M4. W jednej kwestii Austriak jest pewny: definicja musi uwzględniać istotę samego pojęcia, a nie opierać się na modnej obecnie, lecz wątpliwej metodologii statystycznej polegającej na wyznaczaniu korelacji z dochodem narodowym. Leland Yeager był wnikliwie krytyczny wobec takiego podejścia:
Jedno ze znanych podejść do definiowania pieniądza gardzi wszelkimi rzekomo apriorycznymi rozgraniczeniami pojęciowymi między pieniądzem a bytom bliskimi pieniądzu. Zamiast tego poszukuje definicji, która najlepiej sprawdza się w analizach statystycznych. Jeden z nurtów tego podejścia [...] poszukuje wąsko lub szeroko zdefiniowanej ilości monetarnej, która najściślej koreluje z dochodem wyrażonych za pomocą modeli matematycznych dopasowanych do danych historycznych. [...] Byłoby jednak niezręcznie, gdyby definicja pieniądza musiała się zmieniać co jakiś czas i w zależności od kraju, gdzie tą definicję opracowano. Co więcej, nawet jeśli pieniądz zdefiniowany tak, by zawierał w sobie pewne podobnie postrzegane środki finansowe, koreluje nieco ściślej z dochodem niż pieniądz zdefiniowany wąsko. Stąd, fakt ten niekoniecznie narzuca szeroko pojmowaną definicję. Być może ilość tych prawie — pieniędzy zależy od poziomu dochodu pieniężnego, a ta z kolei od ilości środka wymiany. [...] Ogólnie rzecz biorąc, nie jest oczywiste, dlaczego wielkość, z którą jakaś inna wielkość koreluje najściślej, zasługuje na nadrzędną uwagę. [...] Liczba kąpiących się na plaży może korelować ściślej z liczbą zaparkowanych tam samochodów niż z temperaturą lub ceną wstępu, jednak ta pierwsza korelacja może być mniej interesująca lub użyteczna niż którakolwiek z tych ostatnich[31]. Korelacja z dochodem narodowym może być bliższa dla konsumpcji lub inwestycji niż dla ilości pieniądza.[32]
Pieniądz jest środkiem wymiany, aktywem, za które na rynku wymienia się wszystkie inne dobra i usługi. Jeśli dana rzecz funkcjonuje jako takie medium, czyli jako ostateczna zapłata za inne rzeczy na rynku, to służy jako część podaży pieniądza. W swojej książce Teoria pieniądza i kredytu Mises rozróżnił pieniądz standardowy (pieniądz w wąskim znaczeniu) oraz substytuty pieniądza, takie jak banknoty i depozyty na żądanie, które funkcjonują jako dodatkowa podaż pieniądza (pieniądz w szerokim znaczeniu). Należy na przykład zauważyć, że w nieaustriackim klasyku Irvinga Fishera The Purchasing Power of Money, napisanym mniej więcej w tym samym czasie, agregat M składał się wyłącznie z pieniądza standardowego, natomiast M1 z substytutów pieniądza w postaci bankowych depozytów na żądanie, które można wykupić po cenie nominalnej[33]. Dziś żaden ekonomista nie pomyślałby o wyłączeniu depozytów na żądanie z definicji pieniądza. Jeśli jednak zastanowimy się nad tym problemem zobaczymy, że jeśli bank zaczyna upadać, to jego depozyty nie są już równoważne pieniądzowi – nie służą już jako pieniądz na rynku. Są tylko pieniądzem do czasu nieuchronnego upadku banku.
Ponadto w ten sam sposób, w jaki agregat M1 (banknoty i monety w obiegu oraz wkłady w bankach i podobnych instytucjach płatne na żądanie) jest szerszy niż wskazuje na to najwęższa definicja pieniądza, możemy stworzyć jeszcze szerszą definicję. Dokonuje się tego, włączając do kolejnego agregatu depozyty oszczędnościowe banków komercyjnych oraz wartość wykupu pieniędzy zdeponowanych w towarzystwach ubezpieczeniowych, które wszystkie są wypłacane na żądanie po wartości nominalnej wyrażonej w pieniądzu standardowym. Zatem wszystkie służą jako substytuty pieniądza i stanowią część podaży pieniądza, dopóki społeczeństwo nie zacznie wątpić w ich wypłacalność. Zwolennicy istnienia agregatu M1 argumentują, że banki komercyjne mają wyjątkową siłę tworzenia depozytów, a ponadto cyrkulują one po gospodarce szybciej niż depozyty innych banków. Załóżmy jednak, że w kraju z zachowanym standardem złota człowiek ma jedynie kilka złotych monet w domu, a inne monety zamknięte w bankowym skarbcu. Złote monety przechowywane w domu będą następnie krążyły szybciej (gdy już zostaną wydane – przyp. tłum.), a te znajdujące się w skarbcu będą cyrkulować wolniej. Nie mniej jednak, z pewnością oba zasoby pieniądza są częścią jego salda gotówkowego. Natomiast, jeśli ktoś zarzuca, że depozyty kas oszczędnościowych i podobnych instytucji znajdują się na szczycie piramid finansowych złożonych z depozytów banków komercyjnych, to należy również zauważyć, że te ostatnie z kolei znajdują się na szczycie piramid finansowych złożonych z rezerw oraz pieniądza standardowego.
Inny przykład posłuży do odpowiedzi na powszechny zarzut, że depozyt kasy oszczędnościowej nie jest pieniądzem, ponieważ nie może być użyty bezpośrednio jako środek wymiany, lecz musi być wykupiony za pomocą tego środka (pomijając fakt, że kasy oszczędnościowe są coraz częściej uprawnione do wystawiania czeków i otwierania rachunków czekowych). Przypuśćmy, że przez jakieś kulturowe dziwactwo wszyscy ludzie w danym kraju postanowili nie używać w rzeczywistej wymianie banknotów pięciodolarowych. Używają jedynie banknotów dziesięciodolarowych i jednodolarowych, a swoje długoterminowe salda gotówkowe utrzymują w banknotach pięciodolarowych. W rezultacie banknoty pięciodolarowe krążyłyby znacznie wolniej niż pozostałe. Gdyby człowiek chciał wydać część swojego salda gotówkowego, nie mógłby wydać bezpośrednio banknotu pięciodolarowego. Zamiast tego poszedłby do banku i wymieniłby go na pięć banknotów jednodolarowych predystynowanych do wykorzystania w handlu. W tej hipotetycznej sytuacji status banknotu pięciodolarowego byłby taki sam jak dzisiejszego depozytu oszczędnościowego. Lecz chociaż posiadacz banknotu pięciodolarowego musiałby udać się do banku i wymienić go na inne banknoty dolarowe przed dokonaniem aktów wymiany na rynku, to z pewnością nikt nie powie, że jego banknoty pięciodolarowe nie są częścią jego salda gotówkowego lub podaży pieniądza.
Szeroka definicja podaży pieniądza wyklucza jednak aktywa, które nie mogą być wykupione na żądanie względem ich wartości nominalnej wyrażonej w pieniądzu standardowym, czyli wszelkie formy rzeczywistego zobowiązania czasowego, takie jak certyfikaty oszczędnościowe, certyfikaty depozytowe (zarówno negocjowalne, jak i nienegocjowalne) oraz obligacje rządowe. Obligacje oszczędnościowe, podlegające wykupowi według wartości nominalnej, są substytutami pieniądza, a zatem stanowią część całkowitej podaży pieniądza. Wreszcie, tak jak rezerwy banków komercyjnych są właściwie wyłączone z nieuregulowanej podaży pieniądza, tak te depozyty na żądanie, które z kolei funkcjonują jako rezerwy dla depozytów tych innych instytucji finansowych, również musiałyby zostać wyłączone. Uwzględnienie zarówno podstawy, jak i wielokrotności którejkolwiek z odwróconych piramid finansowych znajdujących się w gospodarce byłoby podwójnym formą podwójnej księgowości.
Źródło ilustracji: Pixabay