Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Tłumaczenia

Garrett: Święte prawo ubóstwa

1
Garet Garrett
Przeczytanie zajmie 13 min
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Garet Garrett
Wersja PDF

Część drugiego rozdziału książki Gareta Garretta, Istota amerykańskiego sukcesu, wyd. Prohibita, Warszawa 2011.

IV Święte prawo ubóstwa

Stosuje się tutaj wobec ludzi pojęcia związane z hodowlą bydła! Według tej doktryny robotnicy automatycznie podlegają prawu popytu i podaży, które zmusza ich do wahań między okresami względnego dostatku a nędzą. Gdy płace dają możność egzystowania trochę powyżej przeciętnego poziomu, następuje nadprodukcja, gdy płace obniżają się — proletariat wpada w nędzę. A gdy z powodu nędzy wzrośnie śmiertelność i zmaleje liczba robotników, płace idą w górę, co powoduje podaż rąk do pracy wskutek większego przyrostu ludności.

Tak się właśnie złożyło, że doktryna Adama Smitha o braku osobistej odpowiedzialności za sposób działania instytucji gospodarczych i jego bezwzględna teoria o płacach naturalnych doskonale odpowiadały umysłowości i duchowi Europy w chwili, kiedy wstępowała w okres industrializmu. Ogromną popularność i wielkie uznanie, jakie idee Smitha zdobyły zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, można sobie wytłumaczyć jedynie tym, że usypiały one silniejsze odruchy ludzkiego sumienia. Na Bogactwie narodów, niczym na Biblii, zbudowany został cały system myślowy. Uczono go w szkołach podstawowych, a nawet w żłobkach jako prawdy absolutnej, którą powinny pojąć dzieci. Został uprzystępniony przez panie Martineau i Marcet w popularnych Opowieściach i rozmowach z młodą Karoliną. Do dziś ma jeszcze władzę nad umysłowością Europy, gdzie jego wpływ na sprawy gospodarcze i polityczne jest bardzo silny, jeśli nie dominujący.

Po Adamie Smithie przyszedł Malthus ze swoim prawem ludności, zgodnie z którym ludzie mają tendencję do rozmnażania się w tempie szybszym, niż szybkość przyrostu produkcji żywności. Nieuniknioną konsekwencją, jako stan naturalny, jest nędza. „Ludzie biedni sami są przyczyną swego ubóstwa — powiedział Malthus — z tej prostej przyczyny, że nie wstrzymują się od nadmiernego rozmnażania się”. W ten sposób odpowiedzialność za ubóstwo przerzucona została ze źle funkcjonujących instytucji gospodarczych, które na nic nie mają wpływu, na sam proletariat.

Następnie zjawił się Ricardo, którego uważano za wielki autorytet, ponieważ jako kapitalista miał możność empirycznego stwierdzenia tego, do czego inni dochodzili drogą dociekań teoretycznych. Powiedział on: „Naturalnym równoważnikiem pracy robotników jest zapłata, która umożliwia robotnikom egzystencję i pomnażanie liczebności swojej rasy w granicach niepozwalających ani na wzrost, ani na spadek populacji”.

Adam Smith traktował robotników jak towar, Ricardo — jak odrębną rasę. Twierdził on także: „Jest bez wątpienia prawdą, że wygody oraz dobrobyt ubogich nie mogą być na stałe zapewnione bez ich współdziałania lub też bez pewnych poczynań prawodawczych, mających na celu ograniczenie ich liczebności”.

To właśnie Ricardo stwierdził również, że płace i zyski znajdują się w bezpośredniej opozycji, czyli że pierwsze mogą być podnoszone tylko na niekorzyść drugich i że konflikt ten istnieje od zawsze, niczym zjawiska przyrody.

Cały ten system myślowy, po wygładzeniu go i uzupełnieniu, przedstawił w swoich dziełach John Stuart Mill, który kierował się uczuciami w ocenie tego, co rozum kazał mu uznawać za logicznie słuszne i stał się głębokim pesymistą: był pełen melancholii, skłonny do rozmyślania o bezowocności postępu, pragnął niezmiennego stanu rzeczy i zastanawiał się, czy życie nie rozpadnie się w gruzy. Był jednak w świetle tych teorii do pewnego stopnia heretykiem, nie uważał bowiem wszystkich praw ekonomicznych za niedające się obalić prawa natury.

„Prawa i warunki wytwarzania bogactw mają charakter praw fizycznych” — powiedział — „ale nie stosuje się to do ich podziału”. To już sprawa wyłącznie ludzkich instytucji. „Ludzie indywidualnie bądź kolektywnie mogą postępować z nimi, jak im się podoba”.

Taka myśl o podziale była herezją — była socjalistyczna. Nie miała jednak poważnego znaczenia i nie wyrządziła krzywdy podstawowej idei, która kierowała europejskim industrializmem, ponieważ Mill, mimo głoszenia swoich teorii, stał w kwestii płac na podobnym stanowisku. To właśnie on sformułował ostatecznie to, co socjaliści od tego czasu zawsze nazywają „cynicznym prawem płac” (the blazen law of wages). ,,Płace naturalne w długim okresie — mówił — są uwarunkowane, podobnie jak wszystkie inne ceny, kosztami produkcji — czyli tutaj kosztami wyprodukowania pracownika”. A sławne prawo ograniczonego funduszu płac ujął w sposób następujący: „Płace zależą od stosunku między liczbą ludności robotniczej, a kapitałem, poświęconym na nabycie ludzkiej pracy i — zgodnie z regułą współzawodnictwa — nic innego nie ma na nie wpływu”.

Do czego doprowadziła Milla ta wynikająca z uczuć herezja w sprawie podziału bogactw, kiedy równocześnie rozumował logicznie, że płace, reprezentujące udział robotników w ogólnej produkcji bogactwa, są z natury podwójnie ograniczone — przez cenę naturalną, czyli koszt wyprodukowania robotnika, a następnie przez bezwzględny fundusz płac? Jego samego martwiły własne wnioski. Jedynymi środkami poprawy sytuacji, jakie mógł zaproponować, były: po pierwsze — podniesienie funduszu płac drogą oszczędności, a po drugie — ograniczanie ludzkiej prokreacji. Gdy socjaliści zarzucili mu, że z płac naturalnych, jak je określił, niczego nie da się zaoszczędzić, a drugi jego środek skazuje robotników na celibat, Mill odwołał i wycofał swoją propozycję. Wywołało to wielkie poruszenie w świecie „dostojnej myśli ekonomicznej”. Jednak po zastanowieniu Mill poczuł się zmuszony do powrócenia do swojej teorii, ponieważ była logiczna, choć mimo to pragnął, żeby nie sprawdziła się w rzeczywistości. Właśnie tak to wyglądało.

W krajach przemysłowych lub zmierzających w stronę uprzemysłowienia, głównie w Wielkiej Brytanii i we Francji, rządy z łatwością przyjęły schemat myślowy zbudowany na teoriach Adama Smitha, ponieważ znosił on odpowiedzialność moralną. Sprawy gospodarcze podlegają wyłącznie prawom przyrody. Nikt nie może ich zmienić. Im mniej się do nich wtrącamy, tym lepiej. Zasada własnego zysku triumfuje. Każdy dla siebie, nikt dla wszystkich. Uczucia, humanitarne impulsy, litość dla ubogich, instynkt społeczny — wszystko to należało do dziedziny emocji. Człowiek z ekonomicznego punktu widzenia był po prostu zwierzęciem. Jedyną drogą jego działania było działanie dla samego siebie, kierowane naturalnym uczuciem egoizmu.

Przez pewien czas wydawało się, że ten stan rzeczy był potrzebny do rozwoju nowej formy przemysłu. I istotnie, przemysł rozwijał się w zadziwiający sposób. Pojawiły się wielkie ośrodki produkcji, jak na przykład Manchester i Birmingham w Anglii oraz Lille i Miluza we Francji. Bogactwo zaczęło fantastycznie wzrastać i ujawniła się przy tym tendencja do jego koncentracji.

Ale gdzie był dobrobyt?

Widocznego bogactwa było wciąż więcej. Przejawiało się na wszelkie sposoby. Ale było także więcej biedy. W każdym razie zjawisko to zaczęło przyjmować coraz bardziej zastraszające formy. Nędza, podobnie jak bogactwo, miała tendencję do koncentracji w paru miejscach, wskutek czego kontrasty przyjęły jeszcze ostrzejszą postać. Z jednej strony splendor i wysokie zyski dla nielicznych, z drugiej — niskie płace, długie godziny pracy, brud i nędza dla odrębnej rasy — proletariatu. Warunki stały się tak złe, że sami fabrykanci zaczęli się obawiać, że wzrastające pokolenie będzie beznadziejnie sfrustrowane z powodu wyczerpującej pracy, dochodzącej czasem do piętnastu godzin na dobę, przy niedostatecznym odżywianiu.

Co mogli uczynić w tej sytuacji? Nie byli w końcu za nią odpowiedzialni. Takie przecież były prawa ekonomii, łącznie z prawem płac — prawem, które mówiło, że płace muszą wahać się między tym, co już wystarcza, a tym, co jeszcze nie starcza do utrzymania życia, ponieważ była to naturalna cena robocizny.

Ludzie o wrażliwej naturze zaczęli się burzyć. Pojawili się socjaliści, komuniści, anarchiści, mistycy w rodzaju Renana i moraliści w stylu Carlyle’a, a wszyscy utrzymywali, że życie gospodarcze jest rzeczą obrzydliwą.

Na dnie tego widocznego nieszczęścia, które tak ich poruszało, znajdowała się inna tragedia, w której nieświadomie sami uczestniczyli. Była to tragedia umysłu. To samo zaklęcie zaczarowało utopistów, radykałów i konserwatystów. Wierzyli w te same rzeczy, tkwiąc w tym samym powszechnym oszustwie. Innymi słowy, uważali, że oskarżane przez nich zło wynika z charakteru instytucji gospodarczych, będących konsekwencją kierujących nimi praw natury.

Utopiści widząc, jak działa industrializm, uznali, że nie mógłby działać inaczej i błagali społeczeństwo o porzucenie go. Kiedy zobaczyli, jak działa konkurencja, nie mogąc wyobrazić sobie żadnej innej reguły jej funkcjonowania, zaczęli głosić zasady współdziałania. Patrząc na działanie prywatnego kapitału, nie wiedzieli, w jaki sposób kapitał mógłby działać w ustroju kapitalistycznym inaczej, więc rzucili się w objęcia komunizmu.

Radykałowie podzielali wiarę konserwatystów w wieczny konflikt między zyskiem a płacami i żądali, aby system płac i zysków został zniesiony. Podzielali wiarę konserwatystów, że w kapitalistycznym ustroju społecznym, wskutek tego wiecznego konfliktu, proletariat musi zostać zepchnięty na dno ubóstwa i propagowali przewrót społeczny.

Znajduje to doskonały wyraz w pismach Karola Marksa, tego wielkiego Buddy radykalizmu, którego nazwisko przez więcej niż pół wieku napełniało grozą europejskich kapitalistów. Nie atakował on praw ekonomicznych przedstawianych przez Adama Smitha. Podzielał wizję tych praw autorstwa Smitha, Ricarda i Milla. Marks jedynie wyprowadził z owych zasad tak daleko idące wnioski, jak nie odważył się uczynić nikt przedtem. Nie tylko dowodził, że te prawa są prawami społeczeństwa kapitalistycznego i produkcji kapitalistycznej, lecz także z tą samą chłodną logiką wykazywał, że są one niewzruszone. Inni tego nie dowiedli, jedynie to przypuszczali. W zadziwiający sposób Marks uniknął odkrycia, że te prawa były fałszywe. Wspomniane zaklęcie obroniło go przed tym wnioskiem. Dwa czy trzy razy zdawało się, że miał przebłyski myśli lub pewne podejrzenia, lecz zawsze tu się zatrzymywał. Naturalnie, o ile poszedłby dalej w swoim rozumowaniu, cała jego teoria rozsypałaby się w gruzy.

To, czego jak sądził dowiódł, to ta sama zmuszająca społeczeństwo kapitalistyczne do eksploatowania proletariatu konieczność, która doprowadzi je do zguby. Bogaci staną się jeszcze bogatsi i mniej liczni, a położenie biednych będzie się stawać coraz gorsze i ich liczba będzie wzrastała aż do chwili, gdy ostatecznie proletariat jednym łykiem połknie bogaczy. „Burżuazja, kapitalistyczny stan średni, produkuje przede wszystkim swoich własnych grabarzy” — powiadał.

Według tej teorii losem proletariatu jest ubóstwo, a losem społeczeństwa kapitalistycznego — śmierć. W momentach spokoju Marks wydawał się być zupełnie obojętny na to, w jaki sposób dopełni się przeznaczenie: drogą przemocy czy też przez prostą ewolucję. Jednak większość adeptów Marksa, spośród których niewielu jest w stanie zrozumieć tok jego rozumowania, uważa, że wolał walkę klasową w jej ostrych przejawach.

Cały dramat europejskiego industrializmu przypominał sen, którego znaczenia nikt nie umiał wytłumaczyć. Coś podobnego do rzeczywistości, przybierające fizyczne kształty, zjawiało się, znikało i pojawiało znowu. Ta rzeczywistość była błędnie brana za złudzenie. Wyrażała się konkretnie w zjawisku nadprodukcji, które powodowało panikę w okresach zatrważających kryzysów i braku zatrudnienia. Pierwszy raz nastąpiło to w 1815 roku, gdy kupcy i przemysłowcy angielscy stanęli wobec problemu większej ilości towarów niż mogli sprzedać. Nie było rezerw siły nabywczej na miejscowym rynku, ponieważ „płace naturalne” pozwalały jedynie na zakup z dnia na dzień artykułów pierwszej potrzeby. Wojny napoleońskie przyczyniły się do niskiego poziomu gospodarczego na całym świecie, co zniszczyło rynki eksportowe. Następny kryzys nastąpił w 1818 roku, trzeci — w 1825.

Co kilka lat powtarzało się to samo zjawisko — jednoczesna nadprodukcja i ubóstwo, nadmierna ilość towarów obok braku środków do ich nabycia.

Jak można było przypuścić, ekonomiści wytłumaczyli tę sprzeczność istnieniem prawa natury. Powtarzanie się kryzysów skłaniało do uważania ich za zjawiska periodyczne. Wyrażenie „periodyczność” wiązało się z pojęciem „cyklu”. Zdumienie ogarnęłoby człowieka, gdyby mógł zobaczyć zebrane razem wszystkie pisma, jakie napisano o cyklach biznesowych. Pewien wybitny ekonomista wskazał nawet, że naturalne prawo cykli zależy od plam na słońcu i napisał książkę celem wykazania słuszności swojej teorii. Jeśli plamy na słońcu wywoływały stany kryzysów przemysłowych, nadprodukcji i braku zatrudnienia, to według tej książki było to wynikiem boskiego postanowienia. Nie należało zatem z tego powodu nikogo winić — czyli znów nikt nie ponosił za to odpowiedzialności.

Dlaczego ekonomiczna myśl Europy przyjęła tę błędną, fatalistyczną postać? Pytanie to powinno się każdemu cisnąć na usta. Dlaczego industrializm związany był w Europie z myśleniem, wykazującym jego ograniczenia — płace naturalne trochę powyżej stanu nędzy, proletariat, którego los nie może ulec poprawie, stały konflikt między zyskiem a płacami, bezwzględne prawa kapitału, absolutna niemożliwość postępowego rozprzestrzeniania się dobrobytu?

Odpowiedź jest następująca: gdyby ekonomiści mogli nakłonić umysł do wyjaśnienia tych zjawisk, wtedy ich sposób ujmowania stosunków międzyludzkich byłby uzasadniony. Styl myślenia ekonomistów był wprawdzie szeroki, ale zanurzony w sztywnych tradycjach. Całe rozumowanie, za pomocą którego wmawiali w siebie fałszywe teorie ekonomiczne, było jedynie dialektyką, kryjącą pewne utrwalone, niemożliwe do dowiedzenia pojęcie o strukturze społecznej. Pojęcie to polegało — i do dziś polega — na tym, że struktura społeczna jest uporządkowana w naturalny sposób. Jest to struktura kastowa: jedna kasta przeznaczona jest do pracy, druga do myślenia, a trzecia do zabawy, czyli istnieje podział na klasy niższe, średnie i wyższe. A zatem walka klas w Starym Świecie, która toczy się na obszarach uprzemysłowionych, jest w języku ekonomicznym po prostu starą społeczną walką między tymi trzema warstwami. Industrializm jedynie ją wzmocnił przez skupienie sił politycznych klas niższych.

Industrializm nie stworzył proletariatu, nie ograniczył jego dobrobytu. Przeciwnie, pojęcie istnienia klasy robotniczej, głęboko zakorzenione w umysłowości i systemie Starego Świata, ograniczało wielką społeczną doniosłość narzędzi i metod, dzięki którym pierwszy raz w dziejach ludzkości zaistniała możliwość tak obfitej produkcji.

 

V Myśl, która zburzyła te pojęcia

W tym miejscu jest już jasne, że doktryny ekonomiczne, przywiedzione razem z industrializmem ze Starego Świata do Ameryki, nie były pochodzenia amerykańskiego. Przede wszystkim wprowadzały pojęcie ograniczeń, w które Amerykanie nie wierzyli. Poza tym były ustalone i uważane za ugruntowujące niezmienną strukturę społeczną, która nie istniała w Ameryce. Czyli, innymi słowy, przeszczepiony na drugą stronę oceanu industrializm był oparty na zagranicznej filozofii, którą Amerykanie kategorycznie odrzucili w Deklaracji Niepodległości. Były dwie możliwości: należało albo zmienić własną filozofię społeczną, albo zmienić znaczenie industrializmu. Przez co najmniej pół wieku nie było wiadomo, co z tego rzeczywiście nastąpi.

W 1876 roku Amerykanin Francis Amasa Walker przygotował grunt pod obalenie dwóch zagranicznych, destrukcyjnych teorii: pierwszej — o istnieniu naturalnych płac robotniczych, określających minimum egzystencji i drugiej — o istnieniu stałej sprzeczności między zyskiem a płacami.

W jaki sposób można było bowiem wytłumaczyć, że, jak to się zazwyczaj zasadniczo zdarzało, spośród wielu konkurujących ze sobą przedsiębiorstw przemysłowych to, które osiągało największe zyski, zapewniało również najwyższe płace? Co więcej, przedsiębiorstwo to okazywało się prosperować najlepiej.

Walker doszedł do wniosku, że płace powinny być uzależnione jedynie od wydajności robotników, a jeśli chodzi o zyski, stwierdził: „W warunkach prawdziwie wolnej i niezakłóconej konkurencji pracodawca, któremu się powodzi, otrzymuje wynagrodzenie, mierzone różnicą między ilością dóbr, wytwarzanych dzięki odpowiedniej liczbie rąk do pracy i kapitału a ilością dóbr, wytwarzanych przez innego pracodawcę, angażującego taki sam kapitał i siły robocze, lecz pracującego bez powodzenia”.

Stąd wniosek, że zysk nie stanowi obciążenia produkcji, wbrew tezom europejskich dzieł ekonomicznych. Korzyść ponad odsetki od włożonego kapitału stanowi czystą nadwyżkę, wartość całkowicie dodatnią — czyli jest faktycznym zwiększeniem wytworzonego dzięki lepszym metodom i większej fachowości, przy tej samej ilości kapitału i liczbie pracowników co poprzednio, bogactwa. Płace i zyski nie ograniczają się zatem wzajemnie, ale zależą jedynie od wydajności kooperacji kapitału i robotników.

Te idee, choć obecnie tak powszechnie przyjmowane w Stanach Zjednoczonych, wydawały się wtedy dziwne. Nie zostały opatentowane w Ameryce. Były dostępne całemu światu. Przyjęły się jednak tylko w Stanach Zjednoczonych. Z początku rozprzestrzeniały się powoli: wolniej na polu teorii ekonomicznych niż testowane przez doświadczenie w życiu praktycznym. Ich słuszność potwierdzały wyniki osiągnięte w wielu istotnych i coraz liczniejszych przypadkach. Wreszcie w pewnym momencie nowe idee ujawniły się nagle w całej pełni i obaliły księgę europejskiej myśli ekonomicznej.

A to była właśnie ich pierwotna gleba.

 

Kategorie
Filozofia polityki Teksty Tłumaczenia

Czytaj również

Bylund_Zrozumiec_rewolucje_sztucznej_inteligencji

Innowacje

Bylund: Zrozumieć rewolucyjność sztucznej inteligencji

Choć czasami używamy czasowników takich jak „uczyć się” i „rozumieć” w odniesieniu do maszyn, są to tylko przenośnie, a nie dosłowne określenia.

Bermudez_Ocena stu pierwszych dni rządów Javiera Milei

Polityka współczesna

Bermudez: Ocena stu pierwszych dni rządów Javiera Milei

Czy Milei korzysta z wszelkich dostępnych narzędzi, aby zrealizować swój program gospodarczy?

Mawhorter_Marks_konflikt_klasowy_i_ideologiczny_fałsz

Filozofia polityki

Mawhorter: Marks, konflikt klasowy i ideologiczny fałsz

Idee Karola Marksa są, niestety, ciągle żywe...

Boaz_Budowa_ram_pod_utopię

Filozofia polityki

Boaz: Budowa ram pod utopię

Oczywistym staje się, że przyszłość będzie libertariańska. 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 1
Paweł Toboła

Zapraszam na stronę poświęconą autorowi książki:
http://www.garetgarrett.pl

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.