KRS: 0000174572
Powrót
Tłumaczenia

Stringham, Hummel: Skoro gospodarka wolnorynkowa jest taka dobra, to dlaczego nie istnieje? Zmiany preferencji a zmiany społeczne

29
Edward P. Stringham
Przeczytanie zajmie 33 min
Pobierz w wersji
PDF

Autorzy: Edward P. Stringham, Jeffrey Rogers Hummel
Źródło: Quarterly Journal of Austrian Economics
Tłumaczenie: Paweł Rusiecki
Wersja PDF

STRESZCZENIE: Wielu ekonomistów uważa, że zupełnie wolnorynkowa gospodarka nie może zaistnieć, ponieważ ludzie zawsze będą chcieli wywierać nacisk na innych (Cowen i Sutter, 2005; Holcombe, 2004). Uważamy, że ci ekonomiści pomijają istotny czynnik zmian społecznych. Zmiany mogą być powodowane przez zmianę bodźca do działania lub zmianę preferencji. Większość ekonomistów neoklasycznych ignoruję tę drugą i dochodzi do wniosku, że zmiana w kierunku libertarianizmu jest niemożliwa. Historia uczy nas, że zmiany społeczne są często wywołane zmianami preferencji. Ekonomiści polityczni, którzy nie uważają, że preferencje są stałe, mogą powiedzieć znacznie więcej o zmieniającym się świecie.

 

Wstęp

Jeśli gospodarka wolnorynkowa jest taka dobra, to dlaczego jeszcze nie istnieje? Skoro rządy są takie złe, to dlaczego dominują na całym świecie? Czy rozwój wolnego rynku jest w ogóle prawdopodobny? Ostatnio autorzy, tacy jak Cowen (1992, 1994), Cowen i Sutter (1999, 2005), Holcombe (2004, 2005, 2007) czy Rutten (1999) podają w wątpliwość możliwość wprowadzenia zasad libertarianizmu w życie[1]. Utrzymują, że taki system nie może powstać ani funkcjonować, ponieważ zawsze znajdą się ludzie posiadający środki i chęci do używania przemocy wobec innych. Przywołani autorzy wysuwają różne argumenty dowodzące tego, że nawet jeśli społeczeństwo zawiąże się w warunkach idealnego libertarianizmu, bez żadnych państw (jak chciałby Rothbard (1996) i inni), konkurujące ze sobą grupy w końcu utworzą przymusowy rząd. Jeśli będziemy mieć szczęście, nie będzie się on znacząco różnił od obecnego, ale może być jeszcze gorszy. Rząd może być niesprawiedliwy lub niepożądany, ale jego obecność jest „nieunikniona” (Holcombe, 2004, s. 333)[2]. Obiekcje dotyczyły głównie radykalnych idei libertariańskich, ale mają szersze zastosowanie i odnoszą się do ogólnego zagadnienia zmian społecznych.

Uważamy, że prezentowane przez autorów takich jak Holcombe, Cowen czy Sutter neoklasyczne spojrzenie, sprawia, iż nie dostrzegają oni być może najważniejszej siły napędowej zmian społecznych. Ekonomiści — analizując, dlaczego ludzie dokonują wyborów — rozróżniają ich preferencje od bodźców ich zachowania, ale gdy rozważają sposoby zmian zachowań ludzi, biorą pod uwagę tylko te drugie. Możliwość zmiany preferencji jest ignorowana przez podejście neoklasyczne (Rothbard, 1956). To ograniczone spojrzenie jest uznawane przez ekonomistów neoklasycznych na całym świecie, od zwolenników radykalnych zmian — takich jak David Friedman (1989) — do tych, którzy opowiadają się za utrzymaniem status quo, jak np. George Stigler (1982). Jednym z celów teorii wyboru publicznego i ekonomii konstytucyjnej jest zbudowanie „instytucji odpornych na niegodziwców”, które będą odporne na „oportunistycznie racjonalnych ekonomistów” (Kliemt, 2004, s. 235)[3].

Pomimo że większość ekonomistów neoklasycznych chciałaby rozważyć pomysł zachęcania ludzi do zmian przez wprowadzanie ograniczeń, uważamy, że nie jest to jedyny sposób modyfikacji ludzkich zachowań i często może nie być najprostszym rozwiązaniem. Przyjrzyjmy się kampanii przeciwko paleniu. Rząd próbuje odmienić przyzwyczajenie ludzi nie tylko poprzez podnoszenie podatków, ale również — przekonując ludzi, że palenie jest czymś złym — przez zmianę preferencji społeczeństwa. Jako zwolennicy leseferyzmu nie pochwalamy takich działań. Są one jedynie ilustracją tego, jak orędownicy zmian skupiają się na bodźcach oraz preferencjach. Libertarianie, którzy sprzeciwiają się opodatkowaniu papierosów, ale jednocześnie woleliby, żeby mniej ludzi paliło, dostrzegają, że muszą polegać na kampaniach edukacyjnych wymierzonych w preferencje palaczy[4].

Co więcej, jeśli ekonomiści polityczni chcą zmienić motywacje ludzi, muszą zmienić politykę lub instytucje, a to mogą osiągnąć wyłącznie poprzez zmianę preferencji ludzi dotyczących instytucji. O ile nie sprowadza się całej historii do prostego deterministycznego modelu, w którym wszystkie zmiany instytucjonalne były spowodowane tylko i wyłącznie ograniczeniami zewnętrznymi (na przykład Greif 2006 oraz — z większym wyrafinowaniem i dogłębniej — North, Wallis i Weingast, 2009), ekonomiści polityczni muszą zwracać uwagę na preferencje przy wyjaśnianiu zmian społecznych. Holcombe, Cowen i Sutter w ogóle nie biorą pod uwagę ideologii ani żadnych innych czynników, które mogą oddziaływać na preferencje, ale my uważamy, że zmiana społeczna bez zmiany preferencji jest prawie niemożliwa. Pogląd głoszący, że można zmienić jedno bez modyfikacji drugiego, jest błędny. Wiele razy w historii preferencje ludzi ewoluowały, czego rezultatem były zmiany polityki. Jeśli odrzucimy ograniczenia krępujące analizę, ekonomiści będą mogli zaproponować znacznie więcej scenariuszy rozwoju świata. Nie chcemy przez to powiedzieć, że libertarianizm wymaga przekonania wszystkich ludzi do poparcia wolnego społeczeństwa. Opowiadamy się raczej za stanowiskiem Rothbarda (1989), że libertarianizm (tak jak każdy inny system) potrzebuje poparcia pewnej rozstrzygającej masy. Jeśli wystarczająco wielu ludzi poprze wolne społeczeństwo i wycofa swoje poparcie dla rządu, zdolność niedoszłych grabieżców do ustanawiania rządów zniknie.

Podzieliliśmy ten artykuł na kilka części: w drugiej postaramy się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego autorzy tacy jak Holcombe, Cowen czy Sutter utrzymują swoje pesymistyczne przekonanie; w trzeciej pokażemy, dlaczego ekonomiści polityczni mogą być bardziej optymistyczni, jeśli przestaną ignorować zmienność preferencji; w czwartej przytoczymy kilka przykładów historycznych, w których zwolennikom zmiany społecznej udało się zmodyfikować preferencje; w piątej odniesiemy się do kilku pytań postawionych zwolennikom leseferyzmu, na które jeszcze nie zostały udzielone odpowiedzi; zaś w części szóstej podsumujemy artykuł.

 

Argument za pesymizmem

Dlaczego niektórzy przyjmują pesymistyczny pogląd na temat możliwości zmian społecznych w kierunku gospodarki wolnorynkowej? Są ku temu różne powody, ale skupmy się na defetyzmie dwóch klasycznych ekonomistów liberalnych, którzy napisali serię artykułów na ten temat. Ostatnio Cowen i Sutter (2005) udzielili wsparcia szeregowi artykułów związanych z szansą powodzenia społeczeństwa wolnego od rządu. Znaczna część ich rozumowania odnosi się również do bardziej ograniczonych rynków. Wyjściowe pesymistyczne argumenty znajdują się w pracach Cowena (1992, 1994), który wskazuje, że bez monopolu państwa na używanie siły, konkurujące grupy, które mogą współpracować w celu rozwiązywania sporów, mogą również zmówić się w celu wprowadzania przymusu. Cowen i Sutter (1999) kontynuują, wysuwając bardziej ogólne twierdzenie, że czynniki takie jak współpraca, które mogłyby umożliwić funkcjonowanie społeczeństwa libertariańskiego, mogą być ustanowione również przez rząd. Cowen i Sutter (2005, s. 109) konkludują:

 

Jeśli społeczeństwo obywatelskie może przy użyciu norm narzucić współgrające ze sobą rozwiązania, to będzie mieć ono skłonności do tworzenia pewnego rodzaju karteli. Innymi słowy: cechy sprzyjające współpracy społecznej będą miały zarówno pozytywne, jak i negatywne rezultaty. Na przykład naziści w popełnianiu swoich zbrodni opierali się, oprócz oczywistych czynników przymusowych, na kooperacji. Tak więc zdolność organizacji jest wątpliwym błogosławieństwem.

 

Ten przykład powinien zwrócić uwagę Cowena i Suttera na kluczową rolę odgrywaną przez ideologię. Zamiast tego dochodzą oni do wniosku, że społeczeństwo libertariańskie nie ma szans na przetrwanie z powodu „paradoksu współpracy”. Niektórzy ludzie będą w stanie współdziałać ze sobą w taki sposób, aby zagrażać innym siłą — ­rządową lub prywatną. Cowen i Sutter uważają, że ten problem jest niemożliwy do uniknięcia przez społeczeństwo anarchistyczne.

Niektórzy autorzy podali w wątpliwość przekonania Cowena i Suttera, mówiąc, że globalny przemysł nie wspiera karteli[5]. Ci drudzy (2005) ripostują, że zmowa jest możliwa w przemyśle używającym siły, argumentując, iż nawet jeśli większość ludzi byłaby nastawiona pacyfistycznie, to silniejsze grupy mogłyby stwarzać zagrożenie dla reszty, nie pozostawiając jej innego wyboru, jak tylko się podporządkować. Prezentują ten scenariusz przy użyciu zwykłej teorii gier. Ofiary byłyby w najlepszej sytuacji, jeśli w ogóle nie zostałyby poddane agresji, jednak gdy zostaną zaatakowane, to lepiej jest im nie odpowiadać na przemoc, ponieważ konfrontacje są kosztowne. Zapewne z tego samego powodu większość ludzi płaci rabusiowi czy poborcy podatków, nawet jeśli woleliby tego uniknąć; strata pieniędzy jest dla nich lepsza niż prowokowanie konfrontacji i potencjalnej straty życia.

Jako dowód na to, że zawsze jedni będą podporządkowywać sobie drugich, Cowen i Sutter (2005, s. 113) wskazują na istnienie rządów na całym globie: „Musimy zdać sobie sprawę z faktu, że rządy istnieją na całym świecie, na dobre lub na złe. (...) Historia uczy nas, że »współpraca w wywieraniu nacisku« jest stosunkowo łatwa do ustanowienia, pomimo istnienia prostej drogi do realizacji spraw państwowych”. Na podobnym stanowisku stoją autorzy odwołujący się do zasady public choice, wliczając w to Holcombe'a (2004) i Ruttena (1999), którzy twierdzą, że jakaś forma nacisku zawsze będzie występować[6]. Używając prostego języka, Holcombe (2004, s. 326) pisze: „bez rządu — a nawet w wypadku istnienia słabego rządu — zachłanne grupy siłą narzucą swoją władzę innym ludziom i stworzą rząd, by wyłudzić dochód i bogactwo od tych podmiotów”. Podsumowuje stwierdzeniem, że „nie da się uniknąć rządu”. W tym samym tonie pisze Cowen (1992, s. 252, 261): „Uporządkowana anarchia narzuca ukartowaną anarchię”, wskazując, iż „ideologia libertariańska nie zapewnia ochrony przed pojawieniem się rządu”.

Niedawno Cowen (2007) wymyślił coś, co nazywa „paradoksem libertarianizmu”, według którego sukces libertarianizmu mógłby przyczynić się do powiększenia rządu. W ostatnich dekadach zmiany w polityce rządowej poszły w kierunku libertarianizmu, powodując „znaczny wzrost bogactwa i wolności”, a to — o ironio — pociągnęło za sobą wzrost poparcia rządu[7].

Według wszystkich tych autorów libertarianie znaleźli się w ślepej uliczce. Nawet jeśli ludzie zrozumieją, że rynek jest dobry, a przymus zły, niektórzy zawsze będą próbować używać przymusu rządu, ponieważ będzie to leżało w ich interesie. Takich krytyków można nazwać pesymistycznymi zwolennikami libertarianizmu. Idee tego ruchu są dobre, ale w praktyce niemożliwe do wprowadzenia.

 

Argument przeciwko pesymizmowi

Wybaczcie nam życzliwe cytowanie polityka i generała, ale jak powiedział Dwight D. Eisenhower „pesymizm nigdy nie wygrał żadnej bitwy”. To, że libertarianizm nigdy w pełni nie zatriumfował, nie jest powodem do zaprzestania starań. Analiza Cowena i Suttera w znacznym stopniu pomija istotność ideologii i opinii publicznej jako ograniczeń dla rządów. Według pewnych ograniczonych założeń, analizy Cowena z Sutterem (2005) oraz samego Cowena (2007) dowodzą konieczności istnienia państwa. Wedle tej pierwszej, skutki używania przymusu są pozytywne, ponieważ nie występują naciski zewnętrzne, a zgodnie z tą drugą — rząd zyskuje popularność wraz ze wzrostem zarobków. Jeśli jednak zmienimy założenia, zmienią się również przewidywane skutki, a „nieuniknioność” powstania państwa stanie się nieunikniona tylko pod pewnymi warunkami.

To jest główny problem w ostatnim artykule Cowena (2007), w którym traktuje obecną opinię polityczną jako ustaloną i podsumowuje, że większość postrzega rząd za takie samo dobro jak każde inne. W obecnym świecie może być to prawdą. Przypuśćmy jednak, że rację mają zwolennicy wolnego rynku, którzy twierdzą, iż jest on lepszy i bardziej humanitarny (Roepke, 1960), oraz że bardziej wyrafinowanym i kulturalnym jest popieranie wolności, a nie przymusu. Pytanie pozostaje otwarte, ale w miarę wzrostu zarobków i stopnia edukacji ludności staje się coraz bardziej prawdopodobne, że statystyki się zmienią (Caplan, 2001a). W tych warunkach nie byłby on dobrem normalnym, lecz podrzędnym.

Rozważmy  teraz wniosek Cowena i Suttera (2005) o pozytywnych skutkach przymusu. W obecnym świecie nie trzeba daleko szukać potwierdzenia tej tezy — wystarczy spojrzeć na wielu bogatych urzędników rządowych. Jednak te korzyści są przynajmniej częściowo wynikiem istnienia pewnych instytucji i rzadko pozostają niezmienne. Zmiany instytucji mogą wpływać zarówno na wielkość spodziewanych korzyści, jak i na ranking wyników różnych działań. Co więcej, w świetle subiektywnej natury preferencji ludzi skutki przymusu nie są jedynym czynnikiem, jaki należy wziąć pod uwagę. Ich pozycja może zmieniać się wraz z upodobaniami. Załóżmy, że jakieś zewnętrzne, ideologiczne ograniczenia, osadzone w szeroko rozumianym kodeksie prawnym, zostały nałożone na użycie agresji. Jeśli te ograniczenia byłyby odpowiednio wielkie, to nawet domniemani oportuniści odmówiliby używania agresji.

Cowen i Sutter mogliby na to odpowiedzieć, że zakładając nieistnienie państwa zidentyfikowali już istotne ograniczenia instytucjonalne, ale różnorakie systemy prawne stworzone przez społeczeństwa żyjące bez rządów przeczą temu twierdzeniu. Cowen (1992, s. 251) na wstępie odrzucił „zaufanie do ideologii libertarianizmu jako tej, która ma zapewnić przetrwanie anarchii” jako „deus ex machina”. Cowen i Sutter przyznają (1999, s. 165), że „efektywność współpracy zależy tylko od zdolności społeczeństwa do zaangażowania się w zbiorowe działanie; wybór celów do dążenia jest osobną kwestią” [wyróżnienie autora]. Innymi słowy: ludzie mogliby kooperować dla dobra lub zła publicznego. Naziści siali nieprawości społeczne, ale nie zawsze rezultat jest taki sam. Co wpływa na społeczną mieszankę dobra i zła? Według Cowena i Suttera ta „osobna kwestia” jest rozstrzygana przez „urzędników i przywódców społeczności” na podstawie tego, co „pasuje ich własnym interesom”. W takim razie: co determinuje ich interesy? Wracamy bezwzględnie do instytucji i ideologii, chyba że Cowen i Sutter chcą zastąpić ideologię przez deus ex machina preferencji liderów i urzędników.

Innym uderzającym przykładem, jak ideologia bezwarunkowo wkracza w analizę neoklasycznego ekonomisty, pomimo jego najlepszych starań, jest krytyka Cowena. Friedman (1989, s. 117), w swojej słynnej notatce o anarchii, projektuje ład z wieloma systemami prawnymi, w którym prywatne sądy i policje egzekwują różne kodeksy prawne konkurujące ze sobą jak „marki samochodów”. Kodeksy te, według Friedmana, nie muszą być libertariańskie, jednak twierdzi on, że wymuszanie innego prawa byłoby droższe. Tak więc własny interes będzie kierował anarchię z wieloma systemami prawnymi w kierunku libertarianizmu. Zauważmy jednak, że prywatne sądy i policje będą, według Friedmana, przestrzegać przynajmniej jednego uniwersalnego prawa, pomimo że nie przyznaje się do tego. Żaden z nich nie pobiera podatków. W przeciwnym wypadku jego system sprowadza się do międzynarodowej anarchii, z jaką mamy do czynienia dzisiaj. Jak mogła powstać taka presja przeciwko podatkom, jeśli nie wskutek często podnoszonego ideologicznego wstrętu do opodatkowania?

Czy preferencje mogłyby kiedykolwiek zmienić się tak, by ludzie żądali mniejszego udziału państwa lub większego ograniczenia rządu? Jeśli przyjmiemy, tak jak Cowen i Sutter, ograniczone założenie wyboru publicznego, to odpowiedź będzie zapewne przecząca, ponieważ preferencje są niezmienne w modelach neoklasycznych. Jednak takie podejście nie bierze pod uwagę dwóch istotnych faktów: opinia publiczna często się zmienia oraz trzeba ją brać pod uwagę. Caplan i Stringham (2005) zestawiają opinię głównego nurtu, że interesy rządzą światem, z opinią Ludwiga von Misesa i Fryderyka Bastiata, którzy przypisują tę rolę ideom. Zgodnie z twierdzeniem Misesa i Bastiata, rządy mogą pozwolić sobie na tak wiele, tylko dlatego, że mają poparcie wystarczającej liczby ludzi. Zła polityka utrzymuje się, ponieważ przeciętny wyborca ją akceptuje (Caplan i Stringham, 2005)[8].

Obecny popyt na złą politykę nie implikuje jej nieuchronności, tak jak obecny popyt na samochody Forda nie oznacza, że ta firma na zawsze zachowa swoją pozycję rynkową. Skoro preferencje ludzi są zmienne, to niekoniecznie będą oni zawsze zabiegać o tę samą markę. To istotne, ponieważ jeśli wystarczająco wielu ludzi wycofa swoje poparcie dla różnorakich programów dużego rządu, to nadejdą ciężkie czasy dla państw narzucających swoją politykę niezadowolonym tłumom. Jak argumentował Rothbard (1989), Hummel (1990, 2001) i inni, urzędnikom rządowym uszło na sucho tyle, na ile ludzie im pozwolili.

Kluczem do zmian społecznych są więc zmiany opinii publicznej lub preferencji ludności co do rządu, a jedyna droga do ich osiągnięcia prowadzi przez edukację i perswazję — siła nic tu nie da. To dlatego różni libertariańscy ekonomiści uważają, że edukacja ekonomiczna odgrywa tu najważniejszą rolę. Większość ludzi popiera różnorodne programy rządowe, ponieważ według nich rząd powinien rozwiązywać problemy społeczne. Bardzo rzadko biorą pod uwagę, że to właśnie rząd może być źródłem problemów lub je pogarszać (Higgs, 2004, 2007). Nie rozważają również tego, że dobrowolne działania mogą rozwiązać wiele tak zwanych niedoskonałości rynku.

Jeśli wolny rynek może zdziałać cuda, jak twierdzą libertariańscy ekonomiści (Rothbard, 1996), to nie ma powodu ku temu, aby społeczeństwo zawsze domagało się państwa, a nawet tolerowało je. Bastiat (1964) utrzymuje, że społeczeństwu sprzedano kota w worku. Wmówiono mu, iż rząd powinien interweniować w wielu aspektach. Jednak, gdyby wolnorynkowi ekonomiści mogli wprowadzić swoje pomysły w życie, ludzie zachowywaliby się inaczej. W obliczu problemów ludzie nie oczekiwaliby, że państwo je rozwiąże. Opieraliby się przed przyjmowaniem przez państwo nowych ról. Wąska grupa ludzi mogłaby spróbować narzucić przy użyciu siły swoją wolę społeczeństwu, ale bez ogólnego poparcia czy akceptacji, grupa ta miałaby z tym duży problem (Rothbard, 1990, s. 47). Jak pisał Rothbard (1996, s. 39): „opadłyby z cesarza szaty jego rzekomej altruistycznej troski o dobro wspólne”.

Z jednej strony, nasz argument wydaje się oczywisty i prawdziwy. Jak napisał nam jeden z naszych kolegów związanych z „Review of Austrian Economics”: „główną tezą numeru jest to, że anarchokapitalizm zwycięży tam, gdzie każdy będzie anarchokapitalistą. Teza ta nie budzi kontrowersji”. Jak pokazaliśmy, jest ona jednak kontrowersyjna. Obiekcje tych, którzy podają w wątpliwość osiągalność czy stabilność społeczeństwa anarchistycznego (w przeciwieństwie do jego atrakcyjności), opierają się na bezpośrednim lub pośrednim odrzuceniu truizmu, według którego idee rodzą konsekwencje. Jest wielce prawdopodobne, iż w każdym społeczeństwie znajdą się ludzie, którzy chcą używać siły, jednak według nas ludzie tylko wtedy będą mogli stosować przemoc na dużą skalę, jeśli będą mieli poparcie wystarczającej grupy ludzi. Bez szerokiego poparcia możliwość powstawania rządów jest ograniczona.

Jeśli ci, którzy uważają, że społeczeństwo libertariańskie jest nieosiągalne, naprawdę porzucą pogląd o wiecznie stałych preferencjach, to ich jedyną alternatywą będzie odwołanie się do problemu dóbr publicznych lub jednego z ich wariantów, takich jak dylemat więźnia czy problem zależności od wcześniejszych wyborów (path dependency). Te problemy rzekomo nie pozwalają zmianom w ludzkim toku myślenia wpływać na rezultaty polityczne. Podnosi to wszechobecną obiekcję dotyczącą wszelkich ulepszeń w polityce. Historia jest jednak pełna przykładów na to, jak ruchy społeczne zorientowane na dobro wspólne przezwyciężały efekt gapowicza (free ride incentives) aby osiągnąć ważne zyski przeciwko władzy państwowej — w części czwartej tego artykułu wymienimy kilka z nich. Laureat nagrody Nobla Douglass C. North zauważył, że „zwykła obserwacja (…) potwierdza ogromną liczbę przypadków, w których występuje działanie dużej grupy i jest ono podstawą zmian” (North, 1981, s. 10-11). Gdy tylko zdamy sobie sprawę z tego, że ludzie nie zawsze zachowują się w sposób ściśle samolubny; że czasem (jeśli nie zawsze) są zdolni do ideologicznego altruizmu lub pracy, której materialne zyski nie zrekompensują w pełni ich starań; że preferencje są naprawdę zmienne, to idee nabiorą największej siły, jak wykazali Hummel (1987, 1990, 2001), Caplan i Stringham (2005), Higgs (1987, 2004, 2007) i North (1981, 1990).

Tak więc ostatecznym czynnikiem determinującym stan naszego świata jest opinia publiczna. Im więcej ludzi otworzy się na przedsiębiorczość, tym bardziej prawdopodobne jest pojawienie się systemu wolnorynkowego. Czy świat, w którym większość ludzi popierałaby czystą gospodarkę rynkową jest nie do uniknięcia (analogicznie do sugestii Fukuyamy (1992), który argumentował za nieuchronnością liberalnej demokracji)? Nie uważamy, aby jakikolwiek świat był nie do uniknięcia, ale z pewnością możliwe jest zmienianie preferencji w celu wsparcia czystej gospodarki rynkowej. Rozważmy kilka możliwych powodów.

 

Historyczne przykłady zmian preferencji prowadzących do zmian społecznych

Z pesymistycznego punktu widzenia świat zawsze będzie pełen problemów. Prawdą jest, że mieliśmy i mamy wiele problemów, jednak pesymiści nie dostrzegają niektórych istotnych przykładów ważnych zmian. W tej części omówimy kilka historycznych przykładów dostarczających empirycznych dowodów prawdziwości naszej hipotezy, wedle której zmiany preferencji prowadzą do zmian społecznych. Żaden z nich nie pociągnął za sobą zupełnego zwrotu w kierunku społeczeństwa libertariańskiego — można nawet debatować, czy dokonane zmiany szły w ogóle w kierunku libertarianizmu. Omawiane przypadki nie wymagały również tego, by na zmiany preferencji zupełnie nie miał wpływu ogólny kontekst społeczny i polityczny. Jednak wszystkie przykłady pokazują, jak zmiany preferencji mogą prowadzić do zmian w polityce. Wprowadzenie czystej gospodarki rynkowej może wymagać wielkich zmian opinii publicznej, ale fakt, że takie zmiany zachodziły w przeszłości, wskazuje, iż ruch na rzecz przekonań libertariańskich jest możliwy.

Jedną z najbardziej zdumiewających zmian historycznych wynikających z zasadniczej zmiany ideologicznej było zniesienie niewolnictwa. Było ono źródłem przymusowej pracy od początków cywilizacji. Ludzie posiadali niewolników na wszystkich kontynentach i wykorzystywali ich do wszystkich możliwych zadań. Niewolnictwo oraz inne formy przymusowej lub quasi-dobrowolnej pracy, takie jak: poddaństwo, zniewolenie za długi, niedobrowolne przyuczanie do rzemiosła czy dwustronna służebność (indentured servitude), były niegodną pozazdroszczenia dolą większości ludzi przed rewolucją przemysłową. Nikt nie chciał być niewolnikiem, ale sama instytucja była powszechnie akceptowana jako zwyczajowa, jeśli nawet niepożądana, aż do końca osiemnastego wieku, kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki niechęci wobec niewolnictwa. Dzisiaj żyjemy w świecie, w którym możliwość rzucenia pracy w każdym momencie jest akceptowanym standardem. Niewolnictwo nadal występuje potajemnie, ale żaden władca — nie ważne jak bezlitosny i nikczemny — nie odważyłby się publicznie przyznać do posiadania innego człowieka.

Ruch na rzecz zniesienia niewolnictwa zlikwidował w nieco ponad wiek system pracy, który był rozpowszechniony przez tysiąclecia — pomimo tego, że na początku stanowił minimalną mniejszość w większości krajów. Parlament Brytyjski zakazał handlu niewolnikami w roku 1807, a niewolnictwo w koloniach zakończył ćwierć wieku później. Miało to miejsce w czasach, gdy praca niewolników nadal dostarczała wielkich korzyści nie tylko dla określonej grupy ludzi, ale dla wszystkich konsumentów. W.E.H. Lecky, historyk żyjący w dziewiętnastym wieku w Anglii, stwierdził (1897, s. 153), że „niesławna, cicha, posiadająca niespożyte siły krucjata Anglii przeciwko niewolnictwu prawdopodobnie będzie rozpatrywana na trzech lub czterech najcnotliwszych stronach w historii narodów”. Współczesny świat nauki potwierdził tę ocenę. Tak więc zniesienie niewolnictwa jest uważane za najwspanialsze zwycięstwo klasycznego liberalizmu.

Sam ruch antyniewolniczy miał korzenie w innej wielkiej ideologicznej zmianie: rewolucji amerykańskiej. John Adams wspominał (1856, s. 172, 197, 285) później w listach: „Czym jest rewolucja według nas? Wojną? Ona nie była częścią rewolucji; była jej efektem i konsekwencją. (…) Rewolucja dokonała się w umysłach ludzi (…) nawet przed bitwami pod Concord i Lexington 19 kwietnia 1775, które rozpoczęły wojnę (…) Prawdziwą Rewolucją Amerykańską była radykalna zmiana w zasadach, opiniach, sentymentach i uczuciach ludzi” (wyróżnienie obecne w oryginale). Trzeba przyznać, że podczas rewolucji pojawiły się pewne grupy, w których interesie było zerwanie powiązań politycznych z Wielką Brytanią, a także spowodowała polepszenie polityki publicznej. Mowa tu o rozdziale religii od państwa na Południu, stopniowym wyzwoleniu niewolników lub bezpośrednim zakazanie niewolnictwa na Północy, ustanowieniu rządów republikańskich podległych konstytucji z ograniczeniami wprowadzonymi przez dziesięć pierwszych poprawek, oraz wykorzenienie ostatnich pozostałości po feudalizmie — renty wykluczającej, majoratu i pierworództwa — tam, gdzie nadal one występowały.

Kolejnymi przykładami, o których warto wspomnieć są: sukces kampanii Richarda Cobdena i Johna Brighta z roku 1846, mającej na celu zniesienie protekcjonistycznych przepisów dotyczących kukurydzy, jakie obowiązywały w Wielkiej Brytanii (100 lat po tym, jak Adam Smith krytykował takie rozwiązania); ostateczne zakończenie panowania Wielkiej Brytanii w Indiach w roku 1947, po trzech dekadach powszechnego nieposłuszeństwa pod wodzą Mahatmy Gandhiego; czy wreszcie niemalże pokojowy upadek komunistycznej dyktatury w Związku Radzieckim i wschodniej Europie w latach 1989–1991, którą uważa się za jedną z najokrutniejszych w najnowszej historii świata. Żadna z tych zmian nie zapoczątkowała wolnorynkowej utopii, a historycy długo jeszcze będą debatować nad istotnością ich wyników, jednak trzeba być ślepym, by nie dostrzegać, że ogromną rolę odegrały tu zmiany w preferencjach ludzi. Jak podkreśla North (1981, s. 10-11), „ekonomista-historyk, który zbudował model w oparciu o teorię neoklasyczną, dochodzi do fundamentalnej sprzeczności, ponieważ taki model nie tłumaczy zmian, jakie obserwujemy w historii”.

Jedynym z tych, którzy dostrzegają rolę, jaką ideologia odgrywa w zmianie preferencji ludności, jest Robert Higgs. W swojej pracy na temat rozrostu rządu w Ameryce, Crisis and Leviathan (1987), zestawił pouczające różnice między depresją z roku 1893 a wielkim kryzysem z 1929. Zgodnie z tracącą uznanie, ale nadal dominującą ideologią klasycznego liberalizmu, depresja z 1893 była kryzysem, któremu nie towarzyszył prawie żaden wzrost władzy centralnej pod rządami prezydenta Grovera Clevelanda. Dopiero po jego śmierci progresywizm położył fundamenty pod wielką ekspansję roli rządu. Miało to miejsce za prezydentury Herberta Hoovera i Franklina Delano Roosevelta oraz jego nowego ładu. W rzeczy samej, przykład podany przez Higgsa obrazuje więcej, niż mogłoby się wydawać. W dziewiętnastym wieku zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Wielkiej Brytanii spowolnienie gospodarcze było raczej okazją do zmniejszenia rządu, a nie jego rozrostu. Dopiero pojawienie się statystyki w dwudziestym wieku zmieniło depresje i recesje w okazje do nowych, daleko idących interwencji rządowych.

Wystarczy porównać niezliczoną ilość dzisiejszych ideologii ze średniowiecznym lub antycznym światopoglądem, by ocenić jak drastycznie i fundamentalnie mogą zmieniać się idee ludzi. Ideologie polityczne, takie jak: libertarianizm, klasyczny liberalizm, postkonserwatyzm, socjaldemokracja czy komunizm, a także przyjemne dla ucha idee o równości ludzi: równych prawach, równych szansach, równym dochodzie albo czymś innym — wszystkie odcinają się od hierarchizacji, którą w średniowieczu i starożytności uważano za bezdyskusyjnie odpowiednią. Czy w świetle różnorakich dziwnych poglądów, zwykle nieprawidłowych i często zgubnych, które pouczały ludzkie społeczności w przeszłości, niewyobrażalne jest, by o wiele rozsądniejsze poglądy libertarianizmu mogły w przyszłości stać się powszechnie akceptowane?

 

Implikacje dla zwolenników wolności

Historyczne przykłady zmian opinii publicznej świadczą o tym, że analizując długoterminowe zmiany społeczne powinno się wziąć pod uwagę przemiany preferencji. Opinia publiczna jest istotna i ulega zmianom. Badania wskazują, że zmiany preferencji odnośnie do wolności gospodarczej rzeczywiście do niej prowadzą (Crampton, 2002). Znacznie trudniej jest odpowiedzieć na pytania, co wpływa na opinię publiczną, albo co przekonałoby ją do przyjęcia systemu wolnorynkowego.

Niektórzy klasyczni liberałowie, tacy jak F. A. Hayek (1949), odwołują się do Pareto, który uważał, że zmiany następują wtedy, gdy zmieniają się elity. Przywódcy podążają za elitami, więc wpływanie na tych ostatnich przez edukację jest sprawą najwyższej wagi (Grinder i Hagel, 1977, s. 67-72). Inni libertarianie, na przykład Rothbard, popierają takie działania (nazywa to edukacjonizmem, ang. educationism), ale w nieopublikowanym manuskrypcie z 1977 roku, Toward A Strategy For Libertarian Social Change, podkreśla, że zmiany społeczne potrzebują wielonurtowego ruchu. Rothbard przedstawia zarys piramidy ideologii, w której na górze znajdują się ludzie najbardziej oddani libertarianizmowi. Niczyja pozycja w tej piramidzie zmian nie jest z góry ustalona, ani liczba miejsc na szczycie nie jest limitowana. Rothbard twierdzi, że celem najbardziej zagorzałych libertarian „jest próba umieszczenia jak najwyżej w piramidzie jak największej liczby ludzi”. Rothbard (1989) podaje też inne strategiczne wizje dla wolności. Jak pisze (1990, s. 65) „Marksiści angażują około 90% energii w opracowanie strategii, a tylko 10% w podstawowe teorie; libertarianie czynią odwrotnie”.

Rothbard wiedział również, jak zapoczątkować lub przyśpieszyć zmiany idei zdarzeniami zewnętrznymi. Zostało to trafnie ukazane w marksistowskim rozróżnieniu pomiędzy obiektywnymi a subiektywnymi warunkami zwycięstwa. Higgs — wspomnieliśmy już jego pracę dotyczącą tego, jak kryzysy wpływają na zwiększenie władzy rządu — w nowszych badaniach przeanalizował współdziałanie między zmianami ideologii zachodzącymi pod wpływem wydarzeń lub działań oraz tych, które napędzane są zmianami teoretycznymi (Higgs, 2007, zwłaszcza s. 65-80 oraz 177-190). Nie zamierzamy zignorować tych skomplikowanych i intrygujących ideologicznych reakcji. Odgrywają one niebagatelną rolę w zarysowywaniu ideologicznej ewolucji oraz wskazują, że — jeśli zapewnimy odpowiednie warunki subiektywne — obiektywny kryzys nie musi prowadzić do rozrostu władzy państwowej; wręcz przeciwnie, jego wynikiem może być — jak w przypadku rozpadu Związku Radzieckiego — jej ograniczenie. Pomimo to, oczywisty fakt, że wydarzenia pozostawione poza czyjąkolwiek kontrolą wpływają na preferencje ludzi w sposób nie do końca zrozumiały, nie powinien martwić libertarian bardziej niż biznesmenów, którzy nie porzucają przecież marketingu i reklamy.

Otwarte pozostają pytania: ilu ludzi musi coś preferować, aby zaszły odpowiednie zmiany w społeczeństwie? Ilu musi obstawać przy dawnych rozwiązaniach, aby utrzymać status quo? W społeczeństwie bezpaństwowym, jeśli 99,9% ludzi nagle odrzuciłoby rynki, to pewnie pojawiłaby się jakaś forma rządu. Ale czy taki system załamałby się, gdyby 0,1% ludności zrezygnowała z rynków? To oczywiście możliwe[9], ale byłoby tym trudniejsze, im bardziej zakorzeniony byłby system. Boettke (2000) twierdzi, że anarchia jest bardziej odporna na zachwiania niż inne systemy, takie jak socjalizm, który łatwo może się załamać. Taylor (2008) używa tej samej argumentacji, pytając w jaki sposób dojrzała anarchia może zapobiec pojawieniu się preferencji interwencjonistycznych (czyli kiedy ludzie chcą ingerować w sprawy innych) i dochodzi do wniosku, że czyni to lepiej niż systemy demokratyczne. Ostatecznie o zasadach danego systemu decyduje relacja pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami wolnego rynku oraz ich skłonność do postępowania wedle tych przekonań. W świecie, w którym 99,9% populacji to ludzie apolityczni i niechętni używaniu przemocy, społeczeństwo libertariańskie mogłoby funkcjonować, nawet jeśli o pracach naukowych libertarian wiedziałoby mniej niż 0,1% ludności. Jednak, jeśli przeciwnicy libertarianizmu są nastawieni wrogo do jego postulatów, to należy przekonać do niego większą liczbę osób (Caplan, 2001a, s. 561).

Jak najlepiej zmieniać preferencje na tak dużą skalę? To pytanie również pozostaje bez odpowiedzi. Zwolennicy reform wiedzą, w jakim kierunku powinny one pójść, jednak brak im pomysłów na to, jak to osiągnąć. North (1990, s. 86) omawia, jak „idee, dogmaty, chwilowa moda i ideologia” wpływają na zmiany instytucjonalne, ale, „aby lepiej zrozumieć zmiany cech typowych dla danego społeczeństwa, należy dokładniej przestudiować czynniki sprawiające, że idee i ideologie są cenione”. Young (1998, s. 147) wskazuje, że zmiana instytucjonalna może wystąpić tylko wtedy, kiedy ludzie zdadzą sobie sprawę z tego, co według nich zrobią inni. Nie zawsze wiadomo, jak dokładnie do tego dojdzie[10].

Gdyby zwolennicy leseferyzmu wiedzieli, jak przekonać do niego ludzi, to już by to zrobili — nie oznacza to jednak, że podnoszenie pytania o to, jak tego dokonać, jest złym pomysłem. Przekonanie ludzi do leseferyzmu może wymagać jeszcze wielkiej pracy edukacyjnej, czasu czy po prostu lepszego marketingu. Telewizja, producenci filmowi, doradcy polityczni i specjaliści od prowadzenia kampanii wydali wielkie środki, aby zmierzyć jak ludzie reagują na ich produkt lub przesłanie. Libertarianie natomiast zajęli się raczej rozwojem samej teorii niż marketingiem. Może libertariańscy ekonomiści polityczni powinni wziąć przykład z marketingu, psychologii czy religii i nauczyć się, jak najlepiej przekonywać innych.

Uważamy, że szczególnie dobrym przykładem jest rozwój religii. Stany Zjednoczone nie mają oficjalnej religii, ale Amerykanie bardziej dbają o sprawy duchowe niż ludzie w większości innych krajów, a ponad 80% z nich identyfikuje się z jakąś religią (Kosmin i Keysar, 2006). Zaledwie kilka wieków temu zwolennicy religii państwowej uznaliby to za niemożliwe. Czy idee libertarian naprawdę są trudniejsze do przyjęcia niż prawdy religijne, które poruszyły miliony? Oczywiście nie można oczekiwać, że opinia publiczna pochwali wszystkie niuanse wyszukanej teorii libertarian. Nie powinno się jednak z góry odrzucać możliwości zmiany poglądów większości społeczeństwa na libertariańskie, podobnie jak dziś większość Amerykanów popiera demokrację czy uważa się za chrześcijan, pomimo iż nie mają specjalistycznej wiedzy o wszystkich aspektach tej religii. Gdy nadejdzie taki dzień, zmiana ustrojowa nie tylko dogłębnie wpłynie na instytucje, ale również znacząco ograniczy zasięg programów politycznych, które są uważane za usprawiedliwione i możliwe do osiągnięcia, co podkreślali Mises i Bastiat.

 

Wniosek

Zwolennicy leseferyzmu powinni zdać sobie sprawę z faktu, że preferencje dotyczące rządu są ważne i mogą ulegać zmianom. Zwiększa to pole naszych potencjalnych działań. W ostatnich latach społeczeństwo domagało się zwiększenia roli rządu, ale nie oznacza to, że zawsze tak będzie. Przykłady tego, jak grupy mogą zyskiwać, używając przemocy (gdy nie występują ograniczenia ideologiczne chroniące przed takim zachowaniem), nie dowodzą, iż takie naciski będą wywierane. Jednym z najważniejszych zadań wolnościowych ekonomistów jest wykazanie, że państwo nie jest potrzebne do rozwiązywania problemów świata, a nawet nie jest w stanie temu podołać. Wiele argumentów przeciwko wolnemu rynkowi jest tym, co Bastiat (2009) określił mianem sofizmatów ekonomicznych. Gdy ludzie przestaną popierać jakiekolwiek programy polityczne, zmaleje prawdopodobieństwo narzucenia tych programów na niechętne społeczeństwo.

Jeśli wolny rynek odzyska zaufanie ludzi i zaczną oni z większą podejrzliwością przyglądać się rządowi, możliwe będzie wprowadzenie libertariańskiego modelu świata. Chociaż nie żyjemy w takim świecie, wprowadzenie go nie wymaga wprowadzenia fundamentalnych zmian ludzkiej natury na nową, kapitalistyczną. Większość ludzi lubi własność prywatną i wymianę rynkową, a także ma szacunek dla jednostek. Ale jednocześnie nauczono ich, że z pewnymi problemami może poradzić sobie tylko rząd, więc uważają, że dla państwa można zrobić wyjątek od ogólnych zasad moralnych. Dobrą wiadomością jest to, że wprowadzenie ideologii libertariańskiej nie wymagałoby dużych poświęceń od większości ludzi, lecz tego, by przestali wierzyć błędnym informacjom. Czy jest to możliwe w bliskiej przyszłości? Prawdopodobnie nie. Jednak na dłuższą metę, jeśli ludzie przestaliby wierzyć, że państwo jest potrzebne lub pożądane, to spadłoby zapotrzebowanie na nie. W miarę wzrostu sceptycyzmu w stosunku do państwa, będziemy zbliżać się do libertariańskiego ideału.

 

Bibliografia

Aoki, Masahiko. 2001. Toward a Comparative Institutional Analysis. Cambridge, Mass.: MIT Press.

Adams, John. 1856. The Works of John Adams. In C. F. Adams, ed., tom 10. Boston: Little, Brown.

Bastiat, Frederic. 2009. Dzieła zebrane. Ekonomiczne sofizmaty: Wydawnictwo Prohibita.

Becker, Gary. 1965. „A Theory of the Allocation of Time”. Economic Journal 75 (nr 299): 493–508.

Benson, Bruce. 1990. The Enterprise of Law. San Francisco: Pacific Research Institute for Public Policy.

Boettke, Peter J. 2000. „Towards a History of the Theory of Socialist Planning”. W: P. Boettke, ed. Socialism and the Market: The Socialist Calculation Debate Revisited, tom 1: The Natural Economy, 1–39. London: Routledge.

Block, Walter. 2005. „Government Inevitability: Reply to Holcombe”. Journal of Libertarian Studies 19 nr 3: 71–93.

Caplan, Bryan. 2001a. „How Economists Misunderstand Voters, and Why Libertarians Should Care”. The Independent Review 5 nr 4: 539–563.

——. 2001b. „What Makes People Think Like Economists? Evidence from the Survey of Americans and Economists on the Economy”. Journal of Law and Economics 44: 395–426.

——. 2007. The Myth of the Rational Voter: Why Democracies Choose Bad Policies. Princeton, N.J.: Princeton University Press.

Caplan, Bryan, and Edward P. Stringham. 2003. „Networks, Law, and the Paradox of Cooperation”. Review of Austrian Economics 16 nr 4: 309–326.

——. 2005. „Mises, Bastiat, Public Opinion, and Public Choice: What’s Wrong With Democracy?”. Review of Political Economy 17(1): 79–105.

Cowen, Tyler. 1992. „Law as a Public Good: The Economics of Anarchy”. Economics and Philosophy 8: 249–267.

——. 1994. „Rejoinder to David Friedman on the Economics of Anarchy”. Economics and Philosophy 10: 329–332.

——. 2007. „The Paradox of Libertarianism”. Cato Unbound (March 11).

Cowen, Tyler, and Daniel Sutter. 1999. „The Costs of Cooperation.” The Review of Austrian Economics 12: 161–173.

——. 2005. „Conflict, Cooperation and Competition in Anarchy”. Review of Austrian Economics 18 no. 1: 109–115.

Crampton, Eric. 2002. „You Get What You Vote For: Electoral Determinants of Economic Freedom”. Journal of Private Enterprise 18: 32–56.

Ekelund, Robert B., Robert F. Hébert, and Robert D. Tollison. 2006. The Marketplace of Christianity. Cambridge, Mass.: MIT Press.

Farrant, Andrew. 2004. „Robust Institutions: The Logic of Levy?”. Review of Austrian Economics 17: 447–451.

Friedman, David. 1989. The Machinery of Freedom, Guide to Radical Capitalism, 2nd ed. La Salle, Ill.: Open Court.

——. (1994) „Law as a Private Good: A Response to Tyler Cowen on the Economics of Anarchy”. Economics and Philosophy 10: 319–327.

Fukuyama, Francis. 1992. The End of History and the Last Man. New York: Free Press.

Greif, Avner. 2006. Institutions and the Path to the Modern Economy: Lessons from Medieval Trade. Cambridge, Mass.: Cambridge University Press.

Hardin, Russell. 1999. Liberalism, Constitutionalism, and Democracy. Oxford: Oxford University Press.

Hayek, Friedrich A. 1998. Intelektualiści a socjalizm. Instytut Liberalno-Konserwatywny.

Higgs, Robert. 1987. Crisis and Leviathan: Critical Episodes in the Growth of American Government. New York: Oxford University Press.

——. 2004. Against Leviathan: Government Power and a Free Society. Oakland, Calif.: The Independent Institute.

——. 2007. Neither Liberty nor Safety: Fear, Ideology, and the Growth of Government. Oakland, Calif.: The Independent Institute.

Holcombe, Randall G. 2007. „Is Government Really Inevitable?”. Journal of Libertarian Studies 21(1): 41–48.

Holcombe, Randall. 2004. „Government: Unnecessary but Inevitable”. The Independent Review 8: 325–42.

——. 2005. „Is Government Inevitable? Reply to Leeson and Stringham”. Independent Review 9 no. 4: 551–557.

Hummel, Jeffrey Rogers. 1987. „Epstein’s Takings Doctrine and the Public-Goods Problem”. Texas Law Review 65: 1233–1242.

——. 1990. „National Goods Versus Public Goods: Defense, Disarmament, and Free Riders”. Review of Austrian Economics 4: 88–122.

——. 2001. „The Will to Be Free: The Role of Ideology in National Defense”. Independent Review 5: 523–537.

Grinder, Walter E. and John Hagel III. 1977. „Toward a Theory of State Capitalism: Ultimate Decision-Making and Class Structure”. Journal of Libertarian Studies 1 nr 1: 59–79.

Kosmin, Barry A. and Ariela Keysar. 2006. Religion in a Free Market:Religious and Non-Religious Americans. Ithaca, N.Y.: Paramount Market Publishing.

Kliemt, Hartmut. 2004. „Public Choice from the Perspective of Philosophy”. W: Charles Rowley and Friedrich Schneider, eds. The Encyclopedia of Public Choice, 235–244. New York: Kluwer.

Lecky, W. E. H. 1897. A History of European Morals: From Augustus to Charlemagne. Wyd. 3, tom 1, New York: D. Appleton.

Leeson, Peter T., and Edward P. Stringham. 2005. „Is Government Inevitable? Comment on Holcombe’s Analysis”. Independent Review 9 nr 4: 543–549.

North, Douglass C. 1981. Structure and Change in Economic History. New York: W. W. Norton.

——. 1990. Institutions, Institutional Change and Economic Performance. Cambridge, Mass.: Cambridge University Press.

North, Douglass C., John Joseph Wallis, and Barry R. Weingast. 2009. Violence and Social Orders: A Conceptual Framework for Interpreting Recorded Human History. Cambridge, U.K.: Cambridge University Press.

Roepke, Wilhelm. 1960. A Humane Economy. Chicago: Henry Regnery.

Rothbard, Murray N. 1956. „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Economics”. W: On Freedom and Free Enterprise: Essays in Honor of Ludwig von Mises, Mary Sennholz, ed. Princeton, N.J.: Van Nostrand Company.

——. 1977. Toward A Strategy For Libertarian Social Change. Mimeograph.

——. 1989. Four Strategies for Libertarian Change. London: Libertarian Alliance.

——. 1990. „Concepts of the Role of Intellectuals in Social Change Toward Laissez Faire”. Journal of Libertarian Studies 9 nr 2: 43–67.

——. 2004. O nową wolność. Manifest libertariański. Fundacja Odpowiedzialność Obywatelska.

Rutten, Andrew. 1999. „Can Anarchy Save Us from Leviathan?” The Independent

Review 3: 581–593.

Stigler, George. 1982. The Economist As Preacher and Other Essays. Chicago:

University of Chicago Press.

Stringham, Edward, ed. 2005. Anarchy, State, and Public Choice. Cheltenham, U.K.: Edward Elgar.

——, ed. 2007. Anarchy and the Law: The Political Economy of Choice. Somerset, N.J.: Transaction Publishers.

Taylor, Brad. 2008. „Anarchy, Preferences, and Robust Political Economy”. Working paper, University of Canterbury.

Weingast, Barry R. 1995. „The Economic Role of Political Institutions: Market Preserving Federalism and Economic Development”. Journal of Law, Economics, and Organization 11: 1–31.

Young, H. Peyton. 1998. Individual Strategy and Social Structure: An Evolutionary Theory of Institutions. Princeton, N.J.: Princeton University Press.


[1] Omówienie libertariańskiej, całkowicie wolnej od ingerencji państwa gospodarki można znaleźć u Rothbarda (1996) i Stringhama (2007).

[2] Rothbard (2004, s. 38) stwierdził, że „dla państwa jest również bardzo ważne, żeby ukazać swoje panowanie jako nieuniknione. Wówczas, nawet jeśli jest ono nielubiane (a zwykle mamy do czynienia z takim przypadkiem), to może liczyć na bierną rezygnację wyrażającą się w maksymie o śmierci i podatkach”.

[3] Poza ekonomistami przychylnymi teorii wyboru publicznego, za ograniczeniem instytucji politycznych opowiadają się też Hardin (1999), North (1990) i Weingast (1995). Nasze podejście jest bardziej fundamentalne, ponieważ rozważamy, czy konstytucja lub struktury polityczne mogą znacząco ograniczyć rząd. Jak pisze Tullock (1987, s. 317): „pogląd, że rząd może być limitowany przez specyficzne klauzule, jest naiwny. Same klauzule muszą być przez kogoś nakładane, więc ta osoba nie jest ograniczona przez nikogo”. Więcej na ten temat pisze Farrant (2004). Uważamy, że ostatecznym i jedynym wiążącym ograniczeniem rządu jest ideologia, a więc preferencje ludności.

[4] Ekonomista neoklasyczny analizujący kampanię przeciwko paleniu mógłby podjąć próbę obrony założenia o stałości preferencji, odnosząc się do omówienia „dóbr Z” Beckera (1965). Papierosy można by uznać — zamiast za dobra konsumpcyjne (dobra X) — za dane wejściowe dla tak zwanych dóbr Z, które wymagają od członków gospodarstwa domowego wyprodukowania innych dóbr. Na przykład, posiłek jest dobrem Z, ponieważ wymaga różnych składników (Ekelund, Hébert i Tollison, 2006, s. 55). Jeśli założymy, że palacze nie mają całej wiedzy na temat skutków palenia, to moglibyśmy uznać reklamy antynikotynowe za dostarczające dodatkowych informacji o prawdziwych kosztach palenia, jednej z wielu danych wejściowych dotyczących relaksacyjnego dobra Z. W tym wypadku zmiana zachowania nie wynika z jakiejkolwiek zmiany preferencji. Podobnie można by uznać libertarianizm za daną wejściową dla dobra Z, jakim jest prowadzenie dobrego życia. Tak więc informowanie ludzi o korzyściach i kosztach wolnego rynku oraz rządu pomaga im dostrzec prawdziwe koszty dóbr wejściowych. Ta neoklasyczna teoria dotyczy wszystkich zmian preferencji, definiując użyteczność jako funkcję stałą. Jakkolwiek ciekawa jest ta teoria, uważamy, że ta tautologiczna definicja użyteczności jest jeszcze mniej pomocna w zrozumieniu świata niż teoria własnej korzyści, obejmująca każde działanie, bez względu na to, jak altruistyczne może się ono wydawać. (Co więcej, zarzut, iż konsumenci nie wiedzą, co jest dla nich najlepsze, przeczy neoklasycznemu założeniu o idealnej informacji). Wolimy skupić się na używaniu prostego, codziennego języka. Przemianowanie preferencji na ulepszoną informację, która zmienia bodźce, nie zmniejsza mocy podniesionego przez nas argumentu. Nieważne jakiego nazewnictwa użyjemy — istnieje różnica pomiędzy bezpośrednim zmienianiem konsekwencji działania, a zmianą postrzegania tych konsekwencji przez jednostkę. Ekonomiści neoklasyczni niezmiennie ograniczają swoją analizę do bezpośredniego podejścia.

[5] Friedman (1994) odpowiedział na pierwszy artykuł Cowena, a Caplan i Stringham (2003) na późniejszy, napisany przez Cowena i Suttera (1999). Caplan i Stringham wskazują, że z faktu, iż ludzie mogą współpracować na pewnych obszarach, nie wynika, że będą działać w zmowie na wszystkich. Na przykład, banki mogą współdziałać, by wzajemnie akceptować swoje karty płatnicze, ale dużo trudniej byłoby im ustalać stopy procentowe.

[6] Stringham (2005) omówił argumenty głoszone przez szkołę wyboru publicznego dotyczące anarchii. Holcombe’owi (2004) odpowiedzieli Leeson i Stringham (2005), Block (2005) i Holcombe (2005, 2007).

[7] Cowen nie podaje, czy rozrost rządu jest liczony per capita czy jako procent całkowitej liczby — może po prostu oczekujemy zbyt wiele od zwykłego internetowego komentarza. Jednak, w rozwijającej się gospodarce, udział państwa może rosnąć per capita przy jednoczesnym stosunkowym obniżaniu się tego udziału względem całej gospodarki. Z drugiej strony, Cowen odgrzebuje przestarzały, dwudziestowieczny zarzut, że gdy gospodarka rośnie i staje się bardziej zaawansowana, rząd musi rosnąć jako procent PKB. Dane empiryczne dotyczące USA wydają się nie potwierdzać tego stanowiska, a już na pewno nie te, do których się odwołuje (konkretnie te, dotyczące kilku ostatnich dekad).

[8] Caplan (2007) twierdzi, że gdy koszt krańcowy jest niski, ludzie chętniej będą się domagać nieproduktywnych programów rządowych i zachowywać „irracjonalnie”. Według jego modelu istnieją dwa sposoby na zmniejszenie ilości pożądanych, lecz nieracjonalnych działań politycznych. Po pierwsze, przez zmianę ograniczeń prawnych w celu pobudzenia wzrostu kosztu krańcowego związanego z irracjonalnymi działaniami politycznymi. Symbolizowałby to ruch wzdłuż krzywej popytu na takie programy. Drugim sposobem jest doprowadzenie do zmiany tej krzywej. Analiza Caplana (2001a, b) sugeruje, że jeśli więcej wykształconych ludzi byłoby skłonnych myśleć jak ekonomiści, to rozwój edukacji pełniłby istotną rolę w zmianie przekonań politycznych i ekonomicznych.

[9] Mogłoby się tak stać, gdyby przeciwnicy byli w stanie dokonać wystarczających zniszczeń, takich jak przy użyciu broni nuklearnej. Stanowi to oczywiście problem wszystkich systemów ekonomiczno-politycznych.

[10] Próbę stworzenia modelu ekonomicznego uwzględniającego zmiany instytucjonalne i możliwe sposoby ich wprowadzenia podjął Aoki (2001).

Kategorie
Filozofia polityki Teksty Tłumaczenia

Czytaj również

matthews-protekcjonizm-nie-zapewnia-bezpieczenstwa-zywnosciowego-tylko-je-ogranicza

Handel zagraniczny

Matthews: Protekcjonizm nie zapewnia „bezpieczeństwa żywnościowego”, tylko je ogranicza

Oczekiwanie, że protekcjonizm zapewni bezpieczeństwo żywnościowe nie ma racji bytu.

Nyoja_O-„dekolonizacji”-praw-własności

Społeczeństwo

Nyoja: O „dekolonizacji” praw własności

Twierdzi się, że zasady wolności jednostki i własności prywatnej są po prostu kwestią pewnych preferencji kulturowych...

Allman_Ego kontra maszyna

Innowacje

Allman: Ego kontra maszyna

Dlaczego niektórzy ludzie tak nerwowo reagują na nowe modele sztucznej inteligencji?

Gordon_Grozne_konsekwencje_niemieckiej_szkoly_historycznej

Historia myśli ekonomicznej

Gordon: Groźne konsekwencje niemieckiej szkoły historycznej

Według Misesa niemiecka szkoła historyczna dążyła do ograniczenia międzynarodowego wolnego handlu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 29
BR

"Skoro gospodarka wolnorynkowa jest taka dobra, to dlaczego nie istnieje?"

Skoro uprawianie sportu jest takie dobre dla zdrowia, to dlaczego czynnie sport uprawia 1% populacji?

Tyle pytań, a czasu tak niewiele :)

Odpowiedz

BR

Trochę naiwne jest postrzeganie "zniesienia niewolnictwa" jako sukcesu liberalizmu. Inaczej mówiąc, rola, jaką ideologia odgrywa w zmianie preferencji ludności, w tym wypadku miała znikome, by nie powiedzieć zerowe znaczenie.

Wyzwolenie Murzynów było decyzją polityczną, która zapadła dopiero wtedy, gdy dojrzało przekonanie, iż niemożliwy jest podbój Południa na innych warunkach. Republikanie, obejmując rządy w 1861 roku, gotowi byli dać (i dawali na piśmie piórem samego Lincolna) gwarancje nienaruszalności instytucji niewolnictwa w stanach południowych, jeśli tylko zechcą powrócić one do Unii. Półtora roku upłynęło, nim Kongres zdecydował się zaatakować choćby forpoczty tej instytucji.

Niezaprzeczalnym faktem jest, że podczas długiego okresu czasu, kiedy burza przed wojną wzbierała, ani razu abolicjonizm takiego np. Garrisona nie był uważany na Północy za zagadnienie najwyższej rangi. Żadna poważniejsza organizacja polityczna nie podpisała się pod nim, choćby najbardziej zdawkowo. W latach 1847-1858 przez port w Nowym Jorku przewinęło się 2.486.563 imigrantów. Ta konkurencja przyczyniła się do depresji gospodarki niewolniczej w regionach uprzemysłowionych kraju i zastępowała ją gospodarką najemną. Warto odnotować, że opinia publiczna w tych regionach nie uważała gospodarki niewolniczej za budzącą jakąkolwiek moralną odrazę czy ekonomiczne obiekcje – aż do momentu, kiedy już nie można jej było z korzyścią utrzymać.

Gdy w czasie kampanii wyborczej w 1844 roku abolicjoniści utworzyli Partię Wolności (Liberty Party) dla walki o wyzwolenie niewolników, wyborcy odpowiedzieli na ich wezwanie „przywrócenia równości politycznych praw między ludźmi” w sposób, który wyrażał zdecydowany protest całego społeczeństwa amerykańskiego. Na ogólną liczbę około 2 i pół miliona oddanych głosów, tylko 65 tysięcy padło za kandydatek Partii Wolności. Oto był odpowiedź Ameryki na wezwanie do zniesienia niewolnictwa; toteż obrońcy abolicjonizmu już nigdy więcej nie ryzykowali i nie zwracali się do elektoratu z tak radykalnym programem.

Tak samo w okresie między 1844 a wybuchem wojny domowej nie było partii, która by wysunęła w tej sprawie postulaty śmielsze niż żądanie wykluczenia niewolnictwa z nowych terytoriów, a taki program nie przysporzył żadnej partii większej liczby głosów, dopóki odwołanie Kompromisu Missouri nie zagroziło rozszerzeniem niewolnictwa na Zachodzie. Przy czym sprzeciw ów, choć rzeczywiście był niezwykle silny, to nie wynikał wcale z głębokiego przekonania o niemoralności niewolnictwa, ale z troski o głosy białych robotników i chłodnej kalkulacji politycznej. Rozszerzenie niewolnictwa na inkorporowane stopniowo tereny oznaczałoby bowiem, że niewolnicy „konkurowaliby” z białą siłą roboczą, pozbawiając najprawdopodobniej pracy wielu potencjalnych białych wyborców. Nowe ziemie miały więc być zarezerwowane wyłącznie dla białych. Był też inny powód, dla którego w partii republikańskiej niechętnie patrzono na rozszerzenie niewolnictwa – sądzono, skądinąd słusznie, że sztucznie zwiększyłoby to polityczną siłę demokratów. A wszystko za sprawą klauzuli w konstytucji (tzw. three-fifth clause), która stwierdzała, że dla ustalenia przysługującej danemu stanowi liczby przedstawicieli w Kongresie – o czym decydowała zawsze liczba mieszkańców – pięciu niewolników będzie się liczyło za trzech białych. Lincoln uważał, że taka zasada faworyzuje zamieszkane przez stosunkowo mniejszą liczbę białych (ale za to przez sporą liczbę niewolników) stany południowe kosztem północnych, a nierównowaga ta zostałaby oczywiście jeszcze bardziej zachwiana przez rozszerzenie niewolnictwa na nowe terytoria.

Nawet partia republikańska w roku 1856, występując bezpośrednio po takim prowokacyjnym akcie, jakim było zerwanie Kompromisu Missouri, zdobyła niewiele ponad jedną trzecią aktywnych wyborców dla hasła terytorialnego ograniczenia niewolnictwa. Gdy po czterech latach stała się ona partią postulującą wysokie cła i darmowe nadziały ziemi oraz wysunęła hasła niedopuszczania niewolnictwa na nowe terytoria, zdobyła o milion głosów mniej niż przeciwstawiające się jej frakcje i doszła do władzy tylko dzięki skłóceniu w szeregach wroga. Taka właśnie była odpowiedź narodu na agitację przeciwko niewolnictwu od chwili rozpoczęcia konfliktu aż do armatniego strzału pod fortem Sumter, który rozpoczął rewolucję.

Co więcej, ani jeden liczący się polityk okresu przejściowego – może z wyjątkiem Johan Quincy’ego Adamsa, który pod koniec życia pozbawiony prezydentury przez demokracje jacksonowską przeniósł się do Waszyngtonu - nie żądał natychmiastowego i bezwarunkowego zniesienia niewolnictwa na drodze niezależnej akcji politycznej. Sam Lincoln z dużym naciskiem zapewniał właścicieli niewolników, że nie spotkał jeszcze republikanina, który by w jakikolwiek sposób usiłował ich skrzywdzić. „Nie wolno nam mieszać się do instytucji niewolnictwa w stanach, gdzie ono istnieje – podkreślał – ponieważ zabrania nam tego konstytucja, a wzgląd na dobro ogółu nie wymaga tego”.

Skoro zniesienie niewolnictwa nigdy nie weszło do programu żadnej większej partii politycznej, skoro jedyny raz, kiedy tę sprawę przedstawiono wyborcom, ci wzgardliwie ja odrzucili, skoro rzecznik republikanów jasno i zdecydowanie oświadczył, że jego partia nigdy nie miała zamiaru w żadnej formie zajmować się niewolnictwem w stanach, słuszny wydaje się wniosek, że w okresie poprzedzającym ostrzeliwanie fortu Sumter, jak również w pierwszym roku wojny – instytucja niewolnictwa nie była przedmiotem sporu. Stała się nim dopiero później i to bynajmniej nie z humanitarno-chrześcijańsko-demoliberalnych pobudek, ale to już inna historia na inna okazję.

Odpowiedz

JM

"Jednym z najważniejszych zadań wolnościowych ekonomistów jest wykazanie, że państwo nie jest potrzebne do rozwiązywania problemów świata, a nawet nie jest w stanie temu podołać."

Tu pies jest dość głęboko pogrzebany, ponieważ jak wiadomo, ekonomia to przede wszystkim nauka oparta na logice i dedukcji, czyli przedmiotach dawno zapomnianych w szkołach, a przez to umiejętności, których one uczyły, są mało rozpowszechnione. Dlatego o wiele łatwiej jest różnym szarlatanom poddać w wątpliwość zasady ekonomii wolnorynkowej używając różnie zebranych danych empirycznych, które zdecydowanie bardziej przemawiają do ludzi.

Poza tym kolejnym kłopotem jest to, iż z założenia wolnorynkowcy nie mogę podać na tacy rozwiązań pewnych problemów, ponieważ a priori nie można powiedzieć, jakie rozwiązanie się narodzi w wyniku dobrowolnej współpracy, bo gdybyśmy wiedzieli, to zaprzeczalibyśmy swoim naukom...innymi słowy, póki nie wymyślono samochodu nikt nie mógł powiedzieć, że przemysł karet upadnie. Niestety, częsta nasza odpowiedź to: nie wiem, to się dopiero zobaczy, co jest wyśmiewane przez interwencjonistów, ale inaczej być nie możę:/

Niemniej, uważam, że największy cios zwolennikom etatyzmu mogą jedynie zadać głębsze badania nad szczątkowymi formami działalności prywatnych przedsiębiorców w obszarach zdominowanych przez państwo. Hmm, może dobry pomysł na doktorat?

Odpowiedz

Nameless

To jak to w końcu jest z tym Hayekiem? Klasyczny liberał, neoliberał czy austriak? Przecież posługiwał sie austriacką metodologią, z tego co wiem nie opierał się na błędach klasycznego liberalizmu takich jak laborystyczna teoria wartości itd. A że nie był libertarianinem to jeszcze nie znaczy, że nie był austriakiem.

Odpowiedz

GZ

,,..Większosc ludzi lubi własnośc prywatną...'' to prawda, ale większosc ludzi najchetniej kierowałaby sie prawem Kalego, zdobywajac te własnosc na skróty. Musi istniec nadrzednie coś co bedzie zabraniało zabraniac. To że z czasem ta organizacja zwana państwem bedzie sie degenerowac i sama stanie sie organizacja uciskającą jest tylko stwierdzeniem a nie założeniem.
Najlepszy ustrój to monarchia lub republika w czystej postaci - degeneruja się (choc republika szybciej) po ładnych kilkaset latach. Demokracja degeneruje sie po kilkudziesięciu.

Odpowiedz

BR

Najlepszy ustrój to "jeffersonowska" demokracja militarno-cenzusowa. Oczywiście militarna w tym sensie, że uzbrojeni są obywatele, a nie tylko władzuchna - i to uzbrojeni w dowolną broń, od zwykłego pistoletu kompaktowego po full auto.

Odpowiedz

panika2008

Dowolna broń to także ICBMy i niewidzialne bombowce strategiczne. Bez dostępu do tego każde uzbrojenie społeczeństwa "przeciwko" władzy to śmiech na sali.

Odpowiedz

piotrt

Posiadanie w mieszkaniu ICBM albo bombowca w ogródku nie jest sprawą dla każdego. Po za tym posiadanie atomówki pod łóżkiem jest naruszeniem własności sąsiadów. Nie trzeba czekać aż wypali, podobnie jak nie trzeba czekać aż napastnik nas zabije i dopiero wtedy moglibyśmy "oddać". Nie oczywiste?

Odpowiedz

panika2008

Gdzie jest granica - i kto ją wyznacza - między posiadaniem rzeczy "dla każdego" (wg BR - pistolety do full auto włącznie) a "nie dla każdego" (ICBMy, bombowce strategiczne)? Po której stronie granicy są wkw .50 BMG? Granatniki? Czołgi? Drony, szczególnie stealth lub latające na b. wysokich pułapach? (to ciekawa sprawa - czy niewidzialna maszyna, ale bez uzbrojenia, już jest groźna, czy jeszcze nie? Niby bez uzbrojenia to nie broń - ale nie oszukujmy się, to jest analogiczne do bomby atomowej bez zapalnika).

"Po za tym posiadanie atomówki pod łóżkiem jest naruszeniem własności sąsiadów" - ja wiem? Jak uran sam ze swojej kopalni wydobyłeś i na własnych centryfugach wydzieliłeś U-235, to chyba nie naruszyłeś nikomu praw własności ;)

Odpowiedz

Rex

No właśnie, czemu granatnik miałby być "nie dla każdego"? Już pomijam cenę takiej zabaweczki, która skutecznie odstraszałaby "zwykła" klientelę. Docelowo ma być swobodny dostęp (produkcja i niekontrolowany handel) do broni w tym: tłumików, pistoletów maszynowych, karabinów szturmowych, granatów ręcznych, granatników, moździerzy, min, zestawów do samodzielnego robienia pułapek saperskich, wszelakiej amunicji (w tym niekonwencjonalnej jak: hollow point, hydra etc.). Znaczy się, 12-letni dzieciak idzie na bazar i kupuje. Jak nie umie unieść to może sobie to przynieść tragarzem, przywieźć taryfą albo kupić wózek i przywieźć na wózku.

Odpowiedz

piotrt

Nie rozumiem, robisz igły z widły. Twierdzisz może, że nie widzisz granicy kiedy osoba trzymająca maczetę lub karabin Ci zagraża? Czy będzie to pistolet w kaburze, wycelowany w głowę, nóż na gardle lub tylko w kieszeni. Czy laska dynamitu w kufrze przeszkadza ci tak samo bardzo, jak ta sama laska w ręku a jeszcze inaczej gdy płonie lont?

Natomiast co do oceny o zagrożeniu ICBM, bombowcami za płotami naszych sąsiadów poczekajmy aż takie scenariusze będą w ogóle choć trochę realne. Równie dobrze moglibyśmy rozmawiać a co by było gdybyśmy mieli magiczne moce i siłą samych myśli powodowali trzęsienia ziemi, bawili się w telekinezę, telepatię i inne niestworzone cuda. Zostawmy to fantastyce.

Wracając na twardy, Ziemski grunt, Szwajcarom nie przeszkadza posiadanie w domach karabinów i różnej broni. Jeśli Ty masz problem z odróżnieniem kiedy to już ci nóż w ręku sąsiada Ci przeszkadza a kiedy nie, to sądzisz, że inni ludzie będą mieli w tej kwestii jasność? Że znajdzie się ktoś kto to sprawiedliwie rozsądzi? Magicznie wyskoczy z kapelusza jakiś królik, który nam wyjaśni gdzie dokładnie jest granica? Każdy ma swoją granicę, jedni się boją na sam widok pająka, wystarczy jedynie widok broni lub strzykawki z igłą. Aktywnie żyjąc w społeczeństwie zrozumienie innych ludzi może jedynie być coraz lepsze. Lepsze rozpoznawanie wzajemnych granic. Wiemy co lubią nasi bliscy i znajomi, czego się obawiają, itd. To nie jest żadna wielka filozofia.

Odpowiedz

panika2008

Mi tam nie przeszkadza, ale spałbym spokojniej, mając co najmniej o 1 ICBM więcej niż sąsiedzi (mutual destruction itd) :D

"Każdy ma swoją granicę" - a więc uniwersalne zasady wyrzucamy do kosza, kosztem arbitralnych granicych docieranych w otwartych konfrontacjach i zimnej wojnie. Mi też to nie przeszkadza, ale pewnie większości tutaj raczej tak...

Odpowiedz

Rex

"Czy laska dynamitu w kufrze przeszkadza ci tak samo bardzo, jak ta sama laska w ręku a jeszcze inaczej gdy płonie lont? "

Laska dynamitu w kufrze mi nie przeszkadza. Na dobrą sprawę to nie wiem, czy w tej chwili mój sąsiad nie buduje bomby za ścianą. Natomiast laska dynamitu w czyimś ręku i to jeszcze z podpalonym lontem zdecydowanie mi przeszkadza. Tylko nie wiem teraz, do czego zmierzasz.

"Jeśli Ty masz problem z odróżnieniem kiedy to już ci nóż w ręku sąsiada Ci przeszkadza a kiedy nie, to sądzisz, że inni ludzie będą mieli w tej kwestii jasność?"

Ale ja ci próbuje wytłumaczyć, że nóż w ręku sąsiada mi nie przeszkadza, dopóki nie jest skierowany w moją stronę z zamiarem użycia.

"Magicznie wyskoczy z kapelusza jakiś królik, który nam wyjaśni gdzie dokładnie jest granica?"

Królik magicznie wyskakuje z kapelusza, gdy kierujesz nóż w moją stronę z zamiarem zaatakowania mnie.

"Każdy ma swoją granicę, jedni się boją na sam widok pająka, wystarczy jedynie widok broni lub strzykawki z igłą."

Niesamowite. Wyobraź sobie, że istnieje taka fobia o nazwie kaligynefobia - jest to lęk przed pięknymi, seksownymi kobietami.

tylko co w związku z tym, bo nadal nie kumam?

Odpowiedz

piotrt

@Rex
Nie zrozumieliśmy się, pisałem to w odpowiedzi do Paniki. Chodziło mi właśnie o to, że doskonale wiemy kiedy taki nóż, pistolet, dynamit (itd) nam zagraża a kiedy nie. Dlatego też kompletnie nie rozumiem jakiego to "królika z kapelusza" chcieć używać, skoro to jest oczywistą sprawą.

Posiadanie broni atomowej w mieście na dzień dzisiejszy jest głupotą i jest niebezpieczne. Co z tego, że ktoś legalnie zdobył uran i różne części. Pistolet też można legalnie kupić ale skorzystać z niego w nielegalny sposób - ot grożąc lub mordując.

Gdyby tak każdy mógł mieć sobie ICBM pod poduszką... Albo Gdyby tak zrobić sobie poligon z własnymi bombowcami, czołgami, wyrzutniami rakiet... Albo gdyby babcia miała wąsy...

Może jednak nie popadajmy w skrajną paranoję? Nie ma to jak radosne przyjmowanie w rozumowaniu fałszywych założeń a potem bohaterskie bronienie żelazną logiką wyprowadzonych wniosków...

Odpowiedz

piotrt

Może się jednak mylę i posiadanie w szafie składziku bombek biologicznych, nuklearnych i innych, nie jest niebezpieczne dla sąsiadów? Czy gdyby Ci o tym się dowiedzieli, nie dochodziliby aby, że "celuje się" do nich z bomby? W końcu bomba to nie pistolet, że trzeba ją skierować wprost na kogoś.

Odpowiedz

panika2008

@piotrt, "Gdyby tak każdy mógł mieć sobie ICBM pod poduszką… Albo Gdyby tak zrobić sobie poligon z własnymi bombowcami, czołgami, wyrzutniami rakiet… Albo gdyby babcia miała wąsy… " - no nie tak do końca jest to nierealne. ICBMy i bombowce strategiczne, w dużych ilościach - istnieją - to fakt. Gdyby np. chcąc sprywatyzować armie, jak chcą niektórzy anarchokapitaliści, to trafiłoby to w ręce prywatne.

Odpowiedz

Rex

@piotrt

"Nie zrozumieliśmy się, pisałem to w odpowiedzi do Paniki."

A to sorry w takim razie.

Odpowiedz

arkazy

@ 15
Posiadanie kuchenki gazowej też jest niebezpieczne dla sąsiadów - i co z tego?
Nie można delegalizować posiadania czegokolwiek. Nielegalna powinna być jedynie agresja przeciw własności prywatnej, czyli w omawianym przypadku tylko użycie broni nuklearnej powinno być zakazane, a nie samo jej posiadanie.

Odpowiedz

piotrt

@18
Ok, tylko czy posiadanie niezabezpieczonej broni nuklearnej/biologiczne/itp nie jest już agresją? Choćby niezamierzoną, problemu nie ma gdy nikt nie będzie go postrzegał. Być może jak już broń nuklearna będzie szeroko dostępna w supermarketach, to jej posiadanie będzie tak samo naturalna jak posiadanie kuchenki gazowej.

Odpowiedz

panika2008

No i tu się pojawia problem dla uniwersalnej etyki własności prywatnej. Bo np. dla Ciebie "be" i "nie dla każdego" jest nuk o mocy ponad 1 kt, dla mnie już np. nawet bomba termobaryczna dużej mocy (Ruscy takie podobno mają co koszą na raz kilka bloków stojących obok siebie w dzielnicy), ale dla co bardziej wyczulonych to już granatnik - bo ma mniej lub bardziej uzasadnioną paranoję wobec sąsiadów...

Odpowiedz

Jan Iwanik

Ciekawy artykul o tym, jak zmieniac ludzkie preferencje, a Wy sie klocicie kto moze miec rakietnice w piwnicy.

Mi sie wydaje, ze pierwsza rzecz, ktora trzeba zmienic, zeby ludzie mniej lubili rzad, to obalic biblijna moralnosc "jestes strozem swego brata". Ta Randowska mysl bardzo mnie inspiruje. Wydaje mi sie, ze poczucie odpowiedzialnosci za "braci" jest glowna, nie zawsze uswiadomiona, przyczyna, dla ktorej ludzie toleruja lub popieraja interwencje panstwa. Mowie to na podstawie dziesiatek i setek rozmow, jakie mialem z ludzmi, ktorzy lubia pantwo.

Co o tym sadzicie?

Odpowiedz

panika2008

@Jan, myślę że masz rację, ale atak na moralność "jesteś stróżem swego brata" jest wg mnie po pierwsze nieskuteczny - bo jest ona silnie zakorzeniona w instyktach biologiczno-stadnych, w dużym stopniu niezależnych od wyższych warstw racjonalizacji; po drugie, sama ta etyka nie jest w jakimkolwiek stopniu zła, a że ekstremalnie łatwo jest ją nadinterpretować - no cóż... problem nie do rozwiązania!

Odpowiedz

Jan Iwanik

@panika
A mi sie wydaje, ze jest sama w sobie ta etyka jest zla, bo wprowadza nakaz niedobrowolnej odpowiedzialnosci za innych, ktory mozna uzasadnic tylko dogmatem. Czemu uwazasz inaczej? Wytlumacz prosze.

Odpowiedz

panika2008

Branie na siebie odpowiedzialności jest w najgorszym przypadku masochizmem. Od samobiczowania drugiemu nie dzieje się krzywda, tak samo jak violenti non fit iniura - co w tym kontekście oznacza gotowość wzięcia na siebie odpowiedzialności. No dobrze, w najgorszym przypadku może to spowodować jakieś ubytki psychiczne u osoby otaczanej zbyt mocno opieką, ale o ile jest dorosła i normalnie rozwinięta psychicznie, to zagrożenie nie wydaje mi się duże, heh.

Odpowiedz

panika2008

Grr, volenti non fit iniura. Ciekawe przejęzyczenie mi wyszło ;)

Odpowiedz

sebastian

Janku, wydaje mi się, że z obalaniem moralności bibilijnej nieco się mylisz. Slogan o stróżowaniu wobec braci jest tylko pewną interpretacją przekazu biblijnego, to po pierwsze. Po drugie, uważam, że niewielu ludzi rzeczywiście się nim przejmuje i z takimi intencjami projektuje lub popiera państwowe ingerencje w ludzką wolność. Motywami są raczej chciwość i zawiść, a gadka o "stróżowaniu" jest tylko intelektualnym parawanem, mającym zamydlić oczy stróżowanym braciom i masom, że to się robi "dla dobra braci". Poza tym, od czasu Vaticanum II Kościół Katolicki popiera wolność religijną, więc jeśli główny interpretator Pisma Świętego rezygnuje ze "stróżowania" w najważniejszej kwestii(I Przykazanie), no to chyba "biblijność" tego nakazu nie jest tak oczywista.

Odpowiedz

Jan Iwanik

@sebastian
No faktycznie, ze 'badz strozem swojego brata' mozna interpretowac takze na poziomie niepolitycznym. Jednak nawet na tym poziomie taka doktryna jest niemoralna, jesli nie przynosi korzysci strozowi.

Z tego, ze KK nie popiera juz otwarcie politycznych represji wobec protestantow i zydow nie wynika, ze KK odrzuca koncepcje przymusowej moralnej odpowiedzialnosci za bliznich. Daj spokoj. Zeby to zanegowac KK musilaby zmienic cale swoje nauczanie spoleczne, pol katechizmu i 20% Biblii.

Odpowiedz

fender

No i po raz kolejny pojawia się - nawet dwukrotnie - błąd w tłumaczeniu wyrazu "statism". Wcześniej na łamach mises.pl przekładano go na "statyzm", a teraz posunięto się o krok dalej i uczyniono z niego "statystykę"; tak więc polecam przykleić w centrum dowodzenia IM na tablicy korkowej karteczkę z napisem "statism => etatyzm", by jeszcze dziwniejszy twór nie ukazał się naszym oczom przy kolejnej okazji.

Odpowiedz

MB

Nie przetłumaczono "statism" jako statystyk. Zdanie jest dość luźną wariacją na temat oryginału, ale zachowuje swój sens.Oryginał: "This is an
open question, but as people’s incomes increase and they become more educated, they might be more likely to become less statist". Tłumaczenie: "Pytanie pozostaje otwarte, ale w miarę wzrostu zarobków i stopnia edukacji ludności staje się coraz bardziej prawdopodobne, że statystyki się zmienią". W tłumaczeniu brak określenia, w która stronę mają się zmienić preferencje, ale z kontekstu zdania jest to dość jasne.

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.