Autor: Michał Wołangiewicz
Wersja PDF
Pełna wersja artykułu do przeczytania na Forbes.pl
Najpoważniejszym utrapieniem polskich przedsiębiorców pozostaje klasyfikowany przez Bank Światowy między 110. a 120. miejscem na świecie pod względem przyjazności dla przedsiębiorców system podatkowy. Nie dość bowiem, że jest on, mówiąc bardzo eufemistycznie, wyjątkowo niestabilny (sama ustawa o VAT była do tej pory zmieniania 478 razy), to na dodatek obciąża przede wszystkim najważniejszy czynnik produkcji — pracę.
Uderza to zwłaszcza w 1,7 mln dających zatrudnienie trzem czwartym ludzi w Polsce i odpowiadających za 67 proc. PKB małych i średnich przedsiębiorstw, które w czasach nienajlepszej koniunktury zmuszone są naginać przepisy, redukować etaty albo po prostu uciekać w szarą strefę. Wynagrodzenie pracowników stanowi wszak najważniejszą pozycję pośród stałych kosztów ich działalności.
Szkoda, bo jak wynika z raportu Agencji Rozwoju Innowacji S.A, zdaniem 74 proc. przedsiębiorców korzystniejsze jest zatrudnienie pracownika na umowę o pracę, niż na umowę zlecenie. Prowadzący działalnośc gospodarczą zdają bowiem sobie sprawę, że odpowiedzialne traktowanie pracowników skutkuje mniejszą rotacją, lojalnością, a przede wszystkim większym zaangażowaniem. Realia, a zwłaszcza rosnące w ostatnich latach koszty ubezpieczeń, nie pozostawiają im jednak wyboru.
Ze względu na niski popyt na pracę spowodowany w dużej mierze przez zniechęcające do zatrudniania podatki — a nie przez skąpstwo czy wyzyskiwanie przedsiębiorców — w sektorze państwowym zarabia się prawie o 20 proc. więcej niż w przedsiębiorstwach. Z wyjątkiem informatyki nie ma zaś branży, w której prywatni pracodawcy płacą lepiej niż budżetówka.
Gordon Gekko, główny bohater kultowego filmu „Wall Street”, mówił na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy papierni Teldar, że w świecie amerykańskich korporacji lat 80. działa prawo nowej ewolucji — przetrwanie najgorzej przystosowanych. To samo powiedziałby dziś zapewne o całym polskim rynku. Bo jak inaczej nazwać absurdalną sytuację, w której bardziej opłaca się żerować na państwie niż samemu tworzyć bogactwo w środowisku konkurencyjnej gospodarki?
Co zaś do wyzyskiwania pracowników: już Joseph Schumpeter starał się wskazać, że kapitaliści to nie „łowcy kapitału, ile zakładnicy kapitału”, a zatem żeby zdobyć kapitał, muszą najpierw pewien kapitał zainwestować. Muszą zasiać, żeby zebrać. By móc dać, móc działać z pożytkiem dla społeczeństwa, muszą mieć do tego odpowiednie warunki.
A jak wynika z powyższego, państwo takowych nie tworzy, rzuca raczej kłody pod nogi. Raz są one większe — exemplum klauzula obejścia prawa, która zakłada, że organy podatkowe mogą kwestionować legalne sposoby obniżenia wysokości płaconych danin — innym razem mniejsze — takie jak, na ten przykład, „listy z zapytaniem” wysyłane do przedsiębiorców mających zdradzać wysokość obrotów, swoje plany na przyszłość oraz tłumaczyć się z mniejszej sprzedaży…
Na zmianę tego szkodliwego modi operandi widoków niestety brak. Fakt, że szeroko pojęta przedsiębiorczość, a w tym szczególnie sprzężona z dobrymi wynikami społeczna odpowiedzialność biznesu, zaczyna się od państwa, najtrudniej bowiem pojąć ludziom – jak słusznie mówił Grzegorzowi Cydejce Rudi Giuliani — żyjącym w wieży z kości słoniowej, którzy nigdy nie prowadzili przedsiębiorstw, nie musieli naliczać funduszu płac, nie opiekowali się innymi ani nie brali za innych odpowiedzialności. To jest, na całe nasze nieszczęście, zwłaszcza politykom i urzędnikom pijącym, jak powiedziałby Gekko, drogie wino do obiadu.
Pełna wersja artykułu do przeczytania na Forbes.pl
A ja słyszałem, że nie ma osobnego bytu „państwo”, tylko są ludzie. Urzędnicy, pomijając już system demokratyczny, należą do naszej kultury, czyż nie?
W ostatnim akapicie: „modui operandi” powinno być albo „modus operandi” (mianownik) lub „modi operandi” (dopełniacz), o ile dobrze pamiętam, „modus” to rzeczownik deklinacji drugiej, ale może ktoś mnie sprostować
Racja, już poprawiamy:)