Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Teksty

Callahan: Jak wolne społeczeństwo mogłoby rozwiązać problem globalnego ocieplenia?

2
Gene Callahan
Przeczytanie zajmie 12 min

Autor: Gene Callahan
Tytuł oryginału: How a Free Society Could Solve Global Warming
Tłumaczenie: Bartosz Rumieńczyk

Termin „globalne ocieplenie” znany jest już od dłuższego czasu, ale dopiero od niedawna wzbudza tak wiele emocji. Otwieramy gazetę i natrafiamy na ogłoszenia „zielonych”, włączamy radio i słyszymy o tym, co każdy z nas powinien zrobić ,żeby zmniejszyć ilość emitowanego przez siebie dwutlenku węgla... Mimo że na pokładzie znajdują się tak prominentni republikanie, jak George W. Bush czy Arnold Schwarzenegger, wydaje się nieuniknione, że rządy na całym świecie zaczną wprowadzać u siebie ustawy, których celem jest walka z tym rzekomym zagrożeniem, dusząc przy okazji wzrost gospodarczy.

Jak dotąd libertarianie zajmowali się głównie poddawaniem w wątpliwość naukowych argumentów mówiących o globalnym ociepleniu. Jednak niedawno środowiska naukowe zaczęły zgadzać się co do tego, że w dwudziestym wieku pojawiło się globalne ocieplenie. Nie jest jednak niczym pewnym ani to, że to ludzie spowodowali globalne ocieplenie, ani to, że globalne ocieplenie jest rzeczywiście czymś złym.

Mimo że kwestia, czy nie nagięto czasem teorii naukowych tak, żeby zgadzały się one z poglądami ekologów, jest niezwykle ciekawa, to nadmierne skupianie się libertarian tylko na tej kwestii jest czymś niebezpiecznym. W końcu każdy student nauk ścisłych wie, że twierdzenia empiryczne nigdy nie dają stuprocentowej pewności. Na przykład, jeśli nawet dziś przyjmujemy, że przed teorią mówiącą, że globalne ocieplenie jest dziełem człowieka, piętrzą się liczne problemy, to musimy pamiętać, że z powodu nowych dowodów lub rozwoju teorii może się okazać, że to ekolodzy mają rację. Istnieje także możliwość, że zupełnie niespodziewanie spotka nas trochę inna, ale mimo to podobna, katastrofa.

Dlatego zdecydowałem się na potrzeby tego artykułu założyć, że to ludzie spowodowali globalne ocieplenie. Wykażę tutaj, że mimo to proponowane przez zielonych metody rozwiązania tego problemu, takie jak wprowadzenie podatków lub regulacji, nie mogą zdać egzaminu. Wolny rynek jest optymalnym rozwiązaniem dla gospodarki, niezależnie od tego, ilu w społeczeństwie jest aniołów i diabłów. Z tych samych przyczyn wolny rynek góruje nad rządowym interwencjonizmem, niezależnie od wrażliwości ziemskiego ekosystemu.

Starając się określić, w jakim stopniu wolny rynek odpowiada za potencjalnie niebezpieczną emisję dwutlenku węgla, logiczne by było zacząć od przedstawienia rządowych decyzji popierających te działania, które Al Gore i spółka chcą ograniczać.

Rząd amerykański dotował wiele przedsięwzięć wymagających spalania węgla. Korzystając ze swojego prawa wywłaszczania, zajmował ziemie, by budować na nich autostrady, a ponadto finansował elektryfikację na terenach wiejskich oraz toczył liczne wojny o ropę. Zapewniając korzystne kredyty hipoteczne po drugiej wojnie światowej, w dużej mierze przyczynił się do migracji ludzi z miast na przedmieścia.

Każdy uczeń w Stanach Zjednoczonych słyszał o (ukończonym z wielką pompą w Promontory Summit w stanie Utah) śmiałym projekcie kolei transkontynentalnej, któremu wsparcia udzielił rząd federalny. Historyk Burt Folsom wyjaśnia , że umowy były tak skonstruowane, że istniała zachęta do położenia jak największej ilości torów między punktami A i B. Nie sposób mówić tu o metodzie ograniczania emisji CO2 pochodzącej ze spalania drewna i węgla w lokomotywach. Bliższy nam przykład? Wizjonerski program lotów na księżyc zapoczątkowany przez Johna F. Kennedy'ego. Nie jestem inżynierem, ale obserwując start Apollo odniosłem wrażenie, że wolnorynkowe wykorzystanie tych zasobów wymagałoby mniejszej emisji emisji dwutlenku węgla.
Niezliczone ilości politycznych decyzji przyczyniały się zatem do wzrostu emisji dwutlenku węgla. Jednocześnie rząd ograniczał działania, które by tę emisję mogły redukować. Z pewnością większe zastosowanie miałaby dziś energia jądrowa, gdyby nie rozdmuchane regulacje jej dotyczące. Inny przykład. Wyobraźmy sobie tylko, jak duża byłaby redukcja emisji dwutlenku węgla, gdyby tylko rząd pozwolił, aby rynek określał ceny za korzystanie z najważniejszych dróg, dzięki czemu właściwie nie byłoby zakorkowanych ulic. Powodowane przez samochody zanieczyszczenie w dużych miastach mogłoby zniknąć z dnia na dzień, gdyby rząd ustanowił opłaty za korzystanie z dróg na poziomie rynkowym, albo jeszcze lepiej, gdyby sprzedał mosty i drogi w prywatnym właścicielom.

Oczywiście nie sposób przewidzieć, jak wyglądałby krajobraz energetyczny w Ameryce, gdyby nie było interwencji państwa. Jednak jest całkiem możliwe, że gdyby w przeszłości była bardziej wolnorynkowa gospodarka, to zużywalibyśmy mniej paliw kopalnych i dzięki temu teraz byśmy bardziej efektywnie korzystali z energii.

Nawet gdyby system wolnej przedsiębiorczości utrudniał ograniczanie tych działań, które powodują globalne ocieplenie, to i tak dzięki niewątpliwym zaletom nieskrępowanego rynku ludzie lepiej radziliby sobie ze zmianami klimatu. Na przykład, branża finansowa, tworząc firmy ubezpieczeniowych i rynki pochodne, mogłaby wykrystalizować „rozproszoną wiedzę”, którą posiadają jedynie eksperci koordynujący działania ludzi w reakcji na globalne ocieplenie. Prognozy pogody mogłyby służyć rozłożeniu ryzyka złej pogody w taki sposób, żeby nie dotyczyło ono tylko terenów lokalnych. Być może rozwinąłby się rynek bukmacherski, a ludzie obstawialiby, które miejsca zostaną zalane. Brzmi to upiornie, ale poprzez stawianie na swój własny region, mieszkańcy uzyskaliby rekompensatę kosztów przeprowadzki w przypadku faktycznej powodzi. Kreatywni przedsiębiorcy, mając swobodę wprowadzania innowacji, mogliby stworzyć wiele alternatywnych źródeł energii. Państwowy interwencjonizm często ogranicza wprowadzanie innowacji, gdy te zagrażają dominacji grup interesu, takim jak firmy naftowe. Na przykład Północna Karolina nałożyła niedawno grzywnę na Boba Teixeira za używanie oleju sojowego jako paliwa do samochodu.

Prywatne ubezpieczalnie byłyby silnie zmotywowane, aby oceniać zagrożenia jakie niesie globalne ocieplenie obiektywnie, ponieważ tylko dzięki temu byłyby w stanie wyceniać polisy w sposób optymalny. Jeśli przeszacują ryzyku, stracą klientów na rzecz tańszych konkurentów, a jeśli podejdą do zagrożeń zbyt optymistycznie, to zbankrutują w momencie wypłacania odszkodowań. Osobom, których domy lub interesy, są zagrożone z powodu podnoszenia się poziomu morza, będą łatwiej zmienić miejsce zamieszkania (lub prowadzenia działalności gospodarczej) dzięki temu, że na nieskrępowany rynku staliby się bogatsi. Przemysłowcy odpowiedzialni za negatywne dla środowiska skutki swej działalności, będą starać się rozwijać technologie minimalizujące szkody, nie ograniczając przy tym wydajności. Państwo promowało przemysł, mówiąc o odpowiedzialności, ale tak naprawdę jego polityka miała na celu ochronę przemysłu. Interwencje rządowe oraz „plany pięcioletnie”, nawet jeśli czasem naprawdę mają służyć ochronie środowiska, a nie przyznaniu korzyści lobbystom, nie są nastawione na zysk oraz są chronione przed naciskami konkurencji, która zmusza prywatnych przedsiębiorców do poszukiwania opłacalnych i optymalnych rozwiązań.

Gdyby jednak sytuacja naprawdę stała się tragiczna, to właśnie dzięki wolnorynkowemu kapitalizmowi ludzie byliby w stanie opracować sposób na odessanie nadmiaru dwutlenku węgla z atmosfery oraz skolonizować oceany i przestrzeń kosmiczną. Ponadto tylko wolny rynek pozwoliłby na rozwinięcie mniej futurystycznych pomysłów na walkę ze skutkami globalnego ocieplenia, takich jak na przykład zasilanie prądem przemiennym większej ilości domów, solidniejsze falochrony, czy lepszy sprzęt do ewakuacji powodzian.

Jeśli ziści się najbardziej pesymistyczny scenariusz, to ucierpią najbardziej biedni ludzie i biedne narody, a jedyną skuteczną metodą redukcji ubóstwa, a tym samym redukcji szkód spowodowanych przez globalne ocieplenie, jest wolny rynek.

Czy wolny rynek może stawić czoła problemowi?

W pierwszej części przedstawiłem w skrócie, w jaki sposób rządy nieświadomie wspomagają działania, które rzekomo powodują globalne ocieplenie. W drugiej części nakreśliłem, w jaki sposób wolny rynek pozwala ludziom na lepsze dostosowanie się do zmian klimatycznych. Jednakże, jak dotąd, nie podszedłem do problemu bezpośrednio. Czy to oznacza, że rynek, który doskonale sobie radzi w przypadku indywidualnych działań, przegrywa z „wolą ludu” wyrażaną przez jego reprezentantów w przypadku, gdy problem ma zasięg światowy?
Oczywiście, że nie. Nawet jeśli podczas wskutek transakcji gospodarczych powstają tzw. negatywne efekty zewnętrzne (które przynoszą szkodę osobom trzecim), to nadal uważam, że wolny rynek jest najlepszą instytucją służącą rozpoznawaniu i redukowaniu problemów.
Jednym ze sposobów na ograniczanie negatywnych efektów zewnętrznych, bez uciekania się do państwowego przymusu, jest bojkot jednostek lub grup, które lekceważą zasady moralne lub niszczą dobro wspólne, nawet jeśli ich działania są legalne. Duże firmy prywatne oraz bogaci i wpływowi ludzie zwracają bardzo dużą uwagę na naciski opinii publicznej.

Przedstawię sytuację, która wydarzyła się niedawno. Temple Grandin, wybitna aktywista na rzecz humanitarnego traktowania zwierząt, zapewnia, że McDonald's jest jednym z liderów, jeśli chodzi o poprawę warunków w rzeźniach. Co prawda wielu kierowników tego fastfoodowego giganta może być szczerze zainteresowanych losem bydła, świń czy drobiu, ale niewątpliwie to interesy firmy odgrywają tu kluczową rolę. Firma bowiem uświadamia sobie, że jej wizerunek ma wpływ na decyzje konsumentów.

Jednak dbałość o własny interes może prowadzić do godnych pochwały rezultatów, których przyczyną jest narzucenie swym dostawcom rygorystycznych wymagań dotyczących traktowania zwierząt. Podobnie w przypadku globalnego ocieplenia firmy, odpowiadając na żądania społeczeństwa, będą robić wszystko, żeby je postrzegano jako „dobre korporacje”, którym ten problem leży na sercu. I nie jest to sąd wygłaszany ex cathedra. Już dziś można spotkać plakietki „przyjazny dla środowiska”.

Krytycy libertarianizmu często sprowadzają tę doktrynę do politycznego programu „rynkowego fundamentalizmu”, który w praktyce zredukowałby wszystkie ludzkie wartości do ceny, które mogą osiągnąć na rynku jako towary. Jest to karykatura społecznych rozwiązań proponowanych przez każdego rozsądnego libertarianina. Wielcy przedstawiciele klasycznego liberalizmu i libertarianizmu doceniali znaczenie instytucji pozarynkowych – takich jak kościoły, rodziny, organizacje charytatywne, kluby społeczne, stowarzyszenia naukowe i studenckie, fundacje na rzecz sztuki, organizacje zajmujące się ochroną środowiska, stowarzyszenia sąsiedzkie oraz młodzieżowe kluby sportowe – dla zdrowego funkcjonowania wolnego społeczeństwa. Libertarianizm, jako alternatywę dla państwa, proponuje nie porządek społeczny, który ocenia każde działanie człowieka w kategoriach zysków i strat, ale społeczeństwo, gdzie wszelka dobrowolna działalność kwitnie niekrępowana państwowym przymusem.

Prawo zwyczajowe

Kolejnym pozarynkowym źródłem ładu społecznego jest dla wielu libertarian prawo prywatne (zwyczajowe). Historycznym przykładem jest anglo-amerykańskia tradycja prawa zwyczajowego. Normy prawne nie zostały tutaj narzucone przez legislaturę jako element państwowego planu mającego na celu dostarczenie „dobra publicznego”, lecz ewoluowały spontanicznie ze zwyczajów ludzi, których prawo miało dotyczyć. Przez wieki prawo zwyczajowe chroniło porządek społeczny, mimo oczywistych rozbieżności i konfliktów międzyludzkich. Dowodzi to, że ład prawny nie wymaga wcale finansowania przez państwo. Prawo zwyczajowe radziło sobie z rozmaitymi sprawami, może nie o tak szerokim zasięgu jak globalne ocieplenie, jednakże podobnymi do naszego problemu, bowiem dotyczyły one sytuacji będących łącznym skutkiem indywidualnych działań, w przypadku których nie są konieczne sankcje prawne. Na przykład łowiska łososi w Szkocji są na tyle wartościowym zasobem naturalnym, że ludzie rozwinęli tam skuteczne sposoby mające na celu ochronę ich wartości. Porządku pilnują tam prywatni strażnicy, a za zbyt duże połowy i zanieczyszczanie wody grożą grzywny.

Te empiryczne przykłady dobrowolnych rozwiązań dla problemu kolektywnych wyborów są dosyć kłopotliwe dla tych, którzy twierdzą, że jedynie rząd jest w stanie dostarczać „dobra publiczne”. Większość zwolenników przymusowych rozwiązań dla problemu zanieczyszczenia wskazuje na to, że dobrowolne wysiłki nie zdadzą egzaminu z powodu „gapowiczów”. Jeśli nie zmusi się ludzi, żeby zapłacili tyle, ile powinni, ro każdy z nich racjonalnie się wycofa z nadzieją, że inni zapłacą za rozwiązanie problemu, ponieważ i tak będzie mógł czerpać korzyści (z czystego powietrza) na gapę. Skoro nikt nie lubi być frajerem, środki pozyskane na zapewnienie dobra publicznego będą wyjątkowo niskie w porównaniu z sytuacją, w której można by liczyć na to, że każdy się zrzuci po równo. Jedynym rozwiązaniem jest zatem „umowa społeczna” zmuszającą wszystkich do płacenia na redukcję zanieczyszczeń. Anthony de Jasay w swej książce „Państwo” (The State) zauważa, że ta argumentacja jest błędna. Jeśli ludzie nie są w stanie uporać się z problemem dóbr publicznych przez dobrowalną współpracę, to jak mogą w tej kwestii zaufać obietnicom polityków? Przecież nie istnieje żadna wyższa siła, która by wyegzekwowała te obietnice. Jest tylko opinia publiczna, ta sama, która egzekwuje dobrowolne rozwiązania. Co więcej, sam rząd stanowi „dobro publiczne” w takim sensie, że gapowicze czerpią korzyści ze starań tych, którzy zmuszają rząd do produkcji dóbr publicznych, takich jak czyste powietrze.

Czy temperatura jest dobrem publicznym?

Kolejnym punktem, którym rozważymy jest to, że temperatura wcale nie jest dobrem publicznym. To znaczy interesy niektórych ludzi faktycznie mogą być zagrożone, zwłaszcza gdy ocieplenie jest umiarkowane. Jeśli na przykład z powodu podniesienia się poziomu morza zostanie zalany Manhattan, to z tego powodu nie wszyscy ludzie ucierpią w tym samym stopniu. Bardziej ucierpią mieszkańcy czy właściciele wieżowców, niż ludzie mieszkający w śródlądowych Chinach. Ponieważ potencjalne zagrożenia dotyczą jednych ludzi bardziej niż innych, to pewne grupy byłyby na wolnym rynku bardziej zainteresowane ograniczeniem emisji dwutlenku węgla. Jeśli podniesienie się poziomu morza może przynieść względnie małej grupy ludzi straty w wysokości 10 mln dol., to to ta grupa byłaby w stanie zaoferować naprawdę wiele w zamian za ograniczenie emisji dwutlenku węgla.

Mimo mego optymizmu co do potencjału dobrowolnych działań na rzecz ochrony środowiska, nie chciałbym być źle zrozumianym. Jeżeli oficjalna wersja globalnego ocieplenia jest prawdziwa, to mamy do czynienia z problemem, który jest trudno rozwiązać, korzystając z dobrowolnych środków. Ale nie jest to zarzut wobec dobrowolnych działań – to normalne, że trudne problemy są trudne do rozwiązania! Rząd nie robi czegoś niesamowitego, zbierając bezdomne psy z ulic, bowiem jest to bardzo proste zadanie. Gdy przychodzi do spraw trudniejszych, takich jak walka z terroryzmem czy ograniczenie liczby ciąż wśród nastolatek, rząd radzi sobie już znacznie gorzej.

W oficjalnym scenariuszu globalnego ocieplenia wysuwa się zarzuty wobec rozwiązań prywatnych, ale te zarzuty tak samo dotyczą rozwiązań państwowych. Nawet jeśli rząd Stanów Zjednoczonych wprowadzi drakońskie ograniczenia, na nic się to zda, gdy tą samą ścieżką nie podążą Chiny i Indie. To prawda, że na wolnym rynku może istnieć zachęta dla prywatnych firm do zatruwania środowiska, jeśli może im to ujść na sucho, ale państwo pod wpływem grup nacisku, kierowane przez przywódców, których bardziej od dobra publicznego interesuje bogactwo i władza, może zezwolić na większe zanieczyszczenie niż optymalne. Należy tu wyjaśnić, że „najlepszy” poziom zanieczyszczenia to nie zero, bowiem nawet zwykła kuchenka produkuje tworzy zanieczyszczenie, a wątpię, by ktokolwiek, nie licząc najbardziej mizantropijnych i fanatycznych czcicieli natury, chciałby odwrócić 40 000 lat postępu ludzkiego.
Jak w każdej debacie na temat działań prywatnych i publicznych, tak i tutaj nie sposób realistycznym wolnorynkowym rozwiązaniom przeciwstawić wyidealizowanym rządowym programom. Należy spróbować przewidzieć, co naprawdę robiliby ludzie, gdyby ich prawa własności były szanowane i porównać taki scenariusz z prawdopodobnymi skutkami przekazania politykom czeku in blanco w imię ratowania ziemi.

Rządowe programy nie zmniejszają skali ubóstwa czy chorób, a żaden libertarianin nie zaprzeczy, że są to poważne problemy. Zatem nawet jeśli globalne ocieplenie spowodowane przez człowieka stanowi zagrożenie, to dlaczego mielibyśmy oczekiwać, że rządy sobie z tym poradzą?

Kategorie
Ekonomia środowiskowa Teksty Tłumaczenia

Czytaj również

Mawhorter_Marks_konflikt_klasowy_i_ideologiczny_fałsz

Filozofia polityki

Mawhorter: Marks, konflikt klasowy i ideologiczny fałsz

Idee Karola Marksa są, niestety, ciągle żywe...

Bermudez_Ocena stu pierwszych dni rządów Javiera Milei

Polityka współczesna

Bermudez: Ocena stu pierwszych dni rządów Javiera Milei

Czy Milei korzysta z wszelkich dostępnych narzędzi, aby zrealizować swój program gospodarczy?

Bylund_Zrozumiec_rewolucje_sztucznej_inteligencji

Innowacje

Bylund: Zrozumieć rewolucyjność sztucznej inteligencji

Choć czasami używamy czasowników takich jak „uczyć się” i „rozumieć” w odniesieniu do maszyn, są to tylko przenośnie, a nie dosłowne określenia.

Machaj_Czy „Reguła Taylora” mogła zapobiec bańce mieszkaniowej

Cykle koniunkturalne

Machaj, Woods: Czy „Reguła Taylora” mogła zapobiec bańce mieszkaniowej?

Czy tzw. reguła Taylora może być tak skutecznym narzędziem jak uważa jej autor?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 2
Baranowski Bartosz

Temple Grandin to kobieta

Odpowiedz

Pawel Kot

Dzięki, poprawione - teraz już wiemy ;)

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.