Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Komentarze

Jabłecki: Balcerowicz musi...

0
Juliusz Jabłecki
Przeczytanie zajmie 5 min

Balcerowicz musi…

Jak głosi stare polskie powiedzenie, musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce. Doprawdy trudno byłoby trafniej opisać dyskusję o tym, czy prof. Leszek Balcerowicz powinien stanąć przed bankową komisją śledczą, czy też – jak prezydentowi Kwaśniewskiemu – przysługuje mu specjalne zwolnienie.

A dyskusja ta wzbudza ostatnio niemałe zainteresowanie. Zaangażowały się w nią najlepsze pióra polskiej publicystyki, czołowi politycy, a nawet znani ekonomiści z wielu zagranicznych uczelni. Jedni dyskutanci potępiają prezesa NBP za to, że, opowiadając wciąż o tym, jak ważne są w państwie prawo i jego poszanowanie, sam nic sobie nie robi z wezwania przed – ustanowioną przecież, jak mówią, zgodnie z prawem – komisję sejmową. Inni z kolei bronią prof. Balcerowicza, argumentując, że zajmuje on niezwykle ważne stanowisko w państwie, a celem komisji jest w istocie oczernienie go i wpłynięcie na jego restrykcyjną i prorynkową (cokolwiek by to miało znaczyć) politykę monetarną.

W pierwszej chwili właściwie trudno jednoznacznie opowiedzieć się po którejś ze stron sporu. Choć napiętnowanie hipokryzji w wypowiedziach prezesa NBP wydaje się celne, to równie przekonująco brzmi zarzut, że za całym tym „spektaklem” kryje się próba rozluźnienia polityki monetarnej i przekazania jej populistom. Początkowe niezdecydowanie mija jednak z chwilą, gdy zaczynamy przyglądać się bliżej drugiemu argumentowi. Momentalnie staje nam wtedy przed oczami – plastycznie odmalowana przez salonowych liberałów – postać Anny Kalaty jako zastępczyni Balcerowicza i głównej osoby odpowiedzialnej za produkcję pieniądza w państwie. To z kolei skłania nawet przeciętnie inteligentnego człowieka do tego, by rozgrzeszyć prezesa NBP z jego hipokryzji i twardo stanąć na stanowisku, że dobro kraju, wysoki wzrost gospodarczy oraz silna złotówka wręcz nie pozwalają profesorowi Balcerowiczowi stanąć przed żadną komisją.

A zatem wszystko układa się w logiczną całość: bank centralny musi być niezależny, a jego prezes wolny od wszelkich politycznych nacisków, bo inaczej pogrążymy się w chaosie gospodarczym, a pieniądz będzie się nadawał wyłącznie do palenia w piecu. I właściwie można by na tym zakończyć rozważania na temat komisji bankowej, gdyby nie jedno „ale”. Otóż wyobraźmy sobie, że w całkiem niedalekiej przyszłości sytuacja diametralnie się zmienia. Na stanowisku szefa NBP staje osoba pozbawiona jakichkolwiek kompetencji, mająca keynesistowskie poglądy i wyraźnie populistyczne zapędy, która w dodatku złośliwie postawiła sobie za cel zwrócenie Polski ponownie w kierunku gospodarki agrarnej i zrujnowanie dopiero co powstałej klasy średniej. Puszczając już całkiem wodze fantazji, załóżmy ponadto, że dziwnym zrządzeniem losu do parlamentu trafiają wyłącznie ludzie kryształowi, niezwykle inteligentni, wykształceni, a w dodatku świetnie zorientowani w dorobku Ludwiga von Misesa i w pełni z nim zgodni. Cały dramatyzm sytuacji polega zaś na tym, że chociaż ci światli wybrańcy ludu doskonale sobie zdają sprawę ze szkodliwości polityki monetarnej banku centralnego, to niestety nie bardzo mogą jej przeciwdziałać, gdyż zachowały się jeszcze „poradniki inteligenta” z przeszłości, w których opisuje się niezależność NBP jako najcenniejszą zdobycz cywilizacji oraz fundament demokratycznego państwa.

Nagle jednak zrezygnowani parlamentarzyści odkrywają coś, co przywraca im nadzieję, że może nie wszystko jeszcze stracone. Okazuje się bowiem, że na prezesa NBP znajdują się jakieś „kwity”: a to, że nie wyjaśnił szczegółów prywatyzacji jednego z banków, a to że pozwolił na wchłonięcie innego przez zachodniego molocha, a to znów, że zlecał fundacji kierowanej przez własną żonę ekspertyzy, za które płacił świeżo wydrukowanymi pieniędzmi, itp. W sumie nic takiego, ale to „nic takiego” wydaje się ostatnią deską ratunku. Posłowie powołują więc komisję śledczą do zbadania tych rozmaitych nieprawidłowości, licząc po cichu na to, że jak prezes NBP przez chwilę chociaż posiedzi w sejmie, to nie będzie go w banku, gdzie nadzorowałby dodruk dewaluującego się pieniądza. Niestety jednak nadzieja na poprawę sytuacji okazuje się płonna, gdyż w międzyczasie dochodzą do głosu „łżeelity” (te z poprzedniego rozdania), które demaskują zamiary światłych parlamentarzystów i – zjednując sobie poklask za granicą – apelują o to, żeby przestrzegano demokratycznych standardów, nie psuto państwa i zwolniono prezesa NBP z konieczności stawienia się przed komisją.

Widać więc jak na dłoni, że stosunek do niezależności NBP i jej korzystnego wpływu na gospodarkę kształtuje się zgodnie z logiką Kalego: jeśli politycy nękają „naszego” prezesa NBP, to jest źle, jeśli natomiast czepiają się tego idioty z innego obozu to jest dobrze. Szczególny status banku centralnego jest przeto rodzajem miecza obosiecznego i z całą pewnością – chociażby ze względu na zwykłą ludzką przekorę – ci, przeciwko którym dziś zwraca się ostrze argumentu o niezależność NBP, gdy tylko dopchają się do władzy, ze zdwojoną gorliwością wymierzą je w swoich dawnych adwersarzy, czyniąc zadość uniwersalnej prawdzie, iż kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Zatem w takim samym stopniu, w jakim jesteśmy zakładnikami obecnego prezesa NBP i jego polityki „mocnej złotówki” (która notabene polegała na dwukrotnym zwiększeniu podaży pieniądza), będziemy też zakładnikami Anny Kalaty, Danuty Hojarskiej, czy jakich tam jeszcze innych „ekspertów” ma w zanadrzu Samoobrona. Na tym właśnie polega paradoksalny charakter całej sytuacji. Umacniając pozycję Leszka Balcerowicza, umacniamy jednocześnie pozycję przyszłego prezesa NBP, który – choć nie musi – może okazać się kompletnie nieodpowiedzialnym populistą, natomiast atakując go jedynie lejemy wodę na młyn wszystkich specjalistów od gospodarczych dywagacji nad tym, jak by tu i zjeść ciastko, i je mieć.

Czy wobec tego droga do zdrowego pieniądza wiedzie przez komisję śledczą? Cóż, pytanie to jest po prostu źle postawione. Silny złoty wymaga bowiem przede wszystkim tego, aby w ogóle nie było czegoś takiego jak bank centralny ani kogoś takiego jak jego prezes. Ocena ta nie wynika wcale ze złego stosunku do prof. Balcerowicza, czy obawy, że jego miejsce może zająć Anna Kalata, ale raczej z przekonania, iż dopóki NBP jest firmą państwową, dopóty nękać go będą te same problemy, które dotyczą innych państwowych instytucji: niewydajność, dwuznaczności prawne, parytet kolesiostwa, itp. A w przypadku pieniądza zyskuje to ogromną wagę!

Słuszność nacisków na prezesa NBP jest – czy się tego chce, czy nie – funkcją ogólnej sytuacji politycznej, a wobec tego jedynym logicznym i spójnym rozwiązaniem problemu niezależności banku centralnego jest jego radykalne odpolitycznienie, tzn. prywatyzacja i likwidacja zwierzchności nad innymi bankami. Cóż zatem musi Balcerowicz – stanąć przed komisją czy się wymigać? Prezes NBP musi przede wszystkim odejść, jednak nie po to, aby mógł go zastąpić ktoś inny, ale po to, by produkcję tak istotnego dobra, jakim jest pieniądz, można było raz na zawsze wydrzeć z rąk polityków.

Juliusz Jabłecki

Kategorie
Komentarze Polityka współczesna Teksty

Czytaj również

Sieroń_Jastrzębie odleciały. RPP obniża stopy

Polityka pieniężna

Sieroń: Jastrzębie odleciały. RPP obniża stopy

Skala cięcia nie jest uzasadniona merytorycznie.

Jasiński_Wyższe ceny paliw to efekt monopolu Orlenu

Interwencjonizm

Jasiński: Wyższe ceny paliw to efekt monopolu Orlenu

Mogłoby się wydawać, że występują sprzyjające warunki do obniżenia cen paliw...

Jasiński Nieprzewidziane konsekwencje zakazu sprzedaży „energetyków” nieletnim

Interwencjonizm

Jasiński: Nieprzewidziane konsekwencje zakazu sprzedaży „energetyków” nieletnim

Pozory podejmowania odpowiedzialnych decyzji w imię „wspólnego dobra”?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.