Autor: Robert P. Murphy
Źródło: consultingbyrpm.com
Tłumaczenie: Jan Lewiński
Wersja PDF
Kapitał w XXI wieku Thomasa Piketty’ego (Harvard University Press, 2014) to książka mająca prawie siedemset stron. Ten ekonomista-akademik wypełnił ją danymi historycznymi i teoretycznymi rozważaniami o „funkcjach produkcji Cobba-Douglasa”. Mimo tego w jakiś sposób Kapitałowi… udało się zdobyć pierwsze miejsce – i to we wszystkich kategoriach! – na liście bestsellerów na Amazonie. O co tu chodzi!?
Śmiem twierdzić, że o wniosek, który formułuje Piketty: Chce on, aby rządy podjęły się koordynacji swoich działań, tak aby – podzieliwszy się między sobą danymi finansowymi o swoich obywatelach – uniemożliwić ludziom ukrycie się przed poborem podatków (i to zarówno dochodowych, jak i majątkowych). Źródłem pochwał samozwańczych „postępowców” nie są względy merytoryczne, lecz nienawiść, jaką żywią wobec nierówności ekonomicznych. Przecież nawet najwytrwalsi apologeci Piketty’ego przyznają, że jego analiza nie ustrzegła się fundamentalnych błędów (powiem o nich niżej). Nie ma to jednak żadnego znaczenia – klamka zapadła. Interwencjoniści spod znaku postępu chwycili się kurczowo „nierówności”, a książka Piketty’ego ma posłużyć za flagowy okręt ich armady.
Argumentacja Piketty’ego
W Kapitale… znajdziemy kilka blisko ze sobą związanych tematów, argumentacyjnie wzmocnionych (jakoby) przez szeroki materiał dowodowy i ścisłe podłoże teoretyczne. Piketty twierdzi, że koncentracja bogactwa i dochodu wziętych razem mocno się w XX wieku osłabiła dzięki rozrostowi państwa. Jednak jego zdaniem trend ten odwrócił się od czasu „rewolucji konserwatywnej”, zapoczątkowanej przez Ronalda Reagana i Margaret Thatcher (s. 42). Do tego zmianie uległy same sposoby utrzymywania społeczeństwa w ryzach przez bogaczy: Coraz więcej i więcej dochodu tworzą nie utalentowane jednostki (jak zarządzający funduszami hedgingowymi), lecz posiadacze „kapitału”, w definicji którego Piketty uwzględnia ziemię, własność intelektualną i wszystkie inne generujące przychody aktywa (poza pracą).
Ponieważ „r > g” – to znaczy rzeczywista stopa zwrotu z kapitału przekracza stopę wzrostu rzeczywistej produkcji (czytaj: realnego PKB) – to autor Kapitału… twierdzi, że supremacja nieprzyzwoicie bogatych kapitalistów stanie się wraz z upływem lat problemem coraz poważniejszym. Choć w nauce ekonomii korzysta się z modelu bazowego, w którym udziały dochodu narodowego w kapitale i pracy są traktowane jako stałe (tak właśnie wygląda „funkcja Cobba-Douglasa”), to został on tak naprawdę wybrany tylko dla swojej prostoty. W rzeczy samej, jak uznaje Piketty, wraz z rosnącą akumulacją kapitału powinniśmy oczekiwać, że udział kapitalistów w całkowitym dochodzie również będzie rósł, przez co robotnikom przypadać go będzie coraz mniej. To właśnie dzięki tej obserwacji praca Piketty’ego zyskała miano pionierskiej, nawet na tle innych postępowych ekonomistów, zagłębionych w temat nierówności. Jak wyjaśnia sam autor:
Oryginalność [podejścia zawartego w Kapitale…] polega na tym, że – zgodnie z moją wiedzą – jest to pierwsza próba postawienia pytania o oddalanie się od siebie kapitału i pracy oraz aktualnych wzrostów udziału kapitału w dochodzie narodowym. Nie znam pracy, która również ujmowałaby szerszy kontekst historyczny, skupiwszy się na ewolucji stosunku kapitału do dochodu od osiemnastego wieku do teraz. Takie przedsięwzięcie musi zderzyć się ze specyficznymi ograniczeniami (…), ale wierzę, że daje nam lepszy ogląd kwestii podstawowych, stawiając problem w zupełnie nowym świetle. [Piketty s. 220.]
Trudno przecenić nabożny niemal podziw, z jakim „ludzie postępowi” mówią o Kapitale…. (co znakomicie pokazują pierwsze cztery minuty programu Billa Moyersa, w którym ten omawiał go z Paulem Krugmanem[1].) Nawet wtedy, gdy Larry Summers rozniósł w pył cześć teoretyczną książki, to i tak uznał część historyczną za wartą uhonorowania Nagrodą Nobla[2].
Aby zrozumieć taką recepcję książki, trzeba sobie zdać sprawę z jej marksistowskiego powabu. Od razu chcę zastrzec, że nie używam tego słowa jako taniej obelgi. Korzystam z terminu „marksizm” ostrożnie i z pełnym rozmysłem. Rzecz w tym, że u Piketty’ego, tak jak u Marksa, rozważania o kapitale wypełnia ciężka gatunkowo terminologia, rzekomo ulane ze spiżu prawa historyczne, postulaty redystrybucji, a wszystko to osadzone jest w ramach „poprawnego” systemu wartości. Poniższy fragment powinien wytłumaczyć powody, dla których pewni ludzie zakochali się w tej Kapitale…. Piketty tu ostrzega swoich czytelników przed myśleniem, że spadek udziału kapitału w dochodzie (o 10 punktów procentowych), który prawdopodobnie miał miejsce w ciągu ostatnich dwóch wieków, oznacza, iż „kapitał ludzki” zyskał na znaczeniu i będzie odgrywał coraz istotniejszą rolę w XXI wieku. Wręcz przeciwnie; Piketty pisze, że kurczenie się udziału kapitału (rzeczowego) od początku XIX wieku jest”
z pewnością znaczące, ale jeszcze nie na skalę przełomu cywilizacyjnego. W ciągu ostatnich dwóch stuleci poziom umiejętności z pewnością podniósł się znacząco, ale zasób kapitału w przemyśle, nieruchomościach i na rynku finansowym także raptownie wzrósł. Są tacy, którzy uważają, że kapitał stracił na znaczeniu i jak w bajce zamieniliśmy cywilizację opartą na kapitale, schedzie i więzach rodzinnych na taką, której fundamentem jest kapitał ludzki i uzdolnienia. Grube ryby, do tej pory trzymające łapę na kapitale, zostały jakoby – wyłącznie dzięki zmianom technologicznym – zastąpione utalentowanymi zarządcami. Do tej sprawy powrócę w części trzeciej, gdzie zajmę się badaniem indywidualnych nierówności dystrybucji dochodów i bogactwa: na tym etapie udzielenie prawidłowej odpowiedzi byłoby niemożliwe. Jednakże pokazane przeze mnie dotychczas dowody w zupełności wystarczają, aby odrzucić ów bezmyślny optymizm: kapitał nie zniknął, bo po prostu nadal jest użyteczny – i to zdaje się w nie mniejszym stopniu niż za czasów Balzaka i Austen – i w przyszłości to się zapewne nie zmieni. [Piketty s. 224, pogrubienia – R.P.M.]
Gdybym chciał streścić Kapitał… za pomocą jednego tylko akapitu, to właśnie tym wyżej bym się posłużył. Piketty oparł całą książkę na:
a) pogardzie dla myśli, że własność powinna przynosić dochód (na stronie 240 zaczyna się cała sekcja nosząca tytuł „Kluczowe pytanie: praca czy spadek?”)
b) groźbach odwrócenia się cechującego ostatnie 200 lat trendu zmniejszania się nierówności.
A jakie wysnuwa praktyczne wnioski? Piketty mierzy się z tym pytaniem w rozdziale piętnastym:
Regulacja współczesnego globalnego kapitalizmu opartego na dziedziczeniu, reorientacja dwudziestowiecznego modelu fiskalnego i społecznego (…) nie wystarczą (…) [D]wie najważniejsze XX-wieczne instytucje (…) w przyszłości muszą znów zacząć odgrywać rolę priorytetową: państwo socjalne i progresywny podatek dochodowy. Jeśli demokracja ma odzyskać kontrolę nad globalnym kapitalizmem, musi odkryć nowe instrumentarium na miarę współczesnych wyzwań. Idealnym narzędziem byłoby tu mające zasięg globalny progresywne opodatkowanie kapitału, idące w parze ze zwiększeniem przejrzystości na światowych rynkach. Dzięki takiemu opodatkowaniu moglibyśmy uniknąć niekończącej się spirali nierówności, kontrolując przy tym budzącą nasz niepokój dynamikę globalnej koncentracji kapitału. [Piketty s. 515, pogrubienia – R.P.M.]
Choć Piketty dostrzega, że nic szczególnego w tak akurat dobranych liczbach nie ma, to i tak w dalszej części rozdziału daje bardziej szczegółową rekomendację: nałóżmy na najlepiej zarabiających co najmniej 80% podatku od najwyższego progu dochodu (s. 512), a posiadaczom największych majątków skonfiskujmy 5% nadwyżki majątku[3] (s. 530). Powtórzmy jednak: Piketty sądzi, że co roku powinniśmy odbierać 5 procent górnej części majątku najbogatszych ludzi.
Teraz, gdy już poznaliśmy główne tezy i recepty polityczne Piketty’ego, przyjrzyjmy się niektórym z jego licznych błędów.
To George Jetson: Niewolnik wypłat
Najbardziej uderzającym problemem Kapitału… jest wyrażone tam pragnienie uczynienia biednych pracowników jeszcze biedniejszymi, o ile jeszcze bardziej zaszkodzi to bogatym kapitalistom. Żaden ekonomista nie zaprzeczy, że wielkość „kapitału” – przypomnijmy, że Piketty uwzględnia w jego ogólnej definicji nieruchomości i wszelkie formy bogactwa niebędącego pracą – się zwiększa, a płace w kategoriach bezwzględnych będą rosnąć. Wszak jeśli udostępnimy pracownikom więcej narzędzi, maszyn i urządzeń wspomagających ich pracę, to ich fizyczna produktywność na godzinę pracy wzrośnie. Dlatego też wzrośnie ich zapłata za tę pracę.
Lecz ciągły wzrost standardu życia nie wystarczy, aby uspokoić Piketty’ego i jego stronników. Laureat Nagrody Nobla Robert Solow przyznaje, że akumulacja kapitału poprawi sytuację robotników w kategoriach bezwzględnych. Martwi go jednak to, że ich warunki życia mogą się pogorszyć w relacji do sytuacji kapitalistów[4]. Gdyby Piketty’emu i Solowowi dane było ujrzeć świat rodem z animowanego serialu Jetsonowie, to nadzwyczajne wygody i przepych, które zapewnia rodzinie Jetsonów dwugodzinna (w tygodniu) praca głowy rodziny, George’a, zapewne nie zrobiłaby na obu ekonomistach najmniejszego nawet wrażenia[5]. Skądże! Zamiast podziękować kapitalizmowi za umożliwienie przeciętnej rodzinie zakupu latającego samochodu, Piketty i Solow psioczyliby na niesprawiedliwość dziejową: Jak to?! Ten mały łysy facecik ma firmę „Kosmiczne koła zębate” tylko dla siebie?! Skandal!
Przychód i mienie są tworzone, a nie „rozdzielane”
Fatalne zafiksowanie postępowej lewicy na kwestii równości ekonomicznej to przejaw umysłowości, dla której świat jest grą o sumie zerowej. W takim środowisku ludzie majętni wzbogacą się tylko wtedy, gdy biedota jeszcze bardziej zubożeje. Przywołajmy tu następujące słowa Piketty’ego:
[K]oniecznie należy dostrzec spory w Stanach Zjednoczonych transfer dochodu krajowego (rzędu 15 punktów procentowych, licząc od lat 80. ubiegłego wieku) – 90% biednych utraciło dochody na rzecz 10% najbogatszych. Jeśli uważnie przyjrzymy się wzrostowi gospodarczemu Stanów Zjednoczonych (…) od 1977 do 2007 roku, to nie unikniemy konstatacji, że 10% ludzi najbogatszych zawłaszczyło jedną trzecią tegoż wzrostu. [Piketty s. 297, pogrubienia – R.P.M.]
Semantyka, do jakiej ucieka się Piketty, jest czystym nonsensem przynajmniej z dwóch względów. Po pierwsze, dochód i bogactwo się tworzy, a nie „dystrybuuje” pomiędzy różnymi grupami ludzi. Wyobraźmy sobie, jak potraktowalibyśmy następujące słowa: „Podczas porodu bliźnięta dwujajowe były podobnej wielkości. Jednak gdy osiągnęły wiek 10 lat, mogliśmy dostrzec spory transfer ich wysokości (rzędu 15 punktów procentowych) – siostra straciła na wzroście na rzecz swego brata. Jeśli uważnie przyjrzymy się całkowitemu przyrostowi wysokości naszych bliźniaków (…) od 1977 do 1987 roku, to nie unikniemy konstatacji, że w tym czasie brat zawłaszczył jedną trzecią tegoż przyrostu”.
Po drugie, omawiane przez Piketty’ego percentyle nie dotyczą tych samych ludzi. Grupa górnego 1% nawet w 1980 roku nie składała się z tych samych osób, które należały do niej 10 lat później – a co dopiero między 1977 a 2007 rokiem. Mobilność działa tu o wiele silniej, niż mogłoby się nam wydawać. Przykładowo, z przeprowadzonej przez dwóch amerykańskich profesorów analizy danych z badań podłużnych[6] wynikło, że:
(…) 12% populacji przynajmniej na jeden rok znajdzie się w górnym 1% dystrybucji dochodu. Co więcej, 39% Amerykanów co najmniej na rok zawita w progi górnych 5% dystrybucji dochodu, 56% zawędruje do górnych 10%, gdy aż 73% spędzi rok w górnych 20%. [Hirschl i Rank[7]]
Dla argumentu wyobraźmy sobie następującą sytuację (i wcale nie twierdzę, że w rzeczywistości mogłoby do niej dojść): załóżmy, że każda osoba, należąca dotychczas do 1% najmniej zarabiających, nagle otrzymała miliard dolarów. Przyjmijmy też, że w tym samym roku dochody innych uczestników gospodarki utrzymały się na niezmienionym poziomie. Gdyby Piketty opisał tę sytuację tak, jak to czyni w swojej książce, to musiałby z przerażeniem donieść, że wzrost dochodów w tym roku pochłonęli w całości wyłącznie ludzie najbogatsi. Innymi słowy, ta najbardziej egalitarna i dająca najlepszą możliwość awansu z możliwości – pozwalająca najbiedniejszym wysforować się na czoło peletonu wzrostu dochodu i sprawiająca, że pozostali przesuwają się w dół tylko o jeden procent – wyglądałaby w statystycznych okularach Piketty’ego jak najgorszy z wszelkich scenariuszy.
Bzdury – zarówno liche, jak i te zasadnicze
Poza omówionymi wyżej kwestiami, stronice Kapitału… zaludniają omyłki podstawowe. Weźmy choćby zaskakujące doniesienia redaktora ekonomicznego Financial Timesa Chrisa Gilesa, który dostrzegł liczne nieścisłości w wykorzystanych w książce Piketty’ego seriach danych, dotyczących historii koncentracji mienia[8]. Najbardziej obciążający dla autora Kapitału… wykres, porównujący estymaty koncentracji bogactwa w Wielkiej Brytanii, przedstawiam niżej:
Na powyższym rysunku górne krzywe przedstawiają całkowitą wielkość majątku (w szerokiej definicji Piketty’ego jest to „kapitał”) należącego do 10% najbogatszych ludzi. Dolne reprezentują całkowity majątek górnego 1% posiadaczy. Niebieskie linie to dane występujące w książce, a czerwone są zgodne z analizami przeprowadzonymi przez Financial Times (różnice w 2010 roku wynikają z możliwości uwzględnienia lub wyłączenia danych pochodzących z przygotowanego przez brytyjski urząd statystyczny Office for National Statistics badania Wealth and Assets Survey).
Jak widać, pomiędzy danymi przygotowanymi przez autora Kapitału… a tymi, które wyliczył Financial Times, zieje przepaść. W przypadku statystyk dotyczących górnych 10% różnica wynosi nawet 27 punktów procentowych (to właśnie ta rozbieżność przykuła wpierw uwagę Gilesa), a w ramach górnego 1% jest to od 9 do 18 punktów procentowych – w najgorszym dla Piketty’ego razie liczby przez niego prezentowane są prawie trzy razy większe niż te prawdziwe (patrząc tylko na najniższe krzywe zobaczymy, że zamiast 11% podaje on wielkość wynoszącą 29%).
Nawet jednak wziąwszy pod uwagę niezgodność wartości, warto ponownie przyjrzeć się całemu trendowi, zwracając uwagę na poprawne czerwone krzywe. Gdy to zrobimy, dostrzeżemy, że nierówności majątkowe podczas rządów Margaret Thatcher ciągle spadały, a po krótkim wzroście w latach 90., znalazły się teraz (jeśli przyjmiemy dolne wartości dla 2010 roku) na najniższym poziomie w znanej nam brytyjskiej historii.
Nie jestem oczywiście znawcą oszacowań koncentracji majątku w Wielkiej Brytanii (czy w USA), nie mogę więc z pewnością przesądzić o wiarygodności danych prezentowanych przez Gilesa. Ale mogę powiedzieć, że przyłapałem Piketty’ego na pleceniu andronów o wysokości stóp opodatkowania: twierdzi on mianowicie (s. 506-507), że Herbert Hoover zmniejszył górną stopę podatku do 25%, a Franklin Delano Roosevelt podniósł ją w 1933 roku do poziomu 63%. Tymczasem najwyższą stopę podatkową obniżył do 25% Calvin Coolidge (w 1925 roku), natomiast to właśnie za Hoovera (w 1932 roku) podjęto idiotyczną decyzję o jej podwyższeniu do 63%.
Diana Furchtgott-Roth z Manhattan Institute przyłapała autora Kapitału… na podobnym manewrze – może trudno w to uwierzyć, ale twierdził on, że podczas rządów prezydenta Reagana i obu Bushów wysokość międzystanowej płacy minimalnej nie była zmieniana, a za czasów Clintona i Obamy podwyższano ją. Nie warto tego fragmentu cytować – dość powiedzieć, że daty i wielkości deklarowane przez Piketty’ego są wyssane z palca, co na swoim blogu Furchtgott-Roth bardzo udatnie dokumentuje[9]. Wbrew twierdzeniom autora Kapitału… Bushowie – tak jak i demokraci – nie stronili wcale od podnoszenia płacy minimalnej.
Wejście Austriaków: procent nie pochodzi od „krańcowej produktywności kapitału”
W latach 80. XIX wieku austriacki ekonomista Eugen von Böhm-Bawerk poddał miażdżącej krytyce tzw. „naiwną teorię produktywności jako wyjaśnienia procentu”. Jego poprzednicy usiłowali tłumaczyć uzyskiwanie przez kapitalistów przychodu netto z inwestycji fizyczną produktywnością dóbr kapitałowych. Twierdzili przykładowo, że przy użyciu traktora na pewno da się zebrać większe plony niż bez niego. Czy nie jest zatem logicznym, że gdy kapitalista przeznaczy na tę maszynę 10 tys. dolarów, to będzie w stanie ją wypożyczyć i zarobić w całym okresie jej pracy, powiedzmy, 20 tys., otrzymując całkiem niezły zwrot z inwestycji?
Böhm-Bawerk zwrócił jednak uwagę na tkwiący w tym „naiwnym” rozumowaniu fundamentalny błąd. Fizyczna produktywność traktora wyjaśnia koszt brutto jego wynajmu; skoro maszyna pozwoli na zwiększenie wartości uzyskanych zbiorów o tysiąc dolarów, to rolnicy zechcą zapłacić kapitaliście za wynajem traktorów co najwyżej kwotę tysiąca dolarów. Ale przecież ten fakt musiał już zostać ujęty w początkowej cenie zakupu traktora. Jeśli kapitaliście zależy na tym, aby jego inwestycja była rentowna netto, to musi wspomniane przyszłe przychody brutto zdyskontować w początkowej cenie traktora jako ich bieżącą wartość, która będzie niższa od całej sumy owych przyszłych przychodów. Innymi słowy Böhm-Bawerk pokazał, że sama w sobie produktywność rzeczowych dóbr kapitałowych (takich jak nasz traktor) nie wyjaśnia istnienia stopy zwrotu kapitału finansowego.
Dobrze zaznajomieni z tymi subtelnymi problemami są ekonomiści austriaccy, w większości przyjmujący jako wyjaśnienie procentu „teorię czystej preferencji czasowej” Ludwiga von Misesa. Bardziej obeznani z tematem ekonomiści głównego nurtu również rozumieją, że szukanie źródła procentu w „krańcowej produktywności kapitału” jest pomieszaniem pojęć na poziomie ekonomicznego elementarza.
Niestety Thomas Piketty, gdy rozwodzi się w swojej książce nad przychodami kapitalistów, wpada właśnie w tę – rozpoznaną prawie sto lat temu przez Böhm-Bawerka – pułapkę. Jak pokazuje poniższy cytat, autor Kapitału… uważa, że kapitaliści uzyskują zwrot z inwestycji dzięki wzrostowi wielkości produkcji, który jest zasługą dodatkowych maszyn, ziemi i innych rodzajów „kapitału” rzeczowego:
Kluczową rolę odgrywa rzecz jasna technologia. Jeśli kapitału nie da się wykorzystać jako czynnika produkcji, to z definicji jego krańcowa produktywność wynosi zero. Można sobie nawet wyobrazić abstrakcyjne społeczeństwo, w którym kapitał jest dla procesów produkcji bezużyteczny: żadne inwestycje nie mogą zwiększyć produktywności gospodarstw rolnych, narzędzia czy maszyny nie mają żadnego wpływu na wielkość produkcji i nie ma różnicy, czy postawimy dach, czy będziemy spać pod gołym niebem. Lecz kapitał mógłby w takim społeczeństwie pełnić istotną rolę nośnika wartości: ludzie mogliby choćby zechcieć gromadzić zapasy jedzenia (załóżmy, że przechowywanie nie jest problemem), spodziewając się głodu lub z przyczyn estetycznych (mogą nawet dodawać do gór jedzenia kamienie szlachetne czy inne ozdoby). Możemy sobie wyobrazić abstrakcyjny świat, w którym stosunek kapitału do dochodu β jest dość wysoki, ale zwrot z kapitału r to zero. W tym przypadku wkład kapitału w dochód narodowy α = rXβ także byłby zerowy. Cała produkcja i dochód narodowy w tego rodzaju świecie przypadłby w udziale pracy. [Piketty s. 212-213.]
Dla tych badaczy, którzy specjalizują się w teorii kapitału i procentu, powyższy fragment dowodzi zaiste kolosalnej konfuzji jego autora. Dałem już gdzie indziej kontrprzykład w formie eksperymentu myślowego, mający za zadanie pokazać pułapki tej argumentacji Piketty’ego. Chodziło o pokazanie, że nawet w świecie pozbawionym dóbr kapitałowych[10] ludzie mogą udzielać pożyczek i otrzymywać od nich procent. Tutaj chciałbym jednak skorzystać z czegoś bardziej konkretnego, próbując mianowicie pokazać szkody płynące z dowolnego przeskakiwania sobie z jednej definicji „kapitału” – uznającej go za zbiór maszyn i narzędzi – na drugą – określającą go jako pieniężne wartości tych rzeczy.
Dobrą ilustracją tego procederu będzie użyty przez portal Mother Jones rysunek, pochodzący z artykułu współautorstwa Piketty’ego:
Powyższy wykres dotyczy nierówności dochodu, ale istnieją podobne, pokazujące także wzrost koncentracji bogactwa pod koniec lat 20. ubiegłego wieku i w pierwszych latach obecnego stulecia. Wielu postępowców z kształtu powyższej krzywej wyciąga wniosek, że nierówność to istna zmora gospodarki, będąca powodem gospodarczych katastrof. Patrz Pan – zachłystują się – przecie to właśnie bezprecedensowa nierówność doprowadziła do Wielkiej Depresji, a cięcia podatków i deregulacja za czasów Busha wywołała Wielką Recesję! To oczywiste, że musimy się chronić przed podobnymi ekscesami bogaczy, prewencyjnie opodatkowując najzamożniejszych z nich.
Chwileczkę… Załóżmy na chwilę, że jednak Austriaccy ekonomiści mają rację co do cykli koniunkturalnych. To znaczy przyjmijmy, że właśnie poluzowanie polityki pieniężnej doprowadziło w latach 20. XX wieku do spadku stóp procentowych, zasilając bańkę giełdową, która eksplodowała w październiku 1929 roku. Tak samo załóżmy, że na początku XXI wieku to właśnie taka polityka rozdęła bańkę na rynku nieruchomości i na rynkach finansowych, przyczyniając się do wybuchu kryzysu w 2008 roku. Zgodnie z teorią Austriaków złe inwestycje, które nadeszły wraz ze sztucznie zaniżonymi stopami procentowymi, były z ekonomicznego punktu widzenia niemożliwe do utrzymania. To z ich winy gospodarka musiała przejść do fazy recesji, która pozwoliła dokonać ponownej alokacji zasobów na korzyść bardziej rozsądnych przedsięwzięć.
Co ciekawe, jeśli rozumowanie Austriaków jest poprawne, to dane dotyczące dochodu i stanu posiadania zachowałyby się przed kryzysem zgodnie z ostrzeżeniami Piketty’ego i jego adherentów z Mother Jones. Wpływy z pęczniejących aktywów i cen nieruchomości zalałyby konta najbogatszych Amerykanów, zniekształcając także koncentrację dochodów skutkiem pochodzących z aprecjacji cen przychodów kapitałowych. Ale to, co Piketty by określił jako r > g i zagarnianie przez bogatych oszczędności, byłoby li tylko sztucznym skokiem cen, spowodowanym przez politykę taniego pieniądza. Jeśli Austriacy mają rację co do cyklu koniunkturalnego, to wówczas prawidłowym rozwiązaniem będzie wiarygodny pieniądz, a nie kolejne podatki.
Podsumowanie
Moglibyśmy chcieć odpuścić Piketty’emu jego liczne fatalne błędy, bo przecież w końcu chciałby on tylko nieść pomoc biednym. Lecz na nic nawet ta licha próba obrony. Kłopot polega na tym, że cały Kapitał… upstrzony jest wstrząsającymi sugestiami, wskazującymi jednoznacznie, że jego autorowi wcale nie o to chodzi. Proponowane przez niego podatki nie mają przynieść dodatkowych wpływów, lecz mają zapobiec wzrostowi dochodów i budowaniu większego majątku[11].
Muszę przyznać, że z książki Piketty’ego wyniosłem wiele. W szczególności dowiedziałem się, że ludzie, którzy sami określają się postępowymi, są skłonni wylać z kąpielą jakość życia miliardów biednych ludzi, byle tylko uniemożliwić nielicznym wzbogacenie się.
[1] Paul Krugman gościł u Billa Moyersa w kwietniu 2014 roku, w audycji zatytułowanej „O czym 1% nie chce, abyś wiedział”. Nagranie można znaleźć pod adresem http://www.youtube.com/watch?v=QzQYA9Qjsi0.
[2] Recenzja autorstwa Larry’ego Summersa znajduje się w numerze 32 (Spring 2014) Democracy Journal, dostępnym na stronie http://www.democracyjournal.org/32/the-inequality-puzzle.php?page=all.
[3] Opodatkowanie progowe dochodu lub nadwyżki kapitału nakładane jest wyłącznie na tę część dochodu czy kapitału, która przekracza wysokość ustalonego prawem progu. Kwoty poniżej tego najwyższego progu podlegają opodatkowaniu zgodnie ze stawkami podatkowymi sprecyzowanymi dla niższych progów, tak jak w Polsce. Warto ustrzec się tu przed nadinterpretacjami – przykładowo, w głośnej sprawie Astrid Lindgren, pisarki płacącej rzekomo 102% podatku od swoich zarobków, w rzeczywistości chodziło właśnie o stopę podatkową dla najwyższego progu. Całkowity podatek nie przekroczył więc całkowitych wpływów na konto Autorki. Należy jednak nadmienić, że taka stopa podatkowa skłania do powstrzymania się przed pracą, szkodząc zarówno opodatkowanemu, jak i reszcie gospodarki – przyp. J.L.
[4] Recenzję książki Piketty’ego napisaną przez Roberta Solowa znajdziemy pod adresem: http://www.newrepublic.com/article/117429/capital-twenty-first-century-thomas-piketty-reviewed.
[5] Tyle właśnie, zgodnie z opisem udostępnionym przez Wikipedię, pracuje w biurze George Jetson. Patrz: http://en.wikipedia.org/wiki/The_Jetsons#Premise.
[6] Badania podłużne to rodzaj badań dynamicznych, w których analizuje się tę samą grupę osób przez dłuższy czas – przyp. J.L.
[7] Powyższy cytat pochodzi z artykułu na blogu Grega Mankiwa: http://gregmankiw.blogspot.com/2014/04/transitory-income-and-one-percent.html.
[8] Krytyczny wobec Piketty’ego artykuł Chrisa Gilesa znajduje się pod adresem: http://www.ft.com/cms/s/2/e1f343ca-e281-11e3-89fd-00144feabdc0.html.
[9] Artykuł Diany Furchtgott-Roth o blamażu Piketty’ego można odnaleźć pod adresem: http://www.economics21.org/commentary/piketty%E2%80%99s-historic-minimum-wage-errors.
[10] Kontrprzykład ten znajduje się pod adresem: http://mises.ca/posts/blog/the-importance-of-austrian-capital-theory-interest-is-not-the-mpk/.
[11] Przykłady naprawdę szokujących cytatów z książki Piketty’ego można znaleźć tu: http://mises.ca/posts/blog/shocking-quotes-from-thomas-piketty/.
Dziesięcioletnia siostra jest zazwyczaj dużo wyższa od brata. bliźniaka :razz:
Odpowiedz
Kolejna szkodliwa książka, którą można postawić na półce z lewackimi bzdurami p. Klein jak 'No Logo'. Poziom zbaranienia współczesnych ludzi jest tak duży, że szkoda o tym pisać. Niezabraniam czytania tych bredni, ale nikt oprócz propagandy nic z tego nie wyniesie. Ludzie już zapomnieli czym jest marksizm i komunizm. Mises mówił, że nie można o tym zapomieć. Dlaczego? Aby ludzie nie powtorzyli tych samych błędów. Czytam obecnie historię rewolucji od husyckiej do bolszewickiej i jedno jest pewne - historia kołem się toczy. Co to ma do komentowanej pracy o kapitale? Zgadnij kotku
Odpowiedz
Jak zrozumiałem, w cesarskiej Austrii lat 80. XIX używano traktorów.
Odpowiedz
Cóż za sterta demagogii... Niestety w tej chwili nie mam czasu na wyjaśnienie mojej opinii gdyż należę do grupy ekonomicznie wyzyskiwanej. Czy naprawdę uważa pan że jest inteligentne podanie przykładu o bliźniak ach na relacje w gospodarce ? Ja uważam że słabe, chyba żeby były to bliźnięta syjamskie.
Odpowiedz
Sterta demagogii to 50% książki Pikettiego (druga połowa do dane). Książka, która tak gwałci teorię ekonomii, że aż przykro patrzeć.
Odpowiedz
@kobieta z wyspy. Niech pani sobie wyobrazi że wybrała się pani na basen, wchodzi pani a tu okazuje się, że mistrzostwa świata w pływaniu. Podchodzi do pani zawodniczka i mówi czy nie skoczyłaby pani do sklepiku po pływackie gogle bo zaraz start a jej się gdzieś zgubiły i zapłaci nawet 1000 $ bo jej zależy. Robi to pani i kasuje 1000 $ tymczasem zawodniczka wygrywa i dostaje złoty medal i milion $. Otóż według pana P. mamy tu do czynienia z kradzieżą - złota medalistka okradła panią na 999 tysięcy $ z kolei pani włamała się do sklepiku i ukradła 995 $ (bo gogle kosztowały 5$) itd. To jest chore myślenie. Owszem można się zgodzić że doszło do wyzysku ale nie do kradzieży. Wyzysk bo za głupie zainwestowane 1000$ ktoś zarobił milion, wyzysk bo za głupią przebieżkę do sklepiku pani skasowała 1000$, podejrzewam że nawet sklepik coś tam na tych goglach wyzyskał. Ale to Niekradzież bo nikt nikogo do niczego nie zmuszał, niekradzież bo zawodniczka mogła przegrać, bo pani mogła się potknąć i zginąć na miejscu albo spóźnić się na start itd. Itp. W czym jest więc problem? w tym, że gdy przyjdzie pani na basen z koleżanką, to ona może licytować - a ja pobiegnę za 500$, pani wtedy rzuci 250$ itd i w końcu pobiegnie jakiś emigrant za 6$. Gdzie jest ratunek? Otóż inna zawodniczka słysząc taką rozmowę powie do pani a ja dam pani 2000$ za przyniesienie kawy tylko proszę iść powoli i ostrożnie, a wtedy pierwsza może licytować dam 4000$ za gogle itd. Jaki stąd wniosek? Jeżeli państwo w rozmaity sposób - formalny i nieformalny, pośredni i bezpośredni - ogranicza liczbę zawodników (kapitalistów, bogaczy kułaków), to pracownicy mają gorzej a nie lepiej, są bardziej wyzyskiwani a nie mniej. Pan P. tego nie rozumie i mylnie sądzi że dokręcenie śruby pracodawcom polepszy los pracowników. A my nad tym mylnym rozumowaniem ubolewamy, bo rośnie jego popularność a tymczasem jego zastosowanie w praktyce oznaczać będzie tyko dramatyczne zwiększenie wyzysku pracowników. Bo propozycje pana P. to lekarstwo gorsze od choroby.
Odpowiedz
Ciekawe ilu komentujących ten artykuł przeczytało książkę...
Ja nie przeczytałam, natomiast mogę odnieść się do samej sfery nierówności. 1% populacji posiada tyle co 50%. Państwa gadanie, że więcej bogatych kapitalistów daje więcej pracy i wyższe pensje, albo że zmniejszenie liczby najbogatszych bogaczy spowoduje ubożenie ich pracowników, a nawet bezrobocie jest funta kłaków warte. Ten 1% ma tyle pieniędzy, że przynajmniej połowa z nich "pracuje" wyłącznie na giełdach, nie jest inwestowana w produkcję, w usługi, ani w nowe miejsca pracy chyba, że maklerów. Gdy ją stracą z powodu np. jakiegoś wymyślonego "krachu" (chyba nikt rozsądny nie myśli, że kryzys 2008 roku był realny?), wtedy na pozostałych 50% zaczynają oszczędzać, robią "restrukturyzacje" itp. i to dopiero odbija się na pracownikach. Przy czym z tych pozostałych im 50% nie oszczędzają na swoich warunkach życia i swoich rodzin, wyłącznie na tym aby pracą opartą na pracy innych jak najtaniej odzyskać utracone 50% kapitału i jeszcze go pomnożyć. A jak już odzyskają to zapominają przywrócić poprzednie, przedkryzysowe, lepsze warunki pracy...
Podobno mądrzy bogacze "Buffett, Gates, Bloomberg i inni mądrzy miliarderzy nie zostawiają dzieciom spadków. Wydzielili im kwoty, solidne, ale nie aż tak duże, żeby pozwalały na rentierskie życie. Resztę zapisują rozmaitym fundacjom. Nie dlatego, żeby dokuczyć potomkom. Uważają, że jeżeli jest za dużo pieniędzy, to nie ma bodźca do działania." cyt. prof. Elżbieta Mączyńska.
Odpowiedz
Właśnie jestem w trakcie lektury "Kapitału..." i mam bardzo podobne przemyślenia po przeczytaniu tej recenzji i komentarzy pod nią.
Odpowiedz
To ta sama Pani z wieloma tytułami naukowymi, która mówi, że podniesienie płacy minimalnej wymusi na przedsiębiorcach innowacyjność.
A z tymi fundacjami to jest raczej wał podatkowy a nie dobroczynność.
Odpowiedz
Trutka
Az mi sie wlos na glowie jezy jak to czytam... czytalem wywiad z pania "prof". Podaje przyklad gatesa, buffeta i bloomberga. Teraz powiedz mi ile stednio zarabiaja ludzie u tych zlych, obrzydliwych kapitalistow? Zapewne duzo duzo duzo wiecej niz u zwyklego kapitalisty (biednejszego) dlaczego?
Powod jest banalny: tych bogatych stac zeby dac wiecej zarobic swoim podwladnym. Najlepiej zarabia sie w google, microsoft. Pan P nie rozumie chyba iz zwiekszajac opodatkowanie bogatych zmniejszy zarobki nizszych a bogaty i tak wyjdzie na swoje. Wiadomo ze kilku sie z tym pogodzi bo maja tyle kasy ze juz sami nie wiedza co z nia zrobic, wiec rozdaja. I pani prof znowu nie ma racji bo spejulacja na gieldzie przynosi tak samo miejsca pracy jak normalny zaklad. Bo jak wiecej kasy na spekulacje to zawsze zatrudnia nowego ksiegowego nowego pracownika bo nie wyrabiaja sie. I nie wierze ze gates czy inny multi miliarder zostawilby swoim potomkom tak malo ze nie byli by w stanie kupic kilkunastu mieszkan. Taki potomek juz nigdy nie bedzie sie martwil o pieniadze. Niech pani "prof" lub pan pikett zobaczy ile ludzie zarabiaja u najbogatszych w firmach a ile u biedniejszego. Roznica bedzie kolosalna.
Pozdrawiam
Odpowiedz
Prawa popytu i podaży nie da się przeskoczyć. Jeżeli z jakichś powodów spada (lub jest mała) liczba przedsiębiorców, czyli tych którzy tworzą popyt na pracę, to przy niezmienionej lub rosnącej liczbie rąk do pracy ceny za pracę (czyli pensje) spadają. Wystarczy na zdrowy rozum pomyśleć gdzie jest więcej ofert pracy i gdzie jest wyższa pensja za tą samą pracę - w Górnej Wolcie czy w USA, w Albanii czy w Monako, w Pcimiu Dolnym czy w Warszawie. Druga sprawa. To nie żebracy tworzą miejsca pracy tylko bogacze. Bezpośrednio dając ogłoszenie dam pracę lub pośrednio poprzez zakup towarów/usług lub jeszcze bardziej pośrednio poprzez inwestycje giełdowe czy lokaty bankowe. Tylko biznesmen który pakuje swoje oszczędności w pościele (ostatnio sortownia śmieci w Gdańsku wzbogaciła się o poduszkę wypchaną 70 tys zł) i żyjący zgodnie z filmikami na youtube (pod tytułem jak przeżyć za 5 zł dziennie) nie tworzy miejsc pracy. Natomiast normalnie rzecz biorąc im ktoś bogatszy, tym ma większą skłonność do tworzenia miejsc pracy, bo np zamiast osobiście kierować samochodem zatrudnia kierowcę, bo zamiast sam sprzątać wynajmuje kogoś, bo zamiast jeść w domu idzie do restauracji itd. Bo zamiast samemu szyć buty swoim klientom, stawia fabrykę obuwia na 800 stanowisk na 3 zmiany plus biuro ochrona itp. to daje ponad 3 tysiące miejsc pracy itd. A że chce taki kapitalista zapłacić za to wszystko jak najmniej? Cóż w tym dziwnego, wszyscy tak chcemy dlatego pełno mamy salonów vw a nie punktów sprzedaży ferrari. A co zrobić żeby podnieść zwykłym ludziom pensje żeby kapitaliści zaczęli więcej płacić? Trzeba uwolnić gospodarkę z gorsetu prawno fiskalnego który nie pozwala na dużą liczbę biznesów. Natomiast każde działanie w drugą stronę każde działanie zmniejszające popyt na pracowników oddala nas od wzrostu płacy.
Odpowiedz
Największym biznesmenem na świecie był król Midas - czego się nie dotknął natychmiast zamieniał w złoto. Skończył marnie, bo umarł w głodu. Bogacze aby uniknąć losu Midasa muszą wydawać, im chcą mieć lepiej, tym więcej muszą wydawać (luxchałupa w Beverly Hills więcej kosztuje niż wynajęcie pokoju w Suwałkach). I to jest super bo daje pracę ludziom biednym, bo to nie milionerzy klepią rollsy i nie milionerzy fedrują w kopalni diamentów czy na kontraktorce w Los Angeles. Jeżeli chcemy żyć w normalnym świecie, nie mamy innej alternatywy, bo uderzenie w biznes kończy się ostatecznie tym że oferty pracy (nie do odrzucenia) pojawiają się albo ze strony koncernu Auschwitz albo Archipelagu Gułag. I co zastanawiajace 'pracownicy' tych 'firm' narzekali (ale dopiero post factum po upadku reżimu) na różne rzeczy - na głód, chłód, bicie, pracę ponad siły - ale nigdy, przenigdy nie narzekali na wysokość pensji. Czyli jednak recepta pana P. jest w jakimś sensie skuteczna - po wkręceniu jaj w imadło, ból stłuczonego paluszka zanika. Pan P. chce cofnąć koło historii do głębokiej komuny, miejmy nadzieję że to się nie uda. Do pani Trutki trzy uwagi 1 każdy dzień każdy miesiąc to nowe sytuacje więc pensje po kryzysie nie muszą wrócić do starych poziomów. 2 pani ma pretensje, że ktoś rozporządza swoim majątkiem tak jak chce. Ładnie to tak rządzić się cudzym majątkiem? Powinna pani na próbę oddać przez pół roku swoją pensję komuś innemu i niech on o panią dba. Jak będzie dobrze, to proszę uczynić drugi krok i notarialnie przepisać swoje dochody do końca życia tej osobie. Polecam też złożyć wniosek o ubezwłasnowolnienie. Nie ma pani ochoty? I słusznie, ale musi pani zrozumieć, że inni też jej nie mają. 3 Rozwarstwienie majątkowe w kapitalizmie jest ogromne ale w komunizmie jest trylion razy większe. W kapitalizmie jest jakaś tam mniejsza czy większa klasa średnia natomiast w komunizmie jest tak jak to ujął Lenin: 'Albo jesteś w KC, albo jesteś na Syberii.' I do tego doprowadzi konsekwentne zastosowanie wniosków pana P.
Odpowiedz
Pułapka pana P. i komunistów polega na tym, że każdemu się wydaje, że to on będzie w KC i będzie innym przykręcał śrubę podatkową, będzie dyktował jak mają wydawać swój majątek (w tą pułapkę wpadła pani Trutka). Nikomu nie przyjdzie do głowy, że to on będzie tym do którego zapukają w nocy, dadzą minutę na spakowanie się i wsadzą do bydlęcego wagonu jadącego na Sybir. Każdemu wydaje się że ma mało więc nawet jak nie będzie w KC to po niego nie przyjdą. I tu się głęboko mylą, przecież jeszcze nie tak dawno posiadanie jakiegokolwiek samochodu zachodniego w Polsce było synonimem zamożności. A jak KC przykręcił śrubę na Ukrainie to nawet posiadanie kromki chleba było luksusem. Poza tym każdemu się wydaje, że w KC to będzie siedziała Matka Teresa z Kalkuty, Edyta Stein, brat Albert Chmielowski itd. I wszyscy będą pili sobie z dziubków urobieni po pachy miłością bliźniego. To złudzenie. Prawo selekcji negatywnej głosi że w KC bedzie zasiadał Robespierre, Lenin, Stalin, Beria, Jeżow, Hitler, Himmler, Mao, Che, Brat Numer Jeden (Polpot) itd. A co oni będą robili? To co zwykle. Będą zabiegali o dobro wszystkich ludzi świata. Aż do ostatniego centa.
Odpowiedz
Może ktoś rozwinąć przykład z traktorem? Ewentualnie gdzie można się dowiedzieć więcej o krańcowej produktywności kapitału.
Odpowiedz
@Tet. Jeśli dobrze zrozumiałem. Kapitalista kupuje traktor pod wynajem, praca tego traktora daje rolnikowi jakiś profit w porównaniu z np. pracą ręczną. Ten profit ma znaczenie dla rolnika ale jednak wcale nie tłumaczy zysku kapitalisty, tym bardziej że ten profit jest już uwzględniony w cenie traktora. Wiemy to stąd, że gdyby rząd skutecznie zabronił odpłatnego najmu traktorów to ich ceny by spadły. Profit ten natomiast wyznacza cenę najmu rolnikowi. Jeśli na ten przykład godzina pracy maszyny daje bonus 1000 dla rolnika to kapitalista nie może wołać 2000 za godzinę najmu, bo nikt mu nie da więcej jak tysiąc. Skąd się więc bierze zysk kapitalisty? Pierwszy trop jest taki, że płaci za traktor raz np. 1 mln a później zarabia intensywnie powiedzmy przez 10 lat po 110 tys rocznie a później złomowanie. No ale jeśli kapitalista weźmie traktor na raty? Powiedzmy że też na 10 lat. To roczna rata musi być niższa niż 110 tys. żeby był zysk. Czy ma to coś wspólnego z tym że użycie traktora przez godzinę daje rolnikowi bonus 1000? Murphy mówi że nie. Tak to chyba leciało. Ale sam nie wiem czy dobrze wszystko skumałem. Inaczej mówiąc najprawdopodobniej chodzi o to że matematycy mówią że zawsze 1 mln równa się 1 mln a bankowcy i za nimi ekonomiści mówią że jak bierzesz 1 mln kredytu na 10 lat to musisz oddać 110 tys rocznie albo i więcej. Czyli kapitalista musi wyrobić ponad 110 tys rocznie żeby mieć jakiś zysk... jak to się dzieje skoro pieniądze same z siebie nie płodzą pieniędzy? Hmm... Chyba na tym właśnie polega przedsiębiorczość. Kto to wie, to się nie chwali tylko zarabia. Autentyczny dialog z urzędu pracy: - Pracował pan gdzieś? - Nie. - Nigdzie? - Nigdzie. - To co pan robił do tej pory? - Zarabiałem pieniądze :)
Odpowiedz
Czyli mówiąc już konkretnie jeśli produktywność traktora to 1000 na godzinę i pracuje on bez przerwy przez 10 lat to jego całkowita produktywność bez uwzględniania innych czynników wynosi 1000X10X24X365. Oczywiście jest to przykład fikcyjny bo w takim przypadku rolnicy wynajmujący maszynę wychodzą dokładnie na zero ale dla zilustrowania tego tematu niech będzie że niby tak jest. Zysk kapitalisty polega na tym, że kupuje on ciągnik taniej niż ta sumaryczna kwota produktywności. Tak więc zysk kapitalisty wynika nie z samej produktywności maszyny lecz z różnicy w wycenie tej produktywności, a ta różnica zachodzi między sprzedawcą traktora a rolnikami. Natomiast w teoretycznym przypadku zakupu traktora na raty na 10 lat, wysokość raty liczona na godzinę musi być niższa niż kwota jaką płacą rolnicy za wynajem na godzinę. Gdy są one sobie równe to zysk kapitalisty wynosi zero. Przykład z życia wzięty zwycięzca w amerykańskiej loterii np 30 mln może dostać albo całą kwotę na raty np 1 mln rocznie przez 30 lat albo np 25 mln na raz. Te 5 mln to jest właśnie zysk kapitalisty kupującego traktor pod wynajem
Odpowiedz
ZSRR to był narodowy kapitalizm, w waszym tutaj rozumieniu - jeden kapitalista (państwo) miał wszystko, więc jak tu ktoś fajnie wyżej pisał płace powinny być dla wszystkich najwyższe z możliwych (skoro Gates płaci więcej niż bylejaki kapitalista). Ten przykład niech posłuży za dowód, że kapitalizm wielkich nierówności jest bliższy ZSRR i rzeczywiście niektóre korporacje japońskie to idealne kołchozy (własne przeszkola itd.) a ich podwykonawcy to gułagi (sweatshopy). Kapitalizm jest zgodny z podstawową naturą ludzką (chciwość, zaborczość, złudzenia posiadania i panowania, skupienie na ego) i tylko dlatego trwa, nie dlatego, że jego założenia i zysk z tytułu posiadania traktora są jakąś nieodkrytą racjonalnością. Zgodność kapitalizmu z podłością ludzką sprawia, że łatwo go ideologicznie wpajać i trudno dostrzec założenia i błędy w strukturach jego wariacji.
Odpowiedz
Nie jestem w stanie zrozumieć, jakiego rodzaju pomieszanie pojęć mogło spowodować takie twierdzenie.
Odpowiedz
Bardzo interesująca poblikacja
Odpowiedz