Nie zapomnij rozliczyć PIT do końca kwietnia
KRS: 0000174572
Powrót
Ekonomia sektora publicznego

Book: Islandzkie badania sugerują, że pracownicy rządowi są niepotrzebni

0
Joakim Book
Przeczytanie zajmie 8 min
Book_Icelandic_study
Pobierz w wersji
PDF EPUB MOBI

Źródło: aier.org

Tłumaczenie: Mateusz Czyżniewski

„Kłamstwo może obejść świat szybciej niż prawda może założyć spodnie”, mówi sentencja przypisywana Twainowi lub Churchillowi (albo Jonathanowi Swiftowi).

Takim kłamstwem, jest coś, co nazywam „progresywnym pop–newsem” – jest to strzęp wiadomości, zwykle quasi–akademickiego badania lub erystycznie atrakcyjny dowód anegdotyczny, który ma potwierdzać długo utrzymywane przekonania postępowców. Często mają one związek z informacjami dotyczącymi środowiska naturalnego (pomyślcie o Arktyce lub topniejących lodowcach), ale mogą dotyczyć wszystkiego – od cudów równości rasowej lub zróżnicowanych pod względem płci zarządów korporacji po sukcesy ustaw o płacy minimalnej. Ostatnio postępowcy doszukali się problemów z samą naturą pracy i złymi korporacjami, które każą nam za dużo pracować za zbyt małe wynagrodzenie.

Powinniśmy zatem pracować mniej, za tę samą płacę (co ma być według niektórych podwyżką). Dwie próby skrócenia tygodnia pracy w Islandii w latach 2015–2019 przyniosły oszałamiająco pozytywne rezultaty, zasugerowała w swoim raporcie pewna brytyjska organizacja pozarządowa oraz jego islandzki współautor. (Nie chcąc brać udziału w tej ich kampanii PR, powstrzymuję się od podawania ich nazwisk lub linkowania do ich stron internetowych. Zakładam, że zainteresowani czytelnicy są kompetentni w sztuce googlowania) [Wypada jednak podać źródło, które się krytykuje: autonomy.work – przyp. redakcji mises.pl].

Po „długotrwałych apelach organizacji obywatelskich i związków zawodowych”, aktywiści przekonali zarządców miasta Reykjavík do rozpoczęcia prób z 66 osobami w wybranych biurach, mierząc następnie wydajność ich pracy. Tydzień pracy miał być skrócony o 1, 2 lub 3 godziny tygodniowo, z zachowaniem tego samego wynagrodzenia. Po pewnych zabiegach politycznych i „początkowym sukcesie” próba rozszerzyła się na 2500 pracowników wszystkich szczebli islandzkiego państwa, a zainteresowane departamenty i biura same zgłosiły się do udziału w tym programie. Zniknęły wszelkie przejawy przeprowadzenia rzetelnej kontroli tego eksperymentu. Wszyscy zaangażowani pracownicy byli urzędnikami państwowymi, począwszy od krytycznie ważnych służb, takich jak Biblioteka i Muzeum Miejskie, po służby parkingowe i kuratorów ogrodu botanicznego. Wśród tych, którym najbardziej zredukowano pracę, o cztery godziny tygodniowo, znalazł się wydział policji w Westfjord (który ostatnio trafił na pierwsze strony gazet za ściganie pogłosek o zabłąkanym niedźwiedziu polarnym) – odległym górskim obszarze z 7000 mieszkańców i 22 funkcjonariuszami.

Wyniki były najwyraźniej świetne, przy dużej liczbie pozytywnych komentarzy uczestników i brakiem zauważalnego spadku poziomu w realizacji jakichkolwiek usług. BBC podało, że „czterodniowy tydzień pracy” był „przemożnym sukcesem”, a HuffPo i CNBC wyraziły podobne opinie. Po objęciu 1% islandzkiej siły roboczej, ten wspaniały program został rozszerzony na 86% pracowników.. Donosił o tym Bloomberg, a Independent zamieścił pełne nadziei polityczne cytaty jednego z „dyrektorów” think tanku. Skandynawskie wiadomości czy audycje radiowe ciągle nadawały tego typu informacje.

Tak, przez „to” rozumiem również inne niedorzeczności. Jak w przypadku wszystkich postępowych pop–newsów, twierdzenia są bardzo podejrzane, a dziennikarskiej kontroli nagle nigdzie nie ma.

Zacznijmy od organizacji, których nazw nie wymienię: ta brytyjska, otwarcie opisuje siebie jako skupiającą się na „przyszłości pracy i planowania ekonomicznego”, tak jakby próba planowania gospodarki była wielkim wyczynem, którym można się chwalić. Ich islandzki odpowiednik to typowa inicjatywa na małą skalę, prowadzona na zasadzie „polityka jest skorumpowana”, wzywająca do skrajnej demokracji w gospodarce, korporacji zarządzanych przez pracowników i zwrócenia władzy ludziom z rąk „małych i potężnych grup”, które teraz rzekomo kontrolują wszystko.

Świetnie! To jest postępowa wersja tego, żeby kościół baptystów wypowiadał się na temat problemów ze zdrowiem psychicznym społeczności LGBT, albo żeby polityką zagraniczną USA zajmował się rzecznik prasowy ISIS.

Nie lubisz urzędników? Być może temat korupcji będzie dla Ciebie ciekawy:

Tłumaczenia

Benson: Uwagi na temat korupcji urzędników państwowych: czarny rynek praw własności

Poniżej kilka skandalicznych faktów na temat tego eksperymentu. Próba badawcza nie obejmowała czterodniowego tygodnia pracy, dlatego ocenę , czy eksperyment był wielkim sukcesem pozostawiam czytelnikowi. W zależności od biura, niektóre pozwoliły pracownikom na dodatkową elastyczność czasową, inne wprowadziły strategię: krótkie vs. długie tygodnie (z alternatywnymi terminami krótszych godzin pracy i wolnym piątkowym popołudniem). Większość biur skróciła tydzień pracy o marne jedną lub dwie godziny, ale dzięki aktywistycznym klawiaturowym wojownikom  z BBC czy HuffPo stało się to nagle „czterodniowym tygodniem roboczym” – prawdopodobnie dlatego, że organizacje stojące za przeprowadzeniem badań wyraźnie uznały to za cel polityki. Inne „odjechane” komentarze, jak w Yahoo Finance, mówiły o nawet trzech dniach wolnych tygodniowo dla pracowników.

W pierwszym badaniu, w którym uczestniczyło 66 osób, zapewniono pewne grupy kontrolne. Następnie, ten pierwszy „sukces” zachęcił prowadzących eksperyment do poszerzenia puli i osiągnięcia sensacyjnej liczby „1,3% siły roboczej”, na której skoncentrowały się międzynarodowe serwisy informacyjne. Gdzieś pomiędzy pompatycznym opisem a „analizą”, zniknęły grupy kontrolne. Wyniki uzyskane na podstawie powierzchownych metryk, stosowanych przez każde biuro w celu zmierzenia wydajności podczas testów były na tyle niejasne, że obejmowały całą działalność departamentu (wydane pozwolenia, wypisane wykroczenia drogowe, zamknięte sprawy imigracyjne i średni czas oczekiwania) i podlegały znacznie większej wariancji niż ta, którą wygenerowałoby zmniejszenie czasu pracy o kilka godzin. Zepchnięte na koniec raportu porównania ilościowe zestawiają wyniki sprzed eksperymentu z tymi po jego realizacji, wielokrotnie wskazując, że nie można dostrzec żadnych negatywnych skutków. (To po co były grupy kontrolne, skoro i tak chodziło tylko o proste obserwacje?).

Na szczęście, wydawało się, że funkcjonariusze policji Westfjord mogli wystawić tyle mandatów za przekroczenie prędkości, ile przed eksperymentem, a nawet zamknąć więcej spraw, niż mieli w dwóch poprzednich latach. Świetnie.

Większość komunikatów prasowych, być może w swoim zapale do szerzenia postępowej ewangelii, szybko i niedokładnie posługiwała się danymi liczbowymi. Niektóre skupiały się na tym jednym procencie całej siły roboczej, co – choć w przybliżeniu prawdziwe – jest wysoce mylące dla kraju, którego populacja wynosi niewiele ponad 370 000 ludzi. Inni zsumowali wszystkich tych ludzi, którzy przeszli na krótsze tygodnie pracy, z tymi, którzy „zyskali prawo do skrócenia swoich godzin pracy” oraz tymi, którzy wkrótce mogą zyskać to prawo, dzięki trwającym negocjacjom związkowym. Zadziwiające, że taka arytmetyka dała wynik 86% siły roboczej. W całkowicie niekompetentnych rękach dziennikarskich Annie Nova z CNBC, ta arytmetyczna magia stała się czymś całkowicie prawdziwym. Cytuje ona Jacka Kellama, badacza z brytyjskiej organizacji pozarządowej: Niemniej jednak, mimo że Islandia jest stosunkowo małą gospodarką, 86% populacji dokonało zmiany.

Podsumowując tę niedorzeczną propagandę w wykonaniu światowych postępowych mediów, podkreślmy, że zaledwie w kilka dni przeszliśmy od 1% siły roboczej pracującej przy skróconych godzinach etatu, przez 86% pracowników mających być potencjalnie objętymi umowami związkowymi gwarantującymi pracę w krótszym wymiarze godzin, do 86% populacji, która już teraz jest niby zatrudniona na 4-dniowy tydzień pracy. Jakże szybko kłamstwa mogą rosnąć w siłę, mnożyć się i rozszerzać na cały świat...

Pewna firma z sektora prywatnego, niebędąca częścią tego eksperymentu, została zastraszona przez swój związek zawodowy w 2020 roku, w celu skrócenia tygodnia pracy o pełne 35 minut. Niesamowite rzeczy, wiem (Raport nie ujawnia żadnych dalszych wyników od tego pracodawcy).

Co ciekawe, największą grupą poddaną badaniu są – uwaga – pracownicy rządowi. Tak, urzędnicy państwowi, nasi społeczni słudzy. Ci, którzy zarabiają na życie, zajmując się bezsensowną papierologią, wtedy kiedy akurat nie są nastawieni na denerwowanie reszty społeczeństwa z charakterystyczną, biurokratyczną pogardą. W raporcie stwierdzono, że:

Aby móc pracować mniej przy jednoczesnym zapewnieniu tego samego poziomu usług, należało zatem wprowadzić zmiany w organizacji pracy. Najczęściej odbywało się to poprzez przemyślenie sposobu realizacji zadań: skrócenie niepotrzebnych spotkań, wycięcie zbędnych zadań do realizacji czy optymalizacja pracy podczas zmian itp.

Jeśli ta historia mogłaby cokolwiek na nauczyć, to właśnie tego, że pracownicy rządowi pracujący mniej nie powodują żadnej możliwej do zidentyfikowania szkody dla społeczeństwa.

Naprawdę? Czyżby pracownicy rządowi, mistrzowie niepotrzebnego marnowania papieru, w całkowicie nieistotnych usługach rządowych, mogli pracować mniej i nic nie stało się z efektywnością ich i tak wątpliwej przydatności pracy?

Wywiady z wybranymi pracownikami miały pozytywny charakter – wielka mi niespodzianka. Zawierały one mnóstwo soczystych cytatów na temat większej ilości czasu dla rodziny czy lepszego samopoczucia psychicznego. Cóż, komu by się nie podobało  spędzać w swojej bezproduktywnej rządowej pracy kilka godzin tygodniowo mniej, bez ucięcia płacy?

Nie sądzę, aby ktokolwiek sprzeciwiał się usunięciu „niepotrzebnych zadań” lub „skróceniu spotkań” — w rządzie lub poza nim. Istotnym pytaniem jest oczywiście to, na ile ma to związek z długością tygodnia pracy, a nie z charakterem pracy rządu.

Czy mogę być tak odważny i zasugerować rozszerzenie tego szumnie zapowiadanego procesu?

Zróbmy coś jeszcze lepszego i zredukujmy długość tygodnia pracy o połowę. Następnie możemy stopniowo przejść do zerowej liczby przepracowanych godzin. Na początku byłbym szczęśliwy, gdybyśmy utrzymali tych urzędników na pełnym wynagrodzeniu, tylko po to, aby wyciągnąć ich z biur, zanim stopniowo zlikwidujemy również konieczność płacenia im. Tak, całkowicie zwolnijmy ich z tych bezproduktywnych obowiązków urzędniczych. Jest szansa, że znajdziemy dużo więcej zadań, które były „niepotrzebne”, dużo więcej „usług”, które nie powodują niczego poza denerwowaniem społeczeństwa, i znajdziemy dużo urzędników publicznych pracujących tylko na swoją korzyść, zamiast dla obywateli.

W strasznym „badaniu” Islandia pokazała, że możemy zmniejszyć liczbę godzin przepracowanych przez urzędników publicznych bez żadnego znaczącego negatywnego wyniku dla społeczeństwa. Szokujące, prawda?

Ilustracja: Adobe Stock, pomnik nieznanego biurokraty, Reykjavík

Kategorie
Działalność gospodarcza Ekonomia sektora publicznego Interwencjonizm Teksty Tłumaczenia


Nasza działalność jest możliwa dzięki wsparciu naszych Darczyńców, zostań jednym z nich.

Zobacz wszystkie możliwości wsparcia

Wesprzyj nas, to dzięki naszym Darczyńcom wciąż się rozwijamy

Czytaj również

Tłumaczenia

Block: O tym, jak rynek tworzy miejsca pracy, a rząd je niszczy

Wyobraźmy sobie, że szwajcarska rodzina Robinsonów znalazła się na bezludnej wyspie Oceanu Spokojnego. Czy jej członkowie potrzebują pracy? Nie, oni potrzebują jedzenia, ubrania, miejsca do mieszkania i ochrony przed dzikimi zwierzętami...

4969b.jpg

Ekonomia pracy i demografia

Falkowski: To może skróćmy czas pracy do 10 godzin?

Propozycja ustawowego ograniczenia czasu pracy do 38 godzin w tygodniu należy do kategorii pomysłów, której można by nadać roboczą nazwę „jak uszczęśliwić ludzkość za pomocą dekretu?”. Od razu też nasuwa się pytanie, dlaczego proponuje się ograniczenie do 38, a nie np. 10 godzin, skoro wprowadzenie takiej regulacji miałoby przynieść gospodarce „same korzyści”. A może skrócić tydzień pracy do 0 godzin?

Komentarze

Machaj: Odpowiedzialność polityków i urzędników

Ostatnio zacząłem się zastanawiać nad przykrą sprawą odpowiedzialności polityków i urzędników. Osoba prywatna ponosi dużo większą odpowiedzialność niż osoba publiczna. Przypomnijmy sobie słynną sprawę Kluski. Urzędnik podatkowy wymyślił sobie, że biznesmen ten powinien był zapłacić jakiś podatek. Nałożył w związku z tym na niego karę i zaległe odsetki. Kiedy jednak okazało się, że podatek został naliczony niesłusznie, urzędnik nie poniósł odpowiedzialności. Co więcej, w przypadku rozprawy o odszkodowanie, pieniądze dla poszkodowanego zostają wypłacone z budżetu, a więc z kieszeni samych obywateli, którzy nie są niczemu winni.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.