Autor: Mateusz Machaj
Radio Olsztyn, 17.03.2008
Tu można posłuchać.
Z debatą na temat przystąpienia Polski do strefy euro dzieje się coś dziwnego. Nie sposób oczywiście w kilku zdaniach przedstawić wszystkich niuansów wprowadzenia wspólnej waluty, ale można zwrócić uwagę na jeden szczególny jej aspekt, który jest praktycznie pomijany w polskim dyskursie. Chodzi o to, że waluta euro jest nie tylko połączeniem danego regionu jednym środkiem wymiany, lecz także wprowadzeniem przymusowej politycznej instytucji, jaką jest Europejski Bank Centralny, która decyduje o prowadzonej polityce monetarnej. Nie można wobec tego zapominać, że dyskusja o euro, to także dyskusja o polityce, a nie tylko gospodarce.
Zwolennicy wprowadzenia euro starają się spychać tę kwestię na zupełnie drugi plan, jeśli by nie powiedzieć, chcą ją solidarnie przemilczeć. Starają się podkreślać pozytywne ekonomiczne efekty posiadania jednej waluty na ogromnym obszarze gospodarczym. Słyszymy w aż nadto przerysowanych barwach o tym, że obniżone zostaną koszty transakcyjne, zlikwidowane zostanie ryzyko kursowe, że jedna polityka monetarna będzie sprzyjała stabilizacji handlu i rynków finansowych, łatwiej będzie porównywać ceny za dobra i usługi na całym obszarze itd.
I możemy się nawet zgodzić z tego typu argumentacją. Z tymże moglibyśmy dodać do tych ekonomicznych zalet dodatkowe warunki, których spełnienie będzie jeszcze korzystniejsze. Dodajmy, że dana waluta musi mieć niską inflację, być solidniejsza i jednocześnie być lepiej zabezpieczona na wypadek możliwych kryzysów. A skoro tak, to nie pozostaje nam nic innego jak zaproponować Unii Europejskiej przyjęcie polskiej złotówki. Wszak argumentacja stosowana przez zwolenników wprowadzenia euro ma tutaj dokładnie takie samo zastosowanie, a ponadto mamy jeszcze kilka innych plusów.
Wszystkie wymienione w przypadku przyjęcia euro argumenty możemy powtórzyć. Przyjęcie przez UE złotówki będzie sprzyjało obniżaniu kosztów transakcyjnych i eliminacji ryzyka kursowego, które wiąże się z wahaniami waluty. Wzmocni się przepływ kapitałów między Polską a Unią Europejską, ułatwiony zostanie rachunek ekonomiczny, gdyż łatwiej będzie porównywać ceny za czynniki produkcji. Z tymże złotówka ma jeszcze dodatkową przewagę nad europejską walutą. Przede wszystkim jest, co pokazało wyraźnie ostatnie kilka lat, walutą zdecydowanie solidniejszą niż tracące na wartości euro. Poza tym jest to waluta mniej inflacyjna, co jest w interesie wszystkich obywateli. Nie tylko polskich, lecz także francuskich, niemieckich, hiszpańskich i innych mieszkańców Unii.
Dodajmy do tego, że Narodowy Bank Polski prowadził wyraźnie bardziej roztropną politykę bankową i pieniężną. Nie uruchomił bańki spekulacyjnej aż na taką skalę jak bank amerykański, czy bank europejski. W dodatku echem odbiła się niedawna decyzja dbania o bilans NBP, który zamierza stopniowo odchodzić od dolarowych rezerw. A w tym samym czasie Europejski Bank Centralny podejmuje się różnych umów koordynowania międzynarodowej polityki monetarnej i podejmuje działania, mające na celu wsparcie dolara. Rozumiem, że bank jako instytucja państwowa nie musi podejmować rozsądnych inwestycji i nawet nie musi tak naprawdę jak prywatna firma księgować strat, ale jednak jest to gruba przesada. Dlaczego obywatele mają wspierać jakąś zieloną walutę, z której niedługo będzie można robić papier toaletowy?
Widzimy wyraźnie, że złotówka nie tylko spełnia wszelkie pozytywne standardy, żeby przyjęły ją państwa UE. Standardy, którymi nas zasypują euroentuzjaści będący pod wpływem propagandowego opium monetarnego. Co więcej złotówka ma dodatkowe atuty, których nie ma euro. Dlaczego zatem UE nie miałaby dołączyć do naszej strefy walutowej? Dlaczego to Polska ma przyjąć euro, a nie na odwrót? Czyżby jednak rolę grały czynniki polityczne, a nie ekonomiczne?