Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Koronawirus

Machaj: Przewidywanie w czasach ataku koronawirusa

4
Mateusz Machaj
Przeczytanie zajmie 19 min
Machaj_Przewidywanie-w-czasach-ataku-koronawirusa.jpg
Pobierz w wersji
PDF

Mateusz Machaj

Wersja PDF

Tekst napisano 29 marca 2020 r.

  • Świat naukowy poszerza na bieżąco wiedzę o cechach epidemiologicznych koronawirusa. Wydaje nam się, że wiemy, jak przebiega epidemia, choć pozostaje kilka istotnych znaków zapytania.
  • Mamy powody, by stwierdzić, które z dostępnych narzędzi są mniej, a które bardziej efektywne pod kątem walki z epidemią (choć to może ulec zmianie).
  • Wiemy również, które narzędzia są znacznie bardziej kosztowne ekonomicznie.
  • Wiemy jednak niestety bardzo mało o potencjalnych przyszłych scenariuszach dynamiki epidemicznej, więc decyzji o wybranej reakcji na wirusa nie sposób podjąć na podstawie analizy zysków i strat.

                                 
Gospodarcze projekcje zawsze spędzają sen z powiek ekonomistom. W czasach konkretnego kwantyfikowalnego zagrożenia mogą wydawać się łatwiejsze, ale byłoby to mylne wrażenie.

Wiralne
aspekty Covidu-2019

Wszelkie gospodarcze przewidywania
muszą się zacząć od fundamentalnych nieekonomicznych zmiennych. W wypadku obecnej
epidemii możemy rozpocząć od natury samego wirusa. Co o nim wiemy? Z punktu
widzenia wirusologii najistotniejsze zmienne to wskaźnik zaraźliwości (tak
zwany R) oraz odsetek poważnych przypadków w przebiegu infekcji. Obie zmienne
są rozpatrywane wspólnie, jedna bez drugiej niewiele nam powie. Pierwsza
pokazuje skuteczność roznoszenia się zarazy w populacji, a druga pokazuje
zakres poważnego obciążenia społecznego i gospodarczego.

Zaraźliwość
koronawirusa

Jeśli chodzi o zaraźliwość, to w
przypadku covidu-2019 szacuje się ją na poziomie co najmniej 2,2 — czyli jedna
osoba jest w stanie zarazić średnio tyle osób w trakcie rozwoju infekcji
(niektórzy mówią o liczbach 3-4)[1]. Dla
porównania w przypadku grypy zaraźliwość to szacunkowo 1,3. W przypadku odry,
jednego z najbardziej skutecznych patogenów, mówi się nawet o wielkościach
rzędu 12 lub więcej. Przy eboli mogliśmy mówić o wielkości rzędu 1,5. Zaraźliwość
koronawirusa na poziomie 2,2 oznacza przykładowo dla Polski podwajanie się
liczby zakażonych co kilka dni. Nieograniczone rozprzestrzenianie się w tym
tempie oznaczałoby, że w Polsce milion przypadków zostałby przekroczony przed
czerwcem tego roku.

Co bardzo
istotne, wskaźnik zaraźliwości nie jest
niczym sztywno ustalonym
. To nie jest immanentna cecha wirusa, lecz
pochodna wielu okoliczności (dlatego często w badaniach widzimy przedziały, a
nie sztywną liczbę). Możemy je właściwie podzielić na trzy najważniejsze grupy:
czas, okazje i podatność.
Proste do zapamiętania: CzOP. Adam Kucharski wymienia cztery zmienne w swoim
świetnym wykładzie (DOTS)
, ale moim zdaniem dwie z nich można sprowadzić do
jednej.

Czas oznacza długość rozsiewania patogenu. Im dłużej się go
rozsiewa, tym więcej możliwości do zarażania kolejnych ludzi. Ten czas jest
również zależny od innych czynników np. śmiertelności (jeśli wirus szybko
zabija nosiciela, to zmniejsza szansę na zakażenia). Natomiast generalnie im
infekcja dłuższa, tym więcej szans na zakażenie. Znaczenie ma również kondycja
nosiciela w trakcie rozsiewania (ludzie z ebolą byli szybko obłożnie chorzy, co
obniżało zaraźliwość). W czasie również można zawrzeć żywotność samego wirusa
poza organizmem nosiciela. Dlatego w niektórych przypadkach na R wpływać może
pogoda (czy tak jest w przypadku obecnego koronawirusa, nie wiadomo).

Okazje oznaczają tworzenie kontaktów między nosicielami wirusa
a jego potencjalnymi nowymi gospodarzami. Im ludzie tworzą między sobą więcej
mostków do przeskoku patogenu, tym więcej okazji, by tak się stało. Tak jak w
przypadku wirusa HIV — im bardziej promiskuityczne społeczeństwo, tym większa
zaraźliwość. W społeczeństwie głęboko religijnym R dla HIV wyniesie praktycznie
zero. W społeczeństwie rock and rolla trochę więcej. Analogicznie im ludzie
więcej przebywają ze sobą w pomieszczeniach, im więcej dotykają twarzy, kaszlą,
kichają, nie myją rąk, ściskają się, tym wyższa zaraźliwość patogenów
przenoszonych drogą kropelkową (grypy, covidu etc.).

Podatność oznacza naturalną odporność na patogen. Współczesna cywilizacja wymiotła z powierzchni ziemi bardzo wiele takich patogenów dzięki prostemu i genialnemu wynalazkowi (być może najważniejszemu w historii medycyny): szczepieniom. Jeśli patogen trafia na potencjalnego gospodarza, który wie, jak powstrzymać infekcję (bo miał z nim wcześniej do czynienia), to z oczywistych przyczyn przerywa łańcuch dalszych zakażeń. Właśnie dlatego na przykład grypa ma niższą zaraźliwość niż covid — ponieważ wielu ludzi ma na nią odporność. Inaczej niż w przypadku koronawirusa (najprawdopodobniej…).

Dotkliwość
koronawirusa

Sam wskaźnik zaraźliwości tłumaczy
nam rozsiewanie wirusa w populacji, ale nie mówi jeszcze nic o jego
dotkliwości. Do tego służy kolejna zmienna. Jeśli bowiem koronawirus dotykałby
wszystkich jak przeziębienie, to trochę by to gospodarkę zabolało, ale bez
większej długookresowej szkodliwości. Szkopuł w tym, że (uwaga: całkowicie
spekulatywne szacunki!) bezobjawowo przechodzi go prawdopodobnie kilkanaście
procent populacji, a przeważająca większość ludzi odczuwa symptomy podobne do
grypy czy przeziębienia (gorączka, kaszel etc.). Natomiast prawdopodobnie około
3-5% przypadków przechodzi go w formie cięższej, wymagającej hospitalizacji.
Według szacunków przy sprawnej medycznej pomocy śmiertelność może (uwaga,
szacunki!) zejść w okolice 1,5% przypadków (szacunek na podstawie Korei
Południowej, gdzie dane są największe i najbardziej przejrzyste — do 29 marca
zmarło 1,6% wszystkich odnotowanych przypadków).

Jeden i drugi
wskaźnik — zaraźliwości i ciężkiego przebiegu (a konsekwencji śmiertelności) —
nie mogą być rozumiane w oderwaniu od siebie. Jeśli nie ma ciężkiego przebiegu,
to wysoka zaraźliwość nie ma znaczenia. Jeśli jest ciężki przebieg, ale
zaraźliwość bardzo niska, to populacyjnie patogen nie stwarza zagrożenia.

Ocena wpływu
patogenu zawsze musi uwzględniać te dwie zmienne. Dzięki temu możemy na
przykład zrozumieć, dlaczego koronawirus jest większym zagrożeniem niż grypa.
Po pierwsze, ma najprawdopodobniej znacznie wyższą zaraźliwość (przedział 2-4
przy koronawirusie kontra 1,3 przy grypie). Po drugie ma znacznie wyższy
odsetek cięższych przypadków, a w konsekwencji śmiertelności (być może 1,5% dla
koronawirusa vs. 0,1% dla grypy). Zwracam przy tym uwagę, że choć w skali
populacji koronawirus głównie uderza w ludzi starszych i schorowanych, to wśród
ludzi młodych i zdrowych też odznacza się kilkukrotnie większym odsetkiem
poważnych powikłań i zgonów niż grypa (wyjątek niemal na pewno stanowią dzieci
i młodzież).

Wpływanie
na zaraźliwość, ciężki przebieg choroby i śmiertelność

Jak już zwróciłem uwagę, na wszystkie
trzy zmienne mamy wpływ. Na zaraźliwość poprzez czynniki CzOP. Mamy (mniejszy,
ale jednak) wpływ na odsetek ciężkich przebiegów choroby np. jeśli podejmujemy
działania na rzecz obrony grup zagrożonych (np. izolacja domów spokojnej
starości, szpitali — choć ten wpływ zależy, czy i jak działamy w innych
obszarach; izolacja tylko tych miejsc to raczej mrzonka). Oddziałując na samą
zaraźliwość, mamy wpływ na śmiertelność. Bo jeśli chorobę przechodzi ciężko 4%
zakażonych, to w przypadku funkcjonalnej służby zdrowia wielu z nich można
odratować, o ile liczba absolutna nie jest namnożona z powodu wysokiej
zaraźliwości w populacji. W momencie, gdy brakuje personelu medycznego, jego
ochrony, łóżek i sprzętu, to wtedy śmiertelność zamiast wynosić np. hipotetyczne
1,5% potrafi się podnieść kilkukrotnie.

Jak można
wpływać na zaraźliwość? Zmniejszając CzOP: czas ekspozycji, okazje do
ekspozycji oraz podatność[2].

Podatność można
podnieść tylko dwiema metodami zwiększającymi odporność populacyjną. Albo za
pomocą szczepionki, której prawdopodobnie w użytku nie będzie co najmniej przez
rok (ponieważ trzeba przetestować ją pod kątem skutków ubocznych, jeśli miałyby
ją przyjąć miliardy ludzi), albo poprzez odporność stadną, czyli sytuację, gdy
zachoruje na tyle dużo ludzi, że spada liczba osób przenoszących wirusa. Aby
tak się stało, zarazić musiałoby się kilkadziesiąt procent populacji. Mając na
względzie wysoki odsetek ciężkich przypadków, byłaby to wysoka cena do zapłaty
w postaci milionów zgonów. Marc Lipsitch, epidemiolog, który już od wielu
tygodni przewiduje poprawnie rozprzestrzenianie się epidemii, sugeruje, że dla
odporności populacyjnej potrzebne byłoby zarażenie 30-70% populacji. Stosując
te liczby do Polski i łącząc je z hipotetycznymi wskaźnikami ciężkiej
hospitalizacji oznaczałoby to krytyczny stan dla kilkuset tysięcy ludzi.
Przedział szacowany w ten sposób wynosiłby od 230 tysięcy do miliona ludzi.
Śmiertelności przy takich liczbach nie ma co nawet szacować — większość tych
ludzi po prostu umarłaby ze względu na niewydolność służby zdrowia (w
jakimkolwiek kraju, w jakimkolwiek wariancie de facto). Do tego dochodzi
problem zawieszenia funkcjonowania pozostałych elementów służby zdrowia, a
także masowe zakażanie kadry. Możemy nie być pewni szacunków i liczb, ale
jakościowe konsekwencje są nad wyraz widoczne w postaci kryzysów humanitarnych
w Wuhan, Włoszech, Hiszpanii, a zaraz pewnie niestety w USA.

Różnorodność
strategii działania

W mediach funkcjonują obecnie
rozmaite typy idealne określające sposoby przeciwdziałania wobec rosnących
zakażeń. Częstokroć przypisuje się je określonym krajom: strategia „angielska”,
„szwedzka”, „niemiecka” itd. Jest to
oczywiście fundamentalny błąd
. Z dwóch prostych przyczyn. Po pierwsze, w większości
krajów te strategie ewoluują i są dostosowywane do okoliczności. To co było
strategią „amerykańską” wczoraj, nie będzie nią dzisiaj. Zresztą nawet raz
objęta strategia może zakładać jej adaptację w czasie (pokazuje to powszechne w
mediach niezrozumienie tego, co robiono w Wielkiej Brytanii, która nie
kwestionowała tego, że w pewnym momencie uruchomiony będzie lockdown). Po drugie, to, co być może
jest skuteczną strategią w jednych okolicznościach w jednym kraju,
niekoniecznie będzie się sprawdzać w innym. Przesądzają o tym trzy czynniki:
zupełnie inny etap rozwoju epidemii, dostępność zupełnie innych narzędzi oraz
inne kulturowe uwarunkowania. Dlatego
większość porównań strategii, które czytamy od paru dni w polskich mediach, nie
ma praktycznie żadnej wartości
. Same rządy niewiele w tym pomagają,
ponieważ nie komunikują w przejrzysty sposób tego, co robią i co zamierzają
zrobić za jakiś czas.

Jako przykład
skutecznych reakcji przywołuje się często strategie
azjatyckie
, czyli Tajwan, Koreę Południową oraz Chiny poza obszarem Hubei
(poza Hubei nie zastosowano ekstremalnych metod izolacji). Podjęte tam
działania opierają się przede wszystkim na sprawnie zorganizowanym wywiadzie
epidemicznym. Polega on na przeprowadzaniu masowych testów, wykrywaniu chorych,
a następnie „śledzeniu kontaktów” (contact-tracing),
by odnaleźć kolejnych zarażonych i poddać ich kwarantannie. Takowa izolacja poprzez
szybkie wyłapywanie przypadków znacząco obniża wskaźnik zaraźliwości. Wsparta
jest ona strategią miękkiego społecznego dystansowania (bez lockdownu na miarę obecnych Włoch) i
zwiększenia czujności higienicznej (dużo rękawic, dezynfekcji i masek wśród
populacji).

Gdy piszę te
słowa, w Korei Południowej 14 dzień z rzędu spada liczba aktywnie zarażonych
wirusem (więcej osób zdrowieje niż kolejnych się zakaża). Jeśli wierzyć danym,
to w Chinach dzieje się tak od miesiąca (czy dane nie są propagandowo
podreperowane nie wiemy, ale wiemy na przykład, że zamknięto już wszystkie
tymczasowe szpitale, firmy testujące leki mają problem z werbowaniem pacjentów,
a niezależni obserwatorzy WHO sugerują wygaszanie tam epidemii). Wydaje się
zatem, że wskaźnik zaraźliwości został obniżony znacząco poniżej wielkości 1.
Dzięki temu epidemia wygasa. A co
najważniejsze nie jest ekonomiczną katastrofą
.

Dlaczego zatem
nie zastosowano takich kroków w innych krajach? Z dwóch powodów: braku
doświadczenia oraz arogancji. Te kraje azjatyckie podjęły skuteczne działania,
ponieważ zostały negatywnie doświadczone przez wcześniejsze epidemie. Tajwan
został dotknięty przez SARS-1, a Korea przez MERS. W wyniku tego wprowadzono
systemy wczesnego reagowania: profesjonalny wywiad epidemiczny[3]. Korea
Południowa na przykład w jednym przypadku zdołała prześledzić 1200 osób, które
kontaktowały się z osobą zarażoną i przeprowadzić na nich testy. W Europie
trudno o taką skuteczność.

Drugi powód
spóźnienia Europy i USA to arogancja. Całkowicie zlekceważono ostrzeżenia,
które od końca stycznia wysyłali niektórzy
profesjonalni epidemiolodzy (niektórzy: czyli ci, którzy badali temat — pozostali
jakoś nie chcieli wierzyć w zagrożenie). Samo WHO też było zbyt mało stanowcze.
Złudzenie braku zagrożenia było wzmacniane przez całkowity brak społecznej
wyobraźni: bo przecież skoro większość ludzi za życia nie widziała takiej
epidemii, to niemożliwe, by takowa się stała faktem (obawiam się, że w
analogiczny sposób ludzie mogą lekceważyć ryzyko wojen).  Postawa wielu wirusologów i epidemiologów,
także tych w Polsce,  zupełnie nie
pomagała. Mówili, że dotychczas grypa zabiła więcej ludzi niż koronawirus
(uwaga równie sensowna jak obserwacja, że jadący maluch jest szybszy niż
nierozpędzone Porsche — gdy piszę te słowa koronawirus zabija 3,5 tysiąca osób
dziennie, czyli już dwa razy więcej niż grypa, a dopiero się rozpędza,
przyrastając o kilkanaście procent dziennie, co oznacza podwajanie tempa ofiar
co jakiś tydzień). Niestety najczęściej byli to zawodowcy, którzy nie zgłębili
badań o covidzie-19, a opierali się tylko na własnych odczuciach. Zaś
nieposiadający wiedzy eksperckiej politycy, widząc brak jednogłośnej reakcji
ekspertów, mogli uspokoić się, że zagrożenie jest przesadzone.

Muszę jednak
dodać łyżkę dziegciu do „strategii azjatyckiej”. Wiemy, że zdaje się ona działać
obecnie, ale czy tak będzie zawsze, nie wiadomo. Nie wiemy też, czy nie nastąpi
hipotetyczne drugie uderzenie wirusa za jakiś czas. Żyjemy w czasie, w którym
wszelkie napisane słowa o covidzie dezaktualizują w niezwykle spektakularny
sposób.

Strategie
zastępcze i jej problemy

Z dwóch powyższych powodów Europa
i USA obudziły się w takim stadium epidemii, że nie posiadały dostatecznie
dużej liczby testów i odpowiedniego dochodzenia epidemicznego. Oczywiście kraje
te stosują te metody, ale są one dużo słabsze niż w krajach azjatyckich. Widać
to na przykładzie samej Polski, która stara się zwiększyć liczbę testów (co
wcale nie jest łatwe, więc ślepe krzyczenie „więcej testowania” mija się z
celem) i jednocześnie ma wywiad epidemiczny, który dopiero uczy się funkcjonowania
w takich warunkach (dla Sanepidu bycie ważniejszym niż ABW i CBA razem wzięte to
zupełnie nowe doświadczenie). Z powodu słabości tych kart sięgnięto po inne
narzędzia zmniejszania zaraźliwości: ograniczanie kontaktów międzyludzkich, zamykanie
sklepów, szkół, galerii aż w końcu po przymusowe przebywanie w domu.

Jak ta
strategia dokładnie działa, do jakiego stopnia obniża R, dopiero się dowiemy.
Dużo jest niepewności związanej z tym, że formalnie wykazywane liczby
zarażonych są związane z liczbą wykonywanych testów. Jeśli wykonuje się ich
mniej, to formalnie jest mniej zarażonych. Jeśli więcej, to odwrotnie. Dlatego
trendy mogą być zakłócane. Nie wiemy też, ilu ludzi mogło przejść już tę
chorobę — dowiemy się dopiero, gdy będą masowe testy na przeciwciała. W
diagnozowaniu przypadków jest również ewidentne opóźnienie. Wszak dzisiejsze
nowe przypadki to rezultat zakażenia kilka dni temu. Dlatego jeśli jakiś kraj
wprowadza nagle lockdown, to efektów
należy się spodziewać z poślizgiem co najmniej 10-dniowym. Widać to w tempie nowych
zachorowaniach w Wuhan i we Włoszech, które spadły właśnie po 12-13 dniach od
masowej kwarantanny. Polska zaczęła wprowadzać bardziej ekstremalne rozwiązania
od 11 marca (zamknięcie uniwersytetów, szkół dzień później, większości sklepów
5 dni później). Dlatego pierwsze efekty widoczne w zachorowaniach zapewne
zaczną się dopiero pod koniec marca.

Oprócz tego, że
ta strategia jest również w fazie testów, to faktem pozostaje jej dramatyczny i
bardzo niebezpieczny koszt ekonomiczny.
Masowe bankructwa, zatrzymanie wielu linii produkcyjnych, społeczna
destabilizacja, wielkie bezrobocie i obniżenie poziomu życia (nie zapominajmy,
że sprawnie funkcjonująca gospodarka ratuje wiele żyć dziennie!). Jak wielki okaże
się to koszt, to oczywiście zależy od zakresu lockdownu. Pewne jest, że utrzymanie tego stanu rzeczy przez rok
byłoby katastrofalne i niewykonalne. Można je zatem interpretować jako próbę
kupienia czasu przez parę tygodni, by przestawić się na tryb azjatycki.
Pytanie, czy jest to w ogóle wykonalne w krajach o bardzo dużym rozsianiu
infekcji (czy nie jest już za późno), pozostaje jak najbardziej otwarte.

Lepiej byłoby
zastosować broń azjatycką, ale teraz to nie są karty, które leżą na stole. W
sytuacji całkowitego spóźnienia się z interwencją można było chociażby
wcześniej wprowadzić obostrzenia graniczne, które by spowolniły zakażenie — tak
czynił już w styczniu Tajwan, będąc sąsiadem Chin i nie mając jeszcze testów
(nie było jeszcze rozpoznanego wirusa!): dziś po tak długim czasie zbliżają się
do 300 przypadków. A zatem mieli pełzające przyrosty. Żaden z europejskich
krajów nie zdecydował się na taki krok wyprzedzający (inna sprawa, że metoda
zamykania granicy wbrew marzeniom nie bywa w 100% skuteczna). Wszystkie były spóźnione
i musiały sięgać po ostatnie narzędzia dostępne, czyli poważne ograniczenia w
przemieszczaniu się ludności. Tajwański wywiad epidemiczny miał kilka tygodni
mniej czasu i kilkadziesiąt razy mniejszą wiedzę o covidzie niż później Zachód,
a jednak zdołał skuteczniej przytrzymać epidemię w ryzach (na razie…).

Nie ma
wątpliwości, że lockdown nie może trwać
długo, ponieważ żadne społeczeństwo i żadna gospodarka nie wytrzyma go przez
rok, półtora (tyle pewnie trwałoby zatwierdzenie szczepionki). Najwyraźniej
należy obecne kroki interpretować jako fazę przejściową, jako kupienie czasu, w
trakcie którego można częściowo zreorganizować i odciążyć system, uzupełnić
zapasy medyczne, wprowadzić procedury zabezpieczające zespół medyczny, przede
wszystkim rozwinąć testowanie (rokujące są też rentgeny) oraz wywiad epidemiczny.
Mogą też pojawić się leki, które może nie od razu zwalczą patogen, ale
przynajmniej zmniejszą powagę powikłań.

Strategia
bez strategii

Jest jeszcze jedna opcja, która
polegałaby na tym, żeby w sumie nic specjalnego nie robić poza może drobnymi
wzmocnieniami woluntarystycznego społecznego dystansowania oraz próby ochrony
jednostek bardziej narażonych na wirusa. Opcja ta pojawiła się ze strony kilku
ekspertów (głównie nie zajmujących się epidemiami), którzy w dużej mierze mówią
o tym, że posiadamy jeszcze za mało danych, aby działać. Te głosy powtórzyło w
zasadzie bez refleksji przez kilku polskich publicystów. Pytanie o to, co robić
w takiej sytuacji, jest w gruncie rzeczy kombinacją nie do końca zebranej
wiedzy z dziedzin wirusologii, teorii decyzji oraz socjologii i ekonomii.

Według różnych
szacunków populacyjna odporność wymagałaby zarażenia się wirusem przez 30 do
80% społeczeństwa. Trudno powiedzieć, ile dokładnie, bo mamy mało danych. Wysoce
ryzykowne jest przekonanie, że przy tak dużej liczbie zakażonych da się
efektywnie chronić osoby zagrożone. W Hiszpanii już zmarło ponad 1000 seniorów
w domach spokojnej starości, mimo prób ochrony i izolacji, więc naiwne jest
myślenie, że da się takich ludzi w pełni odseparować. Wysoce ryzykowne jest
również przekonanie, że w strategii zakażania mniej narażonych będą tylko lekkie
infekcje, bo covid-19 u ludzi młodszych i zdrowych (ale dorosłych, dzieci
wydają się bezpieczne) też odznacza się względnie wysokim odsetkiem powikłań i
zagrożeniem życia (nie znamy też długookresowych konsekwencji zdrowotnych u
tych, którzy przeżyli i przeszli chorobę ciężej). Nie ma wobec tego gwarancji,
że to nie zapcha również służby zdrowia i przez to nie spowoduje kolejnych
efektów zewnętrznych (wyłączając funkcjonowanie wszelkich szpitali — widzimy to
już w Polsce w miejscach, gdzie zarażona została kadra). Nie wiadomo w ogóle, jak
długo utrzymuje się odporność populacyjna. Wątpliwe jest, że ludzie młodzi i
zdrowi w ogóle nie przejmowaliby się takim zagrożeniem oraz zagrożeniem swoich
najbliższych (i chodzili jak gdyby nigdy nic do pracy, potem do barów, pubów i
dyskotek, a po wszystkim uprawiali turystykę, napędzając PKB). Nie wiadomo, czy
wirus nie wywołuje różnych efektów w zależności od dawki. Ciągła ekspozycja na
niego może utrudniać szybsze wyleczenie i zwiększać śmiertelność, co zdają się
potwierdzać przypadki zgonów młodych medyków w Wuhan i we Włoszech. Do tego nie
należy zapominać, że każda zainfekowana osoba, nawet zdrowa, będzie musiała
przejść kilkutygodniową kwarantannę, przez co i tak wypadnie z rynku pracy.
Strategia ta też ignoruje potencjalne szanse na farmakologiczne rozwiązanie
problemu.

Innymi słowy, o
ile w przypadku właśnie zbieranych statystyk mamy jeszcze mnóstwo danych do przetworzenia,
to w przypadku takiego hipotetycznego scenariusza danych w ogóle brakuje.

O tym, jak
bardzo płynna jest sytuacja z danymi, może świadczyć tekst jednego z
kontrarian, Johna Ioannidisa, który jeszcze
kilka dni temu pisał, że w Skandynawii śmiertelność wynosi 0,1%, w Korei 0,9%,
a w Niemczech 0,2%. W tej chwili te liczby wynoszą już w Skandynawii 2% (20
razy więcej niż spekulował Ioannidis), w Korei 1,5% (67% więcej niż spekulował),
a w Niemczech 0,75% (2,5 razy więcej spekulował). W innym tekście Ioannidis wspominał,
że na wycieczkowcu Diamond Princess śmiertelność wynosiła 1%, nie uwzględniając
faktu, że chodziło o minimalną śmiertelność w najlepszym możliwym scenariuszu.
Już w tej chwili będzie ona wynosiła minimum 1,4%, a chorych pozostaje jeszcze
105 osób, w tym w stanie krytycznym 15. W czarnym scenariuszu ten odsetek może
się zatem np. jeszcze potroić. Ioannidis spekuluje, że na pewno gdzieś ukrywają
się cisi nosiciele, którzy obniżą odsetek śmiertelny. Przywołuje w tym celu
selektywnie kilka krajów (inne ignorując), ale jego liczby topnieją w oczach i
idą w przeciwną stronę. Poza tym spekulacja w tej kwestii jest mieczem
obusiecznym. Na początku epidemii SARS-1 szacowano śmiertelność na poziomie
3-5%. Potem się okazało, że wynosiła jednak 10%. Dlatego założenie, że
śmiertelność na pewno będzie spadać jest miałkie[4]. Nie
mamy obecnie dostatecznej pewności, żeby wyrokować o wskaźniku śmiertelności w
którąkolwiek stronę. Musimy działać, zakładając niepewność w każdym kierunku. W
miarę rozwoju epidemii pojawia się więcej chorych, których nie było wcześniej
na radarze, ale pojawia się też więcej zgonów, które się wcześniej nie wydarzyły.
Sugerowanie, że przyrost tego pierwszego na pewno przerośnie przyrost tego
drugiego nie jest podparte żadnymi sensownymi analizami naukowymi. Jest
zgadywaniem w obecnej chwili. Czy chcemy opierać nasze działania na zgadywaniu
w świetle obecnego zagrożenia?

Przedstawiam te
wyliczenia nie po to, żeby bronić jednej konkretnej liczby i jednej konkretnej
wizji. Nie wiemy do końca, w którą stronę rozwinie się sytuacja. Przytaczam te
liczby, żeby pokazać, jak wiele rzeczy błyskawicznie się dezaktualizuje, a my
rozpoznajemy zagrożenie na bieżąco. Oczekiwanie w takiej sytuacji skrupulatnej
matematycznej dokładności we wszystkim mija się z celem, bo nie jest ona do
końca osiągalna. Prawdziwą śmiertelność poznamy dopiero po wszystkim, gdy
wyzdrowieje ostatnia osoba i gdy zostanie zamknięta ostatnia trumna. Nie stać
nas na luksus czekania na tę informację.

Strategię bez
strategii często wspiera się też czystymi spekulacjami, przykładowo o tym, że
wirus może już był z nami od dawna i znacząca część populacji już przeszła
zakażenia. Taką hipotezę wysunął zespół oksfordzki. Jest tylko
jeden problem: to w całości hipoteza niepodparta żadnymi badaniami, a
szczątkowe dane, którymi dysponujemy, są z nią niekompatybilne (nie pasują do
wybuchu epicentrów w stylu włoskim, a także nie zgadzają się z epidemicznymi
wywiadami, w których nie odkrywa się masowo wielu bezobjawowych nosicieli). Nie,
żeby taka perspektywa nie była kusząca (bo oznaczałaby dużo mniejszą
szkodliwość wirusa), ale wypadałoby ją najpierw udowodnić, a nie komunikować
światu, że wpadło się na pomysł bez zebrania jakichkolwiek danych. Uważam,  że jest naukowo nieodpowiedzialne promowanie takiego
tekstu opartego na hipotezie bez jakichkolwiek badań — bo w tym emocjonującym
czasie artykuł zostanie zapewne wypaczony medialnie.

Moim celem
tutaj nie jest zresztą atakowanie strategii wyczekiwania. Chcę jedynie pokazać,
że nie opiera się ona na żadnych szerszych danych. Inne dane, które zbieramy
(odsetek przypadków z powikłaniami i szacowana śmiertelność połączone z jakościową
obserwacją humanitarnych katastrof w paru miejscach), wspierają obecnie niestety
bardziej pesymistyczne scenariusze. Co jest twardszą zmienną dla procesu
decyzyjnego? Widoczne katastrofy medyczne w rozwiniętych krajach czy prośba
Ioannidisa „przydałoby się więcej danych”?

Jak
dokonać ekonomicznej oceny?

Jak zatem dokonać ekonomicznej
oceny strategii walki z epidemią koronawirusa? Powiem krótko i uczciwie: nie da
się. Wiemy jeszcze zbyt mało o tej epidemii. Jeśli krajom azjatyckim uda się zatrzymać
epidemię swoimi metodami i trzymać ją w szachu, to będziemy mogli
prawdopodobnie ex post powiedzieć, że
opłacalny był system wczesnego reagowania i dobrej epidemicznej dochodzeniówki.
Bo nie dość, że zatrzymał epidemię, to jeszcze dokonał tego dosyć niskim
kosztem. Co w przypadkach pozostałych, dopiero się dowiemy. Jesteśmy w trakcie
odkrywania, jak bardzo skuteczne pod kątem epidemii okazują się narzędzia
izolujące masowo ludzi. Niestety szybko odkrywamy, jak bardzo są ekonomicznie
kosztowne, oraz powoli to, że nie da się ich zastosować na dłuższą metę,
ponieważ rząd nie generuje sam dobrobytu gospodarczego. Pewne również jest to,
że proponowane i rozważane kontrole cenowe nie są drogą do tego, żeby rozwiązywać
problemy przerw w dostawach niezbędnych produktów.

Skoro analiza
ekonomiczna jest zbyt słaba, aby zaoferować nam rekomendację do działania, to
który wybór jest właściwy i racjonalny? Cóż, teoria decyzji nie sprowadza się
do suchych kalkulacji.


Źródło ilustracji: Adobestock

Kategorie
Koronawirus Ochrona zdrowia Teksty

Czytaj również

Wright_Pandemia-a-okno-Overtona.jpg

Filozofia polityki

Wright: Pandemia a okno Overtona

Okno Overtona przesuwa się z czasem

Machaj_Obostrzenia-dla-niezaszczepionych.jpg

Etyka

Machaj: Obostrzenia dla niezaszczepionych?

Istnieją nierepresyjne alternatywy...

Huerta-de-Soto_Ekonomiczne-następstwa-pandemii-ujęcie-austriackie.jpg

Interwencjonizm

Huerta de Soto: Ekonomiczne następstwa pandemii - ujęcie austriackie

Jaki jest i będzie wpływ pandemii na strukturę gospodarki?

Juszczak_Czy-zarażenie-kogoś-jest-agresją.jpg

Etyka

Juszczak: Czy zarażenie kogoś jest agresją?

Libertariańska analiza zakażeń w pandemii


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 4
654w6w564g56

Z tymi rokującymi rentgenami to chyba troszeczkę inaczej: tomograf i USG się sprawdzają, rtg daje obraz nierzetelny (nieśmiało przytaczam za ekspertami z webinaru dr Grzesiowskiego).

Odpowiedz

Windy561

Bardzo kompetentny artykuł omawiający chyba wszystkie aspekty sprawy. Nowość i powszechność tego koronowirusa sprawia że można w praktyce zobaczyć jak poszczególne państwa sobie radzą. Jeśli chodzi o Koreę to trafiła kosa na kamień. Oni od dziesiątek lat są państwem frontowym (mają tylko rozejm) gotowi w każdej chwili do reakcji obronnej, więc zamiast przed sąsiadem ruszyli do obrony przed wirusem. Sprawnie skutecznie z poświęceniem (z przepracowania zmarł jeden z urzędników - dzień przed śmiercią źle się poczuł więc wyszedł z pracy wcześniej czyli o... 23). Bliżej Polski warto przyglądać się Czechom, którzy konsekwentnie pilnują jednego "detalu" a mianowicie wymogu zakrywania twarzy maseczkami lub czymkolwiek. W sobotę był szczyt ok. 350 przypadków teraz zaczęło spadać. Czy to tylko drobne wahnięcie czy zmiana trendu zobaczymy

Odpowiedz

Windy561

A tutaj link do sytuacji w Czechach. https://www.gosc.pl/doc/6235702.Czeski-sposob-na-wirusa-narodowe-szycie-maseczek
Głoszone jest hasło: moja maseczka chroni ciebie a twoja mnie.

Odpowiedz

PI Grembowicz

Tak, władze rządy biurokracje wiedzą planują przewidują, reszta społeczeństwa ma cicho siedzieć i wykonywać rozkazy! Jak dzieci źle wychowane, karcone i wciąż napominane!

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.