KRS: 0000174572
Powrót
Tłumaczenia

Mises: Lord Keynes a Prawo Saya

23
Ludwig von Mises
Przeczytanie zajmie 10 min

Autor: Ludwig von Mises
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Tomasz Maślanka

Artykuł został pierwotnie opublikowany w „The Freeman”, 30. Października 1950 r. i przedrukowany w „Planning for Freedom”.

I
Główny wkład Lorda Keynesa nie polega na stworzeniu nowych pomysłów, ale „na ucieczce od stworzonych dawniej”, jak oznajmił w końcowej części wstępu do swojej „Ogólnej teorii”. Keynesiści głoszą, że jego wiekopomne osiągnięcie polega na całkowitym obaleniu czegoś, co jest znane jako Prawo Rynków Saya. Odrzucenie tego prawa, jak twierdzą, jest sednem nauk Keynesa; wszystkie inne punkty jego doktryny są pochodną tego fundamentalnego spostrzeżenia i muszą upaść, jeśli tylko daremność jego ataku na Prawo Saya zostanie dowiedziona.[1]
Warto na wstępie zauważyć, że pierwotnym przeznaczeniem Prawa Saya było obalenie popularnych doktryn obowiązujących w czasach poprzedzających rozwój ekonomii jako gałęzi ludzkiej wiedzy. Nie było ono integralną częścią nowej nauki ekonomii, jak twierdzili klasycy, ale było raczej wstępem – zdemaskowaniem i usunięciem poprzekręcanych i niemożliwych do obrony idei, które utrudniały ludziom myślenie i były poważną przeszkodą dla rozsądnej analizy jej warunków.
Kiedy interesy szły gorzej, przeciętny kupiec miał dwa wyjaśnienia: niefortunne skutki były powodowane przez niedostatek pieniądza i ogólną nadprodukcję. Adam Smith w słynnym fragmencie „Bogactwa narodów” zaprzeczył pierwszemu z mitów. Zatem Say poświęcił swą uwagę w przeważającej mierze obaleniu drugiego.
Tak długo, jak określona rzecz jest dobrem ekonomicznym, nie jest „dobrem wolnym”, a jego podaż nie jest oczywiście bezwzględnie obfita. Wciąż pozostają niezaspokojone potrzeby, które poprzez większą podaż określonego dobra mogą zostać zaspokojone. Ciągle są ludzie, którzy byliby zadowoleni z otrzymania większej ilości dobra niż w rzeczywistości mają. W odniesieniu do dóbr ekonomicznych nigdy nie wystąpi bezwzględna nadprodukcja. (A ekonomia jako nauka zajmuje się tylko dobrami ekonomicznymi, a nie dobrami wolnymi, jak choćby powietrzem, które nie są przedmiotem celowego działania człowieka, dlatego nie są produkowane i w odniesieniu do nich użycie takich terminów jak niewystarczająca lub ponadnormatywna produkcja jest po prostu niedorzeczne.)
W odniesieniu do dóbr ekonomicznych występować może tylko względna nadprodukcja. Podczas gdy konsumenci życzą sobie określonych ilości koszul i butów, producenci wyprodukowali, powiedzmy, większą ilość butów a mniejszą koszul. Nie oznacza to jednak ogólnej nadprodukcji wszystkich towarów. Nadprodukcji obuwia odpowiada niedobór koszul. Skutkiem tego nie może być ogólny kryzys wszystkich gałęzi gospodarki. Wynikiem jest jedynie zmiana stosunku pomiędzy ilością butów a koszul. Jeśli, przykładowo, poprzednio za jedną parę butów można było kupić cztery koszule, to teraz tylko trzy. Kiedy koniunktura jest zła dla szewców, to jest dobra dla krawców. Dlatego próby wyjaśnienia ogólnego kryzysu poprzez odnoszenie się do rzekomej ogólnej nadprodukcji są błędne.
Towary – mówi Say – nie są ostatecznie opłacane przez pieniądz, ale przez inne towary. Pieniądz jest jedynie wspólnie użytym środkiem wymiany; odgrywa jedynie pośrednią rolę. Tym, co ostatecznie sprzedawca chce otrzymać w wymianie za dobro sprzedawane, są inne dobra.
Dlatego każdy produkowany towar jest, można rzec, ceną dla innych towarów. Sytuacja każdego producenta poprawia się dzięki wzrostom produkcji innych towarów. Tym, co może pogorszyć sytuację wytwórcy określonego dobra, jest niepoprawne przewidywanie stanu rynku. Mógł on przeszacować popyt na produkowane przez siebie dobro i nie docenić popytu na inne. Konsumenci nie mają pożytku z takiego nieudolnego przedsiębiorcy; kupują jego produkty po cenach, które powodują u niego straty i zmuszają w ten sposób, jeśli na czas nie poprawi popełnionych błędów, do zamknięcia biznesu. Z drugiej strony ci, którzy właściwie przewidzieli popyt, osiągają zyski i szansę na rozwinięcie swoich przedsięwzięć. To, stwierdza Say, jest prawdą poza wszelkimi zawiłymi twierdzeniami przedsiębiorców mówiących, że główna trudność polega nie na produkowaniu, ale sprzedaży. Bardziej właściwym byłoby opowiedzieć się za tym, że pierwszym i podstawowym problemem biznesu jest produkować w najlepszy i najtańszy sposób te dobra, które zaspokoją najpilniejsze z jeszcze niezaspokojonych potrzeb społeczeństwa.
W ten sposób Smith i Say obalili najstarsze i najbardziej naiwne wyjaśnienie cyklu koniunkturalnego obecne w typowych narzekaniach nieudolnych handlowców. Zaprzeczyli wierzeniu, że nawroty okresów złej koniunktury były wywoływane przez niedostatek pieniądza i ogólna nadprodukcję, ale nie dają rozwiniętej teorii cyklu koniunkturalnego. Pierwsze wyjaśnienie tego fenomenu zostało zaprezentowane o wiele później przez brytyjską szkołę walutową.
Ważne zasługi Saya i Smitha nie były zupełnie nowe i oryginalne. Historia myśli ekonomicznej może przypisać kilka istotnych punktów ich argumentacji dawniejszym autorom, co jednak to w żaden sposób nie umniejsza zasług Smitha i Saya. Byli oni pierwszymi, którzy poradzili sobie z tą kwestią w tak metodyczny sposób i zastosowali wnioski do problemu kryzysów gospodarczych. Dlatego też byli pierwszymi, przeciwko którym zwolennicy błędnych teorii skierowali swe brutalne ataki. Sismondi i Malthus wybrali Saya jako obiekt żarliwych ataków kiedy próbowali – na próżno – ocalić zdyskredytowane popularne przesądy.
II
Z polemik z Malthusem i Sismondim Say wyszedł zwycięsko. Dowiódł słuszności swych teorii, czego nie mogli uczynić jego adwersarze. Od tego czasu, przez całą resztę XIX wieku, uznanie prawdy zawartej w Prawie Saya stało cechą wyróżniającą ekonomistę. Ci publicyści i politycy, którzy niedobór pieniądza uznali odpowiedzialnym za wszystkie bolączki i opowiadali się za inflacją jako lekiem na wszelkie zło, nie byli dłużej uważani za ekonomistów, ale „pieniężnych fanatyków”.
Batalie pomiędzy orędownikami zdrowego pieniądza a inflacjonistami trwały dziesięciolecia, ale nie były dłużej rozpatrywane jako spory pomiędzy poszczególnymi szkołami ekonomicznymi. Widziano je raczej jako walkę między ekonomistami a pseudoekonomistami, między ludźmi rozsądnymi a niewykształconymi fanatykami. Kiedy wszystkie cywilizowane kraje przyjęły standard złota albo system walutowo-złotowy, przyczyna inflacji wydawała się zwalczona na zawsze.
Ekonomia nie spoczęła na laurach nauk Saya i Smitha dotyczących tych zawiłych zagadnień. Rozwinęła zintegrowany system twierdzeń, które w przekonujący sposób dowiodły absurdalności inflacjonistycznych sofizmatów. Odmalowała w detalach nieuchronne skutki wzrostu ilości pieniądza w obiegu oraz ekspansji kredytowej. Rozwinęła szczegółowo teorie cyklu koniunkturalnego – pieniężną oraz kredytu fiducjarnego (circulation credit, patrz też tutaj), które jasno pokazywały, jak nawroty kryzysów są powodowane przez powtarzające się próby „stymulacji” gospodarki poprzez ekspansję kredytową. W ten sposób ponad wszelką wątpliwość udowodniła, że kryzysy, których pojawienie się inflacjoniści przypisują niewystarczającej podaży pieniądza, są, wręcz przeciwnie, nieuniknionym wynikiem prób usunięcia rzekomego niedostatku pieniądza poprzez ekspansję kredytową.

Ekonomiści nie kwestionują faktu, że ekspansja kredytowa w początkowej fazie powoduje boom, ale wskazują, jak taki naciągany boom musi po chwili nieuchronnie upaść i spowodować ogólny kryzys. Taka prezentacja powinna przemówić do mężów stanu skupionych na propagowaniu trwałego dobrobytu ich narodu. Nie może zaś wpłynąć na demagogów, którzy dbają tylko o sukces w zbliżających się wyborach. A są to dokładnie ci ludzie, którzy stali się przywódcami życia politycznego w okresie wojen i rewolucji. Na przekór wszystkim naukom ekonomistów, inflacja i ekspansja kredytowa zostały wyniesione do godności podstawy polityki ekonomicznej. Niemal wszystkie rządy są obecnie zaangażowane w bezmyślne wydatki i finansowanie deficytów za pomocą emisji dodatkowych ilości pieniądza bez pokrycia oraz bezkresną ekspansję kredytową.
Wspaniali ekonomiści byli zwiastunem nowych idei. Pomysły na politykę ekonomiczną, które zalecali, były sprzeczne z prowadzonymi przez współczesne im rządy i partie polityczne. Z reguły wiele lat, nawet dziesięcioleci mijało, zanim opinia publiczna zaakceptowała nowe idee propagowane przez ekonomistów i zanim odpowiednie zmiany w polityce były wprowadzone.
Inaczej się rzecz miała z „nową ekonomią” Lorda Keynesa. Polityka, za którą on głosił, była dokładnie taką, którą niemal wszystkie rządy, włącznie z brytyjskim, stosowały na wiele lat przed ukazaniem się „Ogólnej teorii”. Keynes nie był nowatorem i orędownikiem nowych metod radzenia sobie z kwestiami ekonomicznymi. Jego wkład polegał raczej na zapewnieniu popularnej wśród ludzi u władzy polityce pozornego usprawiedliwienia, choć wszyscy ekonomiści uważali ją za fatalną. Jego dokonanie było racjonalizacją idei już realizowanych. Nie był „rewolucjonistą”, jak nazywali go niektórzy spośród jego uczniów. „Rewolucja keynesistowka” miała miejsce na długo przed tym, jak Keynes zaaprobował i zmyślił dla niej pseudonaukowe wytłumaczenie. Tak naprawdę jego dziełem było jedynie sfabrykowanie usprawiedliwienia dla dominujących już wówczas doktryn rządów.
To wyjaśnia błyskawiczny sukces jego książki, która została entuzjastycznie przyjęta przez rządy i będące u władzy partie polityczne. Szczególnie oczarowani byli członkowie nowego typu intelektualistów – „rządowi ekonomiści”. Mieli oni nieczyste sumienia i byli świadomi faktu, że propagują politykę, którą wszyscy ekonomiści potępili jako wewnętrznie sprzeczną i katastrofalną. Nagle odczuli ulgę – „nowa ekonomia” przywróciła ich równowagę moralną. W dzisiejszych czasach nie czują już wstydu jako fachury od złej polityki. Wychwalają się: są prorokami nowej wiary.
III
Kwieciste epitety, którymi wielbiciele obdarowali prace Keynesa, nie mogą jednak przesłonić faktu, że nie obalił on Prawa Saya. Odrzucił je emocjonalnie, nie wysuwając nawet jednego możliwego do obrony argumentu podważającego jego racjonalność.
Keynes nie spróbował również zaprzeczyć nauce nowoczesnej ekonomii za pomocą dyskursywnego rozumowania. Postanowił je zignorować i już. Nigdy nie znalazł ani jednego argumentu przeciwko teorii mówiącej, że wzrost ilości pieniądza nie może wpłynąć na nic innego jak na, z jednej strony, uprzywilejowanie pewnych grup kosztem innych, a z drugiej, promowanie złej alokacji oraz rozproszenia kapitału. Nie wiedział co począć, kiedy przyszło mu wysunąć jakikolwiek twardy argument obalający monetarną teorię cyklu koniunkturalnego. Jedyne, co uczynił, to wskrzesił wewnętrznie sprzeczne dogmaty różnych sekt inflacjonistów. Nie dodał jednak nic do bezmyślnych przypuszczeń poprzedników, począwszy od starej szkoły Little Shilling Men (dosłownie ludzie małego szylinga, wg. niektórych tłumaczeń drobne groszoroby; chodzi o zwolenników bankiera Thomasa Attwooda z Birmingham, zwolennika poglądu, zgodnie z którym kredytodawcom powinno się zwracać nominalną wartość pożyczki w szylingach o obniżonym parytecie złota, czyli zmniejszenia wartości tych pożyczek w złocie – red.) z Birmingham aż do Silvio Gesella. Jedynie przekształcił ich – setki razy obalone – teorie w wątpliwy język matematycznej ekonomii. Pominął milczeniem wszystkie zarzuty, które tacy ludzie jak Jevons, Walras czy Wicksell – by wymienić tylko kilku – przeciwstawili wydumkom inflacjonistów.
Tak samo wygląda postępowanie jego uczniów. Uważają oni, że określenie „tych, którzy nie są głębokimi wielbicielami geniuszu Keynesa” takimi słowami jak „cymbał” albo „ograniczony umysłowo fanatyk”[2] jest substytutem solidnego ekonomicznego uzasadnienia. Wierzą, że udowodnili swą rację lekceważąc adwersarzy poprzez użycie takich określeń jak „ortodoksyjny” czy „neoklasyczny”. Ujawniają ogromną niewiedzę, myśląc, ze ich doktryna jest poprawna tylko dlatego, że jest nowa.
W rzeczywistości inflacjonizm jest najstarszą ze wszystkich błędnych teorii. Cieszył się on ogromną popularnością na długo przed Smithem, Sayem i Ricardo, przeciwko którym keynesiści nie potrafią wysunąć żadnego innego zarzutu, poza jednym – że ich nauki są wiekowe.
IV
Niespotykany sukces keynesizmu jest spowodowany tym, że zapewnia współczesnym rządom pozorne usprawiedliwienie polityce „finansowania przez deficyt”. Jest to pseudofilozofia tych, którzy nie potrafią myśleć o niczym innym jak o marnotrawieniu kapitału zgromadzonego przez przodków.
Jak dotąd żadna ekwilibrystyka słowna autorów, choćby najbardziej błyskotliwa i finezyjna, nie może odmienić nieprzemijających praw ekonomii. One są, działają i dbają o siebie. Pomimo wszelkich zażartych zapewnień rzeczników rządów, nieuniknione konsekwencje inflacjonizmu i ekspansywnej polityki ukazanej już przez „ortodoksyjnych” ekonomistów stają się coraz bardziej rzeczywiste. Gdy w końcu się ziszczą nawet prości ludzie odkryją, jakkolwiek późno, że Keynes nie uczył jak dokonać „cudu (...) przemiany kamienia w chleb”[3], ale nieco mniej cudownego przepisu jak przejeść tyle płodnych nasion, ile tylko można.


[1] P. M. Sweezy w: The New Economics, red. S. E. Harris, Nowy York, 1947, s. 105.
[2] Profesor G. Haberler, Opus cit., s. 161.
[3] Keynes, Opus cit., s. 332.

Kategorie
Historia myśli ekonomicznej Szkoła keynesistowska Teksty Teoria ekonomii Tłumaczenia

Czytaj również

matthews-protekcjonizm-nie-zapewnia-bezpieczenstwa-zywnosciowego-tylko-je-ogranicza

Handel zagraniczny

Matthews: Protekcjonizm nie zapewnia „bezpieczeństwa żywnościowego”, tylko je ogranicza

Oczekiwanie, że protekcjonizm zapewni bezpieczeństwo żywnościowe nie ma racji bytu.

Allman_Ego kontra maszyna

Innowacje

Allman: Ego kontra maszyna

Dlaczego niektórzy ludzie tak nerwowo reagują na nowe modele sztucznej inteligencji?

Nyoja_O-„dekolonizacji”-praw-własności

Społeczeństwo

Nyoja: O „dekolonizacji” praw własności

Twierdzi się, że zasady wolności jednostki i własności prywatnej są po prostu kwestią pewnych preferencji kulturowych...

Gordon_Grozne_konsekwencje_niemieckiej_szkoly_historycznej

Historia myśli ekonomicznej

Gordon: Groźne konsekwencje niemieckiej szkoły historycznej

Według Misesa niemiecka szkoła historyczna dążyła do ograniczenia międzynarodowego wolnego handlu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 23
Leon Orlikowski

Leon Orlikowski

O niewspółmierności paradygmatów w ekonomii

Według Thomasa Kuhna (1922 – 1996) paradygmaty to uznane i przyjęte przez społeczności uczonych w określonych dziedzinach nauki i w istniejących w nich szkołach przykłady, wzorce, modele i metody rozwiązywania oraz wyjaśniania badanych faktów i zjawisk. „W rozwiniętych naukach brak jest czy też jest stosunkowo mało konkurujących ze sobą szkół.” (Thomas S. Kuhn: Struktura rewolucji naukowych, Wydawnictwo Fundacja Aletheia, Warszawa 2001, s. 353). Stąd też występuje oraz dominuje w nich przede wszystkim jeden powszechnie uznany paradygmat. W naukach rozwijających się istnieje wiele szkół, z których każda ma własny paradygmat badania i interpretowania rzeczywistości. Zwolennicy określonego paradygmatu posługują się z reguły w pewnej istotnej części uznawanej teorii właściwymi dla niego terminami, a jeśli nawet takimi samymi terminami jak zwolennicy innych paradygmatów, to przyporządkowują im różniące się desygnaty, czyli inne przedmioty materialne odpowiadające nazwie. „Dwie osoby, które różnie postrzegają tę samą sytuację, ale mimo to, mówiąc o niej, korzystają z tego samego słownictwa, muszą odmiennie używać słów. To znaczy: mówiąc, zajmują one, jak to określiłem, niewspółmierne punkty widzenia. Jak w ogóle mogą mieć nadzieję, iż są w stanie się porozumieć, a cóż dopiero coś sobie perswadować?” (Tamże, s. 344). Z tego względu między paradygmatami różnych szkół w danej dziedzinie nauki występuje niewspółmierność, która utrudnia, a nawet uniemożliwia racjonalną dyskusję pomiędzy zwolennikami tych szkół w sprawie rozumienia istoty obserwowalnych faktów i zjawisk. Dlatego krytyka założeń teorii konkurencyjnej, jaką podejmują i przeprowadzają zwolennicy przeciwnej teorii w oparciu o założenia własnej teorii, chociaż przez nich nie uświadomiona, jest najczęściej chybiona.

Klasycznym przykładem popełnienia błędu z powodu niewspółmierności konkurencyjnych teorii jest krytyczny artykuł Ludwiga von Mises (1881–1973) pt.: Lord Keynes a Prawo Saya opublikowany w „The Freeman”, 30. Października 1950 r. Między innymi Mises pisze tam: „Tak długo, jak określona rzecz jest dobrem ekonomicznym, nie jest „dobrem wolnym”, a jego podaż nie jest oczywiście bezwzględnie obfita. Wciąż pozostają niezaspokojone potrzeby, które poprzez większą podaż określonego dobra mogą zostać zaspokojone. Ciągle są ludzie, którzy byliby zadowoleni z otrzymania większej ilości dobra niż w rzeczywistości mają. W odniesieniu do dóbr ekonomicznych nigdy nie wystąpi bezwzględna nadprodukcja. (A ekonomia jako nauka zajmuje się tylko dobrami ekonomicznymi, a nie dobrami wolnymi, jak choćby powietrzem, które nie są przedmiotem celowego działania człowieka, dlatego nie są produkowane i w odniesieniu do nich użycie takich terminów jak niewystarczająca lub ponadnormatywna produkcja jest po prostu niedorzeczne.)”. Z powyższego fragmentu wynika, że Mises utożsamia tutaj niezaspokojone potrzeby z popytem, który to, czyli te niezaspokojone potrzeby „mogą zostać zaspokojone” „ poprzez większą podaż określonego dobra”. De facto „niezaspokojone potrzeby” i „popyt” to dwie zupełnie różne, nieporównywalne kategorie: pierwsza dotyczy sfery biologicznej (potrzeby ciała - bytowe) i psychologicznej (potrzeby ducha – intelektualne, estetyczne, religijne) i jako taka nie ma charakteru ekonomicznego, a może być wyłącznie traktowana jako popyt potencjalny, który przybiera postać realną, efektywną, tj. tę drugą kategorię, czyli popytu ekonomicznego, dopiero w takim zakresie oraz rozmiarach zaspokojenie potrzeb, w jakim pozwalają na to posiadane i realizowane dochody pieniężne na sfinansowanie zakupywanych dóbr.

Dla Johna M. Keynesa (1883 - 1946) aczkolwiek potrzeby są podstawą popytu na dobra ekonomiczne, to stopień ich zaspokojenia jest uwarunkowany adekwatnymi dla danego etapu rozwoju gospodarczego współzależnościami ekonomicznymi, które określają rozmiary popytu nazwanego przez niego popytem efektywnym. Pojęcia popytu efektywnego wyjaśnia i definiuje w bardzo rozwlekłym i dlatego nie precyzyjnym wywodzie. Przytoczę wiec najistotniejsze fragmenty tego wywodu (z John M Keynes: Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, PWN Warszawa 1985): „Przy danym stanie techniki, środków wytwórczych i poziomie kosztów zatrudnienie pewnej określonej ilości siły roboczej wymaga od przedsiębiorcy dwojakiego rodzaju nakładów. Po pierwsze, są to sumy, które wypłaca on czynnikom produkcji (z wyłączeniem innych przedsiębiorców) za ich bieżące usługi i które będziemy nazywali kosztem czynników produkcji związanym z ich wchodzącym w grę zatrudnieniem. Po drugie, są to sumy, które płaci on innym przedsiębiorcom za to, co od nich nabywa, wraz z wynagrodzeniem siebie samego za uszczerbek, jaki ponosi przez uruchomienie aparatu wytwórczego zamiast pozostawienia go w stanie nieczynnym; będziemy je nazywali kosztem użytkowania związanym z zatrudnieniem, o którym mowa. (Z powyższego wynika, że przedsiębiorca wynagradza siebie nie za to, że organizuje i kieruje procesem produkcji, czyli że po prostu pracuje, a za to, że ponosi jakiś uszczerbek lub trud zamiast nic nie robić i pozwolić na bezproduktywne niszczenie się posiadanego kapitału – oczywista bzdura! – LO). Nadwyżka wartości produkcji ponad sumę kosztów czynników produkcji i kosztu użytkowania to zysk albo, jak będziemy go nazywali, dochód przedsiębiorcy. To, co z punktu widzenia przedsiębiorców stanowi koszt czynników produkcji, dla tych czynników jest oczywiście dochodem. W ten sposób koszt czynników produkcji i zysk przedsiębiorcy składają się razem na to, co nazywamy łącznym dochodem wynikającym z zatrudnienia czynników produkcji przez przedsiębiorcę” (s. 50). Po zdefiniowaniu dochodu w oddzielnym akapicie definiuje podaż i popyt: „Oznaczamy przez Z zagregowaną cenę podaży produkcji przy zatrudnieniu N robotników. Zależność Z i N można przedstawić w postaci Z=φ(N), a funkcja φ może być nazwana funkcją łącznej podaży. Podobnie niech D będzie przychodem, który przedsiębiorcy spodziewają się osiągnąć przez zatrudnienie N robotników. Zależność między D i N można przedstawić w postaci D=f(N), a funkcja f może być nazwana funkcją łącznego popytu” (s. 51). Keynes jednoznacznie więc stwierdza, że przychody pieniężne realizowane z produkcji określają łączny popyt efektywny, a nawet, niewątpliwie przy milczącym założeniu, że wartość popytu efektywnego jest dokładnie równa wartości przychodów pieniężnych. W następnym akapicie dochodzi do następującego zdefiniowania pojęcia popytu efektywnego: „Jeżeli teraz przy danej wartości N oczekiwany przychód jest większy aniżeli cena łącznej podaży, tj. jeżeli D jest większe od Z, to zachęci to przedsiębiorców do zwiększenia stanu zatrudnienia ponad N i – gdy będzie to konieczne – do zwiększenia kosztów wskutek konkurencyjnego ubiegania się o czynniki produkcji. Proces ten będzie trwał tak długo, aż N osiągnie wartość, przy której Z zrówna się z D. W ten sposób zatrudnienie jest wyznaczone przez punkt przecięcia funkcji łącznego popytu z funkcją łącznej podaży, gdyż właśnie w tym punkcie przewidywany zysk przedsiębiorstw osiągnie maksimum. Wartość D w punkcie przecięcia funkcji łącznego popytu z funkcją łącznej podaży nazwiemy popytem efektywnym” (s. 51-52).

Jeśli w powyższym wywodzie Keynes wyraźnie stwierdza, że popyt efektywny, co do wartości, jest po prostu równy kosztowi czynników produkcji, to w dalszym toku prowadzonej analizy temu stwierdzeniu explicite zaprzecza. Twierdzi bowiem, że ostatecznie efektywny popyt zależy nie tylko od wysokości przychodu/dochodu społeczeństwa, ale też od jego skłonności do konsumpcji. A to dlatego, że „Psychika społeczeństwa jest tego rodzaju, że łączna konsumpcja rośnie wraz z całkowitym dochodem realnym, ale przyrost jej jest mniejszy od przyrostu dochodu” (s. 53). Ostatecznie więc „Zależność między dochodem społeczeństwa a sumą D1, którą przypuszczalnie wyda ono na konsumpcję, wynika z pewnej właściwości psychicznej tego społeczeństwa; właściwość tę nazwiemy skłonnością do konsumpcji” (s. 55). „To właśnie prawo psychologiczne jest kluczem do naszego zagadnienia”. Nigdzie nie podaje jednak, skąd takie „prawo” wziął; po prostu sam je wymyślił dla uzasadnienia swojej błędnej teorii! Dalej więc wywodzi: „Wynika bowiem z niego (z psychologicznego prawa – LO), że im wyższy jest poziom zatrudnienia, tym większa będzie rozpiętość między zagregowaną ceną podaży (Z) produkcji odpowiadającej temu zatrudnieniu i sumą D1, którą przedsiębiorcy spodziewają się otrzymać. Jeżeli więc skłonność do konsumpcji pozostaje bez zmiany, to nie może nastąpić wzrost zatrudnienia, o ile D2 (nakłady na nowe inwestycje - LO) nie wzrośnie o tyle, że wzrost ten pokryje zwiększającą się różnicę między Z i D1” (s. 56), czyli dopóki nakłady na inwestycje nie wzrosną do takiego poziomu, aby wchłonąć też nadmierne oszczędności. Ale, jak pokazuje doświadczenie, wraz ze wzrostem nakładów inwestycyjnych spada ich efektywność, tj. obniża się stopa zwrotu od zainwestowanego kapitału. Okazuje się więc, że „w społeczeństwie bogatym nie tylko słabsza jest krańcowa skłonność do konsumpcji, ale ponieważ nagromadzony już kapitał takiego społeczeństwa jest większy, możliwości inwestycyjne są mniej obiecujące, chyba że stopa procentowa spada w tempie dostatecznie szybkim” (s. 58). Efektywność inwestycji stanie się satysfakcjonująca dla przedsiębiorców, gdy na odpowiednio niskim poziomie będzie utrzymywana stopa procentowa. Z wyżej przeprowadzonej przez Keynesa „analizy” wynika, że w społeczeństwach bogatych występuje stała tendencja do coraz niższych względnie wydatków od realizowanych dochodów, czyli D1 (wydatki na konsumpcję) + D2 (nakłady na inwestycje) ˂ D (przychód) = Z (zagregowana cena podaży).

Jak pokażę w niżej przeprowadzonej analizie, w gospodarce dynamicznej rzeczywiście istnieje stałe niedostosowanie wartości ogólnego popytu do wartości ogólnej podaży, ale nie z powodu przypisanej ludziom przez Keynesa jakieś urojonej skłonności do nadmiernego oszczędzania. Takiemu „prawu” bezdyskusyjnie zadaje kłam powszechne współcześnie i coraz wyższe zadłużanie się gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. W rozpoznaniu i wyjaśnieniu tego problemu zupełnie zawiódł Keynesa przeceniany przez niego intuicyjny wgląd, bo jedynie on, jak twierdził, pozwala dotrzeć do istoty rzeczy i dlatego daje wiedzę prawdziwą i pewną. W próbie rozwiązania problemu Keynes zupełnie nie rozpoznał przede wszystkim jego realnej przyczyny, ale też i pomylił sekwencje czasowe. Twierdził bowiem, że przyczyną nierównowagi jest brak popytu z powodu nadmiernych oszczędności z realizowanych dochodów pieniężnych. Faktycznie zaś jest odwrotnie, w gospodarce dynamicznej występuje stała nadpodaż w stosunku do realizowanych i wydawanych (w całości!) dochodów. Błąd w jego analizie polega na tym, że abstrahuje w niej, nie uwzględnia w ogóle upływu czasu. Nie tyle przekonuje, co wręcz wciska czytelnikowi, że wszelkie wydatki pieniężne, w tym nakłady na produkcję, przekładają się bezpośrednio, bez upływu czasu, na efekty, czyli na wytworzoną produkcję i dochód. Po prostu usiłuje rozwiązać problem dynamiczny przy pomocy rozumowania statycznego! Tymczasem wydatkowane na inwestycje i produkcję nakłady dają efekty dopiero po zakończeniu ich procesów, które są realizowane w określonej długości cyklach. Natomiast ich efekty są realizowane w krótkich aktachkupna/sprzedaży, jeżeli abstrahuje się od wcześniejszych pertraktacji i zawieranych kontraktów handlowych.

Statyka charakteryzuje się tym, że z ruchem, przemieszczaniem się przedmiotów w czasie i przestrzeni nie są związane zmiany ilości, bądź kształtów, czy też jakości tych przedmiotów. Z tego względu w analizie statycznej można nie uwzględniać upływu czasu, bo w kolejnych przedziałach czasowych fakty i zjawiska są powtarzalne, względnie są pod działaniem takich sił, które wymuszają ich powrót do stanu z okresu poprzedniego. Analityk stara się ujawnić, jakie są to siły. Klasycznym przykładem badania praw statycznych w ekonomii jest analiza reprodukcji prostej, która charakteryzuje się tym, że w kolejnych, następujących po sobie przedziałach czasowych ilość i jakość oraz struktura asortymentowa wytwarzanych towarów nie zmienia się. Natomiast dla dynamiki istotne jest to, że wraz z upływem czasu zmieniają się stany ilościowe i jakościowe badanych przedmiotów. Analizę sił dynamicznych działających i przejawiających się w gospodarce można i należy prowadzić w oparciu o model, i jego różne warianty, reprodukcji rozszerzonej. Celem analizy zjawisk zachodzących w dynamice jest wyodrębnienie i ustalenie bardzo ukrytych i oddalonych od skutków przyczyn, które powodują zmiany ilościowe i jakościowe badanych przedmiotów. Jak wskazuje na to sama nazwa, analiza dynamiczna nie może abstrahować od czasu. Czas jest głównym atrybutem, podstawowym parametrem analizy dynamicznej. Tymczasem Keynes w sposób bardzo dowolny posługuje się obiema modelami: statycznym i dynamicznym. Przy czym jego pojęcie dynamiki to nie procesy zachodzące w czasie, a po prostu kadry filmowe.

Keynes na podstawie tak ułomnie przeprowadzonej analizy, jak to wyżej zostało pokazane, sformułował następujące wnioski dla polityki gospodarczej: 1) Lukę w niedostatecznym popycie powinny wypełniać wydatki państwa finansowane z deficytu budżetowego, czyli państwo powinno wypożyczać od kapitalistów ich wolne, niewydawane środki pieniężne i finansować nimi roboty publiczne oraz inne przedsięwzięcia, m. in. inwestycje infrastrukturalne. 2) Aby zniechęcać dochodobiorców do nadmiernego oszczędzania i tezauryzowania pieniędzy, bank centralny powinien prowadzić taką politykę emisyjną pieniądza, aby przez nadmierną, inflacyjną jego podaż utrzymywać realną stopę procentową na odpowiednio niskim poziomie, co powinno zachęcać do zadłużania się i wydawania więcej od realizowanych dochodów. Taka polityka pieniężno-finansowa, przekonywał, będzie stymulować wzrost popytu i przekładać się na wzrost zatrudnienia, produkcji i dochodu.

Zarówno teoria zbudowana przez Keynesa jak i sformułowane zalecenia dla prowadzenia rzekomo efektywnej polityki gospodarczej są błędne, ponieważ cała ta jego budowla została wzniesiona na nierzeczywistej, fikcyjnej przesłance. Mianowicie na nieistniejącym, a wymyślonym przez samego Keynesa takim prawie psychologicznym, które mówi, że „konsumpcja rośnie wraz z dochodem, lecz jej przyrost jest mniejszy od przyrostu dochodu”. Jak sam to stwierdził: „To właśnie prawo psychologiczne jest kluczem do naszego zagadnienia”, czyli jest fundamentem, podstawą w jego teorii.

Keynes był intuicjonistą w swych badaniach naukowych, z czym się w ogóle nie krył, a wręcz przeciwnie hołubił się tym. Głosił, że wiedza, do której dochodzi się poprzez wgląd intuicyjny, jest wiedzą pewną w przeciwieństwie do tej, która jest wyprowadzona nawet z najbardziej logicznego rozumowania analitycznego, jeśli zostało ono oparte na błędnych założeniach i przesłankach. Oczywiście z warunkową częścią powyższego twierdzenia zgodzi się każdy rzetelny analityk. Jednak twierdzenie to nie zawiera całej prawdy o zasadniczej różnicy, jaka istnieje pomiędzy wiedzą zdobywaną na drodze intuicyjnego wglądu oraz wyprowadzonej z logicznej analizy opartej na realnych adekwatnych rzeczywistości przesłankach. W najnowszych badaniach z zakresu psychologii percepcji oraz podejmowania decyzji, jakie przeprowadzili Amos Tversky (1937-1996) i Daniel Kahneman (ur. 1934), opracowali oni teorię perspektywy, opisującą procesy decyzyjne w warunkach niepewności. Teoria ta wskazuje, że ludzie upraszczają skomplikowane problemy, skupiając się na tym, co różni zjawiska, a nie na tym, co je łączy. Wgląd dotyczący powiązania w percypowanych faktach jest uzależniony od rozległości posiadanej wiedzy (Daniel Kahneman: Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym. Wydawnictwo Media Rodzina 2012. Daniel Kahneman za zastosowanie narzędzi z psychologii w badaniach ekonomicznych, ze szczególnym uwzględnieniem teorii perspektywy, otrzymał w 2002 Nagrodę Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii). Z tego wynika, że intuicjonista odrzuca fakty nowe mu nieznane, a jeśli już się nimi zainteresuje, to dopatruje się współzależności i związków przyczynowych w faktach znanych, które w sposób upraszczający do siebie dopasowuje, fałszując nawet oficjalne dane, czego, jak wiadomo, dopuszczał się Keynes ( Leon Orlikowski: Produkcja i sprzedaż towarów oraz obieg pieniężny w gospodarce dynamicznej, Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa”, Warszawa 2013, s. 132) lub też odrzucając te dane, co z kolei robił zwolennik szkoły austriackiej Murray Rothbard (1926-1995): (Murray N. Rothbard: Wielki Kryzys w Ameryce, Wyd. Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2000, s. 67). Tymczasem analityk nowe fakty, które nie zgadzają się i zaprzeczają uznawanej teorii, wyabstrahowuje je z plątaniny i chaosu ich współwystępowania z faktami mu znanymi oraz w żmudnych i pracochłonnych analizach bada kolejno ich wzajemne związki tak długo, dopóki nie znajdzie dostatecznie wiarygodnego powiązania pomiędzy nimi. Dla intuicjonisty taka metoda poszukiwania prawdy jest kosztowna i dlatego nieefektywna, a ponadto nie gwarantuje sukcesu, na czym mu najbardziej zależy. Może się bowiem okazać, że wieloletnie analizy prowadzą w końcu w ślepą uliczkę i nie dają spodziewanego efektu. Cały wysiłek okazuje się stracony. Dlatego intuicjonista, którego ambicje są większe od jego intelektualnych możliwości, stara się składać nieznane nikomu puzzle, jakie wyłania rozwój nauki przed jej adeptami, szybko i na siłę, dopuszczając się nawet świadomego fałszowania faktów. Liczy na to, że może się uda i odniesie sukces, nawet gdyby okazał się krótkotrwały. Keynesowi się to udało! Już za życia obnosił się w aureoli genialnego odkrywcy. A wiele lat po śmierci jego błędna doktryna zniewalała i nadal zniewala umysły, spychając ludzkie działania w ślepy zaułek destrukcji i niemocy. Przypadek keynesowskiej pomyłki względnie popełnionego poważnego błędu hamującego postęp w poznawaniu świata w historii rozwoju nauki nie jest odosobniony. Przecież przez długie lata, ba! przez kilkanaście wieków intuicja podpowiadała i przekonywała wszystkich żyjących i jak najbardziej racjonalnie myślących w tym okresie ludzi, że to Słońce krąży wokół Ziemi a nie odwrotnie oraz że to przedmioty cięższe spadają na ziemię szybciej niż lekkie. Dopiero Mikołaj Kopernik (1473-1543) oraz Galileo Galilei (Galileusz) (1564-1642) pokazali, że ludzka intuicja jest zawodna i dowiedli, że faktyczna, obiektywna rzeczywistość jest zupełnie inna: to Ziemia porusza się wokół Słońca, a przedmioty zarówno ciężkie jak i lekkie spadają na ziemię z tą samą prędkością.

Innym przykładem zbudowania fałszywej teorii na „intuicyjnym wglądzie” jest sławetne Prawo Say’a (Jean-Babtiste Say 1767-1832), które mówi, że ponieważ towary wymienia się ostatecznie na inne towary, a pieniądz jest tylko narzędziem, pośrednikiem w tej wymianie, więc występowanie jakiejkolwiek ogólnej nadpodaży towarów jest niemożliwe. Dowód swój Say wyprowadził z dywagacji na temat, że może występować tylko asortymentowe niedostosowanie podaży do popytu. Faktycznie więc całą swoją analizę skoncentrował nie na problemie nadpodaży, a na problemie dostosowania struktury podaży do struktury popytu. Wtedy rzeczywiście nadpodaż jednych towarów, których jest względnie za duża do istniejącego popytu, a innych równolegle za mała, oddziałuje poprzez rynek w ten sposób, że ceny tych pierwszych wzrastają, a drugich spadają, co uruchamia mechanizm przesuwania kapitałów z produkcji asortymentów przeinwestowanych do niedoinwestowanych i ogólna równowaga poprzez zmiany ilości produkowanych i dostarczanych na rynek wyrobów zostaje przywrócona. Stąd wniosek, jednak wcale nie wypływający logicznie z tak przeprowadzonego rozumowania, że ponieważ towary wymieniają się ostatecznie na towary, więc każda podaż stwarza automatycznie dla siebie zbyt, czyli popyt (J.B. Say: Traktat o ekonomii politycznej, PWN Warszawa 1960, s.207-221) . W swych dywagacjach na temat niedostosowania podaży do popytu i wynikającego z tego faktu przepływu kapitałów z gałęzi przeinwestowanych do niedoinwestowanych, Say de facto w swym dziele nic nowego nie przedstawił, a powtórzył tylko to, co już wcześniej na ten temat napisał Adam Smith (1723-1790) w swym Bogactwie narodów (Adam Smith: Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, PWN Warszawa 1954, s. 73-75). Przeprowadzona na takim poziomie analiza, która ograniczyła się wyłącznie do badania związku pomiędzy popytem a podażą w reprodukcji prostej, nie uprawniała do uogólnienia jej na reprodukcję rozszerzoną, która, jak to pokażę dalej uruchamia i wymaga stosowania zupełnie innego mechanizmu równowagi, nie stacjonarnej, którą Say posłużył się w swym rozumowaniu, a dynamicznej, która zasadniczo różni się od tego mechanizmu, jakiego posiada i którym charakteryzuje się równowaga w statyce.

Ogólną wartość podaży i sprzedaży w kolejnych, równych przedziałach czasowych, gdy jest realizowana reprodukcja prosta, można sobie wyobrazić w postaci wartości stałego, niezmieniającego się w czasie strumienia towarów dostarczanych na rynek, a gdy jest realizowana reprodukcja rozszerzona, to w postaci strumienia wzrastającego w określonym, stałym lub zmiennym tempie (stopie wzrostu). Reprodukcję rozszerzoną najłatwiej sobie wyobrazić i zrozumieć jako geometryczny ciąg wartości podaży i sprzedaży towarów, który w kolejnych i równych przedziałach czasowych wzrasta w stałym tempie. Kanonem wiedzy matematycznej dla każdego ucznia szkoły średniej jest pojęcie postępu geometrycznego jako takiego ciągu kolejnych liczb, "zwanych wyrazami postępu, w którym każdą następną liczbę otrzymuje się z poprzedniej przez pomnożenie jej przez określoną liczbę q, zwaną ilorazem postępu. Jeżeli q ˃ 1, to postęp nazywamy rosnącym" (zob. I.N. Bronsztejn i K.A. Siemiendiajew: Poradnik encyklopedyczny matematyka, PWN Warszawa 1959, s. 189). Właśnie takim ciągiem postępu geometrycznego rosnącego jest reprodukcja rozszerzona, charakteryzująca się tym, że podaż towarów na rynek wzrasta w stałym tempie r, gdzie r = q - 1.

Większego uściślenia wymaga też wyżej podane pojęcie reprodukcji prostej. Reprodukcja prosta charakteryzuje się nie tylko tym, że w kolejnych przedziałach czasowych jest stała wartość podaży towarów na rynek. ale również i tym, że wartość popytu na te towary jest stała, niezmienna w czasie przede wszystkim dlatego, że jest określona dochodami/przychodami pieniężnymi realizowanymi ze sprzedaży towarów w okresie bezpośrednio wcześniejszym, czyli wartość przychodu pieniężnego za sprzedane towary w okresie to – t1 określa wartość popytu i zakupu towarów w okresie t1 – t2. Przy takim założeniu cały przychód ze sprzedaży towarów w danym okresie stanowi rezerwę pieniędzy transakcyjnych, z której finansowane/płacone są zakupy towarów dokonywane w następnym okresie. W modelu abstrahujemy więc od rezerwy pieniądza tezauryzowanego, która powstaje i wzrasta z nadwyżki/różnicy pomiędzy przychodami jednego okresu oraz mniejszymi wydatkami następnego okresu. Obieg pieniędzy z rezerwy transakcyjnej stanowi mechanizm, który przede wszystkim określa ogólną wartość popytu oraz dostosowuje do niej ogólną wartość i strukturę asortymentową podaży. Można sformułować tezę, że rotacja poprzez kolejne przedziały czasowe stałej wartości rezerwy transakcyjnej po prostu wymusza stałą wartość strumienia podaży i sprzedaży towarów, czyli rezerwy transakcyjne są tym podstawowym czynnikiem i mechanizmem, który rotacyjnie przenosi wartość popytu na kolejne przedziały czasowe, w określonym przeciętnym cyklu ich obiegu μ. W warunkach występowania rotacji wartościowo niezmiennej, stałej rezerwy transakcyjnej nawet gdyby część konsumowanych dochodów została zaoszczędzona i zainwestowana w przyszły przyrost produkcji, to dostarczona na rynek w przyszłości z tych inwestycji dodatkowa wartość podaży, wobec nadal istniejącej stałej wartości popytu, zadziałałaby w ten sposób, że przeciętny poziom cen dostarczonych na rynek towarów zostałby odpowiednio obniżony. Natomiast przedsiębiorstwa produkujące dotąd w sferze wysokich kosztów krańcowych stałyby się nierentowne i zbankrutowałyby. Poprzez obniżkę cen i eliminację z rynku najkosztowniejszych producentów ogólna wartość strumienia produkcji i podaży towarów zostałaby dostosowana do wartości popytu. Jeżeli nie wzrośnie i nie wzrasta ogólna wartość popyt, to nawet oszczędzanie i realizowanie inwestycji netto nie może gospodarki wprowadzić na ścieżkę samoczynnego i stałego wzrostu gospodarczego. Na tym polega reprodukcja prosta i do tego ogranicza się jej analiza. Teza ta tłumaczy, dlaczego kraje zapóźnione w rozwoju gospodarczym, mimo udzielanej im pomocy finansowej i technologicznej, tak trudno lub wcale nie osiągają zadowalającego wzrostu gospodarczego.

W sytuacji gdy nastąpi wzrost produkcji i podaży towarów na rynek, nie spowoduje to spadku cen tylko wtedy, gdy równolegle wzrośnie odpowiednio ogólna wartość popytu. Do wyjaśnienia takiego przypadku, musimy posłużyć się modelem reprodukcji rozszerzonej. Z modelu reprodukcji prostej wiadomo, że wartość popytu na towary w okresie t1 - t2 jest określona pieniężną wartością dochodów/przychodów zrealizowanych za sprzedane towary w okresie to – t1. Jest to ta wartość rezerwy pieniędzy transakcyjnych na koniec okresu (cyklu = μ), które wpłynęły i znajdują się w kasach sprzedawców za upłynnione towary w okresie to – t1. W reprodukcji rozszerzonej wartość popytu jest określona w identyczny sposób jak w reprodukcji prostej, czyli wartością przychodów pieniężnych, które zostały zrealizowane za sprzedane towary w okresie poprzednim i osiadły w kasach sprzedawców jako rezerwy pieniędzy transakcyjnych. Określają one ogólną wartość popytu na towary, jaka będzie istniała, gdy z rezerw tych będą finansowane zakupy towarów w następnym przedziale czasowym, czyli w t1 – t2. . Reprodukcja rozszerzona od reprodukcji prostej odróżnia się głównie tym, że nie cała wytwarzana produkcja jest zużywana na konsumpcję oraz na odtwarzanie zużywających się narzędzi i pozostałych środków produkcji, jaka następuje w procesie wytwarzania dóbr konsumpcyjnych. Część dochodów jest niekonsumowana. Z tej nieskonsumowanej, zaoszczędzonej części dochodów są finansowane inwestycje netto, które po ich zakończeniu powiększą zdolności produkcyjne. Tak więc z zainwestowanych oszczędności z dochodów zrealizowanych w poprzednich okresach, w zależności od łącznej długości cykli inwestowania, czyli budowania zakładów produkcyjnych oraz produkowania w nich wyrobów gotowych i dostarczania ich na rynek do sprzedaży, następują efekty w postaci przyrostu wartości strumienia podaży w stosunku do podaży uzyskanej z odtworzonych kosztów produkcji poniesionych w poprzednim okresie to – t1. W okresie t1 – t2 wystąpi więc nadwyżka wartości podaży w stosunku do wartości popytu, którego określają dochody/przychody pieniężne zrealizowane za sprzedane towary w okresie to - t1. Popyt w przedziale czasowym t1 – t2 określony przez rezerwy pieniędzy transakcyjnych zgromadzonych ze sprzedaży towarów w przedziale to – t1 można nazwać popytem endogenicznym. Podstawą więc popytu endogenicznego są dochody/przychody pieniężne realizowane przy wytwarzaniu i obrocie produktu społecznego w okresie bezpośrednio poprzedzającym okres ich wydatków, czyli w okresie aktualizowania się popytu z tych przychodów.

Różnica pomiędzy wartością podaży uzyskanej z odtworzenia nakładów oraz z inwestycji netto a wyżej zdefiniowanym popytem endogenicznym, który jest określony wydatkami z rezerw transakcyjnych pieniędzy, jakie wpłynęły do sprzedawców za towary upłynnione w okresie poprzednim, stanowi nadpodaż wartości towarów. Żeby tę nadpodaż zrealizować, upłynnić po stałych, istniejących cenach, jest konieczny dodatkowy popyt. Wewnątrz układu gospodarczego takiego popytu nie ma, jeśli w kraju nie ma kopalń kruszców monetarnych. W warunkach obiegu pieniądza kruszcowego tylko podaż kruszców nowo pozyskanych stwarzała dodatkowy popyt na nadpodaż towarów, która jest dostarczana na rynek w gospodarce wzrostowej. Kraj, który nie posiadał kopalń kruszców monetarnych, musiał eksportować za granicę swoje nadwyżki towarowe, jakie dawały mu inwestycje netto w stosunku do istniejącego wewnętrznego popytu określonego ogólną wartością obiegającego pieniądza kruszcowego, i za nie przywozić, importować kruszce. Poprzez handel zagraniczny był więc uruchamiany mechanizm, w wyniku którego krajowa nadwyżka podaży była upłynniana za granicę, a z pozyskanych za nią kruszców były wybijane i wtłaczane do obiegu nowe monety, które aktywizowały wzrost krajowego popytu, a ten z kolei stymulował wzrost produkcji i podaży towarów. Kraj, który realizował nadwyżki w handlu zagranicznym, rozwijał się gospodarczo. W okresach obiegu pieniądza kruszcowego nadpodaż towarów była więc w każdym przypadku absorbowana przez nakłady i koszty ponoszone na wydobycie kruszców szlachetnych i wybijanie z nich monet obiegowych. Koszty wydobywania kruszców były absorbowane albo przez nadwyżki podaży krajowych towarów, gdy w kraju powiększał się obieg monetarny, albo też przez nadwyżki importowane z zagranicy w zamian za eksportowane kruszce do krajów, które prowadziły politykę merkantylistyczną w celu powiększania wewnętrznego obiegu monetarnego. Emisja monet kruszcowych rozwiązywała jednocześnie dwa problemy: absorbowała, czyli likwidowała nadwyżkę podaży oraz powiększała rezerwę pieniędzy transakcyjnych niezbędnych do obsługiwania powiększającej się w kraju wymiany towarowej, która systematycznie wzrastała na skutek dokonującego się wraz z powstaniem kapitalizmu przyspieszonego wzrostu gospodarczego. Nie należy się więc dziwić, że w okresie obiegu pieniądza kruszcowego powstała i skutecznie funkcjonowała doktryna merkantylistyczna. Zresztą współcześnie nadal wiele krajów w swej polityce rozwoju gospodarczego skutecznie stosuje doktrynę merkantylistyczną. Stosują ją Niemcy i Chińczycy oraz te kraje, które realizują przyspieszony rozwój gospodarczy, i które chcą w poziomie życia na mieszkańca, jak najszybciej dogonić kraje najbogatsze.

Doktryna merkantylistyczna teoretycznie została zakwestionowana dopiero wtedy, gdy nauczono się w sposób umiarkowany emitować pieniądz papierowy. Kredytowa emisja pieniądza papierowego umożliwiała bowiem na absorbowanie nadwyżki podaży wewnątrz kraju, przede wszystkim na finansowanie wydatków budżetowych, dla których państwo nie miało pełnego pokrycia we własnych dochodach. Taką właśnie praktykę emitowania pieniądza papierowego zapoczątkował i w niej dominował powołany w 1694 r. Bank Anglii. Nic dziwnego, że to Adam Smith w swym Bogactwie narodów jako pierwszy teoretycznie zakwestionował doktrynę merkantylistyczną. Jednak miał do niej stosunek ambiwalentny, inny w teorii i inny w praktyce. Wytwarzane i posiadane nadwyżki towarów i kapitałów zalecał bowiem nie zużywać w kraju, a eksportować je za granicę. Prawdopodobnie nie zgodziłby się ze sformułowaną i ogłoszoną w 1803 r. przez francuskiego ekonomistę Say’em, czyli już po śmierci Adama Smitha (1790 r.), tezą, że każda podaż towarów stwarza dla siebie automatycznie popyt i zbyt i dlatego nie ma i nie może nigdy wystąpić nadpodaż towarów. Dopiero później, epigoni Say’a nadali tej tezie rangę „prawa”. Jednak „prawdziwość” takiego „prawa” nie została nigdy poddana falsyfikacji w pogłębionej analizie dynamicznej.

Ponieważ dodatkowy popyt umożliwiający realizację, czyli pieniężne upłynnienie nadwyżki podaży, nie pochodzi z dochodów realizowanych przy produkcji i obrocie produktu społecznego, a jest kreowany dodatkowo, jakby zewnętrznie, nazwiemy go popytem egzogenicznym, czyli popytem zewnętrznym w stosunku do popytu endogenicznego. Razem te dwa popyty stanowią popyt efektywny, tj. stanowiący ogólną wartość popytu, który umożliwia realizację strumienia podaży towarów dostarczanych na rynek przez gospodarkę wzrostową po przeciętnie stałych cenach. Wyżej zdefiniowany popyt efektywny nie ma nic wspólnego z popytem efektywnym Keynesa; temu samemu mianu jest przyporządkowany bowiem zupełnie inny desygnat, czyli przedmiot myśli.

Natomiast na ogólną wartość strumienia podaży towarów w danym przedziale czasowym składają się towary wytworzone lub odtworzone w granicach kosztów produkcji poniesionych w poprzednim przedziale czasowym oraz z przyrostu produkcji uzyskanego z inwestycji netto. Przyrost produkcji z inwestycji netto daje nadpodaż wartości towarów w stosunku do popytu endogenicznego. Jeżeli gospodarka kraju ma się rozwijać w warunkach dynamicznej równowagi, czyli według określonej, stałej stopy wzrostu, to nadpodaż wartości towarów musi być pieniężnie upłynniana, ale nie na finansowanie inwestycji produkcyjnych, bo wtedy następowałby dodatkowy przyrost zdolności produkcyjnych w stosunku do przyrostu osiąganego z inwestycji netto, które są finansowane z oszczędności z dochodów. Ze sprzężenia zwrotnego pomiędzy efektami a nakładami z dodatkowego przyrostu inwestycji netto i zdolności produkcyjnych rozwija się boom inwestycyjny, który systematycznie podnosi stopę wzrostu, co w końcu prowadzi do zatoru z powodu skumulowania się nadpodaży produkcji i ogólnego kryzysu. Nadwyżka podaży musi więc być i to koniecznie, jeśli ma być utrzymywana stała dynamiczna równowaga wzrostu, systematycznie upłynniana na cele nieprodukcyjne, np. w wyniku dodatkowego kredytowania konsumpcji, ale przede wszystkim poprzez finansowanie deficytowych wydatków budżetowych.

W warunkach obiegu pieniądza nietowarowego dodatkowy popyt na nadwyżkę podaży jest w obecnej praktyce kreowany poprzez udzielanie nadwyżkowego kredytu nie pokrytego oszczędnościami z dochodów. Za emitowane kredytowo pieniądze są kupowane nadpodażowe towary na cele konsumpcyjne lub inwestycyjne. Podkreślmy więc jeszcze raz: gdy z dodatkowo kreowanych kredytów są finansowane inwestycje netto, to jak to wyżej stwierdziliśmy, podnosi to ogólną stopą inwestycji w stosunku do poziomu tej stopy, która jest finansowana i realizowana z oszczędzanych dochodów i która to zabezpiecza stałą stopę wzrostu i dochodu. Produkcyjne inwestowanie nadwyżki podaży z kolejno następujących po sobie okresów rozwija więc boom inwestycyjny, który po osiągnięciu apogeum kończy się kryzysem. Nie rozwija się natomiast boom koniunkturalny, gdy nadwyżka podaży jest absorbowana na cele nieprodukcyjne, czyli na kredytowe finansowanie konsumpcji oraz na deficytowe wydatki budżetowe. Jednak we wszystkich wyżej wymienionych przypadkach kreowania kredytowego pieniądza powstaje trwały, wieczysty dług, którego udział w dochodzie systematycznie się podnosi z powodu kapitalizowanego oprocentowania tego długu. Wysoki udział długu w dochodzie uniemożliwia jego obsługę z bieżących dochodów, co paraliżuje dalszy rozwój i prowadzi do stagnacji gospodarczej. Klasycznym przykładem takiego stanu jest obecnie Japonia. Dalszy wzrost zadłużania się krajów, to japońska perspektywa dla kolejnych dłużników!

Wniosek: Należy przebudować obecny system pieniężno-finansowy w taki sposób, aby kreacja i wzrost obiegu nietowarowego pieniądza nie powodowały powstawania żadnego długu, ani państwowego, ani też prywatnego.

Odpowiedz

TK

Ma w pewnym stopniu podobne odczucia dotyczące powyższego tekstu, co prof. Orlikowski. Mianowicie, chociaż z drugiej strony wydaje się to wyjątkowo nieprawdopodobne, Mises myli popyt ograniczony budżetem, z zapotrzebowaniem czy pragnieniami. Czy ktoś mógłby się do tego odnieść?

Odpowiedz

axel

hmm chyba jednak pan prof walczy z kukłą którą sam stworzył wprawdzie z cytatu który analizował można odnieśc takie wrażenie ale jesli doczytamy dalej stoi jak wół, ze Mises twierdzi ze mozliwa jest względna nadprodukcja tzn wyprodukowano więcej koszul niz butów niz życzą sobie tego klienci co ipso facto oznacza popyt efektywny tzn ograniczony budżetem

Odpowiedz

axel

jak dobrze zrozumiałem Pan prof popiera stuprocentowy standard pieniądza papierowego a emisja pieniądza trafiała by do budżetu i finansował wydatki..pomijając wszystkie zastrzezenia .ze strony ASE...hhmm ryzykowna koncepcja kto upilnuje polityków:)..permanentna inflacja gwarantowana oby dwucyfrowa tylko:)

Odpowiedz

TK

"W okresie t1 – t2 wystąpi więc nadwyżka wartości podaży w stosunku do wartości popytu, którego określają dochody/przychody pieniężne zrealizowane za sprzedane towary w okresie to – t1. Popyt w przedziale czasowym t1 – t2 określony przez rezerwy pieniędzy transakcyjnych zgromadzonych ze sprzedaży towarów w przedziale to – t1 można nazwać popytem endogenicznym. Podstawą więc popytu endogenicznego są dochody/przychody pieniężne realizowane przy wytwarzaniu i obrocie produktu społecznego w okresie bezpośrednio poprzedzającym okres ich wydatków, czyli w okresie aktualizowania się popytu z tych przychodów.

Różnica pomiędzy wartością podaży uzyskanej z odtworzenia nakładów oraz z inwestycji netto a wyżej zdefiniowanym popytem endogenicznym, który jest określony wydatkami z rezerw transakcyjnych pieniędzy, jakie wpłynęły do sprzedawców za towary upłynnione w okresie poprzednim, stanowi nadpodaż wartości towarów. Żeby tę nadpodaż zrealizować, upłynnić po stałych, istniejących cenach, jest konieczny dodatkowy popyt. Wewnątrz układu gospodarczego takiego popytu nie ma, jeśli w kraju nie ma kopalń kruszców monetarnych. W warunkach obiegu pieniądza kruszcowego tylko podaż kruszców nowo pozyskanych stwarzała dodatkowy popyt na nadpodaż towarów, która jest dostarczana na rynek w gospodarce wzrostowej".

Moim zdaniem, Pan prof. twierdzi, że mamy do czynienia z nadprodukcją w skali całej gospodarki, a nie tylko np. na rynku koszul. Jedynym sposobem jej upłynnienia mają być nadwyżka eksportu nad importem i deficyt budżetowy jako zewnętrzny popyt wobec układu gospodarczego.

Odpowiedz

axel

to co Pan prof. twierdzi to inna sprawa ja odniosłem sie do jego twierdzenia o utożsamianiu popytu potencjalnego z efektywnym przez MIsesa w inkryminowanym cytacie

Odpowiedz

TK

A co sądzisz o tym twierdzeniu, że dochód z t1 przy wzroście produkcji w okresie t1-t2 jest niewystarczający do jej pokrycia, przez co powstaje nadprodukcja w gospodarce, której bez deficytu/nadwyżki handlowej nie można upłynnić?

Odpowiedz

axel

to jest moim zdaniem ten sam przypadek co mem chodzący w internecie że warunkiem istnienia odsetek jest rosnąca podaż pieniądza bo inaczej braknie na zaspokojenie roszczeń:) nie rozumiem tez dlazcego Pan prof zakłada ze nowe towary musza zostac sprzedane po stałej cenie..jak rozumiem deflacja taka jak w drugiej połowie XIX która zniosła ceny o 30% nie mieści się w jego światopoglądzie

Odpowiedz

TK

Oczywiście, ceny mogą spaść. Załóżmy jednak, że w t1 (PKB) dochody społeczeństwa wyniosły 100 jednostek , a w okresie t1-t2 produkcja wzrosła do 110 jednostek (mimo np. spadku cen wzrosła liczba wyprodukowanych dóbr). Czy wewnątrz systemu jest popyt pozwalający wykupić całą produkcję? Skąd miałoby się wziąć te 10 jednostek, jeżeli nie z deficytu albo nadwyżki handlowej? Może Pan również napisać więcej o tym przykładzie z odsetkami?

Odpowiedz

axel

hmmm..Keynes uważał.że za kryzys podkonsumpcji odpowiadają oszczędności..Hayek ładnie to objaśnił tutajhttps://docs.google.com/document/d/1AUpVabs8f-yePFu34HWgvnszjynt68sOnYlNH7ommGk/edit?pli=1j ..Pan profesor uważa zdaje się ,ze za niedostateczny popyt odpowiada za mała podaż pieniądza dla mnie to osobliwe..może autorzy z instytu skrobna artykół wyjasniający paradok oszczędzania z uwzględnieniem również stanowiska Pana Orlikowskiego

Odpowiedz

Tk

Nie działa u mnie ten link, a artykuł IM chętnie bym przeczytał na ten temat.

Odpowiedz

MZ

Artykuł podlinkowany przez Axela ("'Paradoks' oszczędzania") można znaleźć w polskim tłumaczeniu w najnowszej publikacji Instytutu Misesa, zbiorze przedwojennych prac Hayeka pt. "Pieniądz i kryzysy".

Odpowiedz

Laik

Zastanawiam się nad sytuacją, w której w gospodarce sprzedano towary o wartości 1000 $,. Następnie znowu wyprodukowano towary o wartości 1000 $, ale tylko 900$ wróciło na rynek w postaci siły nabywczej, 100$ trafiło do przysłowiowej skarpety a nie do systemu bankowego. W takiej sytuacji część towarów zostanie niesprzedana. Popyt efektywny będzie mniejszy od podaży. Jak następnie nawet przy nowego typu produkcji w innej branży wyprodukuje się towary o wartości 900$, a 100$ znowu trafi do skarpety, to czy sytuacja się nie powtórzy? Jakaś część dochodów pracowników, przedsiębiorców i kapitalistów zawsze nie trafi w 100% na rynek tylko będzie gromadzona w skarpecie.

Odpowiedz

Mateusz Machaj

Musiałby się zmieniać popyt na salda gotówkowe ze strony je posiadających. A językiem monetarystycznym, musiałaby spadać szybkość obiegu pieniądza. Tymczasem badania empiryczne dowodzą, że w "normalnych" czasach ta szybkość jest stabilna, więc nagłe wzrosty popytu na salda są raczej związane z incydentami (kryzys bankowy, spodziewany spadek cen itd.).
Mowa oczywiście i okresie sprzed lata 70 XX wieku, kiedy to pojęcie szybkości obiegu straciło na znaczeniu.

Odpowiedz

Laik

Kiedy szybkość obiegu miała mniejsze/straciła na znaczenie/u? Nawet zakładając stabilną szybkość obiegu, to zawsze znajdą się towary, których nie uda się sprzedać. Czasami nawet sprzedający musi zapłacić za ich zezłomowanie itd. Czy w takim przypadku, w którym zawsze jakiś szczególny rynek ma nadprodukcję, nadprodukcja chociażby minimalna nie będzie występowała na całym rynku krajowym? Z góry dziękuję za odpowiedź.

Odpowiedz

Mateusz Machaj

Od końca lat 70 XX wieku nastąpiła zmiana, która wiąże się z rozrostem sektora fiat money i "deregulacją" sektora finansowego. Towary takie się zawsze znajdą, ale to akurat charakterystyka każdego systemu pieniężnego. Znajdą się ludzie, którzy mają tendencję do chowania bardziej pieniędzy do kieszeni niż inni (także w każdym systemie poza hiperinflacją). Istotne pytanie brzmi czy będzie dochodziło do masowego i gwałtownego zwiększania popytu na pieniądz przez WSZYSTKICH na rynku, albo tak, żeby zwiększony popyt jednej osoby nie był rekompensowany zmniejszonym popytem od drugiej osoby.
Prawdę mówiąc nie widzę powodów, dla których miałyby takie gwałtowne wahania występować z powodu produktywnościowej deflacji. Mamy mnóstwo historycznych przypadków, gdzie ceny dóbr finalnych spadały, a jednak ludzie nie zwiększali nagle popytu na pieniądz. To tak jakby oczekiwać, że nikt dzisiaj nie będzie kupować telefonów komórkowych. bo przecież wiadomo, że za miesiąc będą tańsze.

Odpowiedz

Laik

Dziękuję za odpowiedź, jednak muszę jeszcze dopytać dla pewności, czy szybkość obiegu miała większe znaczenie w systemie jakoś ze złotem powiązanym, gdzie podaż pieniądza była stabilniejsza czy może już w zdergulowanym systemie finansowym z końca lat 70 XX w.? Swoją drogą czy przy pieniądzu fiducjarnym deregulacja finansowa, pozytywna w systemie minionym, nie przyniosła więcej złego niż dobrego? Czy w fiat money rynek ma jeszcze zdolność samoregulacji, aby podaż wyraźnie i trwale nie przewyższała popytu? Ostatnie pytanie: jak Pan się zapatruje na koncepcję wolnej bankowości White'a i Selgina oraz konkurencyjnych walut Hayeka?

Odpowiedz

Mateusz Machaj

Chodziło mi o to, że szybkość obiegu zaczęła "wariować" w drugiej połowie lat 70. Tak, odejście od waluty złotej ma z tym związek. Z tą "deregulacją" to poważniejsza sprawa. We współczesnej bankowości są korzyści konkurencji jak i problemy związane z tym, że banki "gonią za rentą", która jest im oferowana dzięki bankom centralnym.
Hayek, Selgin, White - nie dam rady o tym nawet na 500 słów w komentarzu :)

Odpowiedz

knowak

W takim razie czekamy na pańską książkę o makro Panie Mateuszu, bo przyznam że sam mam mętlik w głowie a Pan na pewno wszystko przystępnie wytłumaczy;)

Odpowiedz

Mateusz Machaj

Bardzo bym chciał taki projekt zrealizować. Chciałbym takiej książki, która dobrze i przystępnie wyjaśnia współczesną makroekonomię (mikroekonomię w sumie też). Wtedy łatwiej dostrzec jej niedoskonałości i ograniczenia.

Odpowiedz

knowak1990

Swoją drogą ostatnio przez przypadek natknąłem się w miejskiej bibliotece na ciekawą pozycję austriacką,którą komuś udało się za komuny przemycić do druku - mam na myśli "integrację gospodarczą" Fritza Machlupa. Oczywiście najlepiej samemu sprawdzić i taki mam zamiar, ale jestem ciekaw czy ma Pan opinię na temat tego zapomnianego wydawnictwa? Pozdrawiam

Odpowiedz

Mateusz Machaj

A kto to wydał? Nie PWN czasem?

Odpowiedz

knowak1990

Tak, PWN, (Ekonomia XX Wieku),1986.

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.