Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Rynek nieruchomości

Murphy: Dlaczego „koszty życia” w miastach są takie wysokie?

1
Robert Murphy
Przeczytanie zajmie 11 min
Murphy_Dlaczego-„koszty-życia”-w-miastach-są-takie-wysokie.jpg
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Robert P. Murphy
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Przemysław Rapka
Wersja PDF

John Cochrane prowadzi zabawnego i pouczającego bloga The Grumpy Economist, gdzie przedstawia ciekawe przemyślenia oparte na szkole chicagowskiej, które mimo to mogą zainteresować austriackich czytelników. Jednak w pewnym poście Cochrane błędnie stwierdził, że ludzie żyjący w dzielnicach z drogimi nieruchomościami w Kalifornii faktycznie korzystają z innej waluty niż inni amerykanie. Tego rodzaju luźne przemyślenia są błędne, jak Mises pokazał w swojej klasycznej pracy z 1912 roku — Teorii pieniądza i kredytu. W tym artykule wskażę konkretny błąd w rozumowaniu, aby rozjaśnić, jak ustalają się ceny i płace na rynku.

Cochrane o indeksach cenowych

W swoim poście Cochrane zajmuje się przede wszystkim problemami estymacji „indeksów cenowych” i pomiaru inflacji (cen dóbr konsumpcyjnych). Jednak w tym artykule chciałem skupić się na tym fragmencie wpisu Cochrane’a:

Kolejny problem, o którym myślę, że jest słabo poznany: ogromne różnice w lokalnych cenach i, z powodu ogromnych różnic w tym, co konsumujemy, inflacja doświadczana przez osoby w różnych częściach kraju. Zamieszkiwanie w Kalifornii, a zwłaszcza Bay Area, to jak mieszkanie w zupełnie innym kraju z inną walutą. Nawet ceny paliwa są dwa razy wyższe niż w pozostałych regionach kraju. Znaczna część tego, co wydaje się być nierównością majątkową, to po prostu różne ceny, zwłaszcza ceny nieruchomości. (Znaczna część produktywności pracowników sektora nowoczesnych technologii ląduje w kieszeniach obecnych właścicieli nieruchomości). Jeśli dostaniesz 100 jenów w Japonii, to nie jesteś 100 razy bogatszy, niż ktoś, kto otrzymuje dolara w Stanach Zjednoczonych. Podobnie jest, gdy zarabiasz 100 000 dolarów rocznie w San Francisco — a zarabianie powiedzmy 20 dolarów na godzinę w większości rejonów Stanów Zjednoczonych nie jest wcale tak złe, jak byłoby to w San Francisco.

Chociaż Cochrane wskazuje na istotny problem szacowania nierówności dochodowych, to robi to z błędnych pobudek. Tak, jeśli Kowalski zarabia 100 000 dolarów w San Francisco, a Nowak 50 000 dolarów w Cleveland, to błędem byłoby założyć, że Kowalski cieszy się „dwukrotnie wyższym standardem życia” niż Nowak.

Jednak Cochrane myli się, twierdząc, że to zjawisko jest podobne do posługiwania się różnymi walutami w różnych regionach. Po pierwsze, wiemy, że dolar amerykański jest wykorzystywanych w obu miejscach (no przecież!). Ważniejsze jest to, że chociaż faktycznie w San Francisco na ogół są wyższe ceny, to nie oznacza, że dolar kalifornijski jest słabszy od dolara clevelandzkiego, co możemy powiedzieć o jenie — że jest słabszy od dolara.

Mises o „koszcie życia” i sile nabywczej pieniądza

Mises w swojej klasycznej pracy z 1912 roku, Teorii pieniądza i kredytu, odniósł się do błędu leżącego u podstaw argumentu Cochrane’a, ale również do ziarna prawdy zawartego w wypowiedzi Cochrane’a:

[T]o, że koszt życia jest różny w różnych miejscach znaczy tylko, że ta sama osoba nie może zapewnić sobie takiego samego poziomu zadowolenia z tego samego zasobu dóbr w różnych miejscach [...]. [W]iarę w lokalne różnice kosztu życia wspierają także odniesienia do regionalnych różnic w sile nabywczej pieniądza [...]. Nie bardziej poprawne jest mówienie o różnicach między siłą nabywczą pieniądza w Niemczech i Austrii niż jesteśmy uprawnieni do wniosku, na podstawie różnic w cenach hoteli na szczytach i w dolinach Alp, że obiektywna wartość wymienna pieniądza jet różna w tych dwóch przypadkach, co skłoni nas do sformułowania twierdzenia, że np. siła nabywcza pieniądza zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do wysokości nad poziomem morza. Siła nabywcza pieniądza jest wszędzie taka sama; jednak produkty oferowane nie są takie same. Różnią się właściwościami, które są ekonomicznie istotne — ulokowaniem w przestrzeni, w miejscu, w którym są gotowe do konsumpcji.

Ale chociaż współczynniki wymiany między pieniądzem a dobrami ekonomicznymi o podobnych cechach we wszystkich miejscach jednolitego obszaru rynkowego, na którym stosuje się ten sam rodzaj pieniądza, są w każdym czasie równe sobie i chociaż wszystkie rzekome wyjątki można sprowadzić do różnic w przestrzennych własnościach towarów, jest jednak prawdą, że zróżnicowania cen wywołane różnicami umiejscowienia (a więc i jakości ekonomicznej) towarów mogą w pewnych okolicznościach stanowić subiektywne uzasadnienie dla twierdzenia o różnicach w kosztach życia.[1]

Aby wytłumaczyć swój pogląd, Mises stosuje przedstawioną analizę do przypadku Karlsbadu, który (w tamtych czasach) był atrakcją turystyczną, znaną ze swojego spa:

Kto dobrowolnie odwiedza Karlsbad ze względów zdrowotnych, myliłby się, gdyby wydedukował z wysokich cen domów i żywności, że nie można taką samą sumą zapewnić sobie takiego samego poziomu zadowolenia, co w innych miejscach, a więc, że życie jest tutaj droższe. Wniosek ten nie uwzględnia różnic jakościowych towarów, których ceny porównujemy. To właśnie przez wzgląd na tę różnicę jakości, tylko dlatego, że ma ona dla niego pewną wartość, turysta przyjeżdża do Karlsbadu. Jeśli w Karlsbadzie musi zapłacić więcej za tę samą ilość zadowolenia, jest to spowodowane tym, że płacąc za nią, płaci również za możliwość cieszenia się nią w bezpośrednim sąsiedztwie różnych źródeł. Sprawa ma się inaczej dla biznesmena, robotnika i urzędnika, którzy są związani z Karlsbadem swoimi zawodami. Bliskość wód nie ma żadnego znaczenia dla zaspokojenia ich potrzeb, a więc to, że muszą płacić więcej z tego względu za każde dobro i każdą usługę, jako że nie cieszą się dodatkowym zadowoleniem z tego powodu, może się jawić jako ograniczenie możliwości czerpania przyjemności, której w przeciwnym razie nie byliby pozbawieni. Jeśli porównają swój standard życia z tym, który mogliby osiągnąć przy takich samych wydatkach w sąsiednim mieście, dojdą do wniosku, że życie w uzdrowisku jest naprawdę droższe niż gdzie indziej. Przeniosą swoją działalność do jeszcze droższego uzdrowiska tylko wtedy, gdy będą w stanie osiągnąć wystarczająco większy dochód pieniężny, żeby móc cieszyć się takim samym standardem życia, jak w innym miejscu. Lecz porównując standardy zadowolenia, pominą korzyść wynikającą z możliwości zaspokojenia swoich potrzeb w samym uzdrowisku, ponieważ ta okoliczność nie ma ich zdaniem żadnego znaczenia. Każda płaca będzie zatem, zakładając kompletną mobilność, wyższa w samym uzdrowisku niż w innych, tańszych miejscach. Dobrze o tym wiemy, jeśli odnosimy to do płac umownych; ale odnosi się to także do oficjalnych pensji. Państwo płaci specjalny dodatek swoim pracownikom, którzy muszą podejmować obowiązki w „droższych” miejscach, żeby pozostawić ich na tym samym poziomie, co tych urzędników, którzy mieszkają w tańszych miejscach. Także robotnikom trzeba zrekompensować wyższymi płacami wyższy koszt życia.[2]

Jak wyjaśnia Mises, kiedy „koszty życia” są relatywnie wysokie na danym obszarze, jest tak, ponieważ coś przyciąga tam ludzi. Większa gęstość zaludnienia powoduje wzrost cen nieruchomości, co oznacza wzrost cen najmu. To rynkowy sposób racjonowania rzadkich dóbr „w okolicach regionu, który ludzie lubią” i alokacji dla tych, którzy są gotowi najwięcej za nie zapłacić.

Błąd Cochrane’a: rozszerzenie analizy

Póki co może to wydawać się być sporem semantycznym, ponieważ Mises zdaje się zgadzać z istotą obserwacji Cochrane’a. Jednak istotną różnicą — i podstawą dla tego artykułu — jest to, że Cochrane uznał wyższe „koszty życia” za podobne do posługiwania się osobną walutą przez mieszkańców San Francisco. A jak Mises wskazywał niejednokrotnie we fragmentach, które przytoczyłem powyżej, to jest zwyczajnie błędne. Nie tylko ludzie zarówno w San Francisco, jak i Cleveland używają dolarów, ale również dolary mają taką samą siłę nabywczą.

Gdyby nie miały — innymi słowy, gdyby faktycznie tak było, że można by było zakupić więcej „takich samych dóbr” za 100 dolarów w Cleveland niż w San Francisco — to dlaczego w takim razie handlarze nie kupiliby dóbr za 100 dolarów w Cleveland i sprzedali je za (powiedzmy) 140 dolarów w San Francisco, osiągając zysk po odliczeniu kosztów transportu?

Po przemyśleniu logiki arbitrażu widzimy, że rzucona mimochodem uwaga Cochrane’a o ludziach żyjących w Bay Area korzystających „z innej waluty” jest nie do utrzymania. Ludzie w Bay Area korzystają z tych samych dolarów, co wszyscy inni w pozostałych regionach Ameryki. Wysokość cen w Bay Area musi mieć coś wspólnego z podatkami i wysokimi cenami nieruchomości.

Na przykład według AAA ceny paliwa w Kalifornii w momencie, gdy piszę ten artykuł, wynoszą 3,61 dolara za galon, a w sąsiedniej Nevadzie 3,12 dolara. Wygląda to na dziwną rozbieżność; dlaczego jakieś przedsiębiorcze osoby nie zatankują cystern w Reno, nie przejadą 200+ mil do San Francisco, aby zarobić 50 centów na galonie benzyny (przed odliczeniem kosztów transportu)?

Jest tak przede wszystkim dlatego, że Kalifornia ustanowiła mające chronić środowisko specjalne regulacje dotyczące sektora paliwowego, narzucające nawet obowiązek produkcji innego rodzaju paliwa w zimie i w lecie. To oznacza, że rafinerie muszą produkować paliwo osobno na rynek kalifornijski. Co więcej, Kalifornia nakłada na benzynę większe podatki niż sąsiednie stany — właściwie najwyższe w całym kraju — jak pokazuje poniższy diagram American Petroleum Institute (API):

Jak pokazuje mapa, kalifornijskie stanowe i lokalne podatki nałożone na benzynę są o około 27 centów od galona wyższe niż w Nevadzie — i aż o 42 centy wyższe niż w Arizonie.

Oczywiście John Cochrane, profesjonalny ekonomista, który wykładał na Uniwersytecie Chicagowskim (w Booth School of Business), rozumie, jak podatki wpływają na ceny detaliczne. Wciąż jest poważnym błędem mówić, że różnica w cenach jest porównywalna z korzystaniem z różnych walut. Papierosy kosztują znacznie więcej w Nowym Jorku z powodu ogromnych podatków na nie nałożonych; nie dlatego, że nowojorczycy korzystają z innej waluty.

Dlaczego ludzie więcej płacą za życie w mieście?

Możemy inaczej spojrzeć na błąd w analogii Cochrane’a, pytając: dlaczego te różnicach w cenach trwają? Jeśli firma A w Cleveland płaci 50 000 dolarów rocznie, a firma B w tym samym mieście płaci 5 milionów centów rocznie, to oferują tę samą płacę. Jednostką monetarną pierwszej firmy jest dolar, a drugiej są centy, a kurs wymiany między dolarem a centem wynosi 100 centów za dolara.

Jednak w tym przypadku oczywiście nie to dzieje się, gdy firma A w Cleveland płaci 50 000 dolarów rocznie „za tę samą pracę”, za którą firmy płacą w San Francisco 100 000 dolarów. Jeśli pracownicy w którymkolwiek mieście odłożyliby 10 000 dolarów i przesłali je swoim matkom w domach rodzinnych (np. na Florydzie), to wtedy to byłyby te same pieniądze. To oczywiście nieprawda, że „dolar zarobiony w San Francisco” jest inną walutą niż „dolar zarobiony w Cleveland”, chociaż byłyby to inne jednostki — centy (lub jenach).

Pojawia się pytanie, dlaczego pracownicy przenoszą się do wielkich miast, gdzie wynajem jest tak drogi? Jak wyczerpująco pokazałem powyżej, to nie jest kwestia jednostek. Dolary w San Francisco są te same, za to większość cen jest wyższa. Dlaczego ludzie godzą się na to?

Oczywista odpowiedź brzmi: „ponieważ płace i wynagrodzenia na ogół są wyższe”. Dlaczego jednak miliony ludzi nie mieszkają na Antarktydzie? Ponieważ wybudowanie w takim środowisku odpowiednich osiedli i zorganizowanie dostaw żywności byłoby bardzo drogie, a więc aby ludzie zaczęli się tam przenosić, płace woźnych na Antarktyce musiałyby być astronomiczne. A jednak nie obserwujemy tego. Wynik działania rynku jest taki, że niemal nikt nie mieszka na Antarktydzie.

Krótkie wyjaśnienie tego zjawiska brzmi: produktywność wielu rodzajów prac jest znacznie wyższa na obszarach zabudowanych niż innych. Historycznie rozwój wielkich miast w Stanach Zjednoczonych był związany z transportem wodnym: Nowy Jork, Los Angeles i Houston to wciąż duże miasta portowe, a dostęp Chicago do wielkich jezior i najważniejszych rzek był istotnym czynnikiem dla rozwoju miasta.

Nie jest więc zbiegiem okoliczności, że największe miasta Stanów Zjednoczonych rozwinęły się akurat w tych rejonach. Jednak gdy ludzie zaczynają żyć bliżej siebie z powodu różnych czynników (jak chociażby dostęp do wody), pojawia się dodatkowy efekt: ich produktywność wzrasta również na innych obszarach, z powodu bliskości zamieszkania. Ekonomika miast to osobna gałąź, której nie będę tutaj omawiał. Wystarczy powiedzieć, że ludzie nie zamieszkują całego kraju z równomierną gęstością zaludnienia, na wzór elektronów, które odpychając się od siebie rozprowadzają ładunek równomiernie na powierzchni.

Ponad połowa ludzi na świecie żyje obecnie w miastach lub na obszarach miejskich i szacuje się, że ta liczba wzrośnie do dwóch-trzecich w 2050. Musi być jakiś tego powód. Z perspektywy konsumenckiej przyczyną może być jedzenie w najlepszych restauracjach i możliwość zobaczenia występu na Broadway’u (jeśli mówimy o Manhattanie). Z perspektywy dostępu do pracy może być tak dlatego, że w miastach oferuje się wyższe płace, dla których warto przenieść się tam, pomimo wysokich cen najmu.

Wbrew temu, co twierdzi Cochrane, te wysokie płace nie wynikają z różnic w jednostkach; wynikają z tego, że produktywność pracowników na ogół jest wyższa. Pracownik, który zarabia 100 000 dolarów w San Francisco, produkuje dwa razy więcej dla pracodawcy niż pracownik, który zarabia 50 000 dolarów w Cleveland. Jest tak nie z powodu różnych jednostek, ale dlatego, że ten pierwszy pracownik jest znacznie produktywniejszy.

Wnioski

Uwaga Johna Cochrane’a odnośnie życia w Bay Area „jakby żyło się tam jak w kraju z inną walutą” jest nieszkodliwa w zwykłej codziennej dyskusji i zwraca uwagę na istotne szczegóły dotyczące debaty o nierównościach dochodowych w Stanach Zjednoczonych. Jednak pod względem ekonomicznym jego stwierdzenie jest bez sensu. Co więcej, kiedy przeanalizujemy dokładnie, co jest nie tak z tą wypowiedzią, lepiej rozumiemy zawiłości gospodarki rynkowej i rolę, jaką w alokacji zasobów odgrywają ceny — w tym alokacji pracy.

 

[1] Ludwig von Mises, Teoria pieniądza i kredytu, Fijorr Publishing, Warszawa 2012, s. 160.

[2] Ibidem, s. 160-161.

Źródło ilustracji: Pixabay.com

Kategorie
Ekonomia pracy i demografia Finanse Nierówności dochodowe Rynek nieruchomości Teksty Tłumaczenia

Czytaj również

Tłumaczenia

French: Jak pokonać kryzys na rynku nieruchomości?

Kryzys na rynku nieruchomości trwa już 4 lata i nie widać jego końca, ponieważ rząd ciągle wspiera wielkich posiadaczy kredytów hipotecznych. Branża, w której działają tylko firmy zależne od pomocy państwa, nie może być uważana za część wolnego rynku. Jak zauważył Mises, jedna interwencja rządu prowadzi do nieskończonej serii interwencji mających na celu zniwelowanie skutków pierwszej oraz kolejnych interwencji. Kryzys na rynku nieruchomości zakończyć może tylko pozwolenie na funkcjonowanie wolnego rynku.

Tłumaczenia

French: Czy rząd dostałby kredyt hipoteczny?

Bankierzy powinni rozpatrywać wnioski kredytowe, korzystając z pięciu wskaźników dotyczących wnioskującego: przepływów pieniężnych, zabezpieczenia, kapitału, charakteru wnioskodawcy i otoczenia rynkowego. Kiedy godny zaufania Kowalski wszystkie te wskaźniki ma na doskonałym poziomie, nikt w banku nie darzy go specjalnym szacunkiem. Co innego, gdy o kredyt ubiega się rząd.

Tłumaczenia

French: Porzucenie nieruchomości - wzlot i upadek „amerykańskiego snu”

Lata 2007 i 2008 zmieniły sposób postrzegania przez Amerykanów nieruchomości. Domy nie są już wyjątkowym, najcenniejszym aktywem, które każdy Amerykanin powinien posiadać. Ludzie wiedzą już, że ceny domów nie będą rosnąc w nieskończoność. Jeśli suma rat hipotecznych jest większa od wartości domu, to Amerykanie nie mają skrupułów i porzucają nieruchomości. Można zaryzykować twierdzenie, że powracają czasy XIX-wiecznego, pionierskiego etosu.

Tłumaczenia

Murphy: Wolnorynkowe zombie w natarciu

Paul Krugman stawia niedorzeczne tezy, przekonując, że minione dwa lata stanowią dowód klęski polityki wolnorynkowej. Pomimo jego utyskiwań, miło jest patrzeć, jak rośnie uznanie dla Rona Paula i innych zwolenników ograniczonej roli rządu. Jeżeli te wschodzące gwiazdy ruchu wolnościowego są zombie, to możemy jedynie mieć nadzieję, że natrafią na wystarczająco dużą liczbę mózgów i dokończą dzieła.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 1
Usługi kurierskie

Bardzo interesujące spostrzeżenia. Życie w mieście dostarcza dużo więcej rozrywek i możliwości, za które niestety więcej płacimy. Niemniej jednak myślę, że i ludzie mieszkający na wsi coraz powszechniej korzystają z dostępu do przeróżnych ofert. Dawniej, nawet zwykłe zakupy wymagały dalekich i długich wypraw do największych marketów. Jednak czasy się zmieniają i dzisiaj, dzięki usługom kurierskim niemal wszystko możemy zamówić z dostawą do domu.

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.