Powrót
Tłumaczenia

Watts: Zrównoważony rozwój – zamach na ekonomię

5
Tyler Watts
Przeczytanie zajmie 9 min
Pobierz w wersji
PDF

Autor: Tyler A. Watts
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Mateusz Benedyk
Wersja PDF

Zapraszamy także do zapoznania się z tekstem Macieja Bitnera na temat globalnego ocieplenia - Zespół Redakcyjny Mises.pl.

Ach, co my mamy z tymi zielonymi. Przestali obejmować drzewa i chcą czegoś więcej. Od wielu lat próbują wymusić na nas recykling, jedzenie soi, oszczędzanie energii, ograniczenie jazdy samochodem, korzystanie z autobusów i tysiąc innych sposobów „lokalnego działania”. Teraz mają nawet swojego bohatera kinowego: No Impact Man, przewodnika w podróży pierwszą klasą w poszukiwaniu wyrzutów sumienia i ekologicznego raju. Pomimo masowej popularności swojej sprawy nie wydają się zadowoleni. Chcą nas kontrolować. Jeśli nie będziemy uważać, ludzie zbzikowani na punkcie ocalenia naszej planety będą zarządzać naszym codziennym życiem.

Zrównoważony rozwój

Sama idea zrównoważonego rozwoju wydaje się niegroźna. Po prostu głosi, że ludzie powinni myśleć o przyszłości, postępować rozsądnie i oszczędnie, wykorzystując zasoby gospodarcze. Osobiście, zgadzam się z powyższymi hasłami. Na pierwszy rzut oka stanowią one, obok dobroczynnych wartości, takich jak odpowiedzialność i szczodrość, część powszechnie znanej mądrości.

Sęk w tym, że w idei zrównoważonego rozwoju istnieje coś, co burzy ten powierzchowny porządek. Zwolennicy tej postawy – nazwijmy ich „zrównoważonymi” - rzucają oskarżenia samą swoją żarliwością, pozą i retoryką. Ich ideologia jest od poczęcia skażona założeniem, że obecny stan rzeczy jest w pewien sposób niezrównoważony. Podnoszą alarm, że „mamy kryzys i to wasza wina, bo jesteście ignoranccy, nieracjonalni, chciwi. Musicie zacząć robić, to co wam powiemy. W przeciwnym razie wszyscy umrzemy”.

Krucjata z powyższym hasłem na ustach, będąca bazą ruchu na rzecz zrównoważonego rozwoju, powinna zaniepokoić osoby, które rozumieją problemy ekonomiczne. Podstawowa zasada ekonomii mówi, że rynki są strukturami samoregulującymi się i uporządkowanymi. Ceny zaś wskazują ograniczoność zasobów i pomagają ludziom gospodarnie korzystać z dóbr. Ceny zmieniają się, kiedy wahają się determinujące je podaż i popyt. Zmiany cen wskazują na potrzebne dostosowania w produkcji i konsumpcji. Ceny sprawiają, że motyw zysku – naturalny aspekt człowieczeństwa – ma ujście w produktywnych i innowacyjnych działaniach. W skrócie, system cen się sprawdza.

„Zrównoważeni” są nieświadomi tej podstawowej wiedzy, albo ją odrzucają. Dlatego pojawia się zadanie dla nas, ekonomistów.

Lament „zrównoważonych”

Sednem problemu wg „zrównoważonych” jest nieodpowiedzialne wykorzystanie zasobów przez społeczeństwo. Są one bowiem zużywane zbyt szybko, w zbyt dużych ilościach lub w sposób, który będzie miał negatywne skutki w długim okresie. „Zrównoważeni” wyrażają dezaprobatę dla działań innych ludzi i podejmują kroki, żeby nawrócić krnąbrnych braci.

Osoby, które marnotrawią zasoby z powodu własnej ignorancji, lenistwa, uporu, nie zmienią same swych nawyków i nie zaakceptują praktyk prowadzących do świata zrównoważonego rozwoju. Stąd potrzeba zorganizowanych kampanii ekologicznych, wycieczek wzbudzających poczucie winy, a także odpowiedniego prawa, żeby poprawić niewłaściwe wykorzystanie zasobów. Musimy zmienić nasze wzory zachowań. Potrzebujemy motywacji silniejszej niż dbanie o „własny dobrobyt ekonomiczny” (motyw zysku). Zrównoważony rozwój stał się tym samym w pełni rozwiniętą krucjatą w celu „ocalenia naszej planety”. Jeśli nie jesteś częścią rozwiązania, z pewnością jesteś częścią problemu.

Spróbujmy to zinterpretować patrząc przez szkiełka ekonomisty. Argumenty za zrównoważonym rozwojem możemy zaliczyć do jednej z dwóch szerszych kategorii: (1) argument o nieodnawialności, czyli pokłady niektórych ważnych zasobów się kurczą, a zanim ludzie się zorientują, będzie „zbyt późno” - braki surowców zmniejszą rozmiary kapitalistycznych gospodarek do granicy załamania; (2) argument o zmianie klimatu, co oznacza, że istnieją znaczne, choć opóźnione w czasie, koszty zewnętrzne bieżących sposobów wykorzystywania zasobów[1].

Oba rodzaje argumentów przywołują tezę o zawodności rynku (market failure – przyp. tłum.). Praktyki uznane za niezrównoważone pojawiają się rzeczywiście na wolnym rynku. Potrzebujemy zatem jakiejś zewnętrznej, korygującej perswazji moralnej lub regulacji gospodarczej, żeby zapobiec nadchodzącej katastrofie niezrównoważonego wykorzystania zasobów.

Czy ceny nie wystarczą?

Nie chcę rozwodzić się nad szczegółami ruchu zrównoważonego rozwoju. Istnieją tuziny przejawów tej inicjatywy – od zielonego budownictwa przez ekologiczne rolnictwo, obowiązkowy recykling do walki z dwutlenkiem węgla. Zaiste, wóz orkiestry „zrównoważonych” (pomalowany oczywiście na zielono i zasilany przez energię odnawialną) wydaje się rozrastać w nieskończoność, aż pochłonie każdy przemysł i grupę interesu pod słońcem. Chciałbym w tym miejscu nakreślić najważniejsze konsekwencje ruchu zrównoważonego rozwoju.

Ten ruch jest zamachem na ekonomię. Twierdzi bowiem, że ceny nie zachowują się w czasie tak, żeby kierować konsumpcją i produkcją w sposób dający się utrzymać w przyszłości. Lekcja z podstaw ekonomii powinna wystarczyć, żeby obronić się przed atakami „zrównoważonych”.

Ceny powstają w rynkowej gospodarce w konsekwencji wymian korzystnych dla wszystkich stron. Ludzie pragną rzeczy, które sprawią, że ich życie będzie lepsze – uważamy to za wartość. Niektóre wartościowe rzeczy są bardziej rzadkie niż inne, weźmy choćby klasyczny przykład wody i diamentów. Absolutyzując, woda jest cenniejsza niż diamenty, bo diamentów nie potrzebujesz, żeby przeżyć.

Pomimo tego funt wody jest znacznie tańszy od funta diamentów . Dlaczego? Chociaż woda jest wartościowa, jest jej względnie więcej. W wielu częściach świata dosłownie spada z nieba. Cena każdego dobra uwzględnia tę kombinację wartości i rzadkości. Jesteśmy skłonni płacić więcej, kiedy wartościowe rzeczy stają się względnie rzadsze (np. ropa naftowa) i nie musimy płacić tak dużo za cenne dla nas dobra, jeśli stają się one bardziej dostępne (np. zboże).

Ponadto, w miarę jak rzadkie rzeczy tracą swoją wartość, ludzie przestają być skłonni wydawać na nie pieniądze (np. na maszyny do pisania). Gdy coś rzadkiego staje się nagle bardziej pożądane, trzeba za to zapłacić więcej (np. płyty Michaela Jacksona z najlepszego okresu). Wspaniałą zaletą cen jest to, że przekazują zarówno informacje o wartości dobra (popyt na nie), jak i o jego rzadkości (podaży). Ceny, rzecz jasna, podlegają zmianom – ceny pewnych dóbr zmieniają się każdego dnia. Jest to pozytywne zjawisko, bo zauważalne trendy wskazują na względne zmiany „fundamentów rynku”, czyli popytu i podaży.

Właśnie dlatego możemy powiedzieć, że ceny w rozsądny sposób kierują działaniami konsumentów i producentów, prowadząc do racjonalnego wykorzystania zasobów. Konsumenci znający się na rzeczy obserwują zmiany cen: rosnąca cena skłania do ograniczenia użycia danego dobra, spadająca zachęca do pewnego zwiększenia konsumpcji. Podobna logika odnosi się do producentów.

Przedsiębiorcy, kierowani motywem zysku, są jak ogary szukające trendów zmian cen, chcące znaleźć okazję do zarobku, czyli szansę do stworzenia wartości poprzez wymianę. Jeśli cena dobra wykazuje silną tendencję do wzrostu (wskazując, że dobro stało się rzadsze lub bardziej cenione), próbują znaleźć tańsze substytuty. Im tańsze substytuty, tym wyższe potencjalne zyski, zwłaszcza dla tych, którzy będą pierwsi na rynku. Jeśli ceny spadają (wskazując, że zasoby stają się liczniejsze w porównaniu do ich przydatności), przedsiębiorcy angażują swoje wysiłki w innych miejscach.

Ogólny wynik tych ekonomicznych procesów zawiera się w stwierdzeniu „ceny koordynują”[2]. Ujmując to inaczej, system cen działa jak „niewidzialna ręka”[3], prowadząc ludzi – zarówno konsumentów, jak i producentów – w ich gospodarczych działaniach. Prawdziwe piękno tego wolnorynkowego systemu cen polega na tym, że wprowadza on własny rodzaj zrównoważonego rozwoju. Nie chodzi tutaj o możliwość kontynuacji wykorzystania jakiegoś konkretnego surowca – ponieważ poszczególne dobra mogą zyskiwać i tracić przychylność społeczeństwa, w miarę zmian popytu i podaży – lecz o możliwość podtrzymywania szybkiego wzrostu gospodarczego, wysokich standardów życia w rozwiniętej gospodarce kapitalistycznej.

Weźmy na przykład zmiany na rynku oświetlenia wnętrz: łojowe świece zostały zastąpione przez lampy na tran, wyparte potem przez lampy naftowe, zastąpione z kolei przez żarówki zasilane elektrycznie. Żadna polityczna lub społeczna presja nie była potrzebna, żeby dokonać tej ewolucji, żaden ruch „szczytu pozyskiwania tranu”, żadni działacze na rzecz zaprzestania stosowania nafty, żadna krucjata zrównoważonego rozwoju. Wystarczył sprawnie funkcjonujący system cen połączony z przedsiębiorczym pragnieniem zysków w konkurencyjnym, wolnorynkowym ładzie.

Także i w naszych czasach, kiedy „zrównoważeni” i inni pesymiści martwią się wyczerpywaniem zasobów, system cen ciągle funkcjonuje, cichutko, lecz pewnie prowadząc jednostki ku gospodarnemu wykorzystywaniu zasobów, poszukiwaniu intratnych substytutów i przewidywaniu przyszłych trendów cenowych. Wszystko to bez kaznodziejstwa, bez krucjat i bez aktywizmu.

Czy krucjata zrównoważonego rozwoju jest zrównoważona?

Jak długo jeszcze „zrównoważeni” będą w stanie bić w swoje bębny, trąbiąc przy tym, że są „bardziej zieloni niż ty” i próbując przekonać nas do postępowania w sposób zrównoważony, wykorzystując do tego różne poziomy przymusu? W miarę, jak straszenie globalnym ociepleniem traci na wiarygodności, prawdopodobieństwo choćby moralnego zwycięstwa „zrównoważonych” maleje[4]. O ile ziemia nie zacznie się roztapiać od odrobiny dymu, „zrównoważeni” nie będą mieli wielkiego wpływu.

Zatwardziali „zrównoważeni” żądają radykalnej, niszczącej zmiany względem naturalnego, wolnorynkowego ładu. Chcą oddać bogactwo i prywatność w imię  swojego celu[5]. Mimo iż obywatele zachodnich demokracji są łatwym celem dla wszystkiego, co zielone, nie pójdziemy dalej w kierunku ratowania planety. Zwłaszcza gdy okaże się, że zrównoważony rozwój wymaga marszu w kierunku biedy i silnie regulowanego społeczeństwa (a planeta wcale nie jest w niebezpieczeństwie).

Do tego, co może jest nawet ważniejsze, ludzie w krajach rozwijających się będą coraz bardziej zaniepokojeni żądaniami poświęceń. Dopiero co osiągnęli wysoki standard życia porównywalny z krajami rozwiniętymi i, moim zdaniem,  dość ozięble potraktują pomysł rezygnacji z rozwoju.

Obecne odrodzenie klasycznej liberalnej tradycji w ekonomii także wpłynie na zmniejszenie kręgu oddziaływania idei zrównoważonego rozwoju. Pomysł narzuconego i centralnie zaplanowanego zrównoważenia zostanie skruszony, gdy ludzie uświadomią sobie, jaki system jest prawdziwie zrównoważony – spontaniczny ład wykuty przez niewidzialną rękę wolnorynkowego systemu cen. Jeśli dodamy do tego trudności związane z obecną recesją, to wkrótce nawet najbardziej zagorzali „zrównoważeni” zaczną przymilać się do wolnorynkowej gospodarki z bombonierką w ręku.


1 Argumenty związane z nadchodzącym szczytem wydobycia ropy naftowej są przykładem pierwszego typu argumentów.

2 Jest to kluczowy temat prac F. A. Hayeka. Zob. klasyczny esej: Wykorzystanie wiedzy w społeczeństwie, [W:] F. A. Hayek, Indywidualizm i porządek ekonomiczny, tłum. G. Łuczkiewicz, Kraków 2001.

3 Oryginalne użycie tego wyrażenia można znaleźć w: Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, tom I i II, Warszawa 2008, księga IV, sekcja 2.9.

4 Jeśli chcemy być szczerzy, to musimy przyznać, że jeśli uznamy argument o zawodności rynku w obszarze kosztów zewnętrznych, idea spowodowanego przez człowieka globalnego ocieplenia jest spójna ze zdrową teorią ekonomii. Ciężar dowodu spoczywa jednak w tym przypadku na „zrównoważonych”, którzy mocno wierzą w istnienie katastrofalnych, długoterminowych kosztów zewnętrznych globalnego ocieplenia. Jak mawia mój ulubiony prezenter radiowy, „zaszufladkujcie mnie do sceptyków”.

5 Przykłady gospodarczych poświęceń, których domagają się „zrównoważeni” można znaleźć tutaj, tutaj i tutaj.

Kategorie
Ekonomia środowiskowa Teksty Tłumaczenia Wzrost gospodarczy

Czytaj również

Bishop_Moicano - Jeśli obchodzi was los waszego kraju, czytajcie Misesa

Szkoła austriacka

Moicano - Jeśli obchodzi was los waszego kraju, czytajcie Misesa

Sympatia Moicano dla Misesa jest zasługą rosnącego poparcia dla austriackiej szkoły ekonomii w Brazylii, która zdobyła popularność nie tylko w akademii i polityce, ale też na niwie kulturalnej.

Carey Konserwatyzm a libertarianizm

Filozofia polityki

Carey: Konserwatyzm a libertarianizm

Pojawienie się konserwatyzmu, która mogłaby zająć miejsce obok liberalizmu i socjalizmu, jest powszechnie przypisywane Edmundowi Burke'owi.

Shostak_Podaż pieniądza a jego płynność - fundamentalne różnice

Pieniądz

Shostak: Podaż pieniądza a jego płynność - fundamentalne różnice

W gospodarce rynkowej pieniądz świadczy swoje usługi głównie z uwagi na jego siłę nabywczą.

McMacken_Podaż pieniądza w USA spada

Polityka pieniężna

McMacken: Podaż pieniądza w USA spada

Tempo wzrostu podaży pieniądza było ujemne przez piętnaście miesięcy z rzędu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Komentarze 5
panika2008

Ależ to prawda, że obecny stan rzeczy jest niezrównoważony - na skutek nacjonalizacji kluczowych gałęzi gospodarki z punktu widzenia produkcji (węgiel, ropa, gaz, uran) i konsumpcji energii (infrastruktura, budownictwo). Przeżeramy - jako cywilizacja - kapitał, inwestując w nieefektywne projekty, zamiast wycofać się z wszelkich snów o potędze i pozwolić ludziom swobodnie pracować nad fuzją, energetyką jądrową opartą na torze, czystym spalaniu węgla i jego upłynnianiu.

Jeśli Watts tego nie widzi, to bieda.

"Ceny zaś wskazują ograniczoność zasobów" - hahaha, koń by się uśmiał. Watts chyba żyje w jakiejś utopii początku XIX wieku, gdy rynek ropy był wolny i prężnie się rozwijał. Teraz to jest jedna wielka regulacja i dotowanie.

Odpowiedz

MB

Ceny rynkowe odzwierciedlają ograniczoność zasobów. Dotacje, regulacje etc. wpływają na popyt i podaż dóbr, rzecz jasna. Jeśli jednak dochodzi do rynkowych transakcji, to relacje wymiany ciągle są determinowane przez popyt i podaż, choćby te zostały zmodyfikowane przez rządowe interwencje. Jest jednak co nieco prywatnych kopalni węgla czy prywatnych szybów naftowych. Interwencja państwa zaburza kalkulację, ale ta ciągle istnieje.

Odpowiedz

Czytelnik

@PANIKA

"i pozwolić ludziom swobodnie pracować nad fuzją, energetyką jądrową opartą na torze, czystym spalaniu węgla i jego upłynnianiu."

Hehe te technologie też były/są bardziej dotowane przez państwo niż energetyka oparta węglu czy ropie , która to zaistniała już w XIX wieku w całkiem prywatnym przemyśle.

Odpowiedz

Adam Sowiński

@Czytelnik
No i właśnie w tym tkwi problem. Gdyby nie interwencja państwa w te badania zapewne wyniki otrzymano by wcześniej. Prosty mechanizm:
pracujeszu prywaciarza to twoim celem jest jak najszybciej dostarczyć mu gotowy do zaoferowania produkt.
Pracujesz w dotowanym instytucie to twoim celem jest utrzymanie tej dotacji jak najdłużej się da.

Odpowiedz

Stanisław Biały

"Cena każdego dobra uwzględnia tę kombinację wartości i rzadkości. Jesteśmy skłonni płacić więcej, kiedy wartościowe rzeczy stają się względnie rzadsze (np. ropa naftowa) i nie musimy płacić tak dużo za cenne dla nas dobra, jeśli stają się one bardziej dostępne (np. zboże)."
Dlaczego zatem litr słodzonej wody (np.coca-coli) jest droższy na każdej na świecie stacji benzynowej od litra benzyny (może w Polsce tak nie jest od kilku-nastu miesięcy), która zanim trafiła do dystrybutora "przeszła" znacznie dłuższą drogę w sensie geograficznym i technologicznym od słodzonej wody, która przed osłodzeniem "spada z nieba"?
Jak rozumieć tę "kombinację wartości i rzadkości" w przypadku słodzonej wody, piwa i ropy naftowej?
Wydaje się, że pomimo zabawności tych pytań, przyczyny tego paradoksu wykraczają poza banalny spór "zielonych" i "antyzielonych".

Odpowiedz

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.