KRS: 0000174572
Powrót
Tłumaczenia

Hayek: Ku wolnorynkowemu systemowi walutowemu

9
Friedrich August von Hayek
Przeczytanie zajmie 17 min
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Friedrich August von Hayek
Źródło: Journal of Libertarian Studies
Tłumaczenie: Agnieszka Adamczyk
Wersja PDF

system walutowy

Kiedy trochę ponad dwa lata temu, na drugiej konferencji w Lozannie rzuciłem, poniekąd w charakterze gorzkiego żartu, że bez odebrania rządowi monopolu emisyjnego i przekazania go prywatnym przedsiębiorcom, nie ma nadziei na to, że kiedykolwiek znowu będziemy mieli stabilny pieniądz, nie mówiłem do końca poważnie. Ale moja sugestia trafiła na wyjątkowo podatny grunt. Okazało się wręcz, że dałem początek ideom, których w przeciągu dwóch tysięcy lat nie rozważał żaden ekonomista. Od tego czasu, kwestią tą zainteresowała się niemała grupa osób i poświęcono dużo czasu na jej badanie i analizowanie. W rezultacie, jestem bardziej niż kiedykolwiek przekonany, że jeśli kiedyś ponownie będziemy mieli stabilny pieniądz, nie będzie on pochodził od rządu: wyemituje go prywatne przedsiębiorstwo, ponieważ zaopatrywanie ludzi w dobrej jakości środek płatniczy, na którym mogą polegać i którego mogą używać, to nie tylko wyjątkowo dobry interes. Narzuca się w ten sposób również pewną dyscyplinę, której rząd nigdy nie podlegał i podlegać nie może. To interes, który może prowadzić konkurujące przedsiębiorstwo, o ile zapewni społeczeństwu równie dobry pieniądz jak konkurencja. Żeby to w pełni zrozumieć, musimy uwolnić się od powszechnie panującego, aczkolwiek zasadniczo błędnego przekonania. W standardzie złota lub systemie opartym na jakimkolwiek innym kruszcu wartość pieniądza nie pochodzi tak naprawdę od złota. W rzeczywistości, to konieczność wymiany emitowanego pieniądza na złoto narzuca emitentom dyscyplinę, zmuszającą ich do kontrolowania w odpowiedni sposób ilości pieniądza. Według mnie, stwierdzenie, że w standardzie złota to popyt na złoto dla zastosowań pieniężnych determinuje wartość tego metalu jest równie uprawnione jak popularny pogląd, że wartość, którą złoto posiada jako dobro użytkowe, determinuje wartość pieniądza. Wprowadzenie standardu złota to jedyny znany nam obecnie sposób na narzucenie rządowi dyscypliny, a rząd będzie się zachowywał rozsądnie, tylko jeśli się go do tego zmusi.

Obawiam się, iż nabrałem przekonania, że nadzieja na ponowne narzucenie rządowi tej dyscypliny upadła. Ogół społeczeństwa nauczył się wierzyć w to, czego, jak się obawiam, nauczało całe pokolenie ekonomistów: że rząd może na krótką metę ulżyć wszelkim gospodarczym bolączkom, w szczególności obniżyć bezrobocie poprzez nagłe zwiększenie podaży pieniądza. Niestety, jest to prawdziwe tylko w odniesieniu do krótkiego okresu. Tak naprawdę tego typu zabiegi, które na krótką metę wydają się mieć zbawienny wpływ na gospodarkę, w dłuższej perspektywie powodują dużo większe bezrobocie. Ale którego polityka obchodzą skutki długofalowe, jeśli początkowo zdobywa poparcie?

W moim przekonaniu, nadzieja na powrót do systemu opartego na złocie, który funkcjonował dość dobrze przez dłuższy czas, jest całkowicie złudna. Nawet, jeśli na mocy jakiegoś międzynarodowego traktatu, ponownie ustanowiono by standard złota, nie ma najmniejszej nadziei na to, że rządy będą grały zgodnie z zasadami. Poza tym, nie jest to sprawa, którą można by załatwić poprzez wydanie aktu ustawodawczego. Wymagałaby ona ciągłego przestrzegania przez rząd pewnych reguł, które obejmują sporadyczne ograniczanie obiegu pieniądza, co mogłoby powodować lokalną lub krajową recesję. Żaden rząd zaś nie może sobie dziś na to pozwolić, kiedy zarówno społeczeństwo, jak i — czego się obawiam — wszyscy keynesiści, wyszkoleni w ciągu ostatnich trzydziestu lat, będą dowodzić, że ważniejsze jest zwiększenie ilości pieniądza niż utrzymanie wymienialności na złoto.

Stwierdziłem wcześniej, że przekonanie, jakoby wartość złota lub jakiegokolwiek innego kruszcu bazowego bezpośrednio determinowała wartość pieniądza, jest błędne. Standard złota jest mechanizmem, który w zamierzeniu miał zmuszać (i przez długi czas z powodzeniem to robił) rządy do kontrolowania w odpowiedni sposób ilości pieniądza tak, aby utrzymać jego wartość na równi z wartością złota. Ale historia zna wiele przypadków, które dowodzą, że kontrola ilości pieniądza, nawet symbolicznego, w sposób zapewniający utrzymanie jego stałej wartości jest z pewnością możliwa, o ile leży to w interesie emitenta.

Z historii znamy trzy interesujące przypadki, które to ilustrują. To w zasadzie na ich podstawie ekonomiści nauczyli się, że zasadniczą kwestią była ostatecznie właściwa kontrola ilości pieniądza, a nie jego wymienialność na coś innego, niezbędna wyłącznie do wymuszenia na rządach odpowiedniego nadzorowania podaży pieniądza. Według mnie kontrola ta mogłaby być przeprowadzana bardziej skutecznie, gdyby to interes własny zmuszał do niej emitenta, ponieważ mógłby on utrzymać swoją działalność tylko wtedy, jeśli zapewniłby ludziom stabilny pieniądz.

Pozwolę sobie opowiedzieć pokrótce o tych ważnych, znanych nam z historii, przypadkach. Pierwsze dwa, o których mam zamiar wspomnieć, nie odnoszą się bezpośrednio do standardu złota w znanej nam postaci. Zaistniały, gdy w wielu częściach świata pieniądz wciąż był oparty na srebrze. W drugiej połowie ubiegłego stulecia srebro zaczęło nagle tracić na wartości. Spowodowało to spadki wartości wielu walut narodowych i w dwóch przypadkach zastosowano ciekawe rozwiązania. Pierwsza z tych sytuacji, która, jak sądzę, stała się inspiracją dla rozwoju austriackiej teorii monetarnej, miała miejsce w mojej ojczyźnie w 1879 roku. Tak się złożyło, że rząd miał wówczas naprawdę dobrego doradcę w sprawach polityki monetarnej ─ Carla Mengera. On zaś zalecał: „Cóż, jeśli chcecie uciec od negatywnego wpływu deprecjacji srebra na waszą walutę, wstrzymajcie nieograniczone wybijanie srebrnej monety, zaprzestańcie zwiększania jej ilości, a okaże się, że wartość waszej waluty wzrośnie powyżej wartości zawartego w niej srebra”. I to też uczynił austriacki rząd, a rezultat był dokładnie taki, jaki przewidział Menger. Austriackiego guldena, który stanowił wtedy jednostkę płatniczą, zaczęto określać mianem banknotu drukowanego na srebrze, ponieważ stał się wyłącznie pieniądzem symbolicznym, którego wartość transakcyjna znacznie przewyższała wartość srebra w nim zawartego. W miarę jak srebro taniało, wartość srebrnego guldena była kontrolowana wyłącznie poprzez jego podaż.

Dokładnie to samo zrobiono czternaście lat później w brytyjskich Indiach. Tam również pieniądz oparty był na srebrze, a deprecjacja tego kruszca przyczyniała się do coraz większego spadku wartości rupii, do momentu kiedy rząd indyjski zdecydował się wstrzymać niczym nieograniczone bicie monety: i znowu wartość srebrnych monet poszybowała coraz bardziej w górę, i w górę, powyżej ich wartości w srebrze. Co ważne, ani w Austrii, ani w Indiach nie oczekiwano wówczas, że monety te zostaną kiedyś wymienione po określonym kursie na srebro lub złoto. Decyzję tę podjęto dużo później, ale przedstawiony rozwój wypadków był doskonałym przykładem, że nawet krążący w obiegu pieniądz kruszcowy może czerpać swoją wartość z właściwej kontroli jego ilości, a nie bezpośrednio z zawartego w nim kruszcu.

Mój trzeci przykład, mimo iż dotyczy bardziej krótkotrwałej sytuacji, jest jeszcze bardziej interesujący, gdyż odnosi się bezpośrednio do złota. Podczas I wojny światowej wielka inflacja pieniądza papierowego, która miała miejsce we wszystkich walczących państwach, obniżyła nie tylko wartość pieniądza papierowego, ale również wartość złota, ponieważ pieniądz papierowy był w dużej mierze wymienialny na złoto, natomiast popyt na złoto spadał. W konsekwencji wartość złota spadła, a na całym świecie ceny w złocie wzrosły. To zjawisko dotknęło nawet kraje neutralne; w szczególności przysporzyło zaś zmartwień Szwecji ─ ponieważ pozostała ona przy standardzie złota, została zalana złotem z pozostałych części świata. Szwedzkie ceny wzrosły więc równie mocno co ceny w pozostałych częściach świata. Tak się jednak złożyło, że Szwecja miała wtedy jednego lub dwóch dobrych ekonomistów, którzy powtórzyli radę Mengera: „Wstrzymajcie nieograniczone bicie złotej monety, a wartość istniejących złotych monet wzrośnie powyżej wartości zawartego w nich złota”. Szwedzki rząd uczynił to w 1916 roku i ponownie stało się dokładnie to, co przewidzieli ekonomiści: wartość złotych monet poszybowała powyżej wartości zawartego w nich złota, a Szwecja przez resztę wojny uniknęła skutków inflacji.

Przytoczyłem te przykłady jedynie po to, aby zobrazować to, co dla ekonomistów, którzy znają się na rzeczy, jest teraz niezaprzeczalnym faktem —że system pieniądza opartego na złocie jest częściowo skutecznym mechanizmem zmuszania rządów do odpowiedniej kontroli pieniądza oraz jedynym mechanizmem, który jest stosunkowo wydajny w przypadku monopolisty mogącego robić z pieniądzem cokolwiek zechce. Poza tym złoto nie jest wcale niezbędne do zabezpieczenia dobrej waluty. Sądzę, że prywatne przedsiębiorstwo jest jak najbardziej w stanie emitować pieniądz symboliczny, po którym społeczeństwo będzie mogło się spodziewać, że zachowa swoją wartość. Pod takim warunkiem, że zarówno emitent, jak i społeczeństwo zrozumieją, że popyt na ten pieniądz będzie zależał od wymuszenia na emitencie utrzymywania jego stałej wartości, bo jeśli tego nie zrobi, ludzie natychmiast przestaną używać jego pieniądza i przerzucą się na jakiś inny środek płatniczy.

Po przedstawieniu mojego pomysłu na konferencji w Lozannie, opracowałem go dość szczegółowo w wydanej rok temu niewielkiej książce pod tytułem Denacjonalizacja pieniądza (Denationalisation of Money). Od tego czasu znacznie rozwinąłem swoją myśl. Miałem nadzieję, że na tej konferencji będę dysponował egzemplarzem drugiego rozszerzonego wydania, które najprawdopodobniej opublikowano już w Londynie nakładem Institute of Economic Affairs, a które nie jest jeszcze dostępne w tym kraju.

W drugim wydaniu doszedłem do jednego lub dwóch nowych, interesujących wniosków, których na początku nie dostrzegałem. Kiedy w trakcie mojego przemówienia dwa lata temu przedstawiałem swoją tezę, brałem pod uwagę jedynie wpływ wyboru emitenta. Sądziłem, że wyłącznie te instytucje finansowe, które kontrolują emitowany przez nie pieniądz o wyróżniającej się nazwie i które zaopatrują społeczeństwo w pieniądz o stabilnej wartości, będący skuteczną jednostką kalkulacji w księgowości, zostaną zachowane. Teraz zrozumiałem, że jest to sprawa o wiele bardziej złożona. W rzeczywistości konkurencja między nimi będzie dotyczyła dwóch kwestii: pierwszej — prowadzącej do wyboru standardu, który mógłby zostać powszechnie zaakceptowany, drugiej — związanej z wyselekcjonowaniem poszczególnych instytucji, którym można by powierzyć emisję pieniądza o tym standardzie.

Jestem przekonany, że jeśli dziś usunięto by prawne przeszkody, które uniemożliwiają emisję prywatnego pieniądza, to w pierwszej kolejności, tak jak wszyscy z was się tego spodziewają, ludzie na podstawie własnego doświadczenia rzeczywiście rzuciliby się na jedyną rzecz, którą znają i rozumieją ─ zaczęliby używać złota. Ale właśnie ten fakt po jakimś czasie wzbudziłby wątpliwości, czy złoto nadaje się faktycznie jako środek płatniczy. Okazałoby się to bardzo dobrą inwestycją, jako że w wyniku zwiększonego popytu na złoto, jego wartość wzrosłaby, ale dokładnie to uczyniłoby je zupełnie nieodpowiednim do roli pieniądza. Nikt nie chce zaciągać długów w walucie, która ciągle zyskuje na wartości, jak działoby się w omawianym przypadku. Z tego powodu ludzie zaczęliby szukać innego rodzaju pieniądza. Jeśli sami mogliby wybrać pieniądz, przy pomocy którego prowadziliby księgowość, dokonywali obliczeń, zaciągali długi lub udzielali pożyczek, woleliby walutę o stabilnej sile nabywczej. Nie mam tu dość czasu, aby wyjaśnić szczegółowo, co rozumiem pod tym pojęciem, ale krótko mówiąc: mam na myśli taki rodzaj pieniądza, przy którym jest równie prawdopodobne, że cena dowolnego dobra wzrośnie lub zmaleje. Taka waluta zmniejsza do minimum ryzyko nieprzewidzianych zmian w cenach poszczególnych dóbr. Przy takiej walucie istnieje bowiem równe prawdopodobieństwo, że jakieś dobro zyska na wartości lub straci na wartości, więc błędy, które ludzie będą ogółem popełniać, przewidując przyszłe ceny, wzajemnie się zrównoważą, ponieważ powstanie tyle samo błędów w niedowartościowaniu cen, co w ich przewartościowaniu. Jeśli taki pieniądz wyemitowałaby jakaś szanowana instytucja, społeczeństwo w pierwszej kolejności wybrałoby najprawdopodobniej inną definicję standardu, który należy przyjąć, inne rodzaje wskaźników cen określających wartość pieniądza, ale mechanizm konkurencji nauczyłby stopniowo zarówno emitujące go banki, jaki i społeczeństwo, który rodzaj środka płatniczego jest najkorzystniejszy.

Co ciekawe, rządowy monopol na emisję pieniądza nie tylko pozbawił nas dobrego pieniądza, ale również jedynego mechanizmu, dzięki któremu moglibyśmy się dowiedzieć, czym byłby dobry pieniądz. Nie wiemy nawet do końca, jakich dokładnie cech oczekujemy, ponieważ w ciągu dwóch tysięcy lat, w trakcie których używaliśmy monet i innych rodzajów pieniądza, nigdy nie pozwolono nam z nim eksperymentować, nigdy nie dano nam szansy dowiedzieć się, jaka byłaby najlepsza jego odmiana.

W tym miejscu pozwolę sobie wtrącić krótkie spostrzeżenie: w moich publikacjach i w trakcie moich wykładów, włączając w to ten dzisiejszy, mówię ciągle o rządowym monopolu na emisję pieniądza. Przy czym, z prawnego punktu widzenia, jest to w większości krajów prawdziwe jedynie do pewnego stopnia. Faktycznie daliśmy rządowi, i to z całkiem sensownych powodów, wyłączne prawo do emisji złotych monet. W konsekwencji, myślę, że było równie zrozumiałe, iż zapewniliśmy mu także kontrolę nad innymi rodzajami pieniądza i wszelkimi roszczeniami, w tym papierowymi, do jakichkolwiek monet lub pieniędzy objętych tą definicją. To, że ktoś inny niż rząd nie ma prawa emitować dolarów, jeśli dolary emituje rząd, jest rozwiązaniem całkowicie zrozumiałym, nawet jeśli nie okazało się ono do końca korzystne. I nie sugeruję, że inni ludzie powinni być uprawnieni do emisji dolara. W przeszłości cała dyskusja o wolnej bankowości dotyczyła pomysłu, że nie tylko rząd lub organa rządowe, ale także inne instytucje powinny mieć prawo do wydawania banknotów dolarowych. To, oczywiście, nie mogłoby działać. Ale prywatna emisja banknotów pod innymi nazwami, bez jakiegoś ustalonego kursu wymiany na pieniądz oficjalny lub jakikolwiek inny, nie jest właściwie — o ile mi wiadomo — w żadnym większym kraju prawnie zakazana. Według mnie, powodem, dla którego nigdy nie wypróbowano tego w praktyce, jest przekonanie, że gdyby ktoś się odważył, rząd postawiłby tak wiele przeszkód na drodze użytkowania takiego pieniądza, iż uczyniłby je całkowicie niepraktycznym. Tak długo, jak na przykład, długi w walucie innej niż dolar nie mogą podlegać egzekucji na drodze prawnej, jest to wyraźnie niepraktyczne. Oczywiście, próby emisji innego rodzaju pieniądza byłyby śmieszne, jeśli ludzie nie mogliby zawierać umów odnoszących się do niego. Jednak ta konkretna przeszkoda została w większości krajów szczęśliwie usunięta, zatem droga do emisji prywatnego pieniądza powinna być już wolna.

Gdybym był odpowiedzialny za politykę któregokolwiek z działających w tym kraju dużych banków, zacząłbym udostępniać społeczeństwu zarówno pożyczki, jak i rachunki bieżące w walucie, dla której podjąłbym się utrzymywania wartości na stabilnym poziomie, przy ściśle określonych wskaźnikach. Nie mam żadnych wątpliwości, i większość ekonomistów zapewne zgodzi się ze mną, iż, praktycznie rzecz biorąc, możliwe jest takie kontrolowanie wartości jakiegokolwiek pieniądza symbolicznego, konkurującego z innymi, aby dotrzymać obietnicy utrzymywania jego wartości na stabilnym poziomie. Kwestią kluczową, którą należy szczególnie zaakcentować, jest fakt, że po raz pierwszy mielibyśmy pieniądz powodujący, że cała jego emisja mogłaby znaleźć się wyłącznie we władzy emitenta emitującego dobry pieniądz. On natomiast wiedziałby, że może natychmiast stracić swój wyjątkowo dochodowy interes, jeśli wszyscy dowiedzą się, że jego produktowi grozi deprecjacja. Straciłby go na rzecz konkurenta oferującego lepszy pieniądz. Jak już wspomniałem, wierzę, że takie rozwiązanie jest obecnie naszą jedyną nadzieją. Nie widzę najmniejszych szans na to, aby przy obecnym typie — podkreślam — przy obecnym typie demokratycznego rządu, pod którego władzą każda najmniejsza grupa może zmusić go do służenia jej konkretnym interesom, rząd — nawet ograniczony surowym prawem — może kiedyś ponownie zapewnić nam dobry pieniądz. W obecnej perspektywie mamy wybór jedynie między dwiema możliwościami: jawnym utrzymywaniem dalszej, przyspieszającej inflacji, która jest — jak wszyscy wiecie — całkowicie destrukcyjna dla systemu gospodarczego lub stabilności rynku; albo też, co według mnie jest o wiele bardziej prawdopodobne, nawet gorszą alternatywą: rząd nie wstrzyma inflacji, a będzie nadal, tak jak do tej pory, próbował tłumić jawne skutki inflacji, natomiast ciągła inflacja zmusi go do kontroli cen, a nawet do zwiększania kontroli nad całym systemem gospodarczym. Tak więc obecnie nie jest to jedynie kwestia zapewnienia nam lepszego pieniądza, przy którym system rynkowy będzie funkcjonował nieskończenie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, ale też  zatrzymania powolnego przechyłu w stronę totalitarnego, planowanego systemu, który — przynajmniej w wypadku tego kraju — nie zapanuje dlatego, że ktoś chce go wprowadzić, ale nadejdzie stopniowo, krok po kroku, w wyniku prób zduszenia skutków trwającej inflacji.

Chciałbym móc powiedzieć, że to, co proponuję, to plan na daleką przyszłość, że możemy poczekać. Jeden bardzo inteligentny recenzent mojej pierwszej broszury powiedział: „Cóż, trzysta lat temu nikt by nie uwierzył, że rząd kiedykolwiek zrezygnuje z kontroli nad religią, więc być może za trzysta lat doczekamy się, że rząd będzie gotowy zrezygnować ze swojej kontroli nad pieniądzem”. Nie mamy aż tyle czasu. Stoimy w obliczu groźby, że ziści się najbardziej nieprzyjemny scenariusz politycznych wypadków, głównie w wyniku polityki gospodarczej, która i tak posunęła się już bardzo daleko. Moja propozycja to nie tylko, jakbym sobie tego życzył, rodzaj zabezpieczenia, o którym powiedziałbym, że musimy je opracować teoretycznie, żeby mieć je w pogotowiu na wypadek całkowitego zawalenia się obecnego systemu. Nie jest to po prostu plan awaryjny. Sądzę, że należy bezzwłocznie uświadomić wszystkim, że nie ma w historii żadnego usprawiedliwienia dla obecnego monopolu rządowego na emisję pieniądza. Nigdy tego nie zaproponowano z powodu przeświadczenia, że rząd zapewni nam lepszy pieniądz niż ktokolwiek inny. Od zawsze, właściwie już od momentu, w którym prawo emisji pieniądza zostało po raz pierwszy wyraźnie przedstawione w postaci królewskiego przywileju, opowiadano się za tym rozwiązaniem, ponieważ kontrola emisji pieniądza była kluczowa dla rządowych finansów — nie po to, aby dać nam dobry pieniądz, ale żeby dać rządowi dostęp do źródła, z którego może czerpać potrzebne mu pieniądze, po prostu je wytwarzając. To, panie i panowie, nie jest metoda, dzięki której możemy mieć kiedykolwiek nadzieję na otrzymanie dobrego pieniądza. Jeśli oddajemy go w ręce instytucji, która jest chroniona przed konkurencją, i która może nas zmusić do zaakceptowania pieniądza będącego przedmiotem niekończących się politycznych nacisków, to taka władza nigdy nie zapewni nam ponownie dobrego pieniądza.

Myślę, że powinniśmy zacząć działać już niedługo i myślę, że musimy żywić nadzieję, iż któryś z bardziej przedsiębiorczych finansistów zacznie wkrótce eksperymentować z czymś takim. Wielką przeszkodą pozostaje fakt, że będzie to wymagało tak dużych zmian w całej strukturze finansowej, że — i mówię to na podstawie doświadczeń wielu debat — żaden doświadczony bankowiec, który rozumie tylko obecny system bankowy, nie będzie potrafił naprawdę pojąć, w jaki sposób taki nowy system mógłby działać i nie ośmieli się podjąć ryzyka i zacząć z nim eksperymentować. Myślę, że będziemy musieli liczyć na to, aż kilka młodszych i bardziej kreatywnych umysłów zacznie działać i pokaże, że coś takiego jest wykonalne.

Właściwie próbowano już tego w pewnej ograniczonej formie. W odpowiedzi na moją publikację, otrzymałem z różnych zaskakujących źródeł listy od małych domów bankowych piszących, że próbują udostępniać konta w złocie lub srebrze i że istnieje na nie znaczny popyt. Z powodów, które przedstawiłem na początku, obawiam się, że będą one musiały pójść nawet dalej. W trakcie takiej rewolucji naszego systemu walutowego, wartości metali szlachetnych, włączając w to złoto, będą się mocno wahać, głównie iść w górę i z tego powodu ci z was, którzy są tym zainteresowani z inwestycyjnego punktu widzenia, nie muszą się niczego obawiać. Ale ci spośród was, którzy są przede wszystkim zainteresowani solidnym systemem walutowym, muszą mieć nadzieję, że w niezbyt dalekiej przyszłości powszechnie zastosowany zostanie inny system kontroli obiegu pieniężnego niż standard złota. Społeczeństwo będzie się musiało nauczyć orientować w różnych rodzajach pieniądza i wybierać te, które będą dobre.

Jeśli wkrótce zaczniemy działać, możemy faktycznie dojść do etapu, w którym przynajmniej kapitalizm znajdzie się w położeniu umożliwiającym mu zaopatrzenie się w pieniądz niezbędny do jego prawidłowego funkcjonowania — coś, czego zawsze mu odmawiano. Od samych początku kapitalizmu nigdy nie pozwolono mu samemu wytwarzać pieniądza, którego potrzebuje. Gdybym miał więcej czasu, mógłbym wam pokazać, jak ta cała szalona konstrukcja będąca tego wynikiem, ten monopol początkowo dotyczący tylko emisji złotego pieniądza, jest w dużej mierze przyczyną znacznych wahań w ilości udzielanych kredytów, fluktuacji aktywności gospodarczej, i w końcu powtarzających się depresji. Myślę, że jeśli kapitalistom pozwolono by zaopatrywać się samemu w pieniądz, którego potrzebują, porządek konkurencyjny już dawno przezwyciężyłby główne wahania aktywności gospodarczej i przedłużających się okresów depresji. W chwili obecnej zostaliśmy oczywiście doprowadzeni przez oficjalną politykę walutową do sytuacji, w której rozdysponowanie zasobów jest tak niewłaściwe, że nie macie co liczyć na szybką ucieczkę od obecnych problemów, nawet jeśli wprowadzilibyśmy nowy system walutowy.


Wykład wygłoszony na konferencji Gold and Monetary Conference, Nowy Orlean, Luizjana, 10 listopada 1977 r.

Kategorie
Konkurencja walut Pieniądz Teksty Tłumaczenia

Czytaj również

Nyoja_O-„dekolonizacji”-praw-własności

Społeczeństwo

Nyoja: O „dekolonizacji” praw własności

Twierdzi się, że zasady wolności jednostki i własności prywatnej są po prostu kwestią pewnych preferencji kulturowych...

Allman_Ego kontra maszyna

Innowacje

Allman: Ego kontra maszyna

Dlaczego niektórzy ludzie tak nerwowo reagują na nowe modele sztucznej inteligencji?

Gordon_Grozne_konsekwencje_niemieckiej_szkoly_historycznej

Historia myśli ekonomicznej

Gordon: Groźne konsekwencje niemieckiej szkoły historycznej

Według Misesa niemiecka szkoła historyczna dążyła do ograniczenia międzynarodowego wolnego handlu.

matthews-protekcjonizm-nie-zapewnia-bezpieczenstwa-zywnosciowego-tylko-je-ogranicza

Handel zagraniczny

Matthews: Protekcjonizm nie zapewnia „bezpieczeństwa żywnościowego”, tylko je ogranicza

Oczekiwanie, że protekcjonizm zapewni bezpieczeństwo żywnościowe nie ma racji bytu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 9
panika2008

"Nikt nie chce zaciągać długów w walucie, która ciągle zyskuje na wartości, jak działoby się w omawianym przypadku. Z tego powodu ludzie zaczęliby szukać innego rodzaju pieniądza" - ważny wniosek, którego często nie zauważają zwolennicy złotej waluty!

Odpowiedz

MB

Ale co za problem oczekiwania inflacyjne/deflacyjne do oprocentowania dodać?

Odpowiedz

kkurnatowski

można dodać oczekiwania inflacyjne, gorzej z deflacyjnymi, bo mogłoby się okazać, że pożyczkodawca miałby otrzymać nominalnie mniej niż pożycza (ujemna nominalna stopa procentowa) - wtedy zapewne stwierdziłby, że woli nie pożyczać

Odpowiedz

Smith

Ciekawe ile czasu zajęłoby spekulacyjnym wyjadaczom, zniszczenie połowy tych "wolnych walut", a pozostałym emitentom utworzenie oligopoli w drodze przejęć albo fuzji?

Odpowiedz

panika2008

@Smith, w jaki sposób spekulanci mieliby przewracać "wolne banki"? Żądając regularnie wycofania depozytów na żądanie? Ale ta zabawa zysku nie przynosi, a niesie ryzyko sporej straty... Dla idei? Może... Skończyłoby się na tym, że banków ze 100% rezerwą zamiast 1% na rynku byłoby 10 czy 50%... Może i by tak się stało, niewykluczone.

Poza tym na takim "brutalnym" rynku zaraz by powstały prywatne ubezpieczalnie depozytów, banki stworzyłyby między sobą sieć umów awaryjnych (tak jak to było tuż przed powstaniem Rezerwy Federalnej - taki system wzajemnej asekuracji jako tako funkcjonował)...

Odpowiedz

Smith

@ Panika
Spokojnie to chyba nie ten artykuł. Nie jestem pewien czy Hayek to przypadkiem nie zmienił zdania na temat 100% rezerwy, bo przecież jako wzorowy Austriak: zrezygnował z prakseologii, opowiedział się za płacą minimalną, podatkami i powiedział, że tak naprawdę to tego wielkiego kryzysu nie przewidział bo myślał, że to będzie tylko depresja.
Normalnie gdyby nie ten Nobel co to go Ludwik nie zdążył dostać, to chyba musiałby szkołę zmienić.

Odpowiedz

kkurnatowski

jeszcze o oczekiwaniach inflacyjno-deflacyjnych: pożyczki to nie wszystko
załóżmy, że mam dostać wynagrodzenie w walucie, która szybko traci na wartości - żeby nie stracić szybciutko wymieniam na inną lub wydaję; wygodniej od razu dostać inną walutę i się nie spieszyć
odwrotnie z pracodawcą, będzie wolał wypłacać pensje w walutach, które według jego mniemania stracą na wartości
konsensusem jest w miarę stabilna waluta

@Smith
oligopol to i tak lepiej niż monopol
poza tym zbyt duża ilość walut byłaby pewnie w praktyce robiła zamieszanie, wyobraźmy sobie cennik w restauracji w 50 walutach...
poza tym trudno byłoby być na bieżąco z sytuacją wszystkich emitentów
na rynku raczej nie ma miejsca, żeby każdy kowalski emitował walutę akceptowalną przez ogół
efekt skali zrobiłby swoje i ograniczył rynek lokalny maksymalnie do kilku walut

Odpowiedz

Maciej T.

PANIKA:

"cytat „Nikt nie chce zaciągać długów w walucie, która ciągle zyskuje na wartości, jak działoby się w omawianym przypadku. Z tego powodu ludzie zaczęliby szukać innego rodzaju pieniądza” – ważny wniosek, którego często nie zauważają zwolennicy złotej waluty! koniec cytatu"

Zauwazaja, tylko Ty nie zauwazasz, ze zwolennicy tej waluty to zauwazaja.

Nikt nie chce pozyczac pieniedzy w walucie, ktora ciagle traci na wartosci. Z tego powodu pozyczajacy trzymaliby kapital w pieniadzu o wysokiej wartosci.

Wyjatek stanowia dzisiejsi posiadacze kapitalu, ktory jest drukowany przez wspolczesne banki, bo to oni korzystaja na spadku wartosci (redystrybucja zasobow).

To jest wazny wniosek, ktorego czesto nie zauwazaja ci, co sypia poklony pod papierowym cielcem.

Odpowiedz

Smith

@ 7. Na wolnym rynku monopolizować nie wolno.
Widzę, raczej kantory na każdym rogu i 50 okazji do spekulacji na kursach.

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.