Tekst stanowi fragment książki Jak osiągnąć nieprzebrane bogactwo i finansową niezależność. W weekend – lub trochę dłużej!, którą można nabyć w sklepie Instytutu Misesa.
Już za chwilę zdradzę Wam JEDEN PROSTY TRICK, JAK ZOSTAĆ BOGATYM I OSIĄGNĄĆ FINANSOWĄ NIEZALEŻNOŚĆ. Czy jesteście gotowi?
Otóż – uwaga, werble! – musicie mieć bogatych rodziców.
A tak na poważnie, to – uwaga, ponownie werble! – musicie wydawać więcej, niż zarabiacie. Nie, chwila, na odwrót. Musicie zarabiać więcej, niż wydajecie. Tak, w tę stronę. Prawda, że proste?
Może i proste, ale implikacje są istotne. Po pierwsze, mamy tutaj do czynienia z nierównością, według której dochody powinny być wyższe od wydatków. Nie chodzi zatem o wysokość waszych zarobków, ale o ich relację względem wydatków. To świetna wiadomość, gdyż oznacza ona, że można zarabiać mało, a i tak być zamożnym i przybliżać się do finansowej niezależności! Ale jak to? To proste: jeśli jakaś osoba zarabia relatywnie niewiele, ale wydaje jeszcze mniej, to osiąga nadwyżki, dzięki którym będzie mogła cieszyć się finansową wolnością. Oczywiście, im wyższe zarobki, tym łatwiej maksymalizować naszą nierówność, ale jej spełnienie jest możliwe przy każdym poziomie zarobków.
Drugą stroną medalu jest to, że można zarabiać dużo, ale nie przybliżać się do finansowej niezależności albo wręcz się od niej oddalać. Można być bogatym, ale jednocześnie biednym! W jaki sposób? Można zarabiać dużo i być zamożnym pod względem dochodów, ale jednocześnie pogrążać się w bankructwie. Gdy ktoś wydaje więcej, niż zarabia – jeśli nawet zarabia bardzo dużo – to w oczywisty sposób pogarsza swoją sytuację finansową. Musi bowiem wyprzedawać swój majątek albo na pokrycie swoich wydatków zaciągać pożyczki, od których będzie musiał płacić odsetki i różne opłaty. Jak ujął to pan Micawber w Dawidzie Copperfieldzie: „Ten, co posiada rocznego dochodu dwadzieścia funtów, może wydać tylko dziewiętnaście funtów, dziewiętnaście szylingów i sześć pensów, lecz biada mu, jeśli wydaje dwadzieścia jeden”[1].
Słyszeliście o Eltonie Johnie albo Mike’u Tysonie? Jeden z nich jest miłym piosenkarzem uzależnionym niegdyś od kokainy, drugi odgryzał uszy w ringu. Obu jednak połączyło… (korci mnie tutaj, by napisać „uczucie” – przyznajcie, że to byłby ciekawy film!) bankructwo. Jak to możliwe, że tak znani i bogaci ludzie mogli zbankrutować? Przecież oni zarabiali miliony dolarów rocznie! Cóż, wydawali jeszcze więcej. Matematyki nie oszukacie. Oczywiście możecie śmiać z Eltona i Mike’a (chociaż miałbym się na baczności przy żartach z tego drugiego) i twierdzić, że byli po prostu rozrzutnymi, nierozgarniętymi celebrytami, co was na pewno nie spotka. Cóż, po przeczytaniu tej książki na pewno nie. Ale też jesteście narażeni na inflację stylu życia – wrócimy do tematu niebawem! Na razie kluczowe do zapamiętania jest to, że nie chodzi o wysokość zarobków, ale o różnicę między zarobkami a wydatkami!
Finanse osobiste
Druga ważna implikacja naszej nierówności jest taka, że kluczem do bogactwa są oszczędności. Im więcej, tym lepiej. Ale jak to? Stwierdziliśmy, że chodzi o maksymalizację różnicy między dochodami a wydatkami. A ta różnica to – w świecie finansów osobistych – nic innego jak oszczędności! Pieniądz niewydany to pieniądz zaoszczędzony. Jeśli zatem ktoś chce zostać bogaty, to musi oszczędzać. Ewentualnie spróbować przenieść się w przeszłość i kupić w 1986 roku akcje Microsoftu albo tak nią pokierować, by urodzić się w zamożnej rodzinie, np. jako członek rodu Liechtensteinów albo Rothschildów. Można też spróbować rozpracować wraz z sąsiadem „system” Totalizatora Sportowego i wygrać szóstkę w Lotto. Dalej twierdzicie, że to oszczędzanie jest trudne?
Oszczędności jako zyski
Już słyszę te jęki zawodu: Ale jak to kluczem do finansowej niezależności są oszczędności? Nie kryptowaluty? Nie jakieś wspaniałe inwestycje, magiczny system? Nuda! Oszczędności są takie nudne, żmudne, wymagają wysiłku, nie podobają nam się! Prosimy o coś innego. Żadnych zdrowych warzyw, chcemy coś słodkiego, żądamy natychmiastowej gratyfikacji, daj nam cukru, prędzej!
Drogi na skróty nie przedstawię, ale mogę wam osłodzić oszczędzanie. Jak? A gdybym wam powiedział, że oszczędzanie jest super sexy? Tylko wymaga trochę zmiany myślenia. Postrzegania siebie jako… jednoosobowej firmy. O co mi chodzi? Już tłumaczę, a właściwie zapytuję: o czym śnią kapitaliści? (Jeśli odpowiedzieliście, że o paleniu cygar w lektyce niesionej przez biedne dzieci, to znaczy, że czytacie za dużo „Krytyki Politycznej”). Co jest tak ważne dla właścicieli firm, że są w stanie dla nich zastawić żonę i sprzedać duszę? I wreszcie: jak w finansach przedsiębiorstw nazywamy różnicę między przychodami i kosztami? Zyski.
No właśnie. Ale w finansach osobistych podobną różnicę nazywamy oszczędnościami. Proponuję zatem myśleć o nich jak o zyskach, które są przecież siłą napędową gospodarki rynkowej i sygnalizują kondycję firm. Im większe zyski, tym lepiej firma spełnia potrzeby konsumentów. Przedsiębiorstwa starają się, co do zasady, osiągać jak największe zyski. Nikt nie dąży do strat i nie myśli o tym, by firma wydawała wszystkie swoje przychody. Część z nadwyżek przychodów nad kosztami właściciele reinwestują, aby w przyszłości zyski były jeszcze większe. W świecie finansów korporacyjnych zyski są zatem czymś godnym i atrakcyjnym do osiągania, a przedsiębiorcy oraz firmy, które je osiągają, cieszą się szacunkiem inwestorów. Wszak bez zysków firmy nie mogą się dalej rozwijać i potrzebują ich, aby finansować kolejne inwestycje.
Tymczasem ludzie (tzw. osoby fizyczne) nie lubią zysków (bo nazywają je oszczędnościami). Wolą wydawać wszystko, co zarobią. Zyski?! Phi, gardzę nimi, kupię cokolwiek (może gofrownicę? – użyję dwa razy, a potem schowam do magicznej szafki na nieużywane sprzęty kuchenne), byle tylko nie osiągnąć zysku na koniec miesiąca. Świetny model biznesowy! Już widzę jego zastosowanie w świecie przedsiębiorstw. Już widzę jak księgowy biega przerażony po siedzibie Amazona, krzycząc:
– „Panie Bezos, tragedia, mamy zyski, co robić?”
– „Znowu?! Jak to się stało, wydawać, jak najprędzej generować koszty, nie możemy do tego dopuścić!”.
Oczywiście przejaskrawiam teraz, a zyski w świecie firm nie są dokładnie tym samym co oszczędności. Pracownicy otrzymują pensje, i to są ich dochody, ale ich wydatki nie są kosztami pracowania (tylko część jest, np. dojazdy do pracy itp.), nie są zatem kosztami w takim samym sensie co dla firm koszty uzyskania przychodu. Niemniej możemy sobie przyjąć, że każdy z nas realizuje projekt zwany życiem i ponosi z tego tytułu pewne koszty, a także w jego ramach realizuje pewne przychody.
Ważniejsza różnica, która lepiej pewnie tłumaczy dążenie do zysków i niewielką skłonność do oszczędności (jednak przy deklaracjach, że oszczędzać warto): otóż zyski są niepewne, zaś przychody z pracy są pewne – w tym sensie, że gdy podpisaliśmy umowę o pracę, to pensje są nam prawnie należne. Pracownicy spodziewają, że dopóki będą pracować, dopóty będą osiągać dochody. To po co oszczędzać?
Cóż, ważne jest tutaj założenie „dopóki będą pracować”. A przecież nikt nie ma gwarancji, że będzie ciągle pracować. Można zachorować, można zostać zwolnionym itd. Poza tym, jak ujęła to ekonomistka Joanna Tyrowicz, „etat to gwarancja z datą przydatności do spożycia na trzy miesiące”[2]. Iluzoryczna ta gwarancja zatrudnienia, nawet na etacie!
Dlatego przy wszystkim niedoskonałościach porównania (analogie nie są idealne) sugeruję myśleć o zyskach raczej niż o oszczędnościach. Kojarzą się lepiej, więc mogą silniej przemawiać do wyobraźni. Ale to nie jest tylko semantyczno-psychologiczna sztuczka. Ostatecznie zyski pozwalają firmom dokonywać inwestycji. I podobnie jest w finansach osobistych. Bez oszczędności nie można inwestować: ani w aktywa rzeczowe (np. w nieruchomość na wynajem), ani w aktywa finansowe, ani nawet w siebie (np. w naukę języka). Ani nawet nie można „inwestować” w swoje marzenia. Firmy rozwijają się poprzez osiąganie zysków. Tak samo na poziomie osobistym nie możemy rozwijać się – w tym na drodze do finansowej niezależności – bez oszczędności. Nie ma co zatem myśleć o nich jako o wyrzeczeniu, lecz raczej jako o tym, co osiągnęliśmy: na poczet przyszłego rozwoju, podwyższania standardu życia i polepszania swojej sytuacji finansowej.
Tekst stanowi fragment książki Jak osiągnąć nieprzebrane bogactwo i finansową niezależność. W weekend – lub trochę dłużej!, którą można nabyć w sklepie Instytutu Misesa.
Źródło ilustracji: Adobe Stock