Powrót
Prawo własności

Rothbard: Patenty i prawa autorskie

0
Murray N. Rothbard
Przeczytanie zajmie 13 min
ekonomia-wolnego-rynku-murray-rothbard-1
Pobierz w wersji
PDF

Artykuł niniejszy jest 7 podrozdziałem (s. 589-595) 10 rozdziału pracy Murraya Rothbarda pt. Ekonomia wolnego rynku, wydanej wspólnie przez Instytut Misesa i wydawnictwo Fijorr Publishing. Książka do nabycia w sklepie Instytutu. 

Przechodząc do patentów i praw autorskich, zadajmy pytanie: które z tych dwóch rozwiązań, jeśli którekolwiek, jest zgodne z zasadami w pełni wolnego rynku, a które jest nadaniem monopolistycznego przywileju przez państwo? W tym miejscu analizujemy ekonomię w pełni wolnego rynku, na którym jednostka ludzka i własność nie są pogwałcane. Jest zatem rzeczą istotną to, by stwierdzić, czy patenty i prawa autorskie obowiązywałyby we w pełni wolnym i nieinwazyjnym społeczeństwie, czy wynikają one z ingerencji państwa.  

Niemal wszyscy autorzy traktują patenty i prawa autorskie tak samo. Większość uważa jedne i drugie za nadanie wyłącznego przywileju monopolowego przez państwo; niektórzy uważają je za nieodłączny element praw własności na wolnym rynku. Jednak niemal wszyscy uznają patenty i prawa autorskie za równoważne: te pierwsze przyznają wyłączne prawo własności w sferze wynalazków mechanicznych, te drugie przyznają wyłączne prawo w sferze twórczości literackiej[1]. Jednak takie łączenie patentów i praw autorskich jest całkowicie błędne; w relacji do wolnego rynku są one od siebie zupełnie odmienne.  

To prawda, że zarówno patenty, jak i prawa autorskie są wyłącznymi prawami własności. Prawdą jest również to, że w obu przypadkach mamy do czynienia z prawami własności dotyczącymi innowacji. Jest jednak istotna różnica, jeśli chodzi o ich prawne egzekwowanie. Jeśli pisarz albo kompozytor uważa, że naruszone zostały jego prawa autorskie, i podejmuje działanie prawne, musi „udowodnić, że pozwany miał «dostęp» do dzieła, które rzekomo naruszył. Jeśli pozwany stworzy coś identycznego jak dzieło powoda przez przypadek, to nie zachodzi naruszenie”[2]. Innymi słowy, prawa autorskie opierają się na ściganiu przypadków dorozumianej kradzieży. Powód musi udowodnić, że pozwany ukradł dzieło, reprodukując je i sprzedając samemu z pogwałceniem umowy zawartej przez niego samego lub kogoś innego z pierwotnym sprzedawcą. Jeśli jednak pozwany stworzył niezależnie takie samo dzieło, powód nie ma przywileju wynikającego z praw autorskich, by przeszkodzić mu w wykorzystaniu i sprzedaży produktu.  

Natomiast patenty działają na zupełnie innej zasadzie:  

Opatentowałeś swój wynalazek i czytasz w gazecie, że John Doe, który mieszka w mieście oddalonym o 2000 mil, wynalazł identyczne lub podobne  urządzenie i udzielił licencji spółce EZ na jego produkcję. [...] Ani Doe, ani spółka EZ [...] nigdy nie słyszeli o twoim wynalazku. Wszyscy wierzą, że Doe jest wynalazcą nowego i oryginalnego urządzenia. Mogą być oni winni naruszenia twojego patentu. [...] To, że naruszenia tego dokonano w niewiedzy na temat faktów i nieumyślnie, nie stanowi argumentu obrony.[3]  

A zatem patent nie ma nic wspólnego z dorozumianą kradzieżą. Stanowi wyłączny przywilej pierwszego wynalazcy, a jeśli ktoś inny w pełni niezależnie wynajdzie taką samą lub podobną maszynę albo produkt, to nie będzie miał prawa wykorzystać ich w produkcji.  

W rozdziale 2 widzieliśmy, że test pozwalający nam osądzić, czy dana praktyka albo prawo pozostają w zgodzie z wolnym rynkiem, polega na ustaleniu, czy zakazana praktyka może być jest jawną albo dorozumianą kradzieżą. Jeśli tak, to wolny rynek tego zakaże; jeśli nie, to jej zakazanie samo w sobie stanowi ingerencję państwa w wolny rynek. Weźmy prawa autorskie. Pewien człowiek pisze książkę albo komponuje utwór muzyczny. Kiedy publikuje swoją książkę albo zapis nutowy, to umieszcza na pierwszej stronie informację o „prawach autorskich”. Oznacza to, że każdy, kto zgodzi się nabyć ten produkt, zgadza się również w ramach wymiany nie kopiować ani nie reprodukować dzieła na sprzedaż. Innymi słowy, autor nie sprzedaje całej swojej własności; sprzedaje ją pod warunkiem, że nabywca nie powieli jej na sprzedaż. Ponieważ nabywca nie kupuje całej własności, to naruszenie umowy przez niego albo kolejnego nabywcę jest dorozumianą kradzieżą i tak byłoby traktowane na wolnym rynku. Prawa autorskie są zatem logicznym sposobem wykorzystania prawa własności na wolnym rynku.  

Zdanie Rothbarda było wielokrotnie krytykowane. W chwili obecnej libertarianie skłaniają się raczej ku stanowisku Stephana Kinselli:

Tłumaczenia

Kinsella: Przeciw własności intelektualnej

Część istniejącej obecnie ochrony patentowej, jaką otrzymuje wynalazca, mogłaby być w pewnym zakresie zachowana na wolnym rynku w formie ochrony „praw autorskich”. Wynalazcy musieliby oznaczać swoje maszyny jako opatentowane. Oznaczenie takie wskazywałoby nabywcom, że wynalazek jest opatentowany i że nie mogą oni sprzedawać tego artykułu. To samo można osiągnąć bez patentów, przez rozszerzenie systemu praw autorskich. Na w pełni wolnym rynku wynalazca może oznaczyć swoją maszynę prawami autorskimi i sprzedawać ją pod warunkiem, że nabywca nie będzie jej powielał i sprzedawał dla zysku. Każde pogwałcenie takiej umowy stanowiłoby dorozumianą kradzież i odpowiednio ścigane na wolnym rynku.  

Patenty są niezgodne z wolnym rynkiem dokładnie w takim stopniu, w jakim wykraczają poza prawa autorskie. Człowiek, który nie kupił maszyny i stworzył taki sam wynalazek niezależnie, mógłby na wolnym rynku korzystać ze swojego wynalazku i go sprzedawać. Patenty nie pozwalają człowiekowi na korzystanie ze swojego wynalazku, nawet jeśli go nie ukradł pierwszemu wynalazcy w sposób jawny albo dorozumiany. Patent jest zatem nadaniem monopolistycznego przywileju przez państwo i stanowi pogwałcenie praw własności na rynku.  

Podstawowa różnica między patentami i prawami autorskimi nie polega więc na tym, że te pierwsze dotyczą urządzeń mechanicznych, a te drugie utworów literackich. Fakt, że tak stosuje się je w praktyce, jest historycznym przypadkiem, a nie odzwierciedleniem jakiejś istotnej między nimi różnicy[4]. Podstawowa różnica między nimi polega na tym, że prawa autorskie są logicznym atrybutem prawa własności na wolnym rynku, podczas gdy patenty są monopolistycznym pogwałceniem tego prawa.  

Stosowanie patentów do wynalazków mechanicznych, a praw autorskich do dzieł literackich jest wyjątkowo nieodpowiednie. Bardziej wolnorynkowym rozwiązaniem byłoby przyjęcie zasady odwrotnej. Utwory literackie są bowiem produktami unikalnymi produktami jednostki ludzkiej i jest niemal niemożliwe, by jakiś utwór został stworzony niezależnie przez kogoś innego. Dlatego też wykorzystanie patentów zamiast praw autorskich w przypadku prac literackich nie stwarzałoby w praktyce większej różnicy. Natomiast wynalazki mechaniczne to raczej odkrycia praw przyrody, a nie produkty indywidualnej twórczości, dlatego podobne wynalazki tworzone są niezależnie przez cały czas[5]. Jednoczesność powstawania wynalazków to znany historycznie fakt. Dlatego dla utrzymania wolnego rynku szczególnie istotne jest, by w przypadku wynalazków mechanicznych dopuścić stosowanie praw autorskich, ale nie patentów.  

darowizna.jpg

Prawo precedensowe stanowi często dobrą wytyczną w kwestii tego, jakie rozwiązanie prawne jest zgodne z wolnym rynkiem. A zatem nie powinno zaskakiwać to, że w prawie precedensowym niepublikowane rękopisy objęte są prawami autorskimi, podczas gdy nie ma w nim miejsca na patenty. Według prawa precedensowego wynalazca ma prawo nie upowszechniać swojego wynalazku i chronić go przed kradzieżą, tj. może korzystać z odpowiednika praw autorskich dla nieupowszechnionych wynalazków.  

Na wolnym rynku nie byłoby zatem patentów. Natomiast każdy wynalazca albo twórca mógłby korzystać z bezterminowych (nieograniczonych określoną liczbą lat) praw autorskich. Aby dobro było w pełni mieniem człowieka, musi być trwale i bezterminowo mieniem jego oraz jego spadkobierców i cesjonariuszy Człowiek jest tylko wtedy w pełni właścicielem jakiegoś dobra, jeśli jego prawo własności jest trwałe i bezterminowe, a on sam może przekazywać je swoim spadkobiercom i cesjonariuszom. Jeśli państwo dekretuje, że czyjeś prawo własności wygasa określonego dnia, oznacza to, że to państwo jest faktycznym właścicielem i tylko pozwala danej osobie korzystać z własności przez określony czas[6] 

Niektórzy obrońcy patentów twierdzą, że nie są one przywilejami monopolowymi, ale po prostu prawami własności do wynalazków albo nawet „pomysłów”. Jak jednak mogliśmy zobaczyć, w libertariańskim systemie prawnym prawo własności każdego człowieka jest chronione bez wykorzystania patentów. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł lub plan i konstruuje wynalazek, który zostaje wykradziony z jego domu, to w świetle prawa ogólnego mamy do czynienia z nielegalnym aktem kradzieży. Natomiast patenty naruszają prawa własności niezależnych odkrywców pomysłów i wynalazków, którzy dokonują odkrycia później niż posiadacz patentu. A zatem patenty naruszają prawa własności zamiast je chronić. O zwodniczości argumentu, że patenty służą ochronie praw własności do pomysłów, może świadczyć fakt, że nie można opatentować wszystkich oryginalnych pomysłów i typów innowacji, a tylko niektóre z nich.  

Inny powszechny argument za patentami głosi, że w ten sposób „społeczeństwo” zawiera umowę z wynalazcą o nabyciu tajemnicy, by później mogło z niej korzystać. Po pierwsze, „społeczeństwo” mogłoby płacić wynalazcy bezpośrednio subwencję albo cenę; nie musiałoby wcale zabraniać wszystkim późniejszym wynalazcom wprowadzania swoich wynalazków na rynek. Po drugie, w wolnej gospodarce nic nie stoi na przeszkodzie, by jakaś osoba albo grupa osób wykupiła tajne wynalazki od ich twórców. Niepotrzebne są monopolistyczne patenty.  

Najbardziej popularny wśród ekonomistów argument na rzecz patentów ma charakter utylitarny. Twierdzi się, że przyznawanie patentów na określoną liczbę lat jest konieczne, by zachęcić ludzi do ponoszenia wystarczających wydatków na wynalazki i innowacje w sferze procesów i produktów.  

Jest to dziwny argument, ponieważ natychmiast pojawia się pytanie: według jakich kryteriów można ocenić, czy wydatki na badania są „zbyt duże”, „zbyt małe”, czy takie jak trzeba? Problem ten pojawia się w przypadku każdej interwencji państwa w rynkową produkcję. Zasoby społeczeństwa – lepsze ziemie, pracownicy, dobra kapitałowe, czas – są ograniczone i mogą być wykorzystane w niezliczonych alternatywnych zastosowaniach. Według jakich kryteriów można stwierdzić, że w jednych zastosowaniach mamy do czynienia z „nadmiarem”, a w innych z „niedoborem”? Ktoś zauważa, że w Arizonie jest mało inwestycji, a w Pensylwanii bardzo dużo; oburzony stwierdza, że Arizona zasługuje na więcej inwestycji. Jednak na jakiej podstawie formułuje on takie stwierdzenie? Rynek dysponuje racjonalnym kryterium: najwyższy dochód pieniężny i najwyższe zyski, które można osiągnąć tylko poprzez największe służenie potrzebom konsumentów. Zasada największego służenia zarówno konsumentom, jak i producentom – tj. wszystkim – rządzi pozornie tajemniczą rynkową alokacją zasobów: ile przeznaczyć dla tej firmy, a ile do innej, ile w tym obszarze, a ile w innym, ile na teraźniejszość, a ile na przyszłość, ile na badania, a ile na inne formy inwestycji. Obserwator, który krytykuje taką alokację, nie dysponuje racjonalnymi kryteriami, kieruje się tylko swoimi arbitralnymi kaprysami. Tyczy się to w szczególności krytyki stosunków produkcji. Ktoś, kto gani konsumentów za kupowanie zbyt wielu kosmetyków, może mieć – słuszne lub nie – racjonalne podstawy dla swojej krytyki. Nie można tego powiedzieć o kimś, kto uważa, że należy wykorzystywać więcej lub mniej jakichś zasobów w danym zastosowaniu, że firmy są „zbyt duże” albo „zbyt małe” czy że inwestuje się zbyt dużo lub zbyt mało w badania lub w nową maszynę. Przedsiębiorstwa produkują na rynek, kierując się ostatecznymi wartościowaniami konsumentów. Zewnętrzni obserwatorzy mogą krytykować konsumentów za ich ostateczne wartościowania (chociaż jeśli zaingerują w konsumpcję opartą na tych wartościowaniach, spowodują spadek użyteczności czerpanej przez konsumentów), ale nie mogą sensownie krytykować środków które służą osiągnięciu tych celów: stosunków produkcji, alokacji czynników itd.  

Fundusze kapitałowe są ograniczone i muszą być alokowane do różnych zastosowań, w tym na badania. Na rynku podejmuje się racjonalne decyzje w zakresie wydatków na badania zgodnie z najlepszymi przedsiębiorczymi oczekiwaniami co do niepewnej przyszłości. Skłanianie ludzi przymusem do dokonywania wydatków na badania zniekształca i ogranicza satysfakcję konsumentów i producentów na rynku.  

Wielu zwolenników patentów uważa, że zwykłe warunki konkurencyjne na rynku niewystarczająco zachęcają do wdrażania nowych procesów i dlatego wprowadzanie innowacji musi być przymusowo wspierane przez państwo. Ale rynek decyduje o tempie wprowadzania nowych procesów, podobnie jak o tempie industrializacji nowego obszaru geograficznego. Ten argument za patentami jest tak naprawdę bardzo podobny do argumentu za cłami o raczkujących gałęziach przemysłu. W obu przypadkach wyraża się przekonanie, że procesy rynkowe nie są wystarczające do wprowadzenia nowych wartościowych procesów. Odpowiedź na oba te argumenty jest taka sama: ludzie muszą zestawić zwiększoną produktywność nowych procesów z kosztem ich wprowadzenia, tj. z korzyściami ze starych procesów, które już zostały wprowadzone i istnieją. Przymusowe uprzywilejowanie innowacji prowadzi do niepotrzebnego porzucania już istniejących i wartościowych zakładów oraz nakłada nadmierny ciężar na konsumentów, których pragnienia przestają być zaspokajane w najbardziej ekonomiczny sposób.  

Nie jest bynajmniej oczywiste to, że patenty prowadzą do zwiększenia absolutnej wielkości wydatków na badania. Jednak z pewnością mają zniekształcający wpływ na typ wydatków. Chociaż pierwszy wynalazca odnosi korzyść z przywileju, to jego konkurenci przez wiele lat nie mogą prowadzić produkcji w obszarze objętym patentem. A ponieważ w danym obszarze jeden patent może wiązać się z innymi, to można w nieskończoność zniechęcać konkurentów do ponoszenia dalszych wydatków na badania w obszarze objętym patentem. Ponadto sam posiadacz patentu może być zniechęcony do prowadzenia dalszych badań w tym obszarze, ponieważ otrzymany przywilej pozwala mu spocząć na laurach przez okres obowiązywania patentu, a on sam ma pewność, że żaden konkurent nie wkroczy do jego domeny. Konkurencyjny bodziec do prowadzenia dalszych badań zostaje wyeliminowany. A zatem wydatki na badania są nadmiernie pobudzane na wczesnych etapach, zanim ktokolwiek otrzyma patent, a potem zbytnio ograniczane w okresie obowiązywania patentu. Ponadto niektóre wynalazki mogą zostać objęte patentem, a inne nie. System patentowy niesie za sobą skutek w postaci sztucznego pobudzenia wydatków na badania w obszarach, w których można otrzymać patent, i ich sztucznego ograniczenia w obszarach, w których nie można otrzymać patentu 

Przemysłowcy nie byli bynajmniej jednogłośnymi zwolennikami patentów. Robert Andrew Macfie, przywódca kwitnącego w dziewiętnastowiecznej Anglii ruchu na rzecz zniesienia patentów, był prezesem Liverpoolskiej Izby Handlowej[7]. Przemysłowiec Isambard Kingdom Brunel uskarżał się przed komisją w Izbie Lordów na skutki patentów w postaci pobudzania marnotrawnego wykorzystania zasobów na poszukiwania niewypróbowanych wynalazków, które dałoby się opatentować, mimo że zasoby te można by lepiej wykorzystać w produkcji. Natomiast Austin Robinson zwrócił uwagę, że wiele branż radzi sobie bez patentów:  

W praktyce egzekwowanie monopolu patentowego jest często tak trudne, [...] że w niektórych branżach konkurujący ze sobą przemysłowcy wolą łączyć patenty, a także szukać wystarczającego wynagrodzenia za wynalazki techniczne w [...] korzyściach z pierwszeństwa, które zazwyczaj przynosi prowadzenie eksperymentów przed innymi, a także w mogącej z tego wynikać renomy firmy.[8] 

Arnold Plant następująco podsumował problem konkurencyjnych wydatków na badania i innowacji:  

Nie można też zakładać, że wynalazców nikt by nie zatrudniał, gdyby przedsiębiorcy utracili monopol na wykorzystywanie ich wynalazków. Przedsiębiorstwa zatrudniają ich dzisiaj do produkcji wynalazków, których nie można opatentować, i nie robią tego tylko dla zysku zapewnianego przez pierwszeństwo. W aktywnej konkurencji [...] żadne przedsiębiorstwo nie może sobie pozwolić na pozostawanie w tyle za konkurencją. Reputacja firmy zależy od jej zdolności do pozostawania na czele, do bycia pierwszą na rynku z ulepszeniami produktów i obniżkami cen.[9]   

Na koniec zauważmy, że rynek sam w sobie tworzy łatwe i skuteczne rozwiązanie dla tych, którzy czują, że w pewnych dziedzinach wydatki są niedostateczne. Te osoby mogą same zwiększać owe wydatki. Tym, którym zależy, by tworzono i używano więcej wynalazków, wolno połączyć się i wesprzeć wysiłki w sposób, który ich zdaniem jest najlepszy. Mogliby jako konsumenci zwiększać zasoby przeznaczane na badania i wynalazki, nie narażając tym samym innych konsumentów na utratę użyteczności przez nadawanie monopoli i zniekształcanie alokacji rynkowej. Ich dobrowolne wydatki stałyby się częścią rynku i wyrażałyby ich ostateczne wartościowania jako konsumentów. Ponadto nie ograniczaliby oni późniejszych wynalazców. Miłośnicy wynalazczości mogliby osiągnąć swój cel bez udziału państwa i narzucania strat wielkiej liczbie osób. 

Zachęcamy do zakupu książki Rothbarda pt. „Ekonomia wolnego rynku”! Książka do nabycia w sklepie Instytutu

Bibliografia i przypisy
Kategorie
Ekonomiczna analiza prawa Prawo własności Teksty


Nasza działalność jest możliwa dzięki wsparciu naszych Darczyńców, zostań jednym z nich.

Zobacz wszystkie możliwości wsparcia

Wesprzyj Instytut, to dzięki naszym Darczyńcom wciąż się rozwijamy

Czytaj również

Terrell_Ceny-leków-patenty-i-FDA.jpg

Własność intelektualna

Terrell: Ceny leków, patenty i FDA

W swoim artykule ekonomista Jeffrey Sachs krytykuje firmę farmaceutyczną Gilead za sprzedaż swojego leku na wirusowe zapalenie wątroby typu C, sofosbuviru (pod nazwą handlową Sovaldi) w cenie 84 000 USD za cykl leczenia. Sachs uważa, że koszt produkcji preparatu w rzeczywistości wynosi około 100 USD. Autor artykułu twierdzi, iż Gilead „doi podatników”, ustalając cenę znacznie powyżej kosztów produkcji, ponieważ i tak to rząd płaci za większość sprzedawanego leku. Wyraża również obawy, że ludzie będą umierać, gdyż firma odmawia obniżenia ceny do bardziej przystępnego poziomu.

Shaffer_Jak-własność-intelektualna-szkodzi-firmom-nauce-i-kreatywności.jpg

Teksty

Shaffer: Jak własność intelektualna szkodzi firmom, nauce i kreatywności

Istnieje wiele kosztów własności intelektualnej...

Tłumaczenia

McElroy: Prawa autorskie i patentowe w periodyku Benjamina Tuckera

Własność intelektualna — ucieleśniona w prawach autorskich i patentowych — była przedmiotem zagorzałej debaty na łamach periodyku „Liberty”, którego redaktorem był Benjamin Tucker. Warto przypomnieć jej przebieg i przyjrzeć się argumentom, które były wówczas przedstawiane przez różne strony sporu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.